Milion samotnych matek

Rzeczniczka PiS zalecała im "ustabilizowanie". Kim są kobiety, które same wychowują dzieci?

22.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Anna Osetek
/ Fot. Anna Osetek

Ta pani g…o wie o sytuacji samotnych matek w tym kraju. Ściągalność alimentów w granicach błędu statystycznego, do pracy iść nie można, bo nie ma miejsc w żłobku, a nawet jak się pójdzie, to nie ma co liczyć na normalną umowę. Mało tego, jak maluch zacznie chorować, to zaraz z tej pracy kobietę wyrzucą. O mieszkaniu samodzielnym można tylko pomarzyć” – napisała dwa tygodnie temu na forum internetowym Nina, samotna matka dwuletniego syna.

„Na normalnego męża – kontynuowała – też nie można liczyć, bo wszyscy dorośli odpowiedzialni faceci w wieku poborowym z reguły są już zajęci albo nie chcą wychowywać nie swojego dziecka. Chętnie opowiem tej pani więcej, bo jest bardzo oderwana od rzeczywistości”.

– Oczywiście, mogłabym się ustatkować. Tylko nie znalazłam na razie odpowiedniego kandydata, a „stabilizować się” wyłącznie dlatego, że zachęca do tego pani poseł, nie mam zamiaru – mówi Ewa (imię zmienione), po trzydziestce, mieszkanka dużego miasta, od sześciu lat matka samotnie wychowująca dziecko.

Po chwili dodaje, że według niej w wypowiedzi rzeczniczki Prawa i Sprawiedliwości Beaty Mazurek kryje się „drugie dno”. – Bo co, jeśli ktoś rzeczywiście postanowi „ustabilizować” swoje życie na wezwanie? – pyta Ewa. – Czy naprawdę chcemy, by ludzie podejmowali tak ważne decyzje jedynie dlatego, że państwo daje 500 złotych?


CZYTAJ TAKŻE:

  • Prof. Maria Beisert: Samotne kobiety mają prawo do swoich wyborów, także tych dotyczących macierzyństwa. Mają też prawo do porażki. I wyjścia z niej jako kobiety silniejsze, nawet jeśli porzucono je w sposób dramatyczny.
  • Ks. Adam Boniecki: Upadek obyczajów? W tej dziedzinie wprost przeciwnie. Jeszcze całkiem niedawno, dobrze to pamiętam, w powszechnym użyciu były pogardliwe określenia: „panna z dzieckiem”, „rozwódka” i gorsze...

Posłanka do matki

Trudno dzisiaj dociec, jaką drogą „samotne matki” doszły do pierwszoplanowej medialnej roli w trwającym od kilku miesięcy serialu „Rodzina 500 plus”: grupa ta nie jest w żaden sposób (ani dyskryminujący, ani faworyzujący) wyróżniona we flagowym projekcie PiS. 500 złotych przechodzi polskiemu rodzicowi koło nosa, jeśli ma jedno dziecko, a rodzina przekracza próg dochodowy 800 zł na osobę. Bez względu na to, czy jest samotną matką, samotnym ojcem, czy rodzicem niesamotnym.

Jedno jest pewne: na dobre zaczęło się 2 lutego (dzień wcześniej Beata Szydło złożyła na ręce marszałka Sejmu projekt ustawy „500 plus”), kiedy dziennikarz Polskiego Radia 24 Lucjan Olszówka dociskał Beatę Mazurek:

– Załóżmy, że słucha nas teraz samotna matka, w której rodzinie przypada 801 złotych na głowę...

– Zachęcała ją będę do tego, by spróbowała ustabilizować swoją sytuację rodzinną i miała więcej dzieci, tak aby móc na to świadczenie, w przysłowiowy sposób, się załapać – odparła bez wahania rzeczniczka PiS.

Po tej wypowiedzi ruszyła medialna burza. Oburzali się publicyści, wypowiedź posłanki wykorzystali politycy opozycji. „Skandaliczna, pogardliwa, niewnikająca w często losowe i życiowe historie. To wypowiedź bezwzględnie arogancka, za którą powinna niezwłocznie przeprosić” – mówił Paweł Olszewski z Platformy Obywatelskiej.

Zawrzał też internet – wpisy takie, jak ten powyższy, zamieszczony na forum przez Ninę, należały do najłagodniejszych.

Ta atmosfera musiała zrobić wrażenie na samej rzeczniczce Mazurek. „Jeżeli samotne matki poczuły się urażone moją wypowiedzią, to oczywiście je przepraszam” – powiedziała posłanka. Choć zaraz dodała: „Ale na pewno nie będę przepraszać polityków Platformy Obywatelskiej”.

Nie wiadomo, czy rzeczniczka partii rządzącej była świadoma, do jak wielu Polek się zwraca. Milion osób z okładem to nie statystyczny margines – to jedna piąta sumy wszystkich głosów oddanych na PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych.

Wiele twarzy samotności 

Choć i to może być liczba niedoszacowana. Ta dokładna nie jest znana z prostego powodu: kategoria rodzica samotnie wychowującego dzieci wymyka się precyzyjnym obliczeniom (np. rozwódka może nie być samotną matką, i odwrotnie: kobieta pozostająca formalnie w związku małżeńskim może całkowicie samotnie zmagać się z opieką nad dziećmi), a jedynym narzędziem pomiaru – i tak zawodnym, bo opartym na deklaracjach – są spisy powszechne.

Ten ostatni, przeprowadzony w 2011 r., pokazał, że samotnych matek z dziećmi na utrzymaniu jest w Polsce ponad 1,1 mln, zaś samotnych ojców – 140 tys. Tendencja wzrostowa jest wyraźna: o ile jeszcze poprzedni spis, z 2002 r., wykazał, że samotne matki stanowią 17 proc. ogółu rodzin z dziećmi na utrzymaniu, ten ostatni podniósł ów odsetek do 21 proc.

Z czego wynika ten trend? Według dr Marioli Racław, socjologa z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW (współautorki – wraz z prof. Dobroniegą Trawkowską – książki „Samotne rodzicielstwo. Między diagnozą a działaniem”) daje się on powiązać z tzw. drugim przejściem demograficznym.

– Bazuje on na masowym procesie indywidualizacji jednostek – mówi o „drugim przejściu” dr Racław. – Relatywnie większa niż wcześniej swoboda w aranżacji swojego życia dotyczy też sfery rodzinnej.

To zjawisko przyczynia się m.in. do wzrostu liczby rozwodów. Ale nie tylko. – Inny ważny czynnik to coraz większa skala urodzeń pozamałżeńskich – zauważa dr Racław. – Dzisiaj to już 20 proc. ogółu urodzeń, podczas gdy u progu lat 90. odsetek ten sięgał ledwie 6 proc. Oczywiście, nie można skali tego zjawiska odnosić bezpośrednio do fenomenu samotnego rodzicielstwa, bo przecież część tych urodzeń ma miejsce w związkach nieformalnych. Ale pośredni związek istnieje.

Ciekawa jest wewnętrzna struktura grupy ponad miliona kobiet, które same siebie określają mianem „samotnie wychowujących”. Aż 40 proc. z nich to kobiety zamężne, 28 proc. rozwiedzione, a 10 proc. – wdowy. Wychodzi więc na to, że zdecydowana większość samotnych (lekko licząc 700 tys. kobiet), które rzeczniczka PiS chciała „stabilizować”, próby stabilizacji ma już za sobą.

Nie istnieje też jeden portret socjologiczny „matki samotnej”. Dr Racław w badaniach Instytutu Spraw Publicznych z 2000 r. (pod kierownictwem dr. hab. Marka Rymszy) wyodrębniła kilka typów – ze względu na kondycję życiową oraz „styl bycia w świecie”.

Jeden z nich to samotne macierzyństwo „z przypadku”. Tu dziecko pojawia się często na skutek przygodnej znajomości i podejmowania ryzykownych zachowań, zaś samotna matka – zwykle młoda, z wykształceniem najwyżej zawodowym – wywodzi się często z rodziny również tworzonej przez samotną kobietę.

Typ drugi: „nie całkiem samotne macierzyństwo”, będące zwykle domeną kobiet na wsi. Jego specyfiką jest otoczenie krewnych: matka mieszka ze swoją wielopokoleniową rodziną w gospodarstwie, łącząc z nią dochody.

Typ kolejny to „nieposzukiwane samotne macierzyństwo”, sytuacja dotykająca zwykle kobiet w średnim wieku, często biernych zawodowo, których samotność w wychowywaniu jest efektem zdarzenia losowego: urodzenia dziecka niepełnosprawnego, porzucenia przez męża czy owdowienia.

Wreszcie: samotne matki „z wyboru” – kobiety zazwyczaj w co najmniej średnim wieku, „aktywne na rynku pracy, mieszkanki miast, posiadające jedno lub dwoje dzieci”, które samotność wybrały świadomie, najczęściej się rozwodząc.

Ale nie zawsze: w tym typie coraz wyraźniej widać grupę kobiet, które na samotne macierzyństwo decydują się „od samego początku”. – To w pewnym sensie projekt takiej kobiety – opisuje dr Racław. – Projekt przemyślany: kobieta chce wychowywać dziecko bez udziału mężczyzny. W dyskursie feministycznym słowo „samotne” jest zresztą w takim przypadku zastępowane „samodzielnym”.

Fot. Anna Osetek

Ojciec może, ja muszę 

– Jak mnie przedstawić? Nie pisz ani „dobrze sytuowana”, ani „średnio”. Napisz po prostu: zaradna życiowo – prosi Ewa, cytowana już samotna matka z dużego miasta. Wyższe wykształcenie, wolny zawód, źródła utrzymania: działalność gospodarcza i alimenty.

– Nigdy nie było u nas zbytku, ale też nigdy niczego nie brakowało. Nigdy też nie ustawiałam się w żadnym urzędzie po pomoc w związku z tym, że samotnie wychowuję dziecko, bo wychodziłam z założenia, że są bardziej potrzebujący. Dopiero przy okazji programu „500 plus” podeszłam do sprawy inaczej: skoro państwo daje tak duże pieniądze wszystkim z dwojgiem i więcej dzieci, również tym świetnie sytuowanym, to dlaczego moje dziecko ma nie dostać? Postanowiłam, że spróbuję dokonać kilku prostych zabiegów księgowych, które sprawią, że nie przekroczę dochodu 1600 zł miesięcznie na rodzinę. Żadne oszustwo: po prostu jestem w stanie koszty, które rzeczywiście ponoszę w ramach działalności, skumulować w jednym roku – opowiada Ewa.

Zapytana o specyfikę samotnego macierzyństwa – sytuacje, w których ze względu na swój status było jej trudniej (bądź łatwiej) niż kobiecie zamężnej z dzieckiem – odpowiada bez wahania: ona i jej sześcioletni syn nie spotkali się ani ze stygmatyzowaniem, ani też ze szczególnie życzliwym traktowaniem. I dodaje, że według niej samotne macierzyństwo w odbiorze społecznym to w pewnym sensie sytuacja normalna. W odróżnieniu od samotnego ojcostwa – odbieranego często jako heroizm.

– Gdybym miała szukać jakiejś specyfiki, mówiłabym o trudnościach organizacyjnych – opowiada Ewa. – A dokładnie: o byciu 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu w pogotowiu. Kiedy dziecko jest wychowywane przez małżeństwo, mogą się wymieniać. Ja niby też, bo ojciec mojego dziecka spełnia swoją rolę, opiekuje się synem, zabiera go na weekendy. Tyle że nigdy nie mam pewności, że on np. tego wspólnego weekendu nie odwoła. Nie narzekam z tego powodu i nie płaczę. Ostatnio nawet udało mi się wygospodarować chwilę czasu „tylko dla siebie”. Choć jest to okupione stresem i, niekiedy, wyrzutami sumienia, bo zawsze muszę kogoś prosić o opiekę. A gdy dzieje się coś nagłego, np. moje dziecko choruje, muszę rzucić wszystko. Włącznie z pracą.

– Taka jest między nami różnica – kończy Ewa. – Ojciec może, ja muszę.

Stereotypy i rzeczywistość 

Czy wypowiedź rzeczniczki PiS na temat samotnych matek to zwykły polityczny lapsus, jakich wiele, czy może świadectwo krążących na temat tej grupy stereotypów?

– Skąd w ogóle przekonanie, że związek oznacza stabilizację? – pyta Agnieszka Stein, psycholożka dziecięca, do której gabinetu przychodzą również rozstający się rodzice. – Może być odwrotnie: dla wielu kobiet najlepszym sposobem na „ustabilizowanie się” jest nie znalezienie partnera, ale rozstanie z nim. Zdarza mi się spotykać kobiety, które mówią, że po rozstaniu z ojcem ich dzieci zrobiło im się lżej, poukładały swoje życie. A nawet, że poprawiły się relacje ojca z dziećmi, bo wcześniej między małżonkami był wyraźny podział na zarabiającego mężczyznę i zajmującą się domem kobietę, a teraz on poczuł potrzebę bycia rodzicem.

Według Agnieszki Stein stereotyp czai się w samym określeniu „samotna matka”. A właściwie w tendencji do zaliczania wszystkich niestandardowych przypadków – odbiegających od dominującej kulturowej normy – do tej właśnie kategorii. – Po pierwsze, nie mówmy tylko o matkach, bo jest wielu ojców, którzy wychowują dzieci bez partnerki. Po drugie, zastanawiajmy się nad przymiotnikiem „samotna”, bo przecież sam fakt rozwodu czy separacji nie musi oznaczać samotności. Matka może mieć naokoło siebie rodzinę, współwychowującą dzieci babcię albo oddanych przyjaciół.

Uważajmy też, radzi psycholożka, z mechanicznym uznawaniem, że sytuacja rozstania czy samodzielnego wychowywania dzieci przez jednego rodzica to źródło problemów emocjonalnych dziecka. – Taką skłonność mają często przychodzący do mnie rodzice – mówi Stein. – Tymczasem trudne zachowania dzieci mogą wynikać z wielu innych czynników.

– Nie mnie rozstrzygać, czy zdanie o „stabilizowaniu się” oraz rodzeniu dzieci było lapsusem, czy może czymś więcej – mówi dr Racław. – Jedno jest pewne: istnieje stereotyp samotnej matki, którego ślady widać w tej wypowiedzi.

Żeby ten stereotyp opisać, socjolog cofa się do czasów międzywojnia, kiedy ugruntowało się myślenie o samotnej matce jako kobiecie występnej i nieobyczajnej, osobie, która – mając nieślubne dziecko – złamała społeczne normy.

– Współcześnie ten stereotyp może nie jest aż tak silny, ale jego echa dały się usłyszeć nawet w debacie o programie „Rodzina 500 plus” – mówi badaczka. – Choćby w wypowiedziach, że niektóre kobiety będą na tym programie zarabiały, mając dużo dzieci z różnymi partnerami.

Dr Racław przytacza badania pokazujące postawy pracowników socjalnych wobec samotnych matek. Postawy te oscylują wokół dwóch opowieści. – Jedna o kobiecie, która jest „winna sama sobie”, a druga o „Matce Polce heroicznej”, która musi się zmagać z przeciwnościami losu, często opuszczona przez męża z powodu niepełnosprawności dziecka.

Jaki jest wspólny mianownik większości stereotypów dotyczących samotnego macierzyństwa? – To figura osoby pokrzywdzonej bądź potępionej, potrzebującej pomocy materialnej i ludzkiej – mówi prof. Dobroniega Trawkowska.

A jak jest w rzeczywistości? Wedle badań przytaczanych w książce prof. Trawkowskiej i dr Racław statystyczna samotna matka nie doświadcza gorszych warunków mieszkaniowych niż ogół mających na utrzymaniu dzieci, a jej wykształcenie jest nawet relatywnie wyższe.

Jest i druga strona medalu: samotne macierzyństwo naraża bardziej na zawodową dezaktywizację czy uzależnienie od świadczeń społecznych – ale i to nie usprawiedliwia znaku równości pomiędzy „samotnym macierzyństwem” a stanem bezradności czy biedy.

System pomocy społecznej, na co zwraca uwagę prof. Trawkowska, nie wyodrębnia zresztą osobnego zestawu działań wobec „samotnego rodzica”. – Otrzymuje on pomoc w kontekście jakiegoś innego problemu, z którym się może zmagać – mówi badaczka. – Np. ubóstwa, przemocy, bezdomności, niepełnosprawności dziecka, bezrobocia czy problemów opiekuńczo-wychowawczych w rodzinach.

Co nie oznacza, że samotne macierzyństwo jako osobna kategoria nie istnieje w polskim prawie. Pojawia się nawet w konstytucji, gdzie jest mowa o rodzinach wielodzietnych i niepełnych – jako tych wymagających „szczególnej pomocy”.

Jej ślady to choćby możliwość wspólnego rozliczenia podatkowego samotnego rodzica z dzieckiem, a także fundusz alimentacyjny – stworzony dla tych, którzy od ojca swojego dziecka (czasami matki) nie mogą wyegzekwować świadczenia.

To swoją drogą jedna z większych systemowych porażek III RP, uderzająca boleśnie w samotnych rodziców – wobec rekordowo niskiej ściągalności alimentów polskie państwo pozostaje bezradne.

Matka do posłanki 

– Tak jak był do ojcostwa chętny, tak nagle stał się niechętny. I zniknął – tłumaczy zwięźle początki swojego samotnego macierzyństwa Nina, 26-latka, mieszkanka miasta w środkowej Polsce, do której udaje mi się dotrzeć dzięki jej wpisowi na forum. Ojciec to jej były narzeczony, który opuścił ją jeszcze przed urodzeniem się syna, dzisiaj dwulatka.

– Ciąży na nim obowiązek alimentacyjny, tysiąc złotych miesięcznie, ale nic z niego nie wynika, bo przepisał wszystko na rodzinę – opowiada kobieta. – Mimo że ma trzypokojowe mieszkanie i dobre auto. Na dzisiaj jest mi winny 25 tys. Dziecko? Ostatni raz widział małego, gdy ten był w głębokim wózku, czyli poniżej czwartego miesiąca życia. Ograniczył się tylko do „uznania”, ale nawet do urzędu stanu cywilnego musiałam go zaciągać niemal siłą.

– Co do pracy – dodaje Nina – jestem permanentnie zablokowana. Normalnej umowy nie dostanę. Choćby mały jakimś cudem dostał miejsce w żłobku, i tak pewnie zacząłby chorować. A wie pan, jak się patrzy na matkę, która jest nieustannie na zwolnieniu? Dla kobiety w mojej sytuacji ogarnięcie domu i pracy jest mało realne. A jeśli już, to kładłabym się do łóżka o 23, nie mając siły, by się przebrać w piżamę.

– Jaki ma pani zawód? – pytam.

– Pracowałam jako sprzedawca, w branży alkoholowej i elektronicznej – opowiada kobieta. – A teraz utrzymuję się z pomocy społecznej i z funduszu alimentacyjnego. Z tego ostatniego dostaję 500 zł, czyli połowę tego, co powinien płacić on.

– Mieszkanie?

– Jeden pokój w lokum należącym do rodziny. Własnego nie kupię, bo nikt mi nie da kredytu.

– Samotne macierzyństwo?

– Młodemu niczego nie brakuje. Ma łóżeczko, poprane, nowe ubranka, niektóre firmowe. I tyle zabawek, że musiałam mu skonstruować wielki drewniany kufer. Tak, żeby nie zwariować, sama majsterkuję.

– Co by pani powiedziała rzeczniczce PiS, która poradziła pani stabilizację i rodzenie?

– Proponuję eksperyment: niech przez miesiąc utrzyma siebie i dziecko za 700 złotych. Tyle że nie wiem, czy rozmowa między nami by się kleiła, bo jesteśmy z innego świata. Pani poseł zarabia miesięcznie pieniądze, których ja nie mam rocznie.

– Teraz dostanie pani 500 złotych. Dzięki partii, której rzeczniczką jest Beata Mazurek.

– Te pieniądze mi trochę pomogą, przyznaję. Ale żebym mogła naprawdę stanąć na nogi, musiałabym mieć pracę.

– A co z tymi mężczyznami w „wieku poborowym”?

– Napisałam prawdę: pozajmowani, zaręczeni albo niechętni do wychowywania cudzych dzieci. Aha, jest jeszcze inna grupa. To ci, którzy wyjechali do Anglii. No i kolejna, o której we wpisie nie wspomniałam: banda emocjonalnych pięciolatków w ciałach dwudziestokilkulatków. Mam na wychowaniu dwulatka, po co mi pięciolatek? Pod innym artykułem, który opowiadał o tym, że rząd planuje przydzielać samotnym matkom mężów z urzędu [chodzi prawdopodobnie o „wiadomość” satyrycznego portalu „ASZDziennik” – red.], napisałam, że ja takiego męża chcę.

– Jaki ma być?

– Wysoki, bo sama mam metr osiemdziesiąt. Poważny, odpowiedzialny, zaradny, z pracą i mieszkaniem, no i z instynktem ojcowskim. Żeby nie był samolubny. I bez własnych dzieci. Wtedy mogę się ustabilizować i więcej rodzić. ©℗

ANNA OSETEK, fotografka: Projekt „Dlaczego”, z którego pochodzą zamieszczone tu zdjęcia, rozpoczęłam w 2012 r. Początkowo był próbą odnalezienia swojej tożsamości po rozwodzie. Teraz utrzymuje mnie na powierzchni. Jest zapisem chwil z życia mojej rodziny, jej codzienności, wreszcie – a może przede wszystkim – moim portretem. Bez zastanawiania się, kalkulacji, upiększania, stylizacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2016