Miłosz ćwierć wieku temu

Miłosz po Noblu wydawał się opatrznościowym cudem, szczęśliwą rekompensatą polskiej literatury. I taka zbiorowa podświadomość ukształtowała ton i zawartość prowadzonych z nim wtedy rozmów.

08.12.2006

Czyta się kilka minut

1. Mamy swojego poetę

Lata 80. były euforyczne. Kiedy Miłosz dostaje Nobla, panuje narodowe poruszenie, wrogowie, choć już zapewne są, pozostają w ukryciu. Pierwsza fala entuzjazmu determinuje pytania stawiane poecie przez dziennikarzy zjednoczonych w podziwie dla twórcy, choć z ekspresją owego podziwu różnie bywa. Jego twórczość nie jest, mimo Nobla, zbyt dobrze znana, a w każdym razie, jak to dzisiaj widać, czyta się go zarówno wyrywkowo, jak stereotypowo, zakładane są również fundamenty pod nowe stereotypy. Młodzi konserwatyści dopiero dorastają, zacięci prawicowcy jeszcze milczą. Nie wypada bowiem szargać narodowej świętości, choć Miłosz osłania się, jak może, przed odorem kadzideł.

Dziennikarze przygotowani są różnie do konfrontacji z laureatem. Niektórych z nich, choć przyznajmy, nielicznych, nurtuje nade wszystko pytanie praktyczne, które zresztą w jakimś momencie zostaje zadane: co Pan zrobi z tym czekiem? Ale rdzeń rozmów jest oczywiście inny, czytane zaś dziś, po blisko ćwierć wieku, wydają się być, co zdumiewające, przekazem z Atlantydy. Niektóre lądy Miłoszowe zostały nieodwołalnie zatopione, niektóre deklaracje zapomniane, wymarli wszyscy rówieśnicy, postarzały się dzieci, przybyło wrogów. Czytanie z perspektywy Skałki, w dwojakim zresztą sensie, zaczęło deformować dzieło. A może to tylko zwyczajna kolej rzeczy i Miłosz nie tyle został zatopiony, ile zesłany do czyśćca?

Nie piszę tu, rzecz jasna, obrony twórcy, bo poeta obroni się sam. Spróbuję tylko naszkicować stan umysłów, jaki towarzyszył pierwszym, po wielu latach, zetknięciom Miłosza z Polską, reprezentowaną przez dziennikarzy, przyjaciół, wielbicieli, czytelników wreszcie. Wydawnictwo nadało temu zbiorowi tytuł "Rozmowy polskie 1979-1998", uwzględniający zarówno osobę głównego rozmówcy, jak jego partnerów. Pytania dyktuje zawsze doraźny stan umysłów, presja aktualności nie da się wyminąć. Jaka była wówczas?

Pierwszy przyjazd poety do kraju ma miejsce w latach bohaterskich. Tak je pamiętam i w tej pamięci, też już należącej do przeszłości, nic nie zmieniają opinie krytyczne dnia dzisiejszego. Wówczas myślenie w kategoriach racji polskiej wydawało się jednolite, co dotyczy również literatury. Ta zaś potrzebowała przywódcy duchowego, który jednocześnie byłby uznany w Europie, gwarantując tym samym sens ponownego zaistnienia tejże literatury i odnowionej "polskości" (nie wiedziano jeszcze dokładnie, co by to miało oznaczać, o jaką zatem "polskość" chodzi...). Miłosz wydawał się opatrznościowym cudem, jego umysł działał poza stereotypami, jego życie nie miało podobnego sobie, niosło ze sobą świeżość słabo spenetrowanych lądów doświadczenia inteligenta i pisarza, który oto pojawia się w błysku fleszów, oświetlających również miejsca jego biografii: Wilno, Warszawę, Paryż, Amerykę.

Polak i obywatel świata, podróżnik i "nostalgik przemijalności", pod którym to poetyckim określeniem odkrywa się jego kresy, Miłosz ówczesny wydawał się szczęśliwą rekompensatą polskiej literatury, tym szczęśliwszą, iż obecną nie tylko duchem, ale również ciałem. Pisał o tym niedawno, i pięknie, Jerzy Pilch: "ta świadomość, że on gdzieś jest, pod fizycznym adresem istnieje, była dla nas wspierająca".

I taka zbiorowa podświadomość ukształtowała, jak się wydaje, ton i zawartość tomu rozmów. Inaczej by dzisiaj Miłosza przepytywano, bo co innego chciano by usłyszeć. Podejmowano by też zapewne śmielsze próby kontrowania pisarza: tak się wtedy stać nie mogło, bo nie szukano okazji do kontrowersji. Patrzono poecie prosto w twarz - lewy profil nie był eksponowany ani brak prawego wytykany.

2. Rozmowy z żyjącymi i nieżywymi

Żyjący są, metrykalnie, dziećmi poety. Nie żyją, w większości, jego rówieśnicy, co Miłosz podkreśla jako duchową i umysłową sytuację. Inaczej bowiem rozmawia się z "wnętrza" własnej formacji, inaczej z młodzieżą. Oczywiście, jest to młodzież w średnim wieku, i Miłosz powiada, iż dobrze się z nimi rozumie, ale linia podziału istnieje. Wystarczy porównać rozmowę z Jerzym Turowiczem i którymkolwiek z młodszych rozmówców. Hierarchia zainteresowań jest różna, choć niektóre tematy wspólne. Być może inni rówieśnicy poety nie chcieli go już o nic zapytać, bo posiadali już wiedzę, która była przedmiotem poznawczej ciekawości "dzieci Miłosza". Być może Jerzy Andrzejewski po nagrodzie Nobla dla przyjaciela nie był skłonny podtrzymywać własnej opinii, przytaczanej przez Miłosza, iż portret Alfy w "Zniewolonym umyśle" to był "zdrowy policzek", on zaś, Andrzejewski, na karę zasłużył. Ale również na nagrodę.

Powtarzającym się, w różnych konfiguracjach, wątkiem owych rozmów, jest pamięć ran. To ona determinuje obrazy przeszłości: raną najbardziej bolesną i przynoszącą blizny niepoddające się żadnej plastycznej operacji jest druga wojna światowa (bo pierwsza też ma swoje znaczenie: została w niej zakodowana pamięć dziecinnych tułaczek późniejszego "podróżnego świata"). Miłosz chce być kronikarzem tej pamięci, choć, jak się wydaje, te kroniki mniej interesują jego interlokutorów niż Wilno i okolice oraz migawki z la belle époque. Miłosz do Jerzego Turowicza: "Właśnie jest tak ważne, żeby wiedzieć, być świadomym tego, co się w ciągu XX wieku odbyło, nie tak jak młodzi Amerykanie, których uczę, dla których wydarzenia czasu naszej młodości są tak absolutnie mityczne...".

Dla młodych Polaków podobnie. Dla rozmówców Miłosza bardziej pobudzające od ran wydają się blizny po nich, materializowane w postaci powrotów do miejsc wczesnego dzieciństwa, zmitologizowanych bądź stopniowo podlegających mitologizacji. Miłosz nie miał za sobą, jako doświadczenia osobistego, polskiej martyrologii, był jej obserwatorem, co mu potem zostanie wypomniane. Można również postawić sprawę tak: "Wracam do miejsca pierwszej emigracji" (czyli do Polski), i dalej: "jedyna pociecha jest ta, że nie wracam do Wilna". Tak mówi Miłosz w roku 1981.

"W moim dzieciństwie czy w latach szkolnych sprawy globalne, to znaczy planety jako całości, nie istniały w świadomości mojej ani moich kolegów, ani - jestem pewien - nauczycieli...". Czas Miłosza i czas jego rozmówców rozmijają się; siła i magia czasu Miłoszowego bierze swój początek z tego rozminięcia właśnie. Umysłowe wyposażenie jego formacji tyleż jest atrakcyjne, co wymagające dodatkowych komentarzy. To Miłosz przecież, jeszcze przed Kunderą (co w rozmowach podkreśla) rozpoczął myślenie w kategoriach Europy Środka. Na naszych oczach mitologia ta urosła, osiągnęła apogeum, aby dojść do stanu wyczerpania. Miłosz zdaje się taki stan rzeczy przewidywać i przedmiotem jego zainteresowania, ale też niepokoju, stają się nowe horyzonty myślowe starej Europy, które zaczynają się rysować w jej orbicie. Europa musi się w nich odnaleźć. Poeta zaś?

"Mnie się zdaje, że mogę być dumny z tego, że żyjąc tak długo na Zachodzie nie uległem dezintegracji. To jest swojego rodzaju triumf. Mogłem ulec dezintegracji w ten sposób, że straciłbym sens swego kierunku. Ale także jako poeta (...). Ja rzeczywiście nie integrowałem się. We Francji dlatego, że całe francuskie środowisko intelektualne myślało na wzór Sartre'a. Traktowało marksizm jako nieprzekraczalny horyzont filozoficzny XX wieku".

Mimo tej i podobnych w tonie deklaracji światopoglądowych nie można traktować owych wyznań jako przyczynku do studium wyobcowania poety. Są one natomiast argumentem innego zgoła rodzaju: poświadczają niesłychanie silne u Miłosza poczucie tożsamości, za które często płacił wysoką cenę; cenę pomówień o narodowe wykorzenienie (z polskości...). Ten wątek utrwalił się we współczesnym czytaniu Miłosza, ale też został wymownie "przeinterpretowany".

Powiedziałabym tak: "wnuki Miłosza", w przeciwieństwie do jego "dzieci", będą go czytały i rozumiały inaczej. To proces nieunikniony, ale też naturalny. Jego formacja stanie się dla nich formacją z innej przeszłości niż dla nas, sojusze intelektualne Miłosza, a zatem grono jego partnerów, zaliczone do radykałów umiarkowanych, lecz zdecydowanych, często o komunistycznym rodowodzie (czy też do takiego rodowodu przypisanych). Mam tutaj na myśli konkretnego autora należącego do pokolenia "wnuków": Dariusza Gawina. W pobudzającym eseju "Miłosz i Polacy" pisze on: "Ową grupę przyjaciół, z którą Miłosz odczuwa naturalną więź wspólnotową, można określić jako krytycznych ludzi lewicy, w większości dawnych komunistów; krytycznych wobec stalinizmu i jego totalitarnego charakteru. Jednak krytycyzm wobec metod stalinowskich nie odrzuca istoty modernizacyjnego wysiłku, dokonywanego w Polsce Ludowej".

Stawiając sprawę w ten sposób, a zatem kładąc szczególny nacisk na "lewicowe" związki Miłosza (na ich czele znajdzie się Kroński), autor odsuwa na dalszy plan inne, równie ważne i równoważące te pierwsze, nie wspólnotowe co prawda, lecz podobnie istotne, dialogi Miłosza z dawnymi Polakami (Romer, Tyszkiewicz, Lednicki), potem jego przyjaźń z Mertonem czy zainteresowanie Józefem Mackiewiczem. Miłosz objawia się w tej interpretacji jako apostata i herezjarcha, i dopiero poprzez akt odrzucenia polskości wpisuje się w jej trudne i skomplikowane dzieje.

Ten ostatni chronologicznie głos na temat związków Miłosza z polskością rysuje horyzonty nieobecne w książce, o której tutaj piszę. Lektura Miłosza podejmowana przez trzecie już pokolenie czytelników interpretujących ukazuje jednak, że rozmowy z duchem będą się toczyły dalej, zaś ich konsekwencje poznawcze pozwolą - być może - uwolnić się od standardów "miłoszologii".

Co poświadcza, iż Dzieło zostało napisane...

3. Teraźniejszość i przyszłość

Na lata starości Miłosza przypadła wielka rewolucja kulturalna, której próbował dotrzymać kroku, to znaczy śledzić ją pilnie i zabierać głos w jej ważnych debatach. Oceniał przenikliwie słabe i mocne punkty, dostrzegał najważniejsze potyczki myślowe. Sam już nie inicjował debat, był przede wszystkim głosem komentującym. Wtedy, gdy mówił o dwóch dekadencjach XX wieku jako klamrze spinającej stulecie; wtedy, gdy uznawał postmodernizm za nowy historyzm; wtedy, gdy zastanawiał się nad formami religijności współczesnego świata i niepokoił jego religijnymi wojnami; wtedy wreszcie, gdy przewiduje, iż ewolucja duchowości europejskiej będzie miała swoje źródła w inspiracji buddyjskiej, Indie zaś postrzega jako kraj kulturalnej i duchowej przyszłości dla zmęczonego sobą europejskiego ducha.

Nie chodzi tutaj o akceptację bądź odrzucenie Miłoszowych prognoz przyszłości i diagnoz teraźniejszości. Jego intuicja cywilizacyjna i historyczna, a także kulturalna, była zawsze przenikliwa, często odkrywcza. Swoje stulecie postrzegał jako burzliwą przestrzeń pomiędzy dwiema dekadencjami: pierwsza rozegrała się na przełomie stuleci, drugiej jesteśmy właśnie świadkami. Miłosz przywołuje jako argument mało znaną wówczas w Polsce (bo jeszcze nieprzetłumaczoną) powieść Houellebecq'a "Cząstki elementarne". Ta analogia przekonuje: dwudziestowieczne kryzysy tożsamości i podmiotowości toczą się w krajobrazach seksualnej dekadencji, która niszczy jednostkę, odbierając jej szanse scalenia świata, który ją otacza.

"Wszystko zaczyna być subiektywne, względne. Ku czemu ta planeta zmierza?" - pyta Miłosz. Europejski nihilizm, przepowiedziany przez Nietzschego, stał się faktem.

4. Pytania, które nie zostały zadane

Trudno oczywiście żywić pretensje do rozmówców, że pewnych pytań Czesławowi Miłoszowi nie postawili. Występowali przede wszystkim w rolach dziennikarskich, które ich ograniczały zarówno w czasie, jak i w przestrzeni merytorycznej. Z tego również powodu nie podejmowali wątków, które siłą rzeczy pozostały w zawieszeniu, mimochodem tylko tknięte.

Tak dzieje się z literaturą Dwudziestolecia; jednym z przykładów może być twórczość Schulza. Miłosz mówi o nim (gdy pytają) jako o pisarzu żydowskim piszącym po polsku. To ciekawe, że taki a nie inny wyróżnik pojawia się w jego umyśle - gdzie więc tkwią, pytamy dalej, "światowe zadatki" pisarstwa Schulza? Wciąż oczekuje, i w latach prowadzenia "Rozmów..." też tak było, na więcej niż zdawkowe rozwinięcie związku Miłosz-Witkacy, który zmienia się w czasowych perspektywach i wydaje się równie ważny jak anty-związek Miłosz-Gombrowicz. Tym samym zaś książką szczególnie ważną w dorobku Miłosza mogą okazać się "Legendy nowoczesności".

Przyciągający tytuł - "Rozmowy polskie..." - zapowiada więcej, niż przynosi. Może pożyteczniej byłoby nazwać je "Rozmowami Miłosza w Polsce lat 1979-1998"? Dziennikarski (w większości) świat miał wówczas swoje twarde punkty zainteresowania z Miłoszem związane i oczekiwał, że poeta również będzie je respektował. Z natury niepokorny, czynił to jednak, poddając się presji pytań. Po raz pierwszy znalazł się przecież na pozycji nie tyle mało znanego emigranta, ile światowej sławy literackiej.

Sława zaś, jak wiadomo, łagodzi charaktery.

Czesław Miłosz, "Rozmowy polskie 1979-1998", Przypisy, nota wydawcy, indeks nazwisk Kamil Kasperek. Kraków 2006, Wydawnictwo Literackie. Wydanie w ramach "Dzieł zebranych" Miłosza; w przygotowaniu tom drugi "Rozmów".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (50/2006)