Misza na deskach

Tajemniczy miliarder pokonał człowieka, który wyciągnął Gruzję z postsowieckiej zapaści, a potem popadł w ciągoty autokratyczne. Czy to „koniec historii” Gruzji, czy może „demokratyczna kontrrewolucja”?

08.10.2012

Czyta się kilka minut

Zaskakujący był i przebieg tych wyborów, i wyniki: zwyciężył opozycyjny blok Gruzińskie Marzenie, prowadzony przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego. Ten ostatni rzucił na deski rządzącą partię prezydenta Micheila Saakaszwilego (Zjednoczony Ruch Narodowy) i znokautował resztę opozycji – w 150-osobowym parlamencie blok Iwaniszwilego zdobył najpewniej 83 mandaty, a partia Saakaszwilego 67 (proporcje powinny się utrzymać po podliczeniu wszystkich wyników z okręgów jednomandatowych). Opozycja będzie mieć rząd, a po wyborach prezydenckich w 2013 r., w których Saakaszwili nie może już startować, premier Gruzji otrzyma – na mocy planowanych zmian w konstytucji – uprawnienia podobne kanclerzowi Niemiec.

„MISZA” UZNAJE KLĘSKĘ

Zaskoczeni byli wszyscy. Partia władzy, bo była przekonana, że wygra. Stały za nią sukcesy lat, które minęły od demokratycznej „Rewolucji Róż” – pierwszej z „kolorowych rewolucji” w dawnym ZSRR – oraz autorytet państwa i siła jego instytucji, zrośniętych z partią Saakaszwilego. Ale jej zwycięstwo przewidywała też opozycja – przekonana, że autorytarny (jej zdaniem) reżim sfałszuje wybory. Takie obawy podzielała znaczna część zachodnich polityków. Kampania opozycji otwarcie zakładała masowe protesty powyborcze – i niemal otwarcie szykowała się do nowej rewolucji, przeciw Saakaszwilemu (a władze – do jej stłumienia). Na Zachodzie rozważano, gdzie postawić granicę tolerancji dla gruzińskiej drogi do demokracji.

Tymczasem już w wyborczy wieczór prezydent Saakaszwili (dla sympatyków „Misza”) dopuścił, a w dzień później uznał przegraną. Zapowiedział też płynne przekazanie władzy, w tym w tzw. resortach prezydenckich (m.in. MSW i MON). Iwaniszwili wezwał swych zwolenników do spokoju i dementuje, jakoby chciał stawiać przed sądem prezydenta i „popleczników reżimu”. Co więcej, faktycznie powtarza dziś założenia programowe Saakaszwilego...

W ciągu 24 godzin thriller polityczny zmienił się w klasyk kina familijnego.

GRUZIŃSKI CUD

We współczesnym świecie rzadko zdarza się, aby tak szybko i gruntownie udało się zmienić kraj – i aby państwo tak mocno zrośnięte było z wizją tak wąskiej grupy ludzi. Bo w 2003 r. Gruzja jako państwo nie istniała. Z letargu do cwału poderwała ją „Rewolucja Róż” Saakaszwilego. W następnych latach dokonano cudu: instytucje państwa zaczęły działać, podatki spływać, skorumpowaną policję rozwiązano, a nowy zaciąg łapówek nie brał. Zbudowano armię, która wysłała kontyngenty do Iraku i Afganistanu, a w 2008 r. podjęła walkę z armią rosyjską. Wcześniejsze rojenia o Europie przekuły się w proces integracji (Europejska Polityka Sąsiedztwa, Partnerstwo Wschodnie) i postawiły Gruzję na progu NATO.

Kreml zwalczał Saakaszwilego. Ale Gruzja wytrzymała rosyjskie embargo i zbudowała alternatywę dla rosyjskiego gazu i rynku zbytu. Dziś młodzi Gruzini uczą się w zachodnim systemie, jeżdżą na stypendia. W urzędach trudno znaleźć ludzi powyżej 40. roku życia; ministrami zostaje się zwykle koło trzydziestki. Odnowione ulice, nowe posterunki policji i budynki publiczne (w tym parlamentu, przeniesionego do miasta Kutaisi) – na każdym kroku widać zmianę.

Przez tę dekadę kraj zajmował najwyższe pozycje w światowych rankingach reform i walki z korupcją. Jest niedościgłym wzorem modernizacji i westernizacji dla państw posowieckich. Nigdy Gruzja nie osiągnęła tyle i tak szybko, od mitologizowanej świetności XII wieku. I bodaj każdy sukces prowadzi do Saakaszwilego i jego otoczenia.

Ale sukces miał cenę. Saakaszwili mógł myśleć: „Państwo to ja” – i chyba tak myślał. Pojawiła się arogancja (również wobec tych, co za zmianami nie nadążali) i poczucie bezkarności, ze skłonnością do instrumentalizacji prawa. Saakaszwili coraz bardziej drażnił i oburzał. Gdy tuż przed wyborami opozycja ujawniła nagrania, pokazujące strażników znęcających się nad więźniem – elektorat dopisał to do rachunku jego ekipy i powiedział „dość”.

MILIARDER Z PRZESZŁOŚCIĄ

Przy takich dokonaniach i zrośnięciu państwa z jednym obozem, dojście do władzy opozycji pachnie „rewolucją”. Zwłaszcza dziś. Iwaniszwili to miliarder (majątek: ok. 7 mld dolarów) i filantrop – w ostatnich latach miał wyłożyć półtora miliarda dolarów na różne projekty w Gruzji.

Problem w tym, że pieniędzy dorobił się na początku lat 90. w Rosji na prywatyzacji, gdy – jak się powszechnie uważa (i co obóz „Miszy” akcentował, choć bez twardych dowodów) – zarabiała tylko mafia i biznes związany z KGB. Teraz Iwaniszwili dał twarz i pieniądze, by skupić wokół siebie niezadowolonych z Saakaszwilego: od kanapowych partii opozycyjnych, przez zawiedzionych „Miszą” jego byłych druhów, po polityków sprzed „Rewolucji Róż” (z nich, przedstawicieli inteligencji o sowieckiej metryce, sportowców i piosenkarzy stworzył swą partię). Pociągnął i biednych, oczarowanych jego hojnością, i złotą młodzież tbiliskich uczelni, niepamiętającą Gruzji sprzed 2003 r., za to zeuropeizowaną przez Saakaszwilego i manifestującą swe „oburzenie”.

Taka opozycja – to dla jednych zbieranina amatorów i frustratów, których program ogranicza się do odsunięcia Saakaszwilego. Dla innych to gangsterski (a co najmniej oligarchiczny) skok na państwo. Lub – co gorsza – kremlowski projekt przejęcia Gruzji i utopienia Saakaszwilego (prezydent Putin był łaskaw obiecać kiedyś, że powiesi go „za jaja”). Ale dla większości głosujących 1 października Gruzinów Iwaniszwili to nadzieja na spokój, poprawę bytu i dalszą demokratyzację, której elementem będzie rozliczenie odchodzącej ekipy.

HAPPY END?

Niecodzienny jest program zwycięskiej opozycji: zapowiada ona kontynuację prozachodniej polityki i reform, podtrzymuje integralność terytorialną. To program Saakaszwilego – bez Saakaszwilego. Iwaniszwili zapowiada też gotowość poprawy stosunków z Rosją, dokładnie jak Saakaszwili – choć to nie Gruzja odmawia kontaktów, nie Gruzja wprowadziła embargo na handel z Rosją i nie Gruzja utrudnia podróżowanie.

Ale tu zmiana nastąpi: Iwaniszwili pozwala Rosji wyjść z twarzą z narożnika, w który sama się wpędziła, zostawiając sobie tylko groźbę wojny jako narzędzie wpływu na Gruzję. Rosja otworzy rynek i granice – zadowoleni będą Iwaniszwili, Gruzini i Zachód. A Kreml odzyska soft power wobec Gruzji. Nic nie wskazuje dziś jednak, by Iwaniszwili chciał oddać Gruzję Moskwie, aby chcieli tego sami Gruzini i wreszcie aby Rosja mogła szybko „połknąć” Gruzję.

W zasadzie to happy end: Gruzja okazuje się państwem demokratycznym – nigdy dotąd na Kaukazie (a incydentalnie w b. ZSRR) nie doszło do demokratycznego i pokojowego oddania władzy. Nowa ekipa nie proponuje zwrotu o 180 stopni. Mimo gorącej kampanii, gdy „kremlowski gangster” walczył z „krwawym tyranem”, władza przekazywana jest w atmosferze galanterii. Gruzja broni pozycji prymusa.

A jednak – tę historię trudno uznać za zakończoną.

DWÓCH PANÓW W PAŃSTWIE

Teraz obóz antysaakaszwilowski ma rządzić jego państwem. Każda instytucja, mechanizm polityczny i gospodarczy były robione na miarę odchodzącej ekipy. Saakaszwilowski jest język i agenda rządu, a nawet ławki i latarnie na Rustaveli w Tbilisi; w urzędach pracują ludzie z jego „zaciągu”. Tymczasem wraz z Iwaniszwilim w państwo wejdą ludzie nowi, z innym (lub żadnym) doświadczeniem, z innym backgroundem środowiskowym. A zwłaszcza z wolą rewanżu – bądź co bądź przychodzą rozliczyć błędy „saakaszwilizmu” i zacząć nową epokę. Test, który państwa Europy przechodzą rutynowo przy zmianie władzy, tu będzie wyzwaniem.

Problem drugi: prezydenta Saakaszwilego (de iure wciąż kieruje on polityką państwa) czeka trudna kohabitacja z parlamentem. Dziś Saakaszwili i Iwaniszwili bombardują się miłością, ale współdziałać będzie im trudno. Logika polityczna i względy osobiste zmuszają Iwaniszwilego do eliminacji alternatywnego ośrodka władzy, tj. Saakaszwilego – metodami politycznymi lub presją uliczną. A Saakaszwili – choć przegrał wybory parlamentarne, nie będzie startował w prezydenckich i ma słaby mandat – jest przywiązany do swego dzieła, jakim jest Gruzja. Często manifestował determinację i instynkt, co pozwoliło mu przetrwać także wojnę z Rosją i powojenne „rozrachunki”. I ma szczęście w hazardowych zagraniach.

Trudno sobie wyobrazić, że Gruzja pomieści dwóch takich ludzi jak Saakaszwili i Iwaniszwili. Trudno oczekiwać, że niespełna 45--letni „Misza” wycofa się z polityki. Trudno się spodziewać, że Gruzja pozwoli o sobie zapomnieć.   


Krzysztof Strachota jest ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich, zajmuje się Kaukazem, Azją Centralną i islamem. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012