Mieszkanie z widokiem na przyszłość

Od dwudziestu lat ks. Józef Krawiec i strzelecka Barka pomagają zagrożonym bezdomnością. Teraz barkowicze chcą dać dobry start wchodzącym w dorosłość wychowankom domów dziecka i ośrodków wychowawczych.

11.06.2018

Czyta się kilka minut

Ks. Józef Krawiec na budowie Domu św. Antoniego w Doryszewie, lipiec 2017 r. / ANDRZEJ KERNER / FOTO GOŚĆ
Ks. Józef Krawiec na budowie Domu św. Antoniego w Doryszewie, lipiec 2017 r. / ANDRZEJ KERNER / FOTO GOŚĆ

Moje jest to z najładniejszym widokiem z okna – mówi. Za chwilę je zobaczę. Nowe mieszkanie Krzysztofa: prosty pokój z aneksem kuchennym i łazienką. Wyjrzę przez okno na łany dojrzewającego zboża. – Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że mogę skończyć szkołę, mogę mieć piątkę z matematyki, że znajdę pracę na stałe i że będę miał swoje mieszkanie, to w życiu bym mu nie uwierzył – dodaje.

Po sąsiedzku wprowadza się Sebastian.

– Miałem ciężkie życie – opowiada. – Zwłaszcza w okresie dorastania, kiedy zacząłem się buntować. Narobiłem głupot, trafiłem do kryminału. Tam poznałem ks. Józefa Krawca. To dzięki niemu odkryłem, że nie jestem do niczego, że mam swoje zalety. Skończyłem szkołę, zdobyłem zawód: monter mechanik. Teraz zdobywam uprawnienia w zawodzie technika elektryka. Mam pracę. Zaręczyłem się. Niedługo ślub. Do nowego mieszkania wprowadzę się razem z żoną.

Dom św. Antoniego to dziewięć osobnych mieszkań przeznaczonych na start dla młodych ludzi, wychowanków domów dziecka lub ośrodków wychowawczych, którzy po osiągnięciu dojrzałości muszą się usamodzielnić i pójść na swoje. Budynek powstał przy gospodarstwie w Doryszowie, jednym z czterech domów należących do Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Barka” w Strzelcach Opolskich. Od dwudziestu lat w domach tych powstają wspólnoty, które gromadzą ludzi w trudnej sytuacji życiowej, zagrożonych bezdomnością lub niezdolnych do samodzielnego życia. Inicjator i współtwórca strzeleckiej Barki ks. Józef Krawiec jest kapelanem więziennym. Jak wspomina, do stworzenia pierwszego domu i zamieszkania w nim razem z potrzebującymi skłoniła go pewna wizyta.

Na plebanii odwiedził go były więzień. Właśnie wyszedł na wolność, przyszedł podziękować, przyniósł mu w prezencie jakąś piracką kasetę. W trakcie rozmowy wspomniał, że nie bardzo ma się gdzie podziać. W pierwszym impulsie ksiądz chciał go zaprosić do siebie, ale potem pomyślał o czterech innych księżach, którzy z nim mieszkali. Nie chciał ich narażać na nieprzyjemności, a za uczciwość swojego gościa nie mógł przecież ręczyć.

To wtedy pomyślał, że jeśli chce naprawdę pomóc więźniom, musi zrobić kolejny krok. Razem z grupą bezdomnych zamieszkał na terenie zrujnowanej Stadniny Koni w Doryszowie. Wspólnymi siłami wyremontowali dom. Dziś w każdym z czterech domów Barki mieszka po dwadzieścia osób, w tym także ci, którzy po odbyciu kary nie mają dokąd wracać.

Samodzielne mieszkania dla młodych to w Barce nowy pomysł. I choć, jak zaznacza ks. Krawiec, są obawy, jak to miejsce będzie funkcjonować, silniejsze jest przekonanie, że jest ono wyjątkowo potrzebne.

Skok w dorosłość

Dla większości młodych ludzi osiemnaste urodziny to przede wszystkim duża impreza z legalnie wypitym alkoholem i zafundowany przez rodziców kurs na prawo jazdy. Oprócz tego w ich codziennej sytuacji niewiele się zmienia. Tymczasem dla podopiecznych placówek opiekuńczo-wychowawczych osiemnastka często wiąże się z koniecznością opuszczenia ośrodka i rozpoczęciem samodzielnego życia. Życia, w którym od początku wszystko układa się pod górkę.

Jednym z największych wyzwań jest znalezienie mieszkania. Wsparcie finansowe, które dostają, nie wystarcza na wynajęcie czegokolwiek, a gminy nie dysponują odpowiednią liczbą mieszkań socjalnych. Jak pokazuje raport NIK z 2014 r., „Pomoc w usamodzielnianiu się pełnoletnich wychowanków pieczy zastępczej”, warunki bytowe w tych mieszkaniach pozostawiają bardzo wiele do życzenia: „Pełnoletniej wychowance rodziny zastępczej zaproponowano mieszkanie w starym drewniaku – relacjonuje pracownik PCPR w Zgierzu. – Brak było w nim płyty fundamentowej, co powodowało dużą wilgoć w domu, a do tego z uwagi na położenie przy trasie tramwaju odczuwało się każdorazowe wstrząsy mieszkania przy jego przejeździe”. Kolejne mieszkanie, które jej zaproponowano, było tak zniszczone, że według oceny rzeczoznawcy doprowadzenie go do warunków mieszkalnych kosztowałoby ponad 50 tys. zł. „Standardem jest też to, iż otrzymywane mieszkania są wyposażone jedynie w instalację wodociągową, czasami z odpływem. Brak jest w nich toalet i łazienek” – dodaje.

Szczególnie dramatyczna sytuacja miała miejsce w Katowicach, gdzie z powodu braku mieszkań socjalnych usamodzielnionym wychowankom zaproponowano miejsca w noclegowni dla bezdomnych.

Brak dachu nad głową sprawia, że młodzi decydują się na powrót do środowiska rodzinnego. Tego samego, z którego przed laty zostali zabrani z powodu niewydolności wychowawczej ich rodziców. Tam nie tylko nie otrzymują potrzebnego wsparcia, ale czują się zobligowani, by swoim skromnym zasiłkiem zasilać budżet bezrobotnych, uzależnionych, zadłużonych rodzin. Czasem powrót do rodzinnego domu oznacza powrót do traumatycznych wspomnień z dzieciństwa, od których trudno się odciąć.

Autorzy raportu NIK przytaczają m.in. wypowiedź młodej kobiety: „Miałam przypadek, że moja opiekunka zaproponowała mi mieszkanie socjalne w Z., tam, gdzie mieszkają moi rodzice. Powiedziałam, że nie chce mi się mieszkać blisko nich, ze względu na złe wspomnienia i poczucie zagrożenia, podkreśliłam, że rozpoczynam naukę w szkole w D., i chętnie przyjęłabym tam mieszkanie, ale otrzymałam odpowiedź, że jest to niemożliwe i muszę sobie poradzić sama, skoro nie chcę ich przydzielonego mieszkania w Z.”.

W Domu św. Antoniego przy strzeleckiej Barce sam czynsz jest bardzo niski (wynosi ok. 130-150 zł – tyle potrzeba, żeby utrzymać w dobrym stanie budynek), a lokatorzy płacą przede wszystkim za zużycie prądu i wody. Są to koszty nieprzewyższające ich skromnego budżetu, a równocześnie pozwalające nauczyć się rozsądnego gospodarowania zarobionymi pieniędzmi. Każde z mieszkań wyposażone jest w osobny licznik. Zasilane są prądem na kartę. Jeśli któryś z mieszkańców zaniedba opłaty, po prostu będzie zmuszony ponieść tego konsekwencje – dopóki nie zapłaci, nie będzie miał prądu ani ogrzewania. Równocześnie nieopłacone rachunki nie będą powodować rosnącego zadłużenia.

Trochę serca

Bliskie położenie obok domu wspólnoty Barki ma sprawić, że w trudnych sytuacjach młodzi ludzie będą mogli liczyć na pomoc sąsiadów. Mieszkańcy Domu św. Antoniego to osoby, które wcześniej spędziły trochę czasu we wspólnocie, nauczyły się w niej odpowiedzialności i obowiązkowości, zawiązały przyjaźnie. To wsparcie emocjonalne jest tym bardziej ważne, że według raportu NIK i niezależnych badań ewaluacyjno-diagnostycznych dotyczących sytuacji usamodzielniających się wychowanków placówek, zrealizowanych w 2012 r. przez Martę Abramowicz, Annę Strzałkowską i Tomasza Tobisa, właśnie tego najbardziej brakuje wchodzącym w dorosłość młodym.

„Myślę, że gdyby panie w PCPR były bardziej przyjaźnie nastawione do takich osób jak ja, chciałyby się bardziej zaangażować w nasze problemy, nie myślały, że jesteśmy gorsi i nic nie warci, okazałyby trochę serca i współczucia, a przede wszystkim zwykłej pomocy w napisaniu chociażby podania lub ukierunkowały na rozwiązanie problemu, moglibyśmy czuć się bardziej bezpieczni i potrzebni i czuć, że komuś na nas zależy” – opowiada anonimowa respondentka, cytowana w raporcie NIK.

Choć systemowa pomoc zakłada opracowanie przez każdego wchodzącego w dorosłość wychowanka indywidualnego planu usamodzielnienia i wsparcie opiekuna usamodzielnienia, okazuje się, że wymogi te mają charakter wyłącznie formalny. W większości programów usamodzielnienia pojawiają się te same standardowe zapisy, które w żaden sposób nie odnoszą się do sytuacji konkretnych wychowanków. Młodzi tworzą je wyłącznie po to, by uzyskać finansowe wsparcie – zgodnie z przepisami posiadanie zatwierdzonego indywidualnego planu jest warunkiem koniecznym dla uzyskania świadczeń. Opiekunem usamodzielnienia zostaje przypadkowa osoba, np. pracownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, który wypełnia swoją rolę wyłącznie pro forma i nie angażuje się w życie podopiecznego. Czasem takim opiekunem zostaje wychowawca z domu dziecka, który mimo dobrej woli nie ma czasu na pełne zaangażowanie się w to zadanie. Często młodzi jako opiekuna wskazują biologicznego rodzica. Mają nadzieję, że ich relacje z matką lub ojcem tym razem ułożą się dużo lepiej. Tymczasem spotyka ich rozczarowanie.

Raport „Sytuacja psychospołeczna i materialna usamodzielnionych wychowanków placówek opiekuńczo-wychowawczych” wspomina o jednym z respondentów, który „zamieszkał w domu rodzinnym, z którego – jak to ujął – »wyrzucił« ojca, ale mimo że mieszka tylko z rodzeństwem, marzy o wyprowadzce z tamtego miejsca, ponieważ nie jest w stanie znieść tamtego środowiska i nachodzących go co jakiś czas rodziców. Jako jedyny spontanicznie mówi: »Wolałbym być dzieckiem, niczym się nie przejmować, matka by mi się nie dobijała do drzwi, brata bym nie musiał utrzymywać«”.

Od rudery do rekuperatora

Patrząc dziś na dom w Doryszowie, trudno wyobrazić sobie jego początki w 1998 r. Dziurawy dach i pokrzywy do połowy elewacji. Brak toalety i łazienki.

– Nie było prądu – opowiada ks. Józef – więc wieczorami siadaliśmy przy jednej świeczce i gadaliśmy, bo nic innego nie było do roboty. Fajne to było!

Każdy kolejny dom, który przejmowali, był w stanie ruiny. Naprawiali go własnymi rękami.

Trudno też uwierzyć, że na początku wcale nie byli tu mile widziani.

– Pamiętam, że początkowo, gdy pojawił się pomysł na dom Barki, u nas na wsi dużo było obaw i niechęci. Ludzie bali się o swoje dzieci, które wracają tędy ze szkoły. Nie chcieli, żeby spotykały po drodze byłych więźniów – opowiadają mieszkańcy z sąsiedztwa. Dziś zupełnie spokojnie siedzą u barkowiczów w ogródku, a ich dzieci swobodnie biegają po terenie Doryszowa.

Ks. Józef wspomina, że te doświadczenia były dla niego szczególnie trudne. Jako kapłan zawsze był serdecznie zapraszany, mile widziany. Wtedy po raz pierwszy poczuł na własnej skórze, co znaczą słowa „my was tutaj nie chcemy”. Ale zaraz dodaje, że te same osoby, które wtedy tak głośno protestowały, potem okazały im dużo serca. Że gdy już tutaj zamieszkali, nigdy nie doświadczyli żadnych przykrości od sąsiadów. Wręcz przeciwnie, dostali bardzo dużo pomocy.

Ta okazała się szczególnie potrzebna w 2014 r., kiedy w jednym z domów Barki, w Kaczorowni, wybuchł pożar. Budynek był akurat pusty i nikomu nic się nie stało, ale dwunastu mieszkańców, w tym sam ks. Józef, straciło wówczas dach nad głową i wszystkie rzeczy osobiste.

– Tak, było nam ciężko, ale też mocno przekonaliśmy się wtedy, jakie to cudowne, kiedy w cierpieniu człowiek nie zostaje sam – mówi z przekonaniem ks. Józef.

W 2016 r. ks. Józef Krawiec otrzymał Nagrodę im. ks. Tischnera za działalność na rzecz osób wykluczonych. Przy okazji wręczenia nagród w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się reportaż o nim i o strzeleckiej Barce (do czytania na ­powszech.net/barka). W ten sposób o istnieniu tego miejsca dowiedział się Grzegorz Król, przedsiębiorca, wiele lat temu związany ze Strzelcami Opolskimi jako prezes firmy McBride. Postanowił, że przekaże Barce fundusze na realizację konkretnego dzieła. Tak zrodził się pomysł na Dom św. Antoniego.

– Można więc powiedzieć, że „Tygodnik” okazał się spiritus movens tego dzieła – śmieje się ks. Józef.

Dzięki wsparciu Grzegorza Króla i pomocy lokalnych firm budowlanych, które podarowały materiały i robociznę, powstał nowoczesny budynek, z doskonałymi parametrami termoizolacyjnymi i nowoczesnym systemem rekuperacji – wentylacji z odzyskiem ciepła. Dom, który posłuży na długie lata.

– Tylko w jednej kwestii nie mogliśmy z ks. Józefem dojść do zgody – mówi ze śmiechem Grzegorz Król. – Przy wyborze patrona dla domu. Ksiądz proponował św. Franciszka, ja upierałem się przy św. Antonim. Więc skoro już powstał Dom św. Antoniego, to chyba nie mamy wyjścia, jak postawić kolejny, tym razem imienia Biedaczyny z Asyżu.

Rodzina

Razem z przyszłymi mieszkańcami Domu św. Antoniego, barkowiczami i ich przyjaciółmi gromadzimy się na mszy świętej. Piękna kaplica z surowymi kamiennymi ścianami, kamiennym ołtarzem i reprodukcją krzyża św. Franciszka z kościółka San Damiano mieści się w dawnej piwnicy na węgiel, w domu w Doryszowie. Trochę tu ciasno. Trzeba mocniej wcisnąć się w kąt, żeby sąsiad, wstając z klęczek, nie uderzył głową o niski strop. Siedząc w ławkach, ocieramy się o siebie ramionami. Słychać najmniejszy szmer, nawet głębszy oddech kogoś stojącego obok. Ta wymuszona bliskość jest dla mnie symbolem tego, jak wyobrażam sobie życie mieszkańców Barki. W domach, gdzie wspólną przestrzeń dzielą ludzie z burzliwą przeszłością, o różnych, nieraz bardzo trudnych doświadczeniach. Razem próbują stworzyć coś na kształt rodziny.

– Jestem nerwowy – przyzna potem w rozmowie jeden z nich. – Jak ktoś mnie wkurzy, to po prostu mi odwala.

Ks. Józef bezwiednie krzywi się, kiedy słyszy, że ktoś nazywa mieszkańców Barki „podopiecznymi” lub „wychowankami”. On mówi o nich zawsze „siostry” i „bracia”. Jak to w rodzinie, zdarzają się między nimi sprzeczki, ale jest też dużo ciepłych uczuć.

– Ach, Janek, te twoje ciasta! – rzuci ktoś z uznaniem podczas wspólnego posiłku.

– No, młody, daj mi tu ogórka – powie dryblas z tatuażami, z dziwną mieszanką szorstkości i czułości w głosie, a „młody” uśmiechnie się od ucha do ucha, zadowolony, że na coś może się przydać.

– Jak tam, chłopaki? Przerzuciliście już swoje graty? – zagada ktoś do Krzysztofa i Sebastiana.

Do Sebastiana puszczą oko: – No, no. Tylko się urządzicie, a po ślubie „w każdym kątku po dzieciątku”.

– Ej, nawet sobie nie żartuj. W rodzinie mojej narzeczonej podobno zdarzały się już bliźniaki.

Zaśmieją się.

– A zresztą, czemu by i nie bliźniaki? – doda po chwili z uśmiechem, wyraźnie rozluźniony. – Może to i podwójna robota. Ale za to dwa razy więcej do kochania! ©

Korzystałam z raportu NIK „Pomoc w usamodzielnianiu się pełnoletnich wychowanków pieczy zastępczej” z 2014 r. oraz raportu z badań ewaluacyjno-diagnostycznych „Sytuacja psychospołeczna i materialna usamodzielnionych wychowanków placówek opiekuńczo-wychowawczych” Marty Abramowicz, Anny Strzałkowskiej i Tomasza Tobisa, Gdańsk 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2018