Miejsce w szeregu

Z wizerunkiem "młodego" i dobrze zapowiadającego się polityka Radosław Sikorski uchodzi za kandydata do najważniejszych stanowisk w kraju i za granicą. Tyle, że pozostaje towarzyskim i partyjnym outsiderem.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Radosław Sikorski, wówczas minister obrony, skacze na spadochronie w tandemie z żołnierzem 6. brygady desantowo-szturmowej. Kraków, lipiec 2006 r. / fot. Paweł Piotrowski / Agencja Gazeta /
Radosław Sikorski, wówczas minister obrony, skacze na spadochronie w tandemie z żołnierzem 6. brygady desantowo-szturmowej. Kraków, lipiec 2006 r. / fot. Paweł Piotrowski / Agencja Gazeta /

Wydawać by się mogło, że partyjna kariera Radosława Sikorskiego rozwija się modelowo. W ciągu niespełna czterech lat od wstąpienia do PO zdołał wywalczyć wymarzoną posadę szefa dyplomacji, rzucić rękawicę przyszłemu prezydentowi w partyjnych prawyborach, zostać wiceprzewodniczącym partii i koordynatorem jej przedwyborczych prac programowych. Dostał to, o czym wielu ojców-założycieli Platformy może tylko pomarzyć. I to wyłącznie własnym wysiłkiem, bez wsparcia żadnej z liczących się partyjnych frakcji.

Donald "lewaruje"

Bez wątpienia zawdzięcza to przede wszystkim świetnym sondażom, które sytuują go w czołówce zaufania, jakim wyborcy darzą polskich polityków. W tym zestawieniu od paru lat Sikorski nie spada poniżej 50 proc., we wskaźnikach sympatii wyprzedzając często nawet Donalda Tuska, a zawsze - pozostałych liderów PO. Początek sondażowych tryumfów szefa dyplomacji wiąże się z jego przejściem do obozu Platformy. W czasach, gdy był związany z PiS, Sikorski budził zaufanie 20-25 proc. Polaków. Gdy przyszedł do PO i ogłosił, że będzie "dorzynał watahę", natychmiast wskoczył na poziom 40 proc., do których - po konfliktach z Lechem Kaczyńskim - dorzucił następnych 10-20 proc. To właśnie dobre sondaże - wedle powszechnej opinii - zwróciły na Sikorskiego uwagę premiera i sprawiły, że od kilkunastu miesięcy Donald Tusk zaczął wspierać swego ministra we wspinaczce po szczeblach partyjnej kariery.

Premier, ceniąc także kompetencje, międzynarodowe obycie i kontakty absolwenta Oksfordu, a jednocześnie uznając go za niegroźnego w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, co i rusz podaje Sikorskiemu pomocną dłoń. - Donald "lewaruje" i promuje Radka, bo ten jest dla niego absolutnie bezpieczny. Jest osamotniony, a przez to niegroźny - przekonuje polityk z otoczenia premiera.

Może właśnie dlatego, gdy szef rządu ku zdumieniu wszystkich (na czele z Bronisławem Komorowskim) wymyślił prawybory, to właśnie Sikorskiego namaścił na rywala marszałka.

Bronisław nie zapomina

W PO do dziś trwają dyskusje, czemu służyła ta rywalizacja. Przed jej ogłoszeniem sytuacja wydawała się klarowna. Ówczesny marszałek Sejmu, a dzisiejszy prezydent, po deklaracji Tuska, że nie interesują go "zaszczyty i żyrandole", był pewny, że partyjną nominację ma w kieszeni. Już szykował się do rozpoczęcia kampanii, gdy nagle usłyszał, że będzie musiał powalczyć z szefem dyplomacji.

Zdaniem niektórych, prawybory miały utorować Sikorskiemu drogę do prezydentury. Przekonują oni, że to właśnie szefowi dyplomacji kibicował premier, licząc po cichu, że wygra. Nie okazywał tego zbyt ostentacyjnie, wiedząc, że - mimo wszystko - Komorowski ma większy mir i sympatię w partii, i nie chcąc nadmiernie skonfliktować się z faworytem prezydenckiego wyścigu.

Inni twierdzą jednak, że premier potraktował obu kandydatów instrumentalnie, że chodziło mu wyłącznie o to, by musieli ze sobą rywalizować (również o serce samego Tuska), budzić medialne zainteresowanie i budować wizerunek ugrupowania, w którym partyjne doły mają głos.

Prawybory są zresztą do dziś obciążeniem zarówno w relacjach międzypałacowych, jak i w stosunkach na linii prezydent-szef MSZ. Z rozmów ze współpracownikami Bronisława Komorowskiego wynika, że najwyraźniej nie hołduje on zasadzie "król Francji zapomina o waśniach księcia Orleanu".

- Radek nie zrozumiał, że jest tylko zającem, kimś, kto ma nadać rywalizacji pozory realnej walki. Przejął się i atakował Komorowskiego poniżej pasa. Podkreślał, że ten nie zna języków, że wykorzystuje pozycję marszałka do osłabiania jego szans. Prezydent tego nie zapomniał - mówi jeden z belwederskich ministrów. I choć w relacjach Komorowski-Sikorski obowiązują dziś poprawność i chłodna uprzejmość, to szef MSZ bez wątpienia nie ma i nie będzie miał w gospodarzu Pałacu Prezydenckiego orędownika czy choćby sojusznika. Jest skazany wyłącznie na protektorat Tuska.

Radosław traktuje przedmiotowo

Protektorat to silny, choć niemający nic wspólnego z przynależnością do grona zaufanych szefa rządu. Sikorskiemu daleko do takich stosunków z premierem, jakie miał niegdyś Grzegorz Schetyna, a dziś Ewa Kopacz czy Paweł Graś. Nie uczestniczy ani w miłych spotkaniach winno-meczowych, ani w naradach okołopremierowskiego sztabu, nie grywa w piłkę, nie łączą go też z premierem więzy szczególnej osobistej sympatii.

Zresztą słowo "sympatia" w zestawieniu z nazwiskiem Sikorski występuje rzadko, a jak na polityka, który powinien budować ładunek pozytywnych emocji - nawet bardzo rzadko. Za szefem MSZ nie przepadają zarówno partyjni liderzy, jak i mniej znaczący działacze. Jedni mają mu za złe zbytnią wyniosłość i zwą złośliwie "hrabią z Chobielina", innych razi styl bycia szefa MSZ, który nawet w sytuacjach półpublicznych potrafi powiedzieć mocny "męski" dowcip i rzucić grubym słowem. Większość uważa, że Sikorski traktuje ludzi przedmiotowo: szybko zapomina o tych, którzy mu pomogli, nie potrafi zyskiwać wewnątrzpartyjnych przyjaciół, budować grupy wsparcia czy parafrakcji.

- Mógł stworzyć własne środowisko wewnątrz Platformy, zyskać niezależność od Tuska, próbować wybić się na niepodległość, ale tuż po prawyborach wygasił kontakty z tymi, którzy go wspierali - mówi jeden z polityków, którzy w trakcie prawyborczej kampanii pracowali na rzecz ministra spraw zagranicznych. Nawet dla części z nich sondażowe tryumfy Sikorskiego są trudno wytłumaczalne. - Jak ktoś o tak wybujałym ego może budzić społeczną sympatię? - nie kryją zdziwienia politycy PO, próbując tłumaczyć to sobie na różne sposoby.

Witold daje się uwieść

Najczęściej uznaje się, że szef dyplomacji jest udanym połączeniem kogoś, kto spełnia społeczne oczekiwanie na polityka światowego, znającego języki i pozującego na brytyjskiego dżentelmena, z kimś, kto nie boi się wejść w ostry konflikt i wyraziście przedstawić własny sąd.

Zapewne w budowaniu społecznej sympatii pomogła mu niechęć, jaką budzi w swym dawnym obozie. Ataki, jakie przypuszcza przeciw Sikorskiemu PiS, przepytywanie o Rona Asmusa, utarczki z Lechem Kaczyńskim przy równoczesnych zapewnieniach, że "nikt nie prześcignie mnie w szacunku do prezydenta", zjednały mu nieprzepadających za braćmi Kaczyńskimi wyborców.

Były takie chwile, gdy wydawało się, że ta sympatia może osłabnąć. Gdy Sikorski na kilka tygodni przed katastrofą smoleńską powiedział o Lechu Kaczyńskim, że "prezydent może być niski, ale nie może być mały", musiał potem gęsto się tłumaczyć, a jego słowa tuż po katastrofie przywoływano jako przykład antyprezydenckiej agresji polityków PO, która stała się jedną z przyczyn tragedii. Jednak nawet fala nostalgii za zmarłym prezydentem nie osłabiła notowań i pozycji szefa MSZ.

"Sikorski ma wiedzę, osobowość i co najmniej 30 lat kariery politycznej przed sobą. Wszystkie stanowiska w państwie stoją przed nim otworem" - mówił kiedyś o swym ówczesnym szefie Witold Waszczykowski. Obaj panowie są dziś zwaśnieni, a Waszczykowski tłumaczy, że "dał się uwieść i zmienił zdanie", ale wydaje się, że jego słowa zachowują aktualność.

***

Sikorski (mimo że zbliża się do pięćdziesiątki) wciąż ma opinię młodego, rozwijającego się polityka, z potencjałem do sięgnięcia po najważniejsze stanowiska w Polsce i nie tylko w niej. Na pytanie, czy ten potencjał kiedykolwiek zrealizuje, trudno jednak odpowiedzieć. Co symptomatyczne, choć wiceprzewodniczący partii wydawałby się naturalnym kandydatem do takiej roli, w Platformie nie ma dziś polityka, który widziałby w "Sikorze" - jak nazywa się po cichu szefa MSZ - delfina, następcę tronu, kandydata do schedy po Tusku. Uważa się też powszechnie, że w tej roli nie obsadza go również szef PO.

Sikorskiego na czoło partii czy rządu musiałby wynieść szczęśliwy zbieg okoliczności, polityczna próżnia czy partyjny pat. Jeśli premier rzeczywiście spełni zapowiedzi i za trzy-cztery lata wycofa się z polskiego życia politycznego, to pytanie: "kto, jeśli nie Donald?" stanie się dla PO boleśnie aktualne. W obliczu niemal pewnego zwarcia frakcji można wyobrazić sobie sytuację, w której Sikorski, stroniący dotąd od uczestniczenia w wewnątrzpartyjnych tarciach, będzie politykiem dającym Platformie bezpieczne i kompromisowe wyjście. Pomogłaby mu w tym ideowa niedookreśloność, bo szefa dyplomacji, o którym nie wiadomo właściwie, czy bliżej mu do konserwatyzmu, czy liberalizmu, najczęściej umieszcza się w szufladce z napisem "pragmatyk".

Scenariusz "Sikorski po Tusku" mało kto jednak bierze serio pod uwagę. Przypuszcza się raczej, że dzisiejszy minister spraw zagranicznych uzyska w którymś momencie mniej czy bardziej eksponowane stanowisko w polityce międzynarodowej. Już raz bezskutecznie próbowano go wypromować na sekretarza generalnego NATO. Wtedy nadzieje spełzły na niczym, ale kolejne podejścia mogą okazać się bardziej udane.

Czy wówczas, opromieniony blaskiem europejskiego lub ponadeuropejskiego uznania, powracający do kraju Sikorski zyska większe wsparcie partyjnego aparatu? Dziś, nie mając go, pozostaje w pełni zależny od fantazji i decyzji politycznego protektora, a Tusk wyznaczając szefowi dyplomacji miejsce w szeregu, nie jest ograniczony żadnymi zależnościami czy zobowiązaniami.

- Gdyby Tusk wyrzucił dziś Sikorskiego ze statku o nazwie PO, na wodzie powstałoby kilka kręgów, a potem jej powierzchnia znów stałaby się gładka - obrazowo opisuje partyjną pozycję ministra jeden z działaczy.

Kiedy on i jego koledzy rysują powyborcze scenariusze, dyskutują o tym, kto może odegrać przy tworzeniu nowej koalicji znaczącą rolę, nazwisko Sikorskiego nie pada w kontekście innym niż szefa MSZ. I - ku utrapieniu ambitnego ministra - taki stan rzeczy może potrwać długo. Młody, zdolny, dobrze rokujący polityk może po wsze czasy pozostać wyłącznie "rokującym" i nigdy nie zasiąść na fotelach, które, jak pokazały prawybory, najwyraźniej mu się marzą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011