Mieszczanie i melomani

Ósma edycja Festiwalu - pierwsza w Warszawie - była zjawiskiem wyjątkowym: sukcesem frekwencyjnym i niemal całkowitą klęską w sferze poszukiwań muzycznych.

18.04.2004

Czyta się kilka minut

Po co organizuje się festiwale? Choćby po to, by odkrywać: muzykę współczesną albo dawną. Są też festiwale poświęcone jednemu kompozytorowi, które pokazują rozmaite, ciągle nowe konteksty jego muzyki. Na 18 koncertach Festiwalu Beethovenowskiego (temat: “Beethoven i muzyka Europy narodów") usłyszeliśmy, prócz utworów patrona, szereg wielkich dzieł XIX- i XX-wiecznych kompozytorów. Były to jednak doskonale znane szlagiery. Bo przecież arcydziełom (Beethovena) trzeba przeciwstawić arcydzieła (innych). Żadnego ryzyka artystycznego: a gdyby tak zamiast Dvořaka był Janaček? Zamiast Brahmsa - Zemlinsky?

Ale przecież i na tym festiwalu pojawiły się interesujące pozycje (recital Urszuli Kryger z pieśniami Wolffa, Karłowicza i Paderewskiego), ukazane zostały nitki powiązań (np. Beethoven-Szostakowicz-Penderecki i idea scherza)... Czy jednak tych nitek i kontekstów skądś nie znamy? Mieliśmy już drogi do Beethovena i od Beethovena, inspiracje, rezonanse, baroki, romantyzmy, struktury, ekspresje... Hasło “Europa narodów" to nic innego jak podłączenie się pod modę wydobywania wszelkich powinowactw europejskich na miesiąc przed wstąpieniem do Unii. Czy nie wystarcza myśl, że artyści byli internacjonalistyczni w swoich inspiracjach i wpływach? Po co jeszcze Beethoven?

***

Oczywiście, i ja byłem w nim zakochany! Oczywiście, prof. Mieczysław Tomaszewski kładzie nacisk na to, że arcydzieła mogą zaistnieć tylko w mistrzowskich wykonaniach. Tu tkwi sedno sprawy, a nawet trzech spraw. Po pierwsze, jakie są granice kompromisu z publicznością i kto tak naprawdę ustala program? Po drugie, kto jest odbiorcą tego festiwalu? I, po trzecie, czy te wykonania rzeczywiście były mistrzowskie?

Choćby Rudolf Buchbinder: niemiecka precyzja w forte i wymierzonych fermatach, rutyna i sztywność, brak cieniowania i przeładowanie legato. Bary Douglas: jako pianista nie potrafi zbudować długiej narracji (okropne “Obrazki z wystawy" Musorgskiego); jako dyrygent nie wyróżnia planów, choć osiąga niezłe tempa i trzyma rytm (“VII Symfonia" Beethovena); jako kameralista - nie wiem, bo koncert kameralny (m.in. “Kwartet na koniec czasu" Messiaena) wyglądał, jakby muzycy spotkali się godzinę przed występem.

Rewelacyjny był Shanghai Quartet z op. 130 i 131 Beethovena (ach, legenda późnych kwartetów do dziś żywa!), intrygujący Nelson Goerner w cyklu “Preludiów" Chopina. Było odkrycie sezonu - 19-letnia Leticia Muńoz - porywająca w “Koncercie skrzypcowym" Beethovena, wzorcowe “Lieder eines fahrenden Gesellen" Mahlera z mezzosopranem Stellą Doufexis i NOSPR-em pod dyrekcją Gabriela Chmury.

Była też muzyka współczesna... Czy rzeczywiście? W rolach egzotycznych świecidełek tańce Argentyńczyka Ginastery, posępny nokturn Irlandczyka Kinselli, koncert na orkiestrę i ludowe kantele Fina Jalavy czy concerto grosso Łotysza Maskatsa... Utwory, uproszczone do granic możliwości, dawały się słuchać tylko jako muzyka ilustracyjna (choć niczego nie ilustrowała).

A reszta interpretacji? Przeciętna. Prawda, że bez pomyłek, ale przy tak znakomitych zespołach (brawa zwłaszcza dla Sinfonietty Cracovii!) to norma. Buchbinder dał pewien wzorzec grania Beethovena, spójny i bez luk.

***

Festiwal kusi, by opisać go nie od kuchni ani nawet przedpokoju, ale salonu i garderoby. Koncerty nie dzieliły się tu podług obsady i gatunku, a raczej podług publiczności. Jedni dbają przede wszystkim o kreacje, spotkania w kuluarach i owacje na stojąco, drudzy chcą po prostu posłuchać i niedzielne południe poświęcają kwartetom smyczkowym Beethovena.

Ten festiwal to wydarzenie przede wszystkim towarzyskie. Może zresztą to jego największe zwycięstwo? Powstał festiwal dla powoli odbudowującej się klasy mieszczańskiej, new upper middle class (nie przypadkiem narodził się w konserwatywnym Krakowie). Ta klasa też potrzebuje elitarnej sztuki, okazji, by się spotkać, zawrzeć nowe znajomości. A że lubi posłuchać czegoś, co jest znane i uznane, zagrane na poziomie i według uśrednionych oczekiwań? Przecież i Beethoven został, kawałek po kawałku, wchłonięty przez gusta przeciętne, a nawet kulturę masową (kino, dzwonki telefonów komórkowych).

A jednak podczas festiwalu dochodziło do sytuacji kuriozalnych. Koncert Gidona Kremera i Kremeraty Baltiki okazał się dogrywką do 1,5-godzinnej imprezy Konfederacji Pracodawców Prywatnych, świętującej 5-lecie działalności. Na sali brak miejsc (bo sami pracodawcy). W przerwie odbywa się bankiet i publiczność odpływa, na drugą część wraca tylko garstka miłośników słynnego skrzypka: niczym w laboratorium warstwa mieszczan zostaje oddzielona od melomanów.

Po latach państwowego sponsoringu nowe standardy jeszcze się u nas nie wykształciły. Poczekajmy. Festiwal to krok na drodze ku dobremu, a nie ku złemu. Kto powiedział, że muzyki należy słuchać na klęczkach, na czczo, w ascezie i samotności, w surowych wnętrzach, muzyki nowej i trudnej? Przecież wołaliście o mieszczaństwo, o klasę średnią - oto ona i jej festiwal...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2004