Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wie pani, Witos to był trzykrotny premier Polski, a one kim właściwie były? Czym się zasłużyły, że mamy teraz o nich słuchać? – zapytał mnie ostatnio starszy pan na spotkaniu autorskim.
To doskonałe pytanie: kim one były i na co zasługują? Takie pytania powracają niemal zawsze, gdy rozmawiamy o kobietach w historii, osobliwie zaś historii Polski.
Dzięki przyznaniu kobietom biernego prawa wyborczego w 1918 r. w Sejmie w latach 1919-22 zasiadało osiem kobiet. Gabriela Balicka-Iwanowska, doktor nauk przyrodniczych na Uniwersytecie w Genewie, szalenie aktywna naukowo, od 1919 r. sprawująca przez 16 lat funkcję posłanki. Angażowała się głównie w walkę z ograniczeniami dotyczącymi praw cywilnych kobiet oraz kształcenia młodzieży w – jak to mówią – duchu narodowym. Zofia Moraczewska, nauczycielka, socjalistka, walcząca zaciekle o zrównanie praw cywilnych kobiet i mężczyzn, czyli o zniesienie przepisów pozbawiających kobiety polskiego obywatelstwa z chwilą poślubienia cudzoziemców (przepisy szczególnie dotkliwe choćby dla prawniczek czy lekarek, którym odbierało to prawo wykonywania zawodu). Zofia Sokolnicka – działaczka narodowa, która przed wybuchem I wojny światowej angażowała się w walkę o prawo do edukacji dzieci i młodzieży w języku polskim, w czasie wojny polsko-bolszewickiej należąca do Komitetu Narodowego Służby Kobiet w Poznaniu i delegatka Rady Obrony Państwa w Warszawie, uczestniczka powstań śląskich. Irena Kosmowska – absolwentka Uniwersytetu we Lwowie, publicystka, której oczkiem w głowie była edukacja wiejskiej młodzieży, od listopada 1918 r. wiceminister ds. polityki społecznej w rządzie Ignacego Daszyńskiego. Franciszka Wilczkowiakowa, zaangażowana w sprawy Komisji Opieki Społecznej w pierwszej kadencji Sejmu (później również w prace Komisji Konstytucyjnej), przez niemal cały czas swojej pracy w parlamencie usiłująca przeforsować prawa mające wpłynąć na poprawę tragicznej sytuacji życiowej najuboższych mieszkańców włączonego do II Rzeczypospolitej Pomorza. Anna Piasecka – działaczka Narodowej Partii Robotniczej, aktywnie wspierająca działania niepodległościowe na Warmii przed plebiscytem 1920 r., założycielka pierwszego polskiego przedszkola na tych terenach. Maria Moczydłowska – uparcie walcząca nie tylko o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, ale także autorka głośnego projektu ustawy prohibicyjnej, widząca w alkoholizmie Polaków ogromny problem społeczny (kpinom ze strony mężczyzn w parlamencie ponoć nie było końca).
Każda postać z tej ósemki pionierek, nim znalazła się w Sejmie, nie tylko odebrała znakomite wykształcenie, ale również wsławiła się pracą na rzecz Polski, polskości, społeczeństwa. Gigantycznym osiągnięciem było zaś samo ich zasiadanie w parlamencie – partie polityczne na listach wyborczych przewidziały dla kobiet jedynie ok. 12 proc. miejsc, w dodatku często tych „niebiorących”. O to, dlaczego żadna z nich nie otrzymała szansy na sprawowanie funkcji premiera, może należy zapytać Zeitgeist. Co serdecznie polecam owemu sarkającemu panu.
W wydanej właśnie książeczce „Kobiety i władza. Manifest” brytyjska filolożka klasyczna Mary Beard analizuje starożytne teksty, które stanowią zręby naszego kręgu kulturowego, i szuka w nich odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie mamy milczeć, podczas gdy wolałybyśmy się jednak odezwać? I to nie tylko w swojej własnej sprawie, ale generalnie – po prostu mieć głos i nie bać się go wydać, gdy najdzie nas potrzeba/ochota. Sięgając po klasyczne teksty, Beard wyjaśnia, „jak głęboko zakorzenione są w kulturze zachodniej mechanizmy, które pozwalają zamykać usta kobietom, odmawiać im poważnego traktowania i odcinać je (czasem całkiem dosłownie […]) od ośrodków władzy”. Wychodząc od „Odysei” (w której Telemach każe matce milczeć, gdy rozmawiają mężczyźni, bo „słowo do mężów należy”) proponuje, by uważnie przyjrzeć się fundamentalnej kwestii – w jaki sposób nauczyliśmy się słuchać o zasługach kobiet. „Bez znaczenia jest – pisze Beard – jakie masz zdanie jako kobieta: jeśli zapuścisz się na zwyczajowo męskie terytorium, i tak spotkasz się z agresją. Wywołuje ją nie to, co mówisz, ale po prostu fakt, że się wypowiadasz”. Beard przywołuje postać Jacqui Oatley – dziennikarki, wielkiej fanki futbolu, która sama grała w piłkę nożną w amatorskich klubach i na swoje nieszczęście postanowiła zostać komentatorką sportową programu „Match of the Day”. Gdy w tej roli pojawiła się na ekranach w 2007 r., spadła na nią gigantyczna fala krytyki. „Jedni mówili, że to »zniewaga dla wyważonych komentarzy«, inni odgrażali się, że zmienią kanał” – pisze Beard. O piłce kobieta najwyraźniej nie ma prawa się wypowiadać w roli eksperta, choćby owym ekspertem była.
Pan na spotkaniu niewątpliwie też wolałby zmienić kanał, posłuchać jeszcze raz o Witosie albo Piłsudskim, zamiast o rzeczpospolitej babskiej, o tych średnio ważnych posłankach bez (jego zdaniem) wielkich osiągnięć. „Matko moja (…) wracaj do siebie i pilnuj swojej roboty, krosen i kądzieli (…). Słowo do mężów należy, a ze wszystkich do mnie najbardziej, bo moja władza w tym domu”. Penelopa posłusznie wróciła na górę. Szkoda...©