Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mirek dużo mówił o planach; kiedy pytałem go o przeszłość, odpowiadał jednym, dwoma zdaniami, odsuwając temat na kiedyś, a potem płynnie przechodził do przyszłości. Tam żył, stamtąd czerpał energię.
Stosunkowo często wspominał o śmierci. Teraz przypomina mi się wiele takich momentów. Stoimy w Sandomierzu na skarpie, patrzymy na światła w dole, a Mirek mówi ze śmiechem, że to wszystko może nagle się skończyć, że już raz wymknął się śmierci. "Ja już teraz, stary, robię, nie wiedząc, czy zrobię. Dlatego muszę łapać tyle rzeczy naraz". Kiedy w szpitalu pokazano mu ostre, czarno-białe zdjęcie do najnowszej płyty, na którym wygląda jak górnicy fotografowani przez Salgado, żartował, że to jego epitafium. "Jesteś nie do dobicia", wyznałem mu podczas naszej ostatniej telefonicznej rozmowy. W odpowiedzi parsknął z zadowolenia; robiąc coraz śmielsze plany, obejmował życie w pół i nie chciał go puścić.
W czasie Mszy pogrzebowej głęboko w tle cały czas słychać było stukanie młotków, dzwonki telefonów. "Mirek ciągle pracuje", przemknęło mi przez głowę.
Jestem mu wdzięczny za wiele rzeczy. Wspomnę o jednej, stosunkowo mało znanej. Mirek był producentem spektaklu "Muzyka ze słowami", opartego na tekstach autorów niepełnosprawnych intelektualnie: skrzących się absurdalnym humorem krótkich prozach, nazwanych później "kokorynami". Wyreżyserowany przez Piotra Cieplaka spektakl z udziałem Jana i Marii Peszków oraz zespołu Voo Voo był wielkim świętem wyzwolonej wyobraźni. Wojtek Waglewski opowiadał mi, że kiedy dostał te teksty, był akurat po okresie fascynacji Borisem Vianem. "Czytam pierwsze opowiadanie i już czuję, że ten Vian to jakaś ściema totalna, wielkie udawanie: gość udaje taką podróż, a ci po prostu tak podróżują".
Ku pamięci Mirka Olszówki cytuję jeden z "kokorynów", autorstwa Krzysztofa Nogiecia. Znajduję w nim tę energię, którą czułem w Mirku: energię, która potrafiła scalać elementy z pozoru należące do różnych porządków i budować z nich nowe, efektowne całości. Tekst nosi tytuł "Kiwi": "Byłem na wystawie w muzeum karykatury i zobaczyłem tam dziwne portrety: George’a Washingtona, Harrisona Forda, Jacka Frankowskiego, Franza Beckenbauera, Elli Fitzgerald i Ignacego Paderewskiego. Wszystkie te osoby zostały sportretowane ze względu na jedną cechę: były i są znanymi zbieraczami pasty do zębów i złota na Alasce. Sponsorem wystawy była oczywiście firma »Kiwi«, przy wejściu rozpięli wielkie hasło: »Pasta Kiwi nas ożywi«. Najbardziej podobał mi się portret G. Harrisona. Na tym portrecie pastuje gitarę".
"Najważniejsze, stary, że znalazłem spokój", usłyszałem w Sandomierzu, choć "spokój" w przypadku Mirka oznaczał rzucanie się z jednej przygody w drugą. Ale może to nie przypadek, że ostatnia płyta, którą się opiekował, nosi tytuł "Harmonia".