Mistrzostwa świata dla opornych

Przez najbliższy miesiąc będziemy – jak to się mówi – żyć mundialem. A co z tymi, którym futbol jest obojętny lub wręcz go nie lubią? Którym nasze namiętności wydają się śmieszne i prymitywne?

11.06.2018

Czyta się kilka minut

Na Stadionie Narodowym, Warszawa, 2012 r. / GRZEGORZ CELEJEWSKI / AGENCJA GAZETA
Na Stadionie Narodowym, Warszawa, 2012 r. / GRZEGORZ CELEJEWSKI / AGENCJA GAZETA

Nie śledzę statystyk piłkarskich, nie interesuję się szczególnie bieżącymi rozgrywkami, a najbardziej regularną czynnością związaną z futbolem, jaką wykonuję, jest cotygodniowe sprawdzanie wyników drużyny NKP Podhale Nowy Targ. Jej stadion znajduje się tak blisko naszego domu, że gdy miejscowa żyleta (zważywszy na rozmiary: raczej żyletka) zaczyna skandować „Le-le Pod-ha-le!”, to nie musimy nawet otwierać okien, by wiedzieć, że mecz się zaczął. Namiętność do piłki towarzyszy mi jednak od dawna. Miałem to szczęście, że w świat (nie tylko sportu) wchodziłem świadomie wraz z największymi sukcesami orłów Górskiego na początku lat 70. Kilka kolejnych mistrzostw wyznaczało ważne etapy w moim życiu. I choć dziś już tak nie jest, a ostatnie mundiale zlewają mi się i mylą, to wciąż czekam na kolejne i uwielbiam, gdy mecz mnie wciągnie. Te dwa razy po 45 minut potrafią nadać rzeczywistości wyrazisty kształt i dramaturgię. Właściwie dlaczego?

Emocje sięgają zenitu

Oczywiście wiele elementów tej dramaturgii, wiele wspierających ją więzi emocjonalnych jest wytwarzanych poza samymi zawodami. Tak jest przede wszystkim ze wspieraniem Naszych, kimkolwiek owi nasi by byli. Gdy gra narodowa reprezentacja, nawet ludzie tak obojętni na sport jak moja mama włączają transmisję. Reprezentacja gra jednak stosunkowo rzadko – przez mundialowy miesiąc zobaczymy ją na pewno trzy, może cztery razy, a jeśli pójdzie wspaniale, to maksymalnie siedem. A wszystkich meczów podczas mistrzostw jest 64! Co z tymi pięćdziesięcioma kilkoma? Czy są tylko dla znawców i fanatyków?

W moim przekonaniu i doświadczeniu – nie. Potencjał dramaturgii piłkarskiej polega na tym, że jej siła ma charakter immanentny. Nie jest prawdą, że emocje są tu generowane wyłącznie przez rozbudowaną machinę marketingową, że stanowią produkt dodany do zawodów. Piłka nożna to widowisko dramatyczne, którego podstawowe zasady i sposób rozgrywania sprzyjają wytworzeniu narastającego i wciągającego napięcia. Oznacza to, że nawet osoby obojętne, jeśli dadzą futbolowi szansę, mogą doświadczyć związanych z przeżyciem meczu przyjemności, wcale nie tak bardzo różnych od przyjemności oferowanych przez inne przedstawienia, od teatralnych po seriale.

Wymaga to – jak w przypadku wszystkich widowisk – odrobiny dobrej woli, trochę cierpliwości, czasu i uwagi. Dramaturgia meczu piłki nożnej nie jest dramaturgią natychmiastowego efektu. W odróżnieniu od koszykówki, siatkówki czy piłki ręcznej efekt w postaci zdobycia punktu zazwyczaj wypracowuje się długo, a na dodatek nigdy nie ma (jak w siatkówce czy w tenisie) gwarancji jego zdobycia. Mecz może zakończyć się wynikiem bezbramkowym – co wcale nie znaczy, że musi być nudny. Rytm zawodów piłkarskich oparty jest na nieproporcjonalnej relacji przygotowań do rozstrzygającego działania. Jest więc zgodny ze wzorcem dramaturgii obowiązującym w większości gatunków dramatycznych stworzonych w Europie i stąd wyeksportowanych na cały świat.

Jak przygotowania Hamleta do zemsty na ojczymie i jak zabiegi Franka Underwooda o przejęcie władzy, tak budowanie skutecznej akcji piłkarskiej trwa stosunkowo długo w zestawieniu z samym decydującym działaniem. I tak jak w tragedii Szekspira czy serialu Netfliksa przyjemność pierwszego stopnia polega na wypełnionym suspensem oglądaniu, jak rozwija się intryga, jak pokonywane lub nie zostają przeszkody na drodze bohatera. Stopniowo rozwijana akcja wciąga nie dlatego, że przynosi szybki efekt, ale właśnie dlatego, że jest on odkładany w czasie.


MUNDIAL 2018: o wszystkich obliczach mistrzostw świata piszemy w naszym specjalnym serwisie >>>


Całkowite zaskoczenie

W piłce nożnej – odmiennie niż w teatrze czy serialu – ten mechanizm suspensu współdziała z nieprzewidywalnością sceny oczekiwanej, czyli akcji zakończonej zdobyciem bramki lub innego rodzaju kulminacji (np. parady bramkarskiej, szczególnie efektownego zagrania czy choćby brutalnego faulu). Dramaturgia kreacji artystycznych rządzi się pewnymi stałymi prawami, popadającymi z czasem w schematy, których szybko się uczymy, żeby czerpać satysfakcję z ich perfekcyjnego wypełnienia albo zaskakującego przekroczenia. W obu przypadkach obowiązuje jednak zasada, że określone wydarzenia zajdą w dającym się przewidzieć momencie, nawet jeśli (na tym właśnie polega suspens) to przewidywanie zostanie w ostatniej chwili zawiedzione dla wzmożenia napięcia.

W piłce jest inaczej: napięcie budowane przez kolejne przygotowania i próby może zostać rozładowane nagle i bardzo szybko – niespodziewany kontratak, zaskakujący strzał z daleka, szokujący kiks obrońcy mogą w jednej chwili przeciąć dramaturgię suspensu, wystawiając coś, co teatr, film i seriale osiągają rzadko i za cenę wielkiego wysiłku – efekt zaskoczenia.

Nieprzewidywalność to drugi obok suspensu filar dramaturgii meczu piłki nożnej, przeciwstawny i zarazem wspierający tamten. O ile stosunkowo długie oczekiwanie na kulminację budzi napięcie, o tyle możliwość jej zajścia w każdej chwili nie pozwala na zmniejszenie uwagi, jednocześnie mając moc natychmiastowego unieważniania wysiłków wypełniających znaczną część dramatu. To chwyt, który z wielkim powodzeniem zastosowali jako innowacyjny twórcy „Gry o tron”: bardzo długo opowiadają o jakiejś postaci, budują więź między nią a nami, prowadzą ją w taki sposób, że wydaje się jednym z głównych bohaterów. I gdy jesteśmy już pewni, że Rob Stark zostanie z nami na kilka sezonów, niespodziewanie zostaje zdradzony i zgładzony, a my w szoku nie możemy uwierzyć w to, co się stało.

„To niewiarygodne! Niesamowite!” – krzyczą komentatorzy sportowi, gdy w czasie meczu wydarzy sie taki nagły zwrot akcji. A zaraz potem dodają zazwyczaj: „na tym właśnie polega piękno piłki nożnej”. I mają rację! Piękno piłki nożnej, które w tym momencie zbliża się do porażającego piękna greckiej tragedii, polega właśnie na tym, że trwające długo wysiłki mogą zostać w każdej chwili zniweczone, a los (nazwa używana tu w pełni świadomie i jak najsłuszniej) zawsze może się odwrócić. Dokonuje się to nie przez wyrafinowaną kompozycję, układ fabuły, ale przez niepoddawany do końca niczyjej kontroli przebieg wypadków, który wszak uznawany jest za fundament akcji rzeczywistej. Paradoks sportu polega na tym, że w ustanowionych sztucznie ramach, zgodnie z ustanowionymi sztucznie zasadami i bez zrywania widowiska, możliwa, zakładana i pożądana jest interwencja przypadku. Rzeczywistość nie jest tu usunięta poza ramy fikcji, ale wprowadzona w nią jako jej największa siła.

Co za widowisko!

Ta piłkarska rzeczywistość jest też – to kolejna bardzo ważna rzecz – dana do zdystansowanej obserwacji. W przypadku meczu piłkarskiego dramaturgię czasową wspiera bowiem w sposób doskonały przestrzenne ukształtowanie widowiska. Rozmiary boiska, a także zasada ograniczonego kontaktu i zakaz podawania piłki ręką, sprawiają, że działania zawodników są przed nami klarownie rozłożone. Możemy obserwować wszystkie zawiązujące się intrygi, całą strategiczną grę związaną z zajmowaniem i zmianą miejsca. Podziwać sprawność, z jaką zdobywane są kolejne metry murawy, i skuteczność rozłożenia szyków obronnych. Wiemy, kto i kiedy wychodzi na pozycje nawet wtedy, gdy wyjście to nie zostaje zauważone („miał tam przecież nieobstawionego!”). Na dodatek patrzymy na to zazwyczaj z góry, z perspektywy zarezerwowanej dla dowódców armii, ptaków i bogów. Obraz jest zaiste homerycki: siedząc na Olimpie przed ekranem widzimy wszystko, a najważniejsze, że widzimy to, czego nie widzą sami aktorzy widowiska.

Na przykład widzimy, kto jest na spalonym. Legendarne żarty wokół tego elementu piłkarskich zasad nie zmieniają faktu, że jego znaczenie wiąże się z rozstrzygnięciem na temat rzeczywistości. „Był czy nie był (spalony)?” – to przecież pytanie ontologiczne. A odpowiedź na nie (co zaiste konstatuję z satysfakcją) jest performatyczna: spalony był wtedy, gdy zadecyduje o tym sędzia. Nieodgwizdany spalony (tak jak nieodgwizdany faul) nie istnieje, bo nie może skutecznie oddziaływać na rzeczywistość meczu. Jeśli zaś my dostrzegliśmy go, to przeciwną naszemu widzeniu decyzję sędziego odczuwamy jako szczególną niesprawiedliwość, wkraczając w ten sposób w kolejny podstawowy konflikt dramatyczny między widzeniem/doświadczeniem a sądzeniem/uznawaniem za istniejące. George Berkeley w geście tryumfu podnosi w górę szalik (zapewne zielony, wszak urodził się w Irlandii).

Mówiąc wprost: mecz piłkarski to widowisko filozoficzne, które poprzez jednocześnie skonstruowane i nieprzewidywalne działania wciąga nas w emocjonalne (a nie intelektualne!) przeżywanie i poznawanie podstawowych zasad życia, jakie w tej części świata urządziliśmy sobie już dawno temu. Można oczywiście powiedzieć, że nastawienie na cel (ang. goal) i sukces to model kapitalistyczny albo – szerzej – zachodni, który unieszczęśliwił i unieszczęśliwia wielu, i z tych pozycji odrzucić piłkę nożną jako jego kulturową sytnezę. Nawet wtedy jednak piłka zachowuje swoją wartość poznawczą, bo w sposób bezpieczny, stosunkowo mało czasochłonny, a zarazem niezwykle silny pozwala doświadczyć tego teleologicznego mechanizmu i emocji związanych z sukcesem i porażką.

Powiedziałbym nawet, że tak jak tragedia grecka wywoływała katharsis i uwalniała od napięć związanych z litością i trwogą, tak piłka nożna uwalnia od napięć związanych z ideologią sukcesu i porażki, pozwalając je przeżywać poprzez wydelegowanych do tego zastępców. Więcej jeszcze: o ile dziś nie mamy dostępu do mechanizmów tragicznych, a z tych wielkich i niezwykłych przedstawień zostały nam tylko ich scenariusze, które przekuliśmy na eksponaty filologiczne, to futbol przeprowadza nas siłą samej swojej dramaturgii przez proces analogiczny do tragicznego, tylko osadzony w naszej kulturze, naszych wyobrażeniach i naszych zupełnie nie starożytnych ciałach.

Szkoda, że państwo tego nie widzieli

A co, jeśli ta dramaturgia nie działa i wciąż widać tylko 22 facetów goniących przez długie minuty za skórzanym przedmiotem? Jeśli dystans, który odczuwasz, nie jest tym pełnym napięcia i wiodącym do poznania dystansem zaangażowanego widza, ale po prostu – wynikiem niechęci, obojętności i znudzenia? Czy wtedy pozostaje ci tylko zostać popsujzabawą albo wyjść ze wspólnego pokoju, by zaszyć się u siebie z poczuciem nieprzynależności, osamotnienia lub buntu? Nie, Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko! Jesteście przecież ludźmi inteligentnymi, interesującymi się światem dokoła i z pasją analizującymi jego najważniejsze elementy. Jesteście świadomi społecznego i politycznego znaczenia zjawisk, które nie należą do Waszych ulubionych, zajmujecie się analizą nawet tych z nich, które są Wam wrogie. Piłka nożna nie interesuje Was jako sport czy widowisko? W porządku. Ale przyznacie, że stanowi dziś jeden z najważniejszych elementów globalnego świata, siłę niepodlegającą kontroli, a wpływającą na życie milionów ludzi, ukrywającą na dodatek ten wpływ pod maską rozrywki i zabawy, gry – a więc jak uczyli naiwni klasycy ludologii, z Johanem Huizingą na czele – działalności bezproduktywnej i swobodnej. Jeśli się z tym zgodzicie, to właśnie Wy powinniście się przyglądać piłce nożnej bardzo uważnie, bo w niej możecie zobaczyć umykające opisowi zjawiska decydujące o kształcie dzisiejszego świata.

I nie mówię tylko o analizie mechanizmu instytucjonalno-organizacyjnego, zaiste bardzo podejrzanego i stanowiącego wzór współczesnej korporacji globalnej, działającej ponad i poza prawami krajowymi i międzynarodowymi, a odgrywającej na oczach świata spektakl rzekomej procedury demokratycznej. Wasze niezaangażowanie, a nawet niechęć są potrzebne, by zobaczyć to, co także stanowi o znaczeniu i wadze widowisk piłkarskich, a co wciągniętym w mechanizm emocjonalnego przeżycia i poznania zazwyczaj umyka. To inne spojrzenie, na które szukając swojej przyjemności nie mam może wielkiej ochoty, wolę pozostawić Wam – niechętnym, prosząc jednak pokornie, by było to spojrzenie, a nie obrót wytartymi stereotypami. Siądźcie z nami i obserwujcie. Niekoniecznie komentujcie w trakcie. Ale po meczu z pewnością chętnie posłucham, co zobaczyliście.

Męskie ciało

Podejrzewam, że jedną z pierwszych rzeczy – zwłaszcza u Czytelniczek – może być powiązanie meczy piłkarskich ze schematami męskiej płci kulturowej. Już sama dramaturgia długiego przygotowania i nagłego wyładowania napięcia przypomina jako żywo feministyczne analizy różnic płciowych, odwołujące się do odmiennych sposobów przeżywania rozkoszy. A to przecież tylko początek. Kult męskich ciał realizujących wzorce zarówno klasyczne („boski Cristiano”), jak i modernistyczne („wieczny chłopiec” Lionel) czy postmodernistyczne (José Mourinho), który dopełniają maczystowskie zachowania fanów i seksualizacja kobiet partnerujących tak zawodnikom (WAGS, czyli żony i dziewczyny gwiazd futbolu), jak i kibicom (czy trzeba przypominać casus Natalii Siwiec?) – to wszystko wręcz oczywiste elementy tego sportu jako tworu kultury podtrzymującej i umacniającej tradycyjne męskie wzorce genderowe – często mizoginistyczne, agresywne i przemocowe.

Zauważysz to więc, Droga Krytyczko, i choć wielu kibiców obrzuci Cię za to błotem, to ci z nas, którym wcale nie w smak podtrzymywanie tych schematów, staną przed niełatwym problemem: czy inna, niemizoginistyczna, niepatriarchalna, nieprzemocowo męska piłka jest możliwa? Czy to futbol generuje te wzorce, czy też owe wzorce obrały sobie go jako skuteczne narzędzie samoregeneracji, w efekcie doprowadzając do kibolizacji życia zbiorowego, którą w Polsce obserwujemy na każdym kroku? I co powinniśmy z tym zrobić? Wyrzec się piłki czy walczyć o jej przekształcenie?

Nie tylko gra

Obserwując mundial bardzo szybko zauważycie też, że futbol podtrzymuje i umacnia agresywną formę dumy narodowej, bez trudu przechodzącej w zachowania nacjonalistyczne i wrogie wobec przedstawicieli innych nacji. Można oczywiście twierdzić, jak czyni wielu, że mundial to wojna zastępcza i lepiej jest, gdy międzynarodowa rywalizacja toczy się na stadionach niż na polach bitew, ale to argument o tyle słaby, że podziały na reprezentacje narodowe (nie zawsze zgodne z przynależnością państwową – vide moje ulubione Wyspy Owcze) podtrzymują XIX-wieczny z ducha dyskurs nacjonalistyczny i powrotnie zarażają nim życie społeczne, podobno funkcjonujące od dawna na poziomie ponadnarodowych powiązań i sojuszy. Rzeczywistość mundialowej reprezentacji świata jest odmienna od tego, co ów świat na własny temat opowiada. I obawiam się, że to gorzej dla świata.

Jesteście przenikliwymi i uważnymi obserwatorami rzeczywistości, więc z pewnością dostrzeżecie też wiele innych zjawisk, procesów i mikroprzedstawień, także takich, które nie przychodzą mi do głowy (tych jestem najbardziej ciekaw). Warunek, by to uczynić, jest prosty – popatrzcie uważnie i bez uprzedzeń, tak jak zwykliście patrzeć na inne elementy rzeczywistości. Nie lekceważcie piłki.

Nie dajcie się jej przekonać, że to „tylko gra” albo rozrywka „po godzinach”. Ale też jej nie demonizujcie i nawet jeśli nie wciąga Was jej emocjonalny mechanizm, to spróbujcie zrozumieć, czemu mu ulegamy, albo przynajmniej wyjaśnić, czemu na Was nie działa.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2018