Między szemranym wójtem a pobłażliwym plebanem

W Meksyku państwo i Kościół zbliżają się do siebie. Kłopot w tym, że państwo łamie przy okazji konstytucję. A Kościół daje się wykorzystywać do kamuflowania bizantyjskiej korupcji.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Obraz Jezusa Miłosiernego malowany farbami w proszku na asfalcie w Tlaxcala. Meksyk, 15 sierpnia 2016 r. / Fot. Hugo Ortuno / EPA / PAP
Obraz Jezusa Miłosiernego malowany farbami w proszku na asfalcie w Tlaxcala. Meksyk, 15 sierpnia 2016 r. / Fot. Hugo Ortuno / EPA / PAP

Rzecz to niby drobna. Jednak nie w Meksyku – kraju, który przez 150 lat charakteryzował się radykalnym rozdziałem państwa od Kościoła. Będącym zresztą źródłem dwóch długich i krwawych wojen domowych.

Nie jest zatem bagatelą, że w charakterze gestu wspierającego projekty polityczne – co to niby „nikomu nie zaszkodzi, a jak Bóg da, to i pomoże” – coraz większą popularnością cieszy się w Meksyku nowa i wbrew pozorom świecka moda: półoficjalne, ale w gruncie rzeczy urzędowe powierzanie miast, a nawet całych stanów, opiece Bożej Opatrzności. Skuteczniejsze – tak utrzymują kreatorzy nowej mody – niż kulawe ustawy i instytucje rodem z tego świata.

Nowa świecka tradycja

Trend zapoczątkowali już kilka lat temu gubernatorzy César i Javier Duarte, oddając swoje stany – Chihuahua i Veracruz – pod patronat Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi. Prezydent miasta Monterrey, Margarita Arellanes Cervantes, poszła jeszcze dalej: mianując Jezusa Chrystusa kimś w rodzaju honorowego obywatela miasta i jego rzeczywistego zarządcy (kazała nawet sporządzić dlań klucze do bram), obwieściła, że wszelkie plany Ratusza bez Jego aprobaty i wstawiennictwa są jałową mrzonką.

Wszystko to w obecności wielotysięcznych tłumów oraz setek księży i licznych biskupów, w ramach uroczystości publicznych, które pompą ustępują co najwyżej – to nie retoryczna przesada – wizytom papieskim.

Nie jest przypadkiem, że poza zapałem religijnym powyższą trójkę polityków łączą – postawione im niedługo po wspomnianych aktach bogobojności – oskarżenia o gigantyczną korupcję i inne nadużycia. Popełniane jedną ręką w tym czasie, gdy druga kreśliła na pokaz znak krzyża.

Byłych już gubernatorów, Césara i Javiera Duarte, skłoniły one do ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, a Interpol do rozesłania za nimi listów gończych. Przywołany chętnie patronat Niepokalanego Serca Maryi na niewiele się zdał włodarzowi stanu Veracruz: został w kwietniu pojmany w luksusowym hotelu w Gwatemali. Niby się tam ukrywał, jednak nie za przesadnie. Natomiast jego kolega ze stanu Chihuahua zręcznie wymyka się pościgowi aż dotąd.

Najnowszy przykład skłonności do powierzania się opiece niebios daje gubernator Guanajuato, Miguel Márquez. Na nim przynajmniej żadne oskarżenia nie ciążą. Również on postawił va banque na Najświętsze Serce Jezusowe, któremu – przed wielkim zgromadzeniem wiernych, świętujących w maju setną rocznicę objawień fatimskich – zawierzył pomyślność własną i mieszkańców stanu.

Meksyk laicki (na papierze)

To historyczny paradoks: Meksyk jest jednym z najgoręcej katolickich krajów Ameryki Łacińskiej, a jednocześnie państwem bezkompromisowo i wojująco wręcz laickim. Do czasu przynajmniej. Dziś owa bezkompromisowość wydaje się fikcją, utrzymywaną w charakterze martwej litery. Z przyzwyczajenia, jałowego poszanowania tradycji czy prawnej inercji.

Tak bowiem otwarcie i demonstracyjnie bliskie sobie jak dziś, państwo i Kościół nie były tutaj niemal od uzyskania niepodległości w 1821 r. Ta nagła i nieoczekiwana zażyłość wywołuje bezkrytyczny entuzjazm niektórych (ktoś mógłby rzec: dogmatycznych dewotów). W rzeczywistości jest jednak nie tylko nielegalna, ale sprzeczna z fundamentalnymi zasadami nowoczesnego państwa meksykańskiego.

Początki laickiego państwa położył prezydent Valentín Gómez Farías w latach 30. XIX wieku. Ale prawdziwą niezależność od Kościoła przyniosła 20 lat później tzw. Reforma, wdrożona pod kierunkiem Benita Juáreza – owego fanatyka abstrakcyjnych rządów prawa. Stała się ona przyczyną trzyletniej wojny domowej z Konserwatystami (meksykańska literatura przedmiotu każe pisać ich dużą literą), odrzucającymi bezbożne pomysły Liberałów na nowoczesność. Podobnie jak antyklerykalna konstytucja z 1917 r., której – w głęboko wierzącym kraju – przewidywalnym skutkiem był kolejny bratobójczy konflikt. Równie brutalny, co zakończona chwilę wcześniej Rewolucja. Popełniane wówczas – i do dziś ze zgrozą wspominane – akty okrucieństwa nie miały analogii aż do wybuchu wojny narkotykowej 80 lat później. W Cristiadzie, jak potem nazwano tę wojnę domową, zginęło ćwierć miliona ludzi, a zawołanie obrońców wiary brzmiało „Viva Cristo Rey!” (Niech żyje Chrystus Król!). 25 zamordowanych wówczas katolickich męczenników – w ogromnej większości księży – zostało kanonizowanych przez Jana Pawła II w maju 2000 r.

Ostatecznie Meksyk zabronił księżom odprawiania nabożeństw poza świątyniami i organizowania w nich aktów politycznych; duchownym zakazano nawet używania sutann, habitów i symboli religijnych poza miejscami kultu. Funkcjonariuszom państwa odmówiono zaś prawa do udziału w aktach religijnych. Stosunki dyplomatyczne z Watykanem kraj nawiązał dopiero w 1992 r., ale konkordatu ze Stolicą Apostolską nie podpisał nigdy. Konstytucja wyraźnie wyklucza też do dziś – to prawda, że coraz mniej skutecznie – angażowanie się kleru w jakąkolwiek działalność polityczną.

Pomysł na popularność

A jednak – poza maniakalnymi tropicielami patologii i nadużyć władzy – mało kto robi już sobie cokolwiek z owych zakazów. Tymczasem ten coraz powszechniejszy – uprawiany przez polityków i aprobowany przez biskupów – obyczaj oddawania się Boskiej opiece narusza jeszcze jedną regułę, recytowaną tu od podstawówki jak święty (nomen omen) dogmat: konstytucyjną zasadę religijnej neutralności państwa.

Co ciekawe, nie wiadomo, kto miałby na jej ustawicznym i niefrasobliwym łamaniu korzystać. Wydaje się raczej, że obie strony na nim na dłuższą metę tracą. Państwo, bo zabiegając o doraźną poprawę wizerunku wśród wiernych lekceważy prawo, którego winno być gwarantem. Kościół, bo jego związki z państwem stanowią często – raczej świadomą niż przypadkową – legitymizację nadużyć korupcyjnych.

Uniesienia religijne meksykańskich polityków – zwłaszcza gdy przestają być one sprawą prywatną i potrzebują aplauzu tłumów – są też mało przekonujące. Zwykle to tylko cyniczny populizm, mający przysporzyć gubernatorom i burmistrzom pozorów bogobojności i przywiązania do zasad etycznych. Przemawiający jednak skutecznie do dużej części społeczeństwa, która nigdy nie uległa antyklerykalnej propagandzie państwa.

Skąd jednak sam pomysł? Otóż jednym z najbardziej stanowczo i uparcie formułowanych dziś oczekiwań wobec rządu federalnego i rządów stanowych jest żądanie ukrócenia korupcji. Tak – dodajmy – w Meksyku powszechnej, że traktuje się ją potocznie jak nieodłączny element jego kultury, znajdujący odbicie w powiedzonkach i przysłowiach. To problem korupcji należy do głównych przyczyn dramatycznego spadku popularności prezydenta Enrique’a Peña Nieto (do kilkunastu procent) i jest źródłem narastającej niechęci do klasy politycznej w ogóle.

Niepowodzenie wszelkich – realnych, pozorowanych czy ledwie deklarowanych – wysiłków ku ograniczeniu korupcji maskowane jest zatem patetycznymi aktami publicznymi, w których spektakularną nieskuteczność organów kontroli i ścigania zastępuje się inwokacjami do Serca Jezusowego.

Na co to Kościołowi?

Cyniczna zależność świata polityki i Kościoła ma charakter osobliwej symbiozy, w której obie strony liczą na wzajemne przysługi. Mniej dziwią odkrywane nagle przez polityków zalety pragmatycznego zbliżenia z Kościołem, bo po pierwsze pozwala ono na chwilę odsunąć podejrzenia o nieuczciwość, a po drugie i tak niewiele mają oni już do stracenia.

Trudniej zrozumieć postawę Kościoła, który w zamian za odzyskaną obecność w życiu politycznym – na razie i tak tylko przecież symboliczną – gotów jest poświęcić własną wiarygodność. I tak oto, po 150 latach restrykcyjnego przestrzegania rozdziału sacrum i profanum, Kościół powraca w bardzo niefortunnym stylu, ignorując pozostające przecież w mocy antyklerykalne klauzule konstytucji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017