Między przedwczoraj a jutrem

Swego czasu byłem dość blisko spraw łemkowskich, nieraz więc musiałem odpowiadać na pytanie, czy Łemkowie są narodem. I nie znajdowałem jednoznacznej odpowiedzi, której ode mnie oczekiwano. Bo też rzecz nie jest jednoznaczna. Jedynie część Łemków uważa się za naród łemkowski, a i oni nie zawsze wiedzą, co przez to rozumieją: polski "naród, rosyjski "narod i angielski "nation bynajmniej nie oznaczają tego samego.

26.03.2007

Czyta się kilka minut

Łemkowski krzyż we wsi Kwiatoń w Beskidzie Niskim /fot. M. Kuźmiński /
Łemkowski krzyż we wsi Kwiatoń w Beskidzie Niskim /fot. M. Kuźmiński /

Czy narody są obiektywnymi "bytami społecznymi", przynależność do których można określić bez odwoływania się do samookreślenia poszczególnych ich członków? Czy też, przeciwnie, narody są "faktami świadomości"? Jeśli zgodzimy się na to pierwsze, nie zrozumiemy fenomenu spontanicznej asymilacji; jeśli na to drugie - pozbawiamy się możliwości sensownego zdefiniowania narodu. Pierwsze stanowisko grozi nacjonalizmem, drugie nakazuje uznać istnienie narodu scytyjskiego i hobbickiego, skoro są ludzie, deklarujący taką narodowość (to nie żart: takie deklaracje padały podczas ostatniego spisu powszechnego w Rosji).

Nie będę szukał tu odpowiedzi na te pytania; jak sądzę, kryją się one gdzieś między powyższymi skrajnościami. Nie odpowiem też wprost na pytanie, czy Łemkowie są narodem.

Spróbuję opowiedzieć o tym, jak zmieniała się zbiorowa tożsamość Łemków w ciągu ostatniego stulecia oraz wobec jakich zagrożeń i szans stoją oni dziś.

Łemkowskie przedwczoraj

Na początku XX wieku Łemkowie byli grupą góralską, zamieszkującą Beskid Niski, wschodnią Sądecczyznę i skrawek zachodnich Bieszczadów. Była to grupa niemal czysto włościańska, mówiąca gwarami zachodnioukraińskimi, silnie zmienionymi pod wpływem polskim i słowackim, należąca do Kościoła greckokatolickiego i mająca dość mgliste pojęcie o naturze własnej tożsamości grupowej. Wiedzieli na pewno, że są Rusinami: nie Polakami ani Słowakami, ale też nie Bojkami (choć ci ich wschodni sąsiedzi także byli Rusinami). Ale zastanawiać się nad tym zaczęli dopiero, gdy z zewnątrz dotarły do nich konkretne propozycje; w tym nowe imię: Łemków. Bo nie sami tak się nazwali.

Dopóki włościański świat nie sięgał poza najbliższe jarmarki i niezbyt na ogół odległe miejsca pielgrzymkowe, Rusini-Łemkowie mogli być po prostu sobą, nie zastanawiając się zbytnio (albo i wcale) nad tym, co to znaczy być Rusinem - ponad to, że Rusin mieszka wśród innych Rusinów, oraz mówi i wierzy tak samo jak oni.

Pytania pojawiły się, gdy ten świat się zachwiał: gdy skrócenie służby wojskowej sprawiło, że rekruci zaczęli licznie wracać do rodzinnych wsi (powroty po wcześniejszej, dwudziesto- czy piętnastoletniej służbie były wyjątkowe), rozwój szkół sprowadził nauczycieli, a w ślad za nimi - towarzystwa oświatowe, gdy cesarska biurokracja zaczęła aktywniej wtrącać się w życie wsi. Gdy wreszcie - na samym początku XX wieku - na Łemkowszczyźnie pojawili się prawosławni misjonarze, a pierwsi powracający z "saksów" w Ameryce przynosili zupełnie nową wiedzę o świecie, a często także - nowinki religijne.

Łemkowie łatwiej przyjmowali wszelkie nowości niż ich sąsiedzi. Może dlatego, że siedzieli wokół przełęczy, którymi od niepamiętnych czasów ciągnęły kupieckie karawany. Może dlatego, że np. mieszkańcy Łosia, handlując kołomazią i innymi produktami suchej destylacji drewna, docierali w XIX w. nawet do Rygi. A może jeszcze z innych, nieuchwytnych dla nas przyczyn?

Zrządzeniem dziejów Rosjanie (ściślej - galicyjscy rusofile) wyprzedzili w kraju Łemków ukraiński ruch narodowy. Pomogło im głębokie wrażenie, jakie wywarł na Łemkach przemarsz przez ich kraj armii rosyjskiej w 1848 r. [wojska carskie maszerowały przez przełęcze Beskidu Niskiego na Węgry, aby wesprzeć Habsburgów w tłumieniu węgierskiej "Wiosny Ludów" - red.].

I część Łemków uznała, że "ruskie" i "russkije" są tym samym, a ich wspólnota jest częścią narodu wielkoruskiego. Zapłacili za to wysoką cenę podczas I wojny światowej, gdy podejrzenie o "moskalofilstwo" ze strony władz austriackich łatwo kończyło się doraźną egzekucją lub wywózką do obozu (Austriacy w pierwszych miesiącach wojny stracili kilkadziesiąt osób, a internowali ponad dwa tysiące). Zyskali jednak męczennika - św. Maksyma Sandowycza, duchownego prawosławnego, rozstrzelanego w 1914 r. w Gorlicach i podniesionego na ołtarze przez Kościół prawosławny w 1994 r. (lecz otoczonego kultem jeszcze w Dwudziestoleciu).

W przededniu I wojny światowej większość Łemków nie miała świadomości narodowej, zadowalając się "tutejszością", opisanym wyżej sposobem "bycia Rusinem". Jednak we wschodniej części regionu zaczynała się już zakorzeniać świadomość ukraińska, a w centrum i na zachodzie - "russkaja ideja", która nie była tożsamością narodową, jak ukraińska, jednak zdecydowanie jej się przeciwstawiała.

I wojna światowa była kataklizmem o apokaliptycznym wręcz wymiarze. Ostatnimi działaniami wojennymi na Łemkowszczyźnie były potyczki konfederatów barskich z Rosjanami. Teraz machina nowoczesnej wojny przetoczyła się przez cały kraj, na pół roku stanął tu front, dopóki rosyjska ofensywa w maju 1915 r. (tzw. bitwa gorlicka) nie odrzuciła Rosjan. A koniec był jeśli nie gorszy, to z pewnością trudniejszy do pojęcia niż początek: ani Pana-Cisaria, ani Białego Cara. Jakaś Polska, jakaś Czechosłowacja, jakaś Ukraina, jakaś Rewolucja... Jak tu się chłopu rozeznać w tym nowym świecie?

Czas państwowotwórczego zamętu po zakończeniu Wielkiej Wojny przyniósł dwie próby samoorganizacji politycznej Łemków: Ruską Ludową Republikę Łemków i tzw. Republikę Komańczańską. Ta druga nie była samodzielnym projektem, lecz formą organizacji na tym terenie państwa ukraińskiego: przetrwała ledwie dwa miesiące, bo dla rodzącej się Rzeczypospolitej kontrola nad biegnącą przez Komańczę linią kolejową z Przemyśla na Węgry była kwestią przetrwania. Jednak ten epizod przesądził o samookreśleniu narodowym Łemków z tamtejszej doliny Osławy: stali się oni Ukraińcami, świadomie i zdecydowanie. Choć Łemkami - w rozumieniu dialektycznym i etnograficznym - być nie przestali.

Z kolei Ruska Ludowa Republika Łemków przetrwała do stycznia 1921 r. Była w istocie niewiele więcej niż tylko lokalnym samorządem, chroniącym wieś w czasach anarchii. Jej przywódcy formułowali wyraźny cel polityczny: skoro przyłączenie Łemkowszczyzny do Rosji nie jest możliwe, powinna ona przypaść Czechosłowacji. Nie próbowali jednak powołać sił zbrojnych, zostali więc - na szczęście - zlekceważeni.

Dziedzictwem tej Republiki było poczucie, że można być Łemkiem w nowy sposób: nie Polakiem, Ukraińcem czy Rosjaninem, ale właśnie Łemkiem. Ale to poczucie nie od razu przeobraziło się w nową tożsamość: stare sympatie prorosyjskie wydały łemkowski komunizm, narodowcy ukraińscy nasilili swą propagandę, przede wszystkim za pośrednictwem Kościoła greckokatolickiego, co z kolei sprzyjało przechodzeniu niechętnych jej na prawosławie. Państwo polskie niezbyt konsekwentnie usiłowało przeciwdziałać ukrainizacji Łemków, w tym - wprowadzając do szkół podręczniki po łemkowsku (bez uprzedniej standardyzacji języka!). Aby powstrzymać schizmę, władze polityczne i kościelne doprowadziły do powołania greckokatolickiej Apostolskiej Administracji Łemkowszczyzny... Ale przede wszystkim przez cały okres międzywojenny rósł poziom wykształcenia włościan, a życie wsi unowocześniało się.

Łemkowie poszukiwali swego miejsca w świecie narodów, budowali tożsamość zbiorową, odpowiadającą nowej epoce. Wydaje się, że proces ten prowadził do powstania łemkowskiej wspólnoty etnicznej, zdolnej do rozwoju jako jedna z mniejszości narodowych Rzeczypospolitej - coś w rodzaju beskidzkich Kaszubów, o wyrazistej tożsamości etnicznej, choć niekoniecznie definiowanej jako narodowa, z roszczeniami do ograniczonej autonomii, lecz nie do bytu państwowego. Nie objęłaby ona całej Łemkowszczyzny - mieszkańcy wschodniej jej części w okresie międzywojennym dołączyli już do ukraińskiej wspólnoty narodowej, choć nie wyrzekli się łemkowskości jako tożsamości lokalnej (folklorystycznej).

Nigdy się nie dowiemy, czy tak by się stało.

Wysiedlenia z lat 1944-46 przerwały ten i wszystkie inne procesy społeczne wśród Łemków. Bezpowrotnie, nieodwracalnie. Większość Łemków, rozproszona wśród sowieckich Ukraińców, przyjęła ich tożsamość narodową, choć część z nich kultywowała folklor i dialekt. Ci, którzy uniknęli "ewakuacji" (tak to się oficjalnie nazywało) i padli ofiarą wysiedlenia z 1947 r. (Akcja Wisła), także zostali rozproszeni, ale wśród Polaków. Niewielka część z tych ostatnich zdołała po dziesięciu latach powrócić w rodzinne strony - ale tam także byli już mniejszością.

I taki mógł być koniec. Zdawało się, że łemkowskość, jako coś więcej niż jedna z formuł ukraińskiego folkloru, przeminie wraz z ostatnimi Łemkami z pokolenia wypędzonych.

A jednak tak się nie stało.

Łemkowskie wczoraj

Na wygnaniu część Łemków uznała się za Ukraińców (w końcu tak zostali potraktowani), część zadowoliła się obojętnym narodowo życiem codziennym (co nie było trudne w Polsce "małej stabilizacji"), po cichu uważając się za Łemków, ale nie za członków narodu łemkowskiego. Młode pokolenie po części uległo polonizacji, bardziej bezrefleksyjnej niż świadomej.

Ważniejsze było to, że Łemkowie w znacznej mierze przestali być włościanami, i - jak zwykle wspólnoty wykorzenione - parli do wykształcenia. Kolejne pokolenie zaczęło ponownie zastanawiać się nad tym, kim właściwie są. Zwłaszcza po 1980 r., gdy sprawa tożsamości narodowej w Polsce ponownie stała się bardzo ważna. Młodzi Łemkowie zaczęli stawiać sobie nie tylko pytanie "kim jestem", ale także - "jak być sobą" w diasporze i w mieście.

I nieoczekiwanie odrodził się, a może dopiero wtedy narodził się łemkowski "projekt narodowy". Okazało się, że młodych Łemków, którzy nie chcą być ani Ukraińcami, ani Słowakami, ani - rzecz jasna - Polakami, jest sporo. Pojawili się pierwsi poeci, piszący po łemkowsku (najlepszy z nich to Petro Murianka); pojawili się ludzie zdolni podjąć udany trud kodyfikacji języka i idei narodowej (przede wszystkim Ołena Duć-Fajfer), a stworzony przez Jarosława Trochanowskiego chór "Łemkowyna" nie zamknął się w "bezpiecznym" kanonie folklorystycznym, stając się laboratorium nowej kultury Łemków, wykonując także nową muzykę i poezję Łemków, aż po kantaty, poświęcone ich historii.

Nie bez znaczenia było to, że dość liczna grupa Łemków mogła wrócić do rodzinnych wsi w latach 1957-58, znajdując zachowane domy, cerkwie, przedmioty codziennego użytku, inni zaś pozostali w diasporze. Powstał więc podział, twórcze napięcie. A w latach 80. Łemkowszczyzna stała się modna wśród młodej inteligencji polskiej, na krótko powstał fenomen "przyszywanych Łemków"; niektórzy z nich walnie pomogli odrodzeniu języka łemkowskiego w jego pierwszych latach.

Pojawił się też "gotowy" projekt narodowy. Sprowadził go zza Wielkiej Wody prof. Paul R. Magocsi, częsty gość w Polsce pierwszej połowy lat 80. Głosił on ideę narodu karpatoruskiego, skupiającego Łemków, Bojków, Rusinów słowackich, naddunajskich i zakarpackich. Projekt ten początkowo zyskał spore powodzenie, rychło jednak został zarzucony: Łemkowie byli zainteresowani odrębnością, nie wchodzeniem do kolejnej szerszej wspólnoty. Dodajmy, że tożsamość rusińska na Zakarpaciu także się rozwija (obecnie działa tam 26 szkół niedzielnych, a ostatnio - 8 marca tego roku - Rusini zostali uznani przez władze lokalne za mniejszość narodową). Z kolei rusiński ruch narodowy w Wojwodinie załamał się podczas rozpadu Jugosławii - jego głównym ośrodkiem był Vukovar. Ale tamta dyskusja była cenna dla rozwoju tożsamości Łemków, podobnie jak bardzo gwałtowny sprzeciw polskich i słowackich organizacji ukraińskich wobec idei odrębności Łemków. Spór rozwija, sprzeciw hartuje.

Jednak tworzenie tradycyjnie rozumianego narodu łemkowskiego wydawało się pozbawione szans powodzenia. Wspomniane "sporo" młodych Łemków to było jednak dramatycznie mało: może setka, może i to nie. Łemkowie nigdy nie byli liczni, dziś w Polsce jest ich najwyżej

30-40 tys. osób, a większość z nich uważa się za Ukraińców. W dodatku są rozproszeni, w ogromnej części mieszkają w miastach, także wielkich, środowisku niegościnnym dla mniejszości etnicznych. Nawet, gdyby wszyscy wrócili w rodzinne strony - żyliby tam przemieszani z zasiedziałymi już Polakami. Dawnej Łemkowszczyzny, dawnych Łemków nigdy już nie będzie.

W połowie lat 90. sądziłem, że mimo dobrze rozwiniętej sieci stowarzyszeń i instytucji (w tym muzeów i zespołów artystycznych), mimo skodyfikowanego języka, łemkowski "projekt narodowy", odwołujący się do dwudziestowiecznych pojęć o życiu narodowym, nie ma szans. Nadal tak sądzę.

Łemkowskie jutro (i nie tylko łemkowskie)

Przełom stuleci przyniósł jednak nowe zjawiska, z pozoru odległe od naszego tematu. Globalizacja i kultura masowa stworzyły nowe zagrożenia, ale też podsunęły remedia. Zachwianie się na zachodzie Europy formuły "nation-state" (to coś innego, niż "państwo narodowe" w naszym rozumieniu) i zwalczanie "tradycyjnych" nacjonalizmów kierowało wyobraźnię społeczną w kierunku regionów, małych ojczyzn, A więc i ich mów, do niedawna eliminowanych przez zuniformizowane szkolnictwo. Wreszcie, pojawienie się "eurołaciny" w postaci uproszczonego "continental English", zapewniającej ponadnarodowe porozumienie we wszystkich zakresach życia społecznego, stworzyło nowe miejsce dla małych, lokalnych języków, więcej - dla nowej wielojęzyczności, w ramach której poszczególne języki, którymi władamy, służą różnym celom, obsługują różne sfery naszego życia.

Najważniejszy był jednak internet, znoszący bariery, wynikające z rozproszenia i urbanizacji, a także wydatnie zmniejszający koszty wszelkiej działalności społecznej. Dziś nie ma przeszkód (oprócz różnicy stref czasowych), aby grupa przyjaciół lub współpracowników, mieszkających tysiące kilometrów od siebie, codziennie spotykała się na wieczornych pogaduszkach przy kawie czy naradach roboczych. Powstały nowe formy przekazu informacji, takie jak internetowa encyklopedia Wikipedia, w której najważniejsze jest to, że nie ma ona grona autorów, recenzentów i redaktorów, ale społeczność współtwórców: bycie wikipedystą to nie zajęcie, ale wymiar tożsamości.

Wreszcie rzecz najmniej znana: w ciągu ostatniego dwudziestolecia powstało językotwórstwo jako dyscyplina artystyczna. Nowe języki nie powstają już (jak esperanto czy wolapik) jako protezy porozumienia międzynarodowego, ale jako media poezji i dzieła sztuki same w sobie. Skoro garstka fanów serialu "Star Trek" powołała do życia język klingoński, na który dziś tłumaczy się Szekspira i Pismo Święte, skoro w językach powołanych do życia przez J.R.R. Tolkiena powstaje całkiem niezła oryginalna poezja - o ileż większe szanse otwarły się przed językami wygasłymi, ale utrwalonymi w piśmie, jak połabski czy dalmatyński. A tym bardziej - przed językami, które wciąż przecież są żywe, jak łemkowski.

Wikipedia ma dziś ponad sto wersji językowych, liczących ponad tysiąc haseł, w tym asturyjską, aragońską, prowansalską, okcytańską, walońską, lombardzką etc. (kaszubska i żmudzka zbliżają się do tego poziomu, łemkowskiej wciąż brak). Język farerski, którym mówi ledwie 50 tys. osób, ma się znakomicie, odradzają się celtyckie języki Irlandii i Szkocji. Na naszych oczach miejsce języka serbochorwackiego zajmują serbski, chorwacki, bośniacki i czarnogórski (ten ostatni jak dotąd różni się od serbskiego wymową, lecz nie pismem).

Nie koniec na tym: oprócz wspólnot, mających za sobą atut liczby, zwartego zamieszkiwania i co najwyżej zachwianej tradycji, także językowej, odradzają się czy wręcz odtwarzają wspólnoty mniejsze. Trwają prace nad "obudzeniem" między innymi kornickiego i pruskiego (te ostatnie - w Polsce), powstał projekt ożywienia języka wymysojerskiego, którym mówi dziś niespełna setka mieszkańców Wilamowic...

Więc - dlaczego nie łemkowski?

I Łemkowie odnajdują się w tej nowej przestrzeni. Do słowników, podręczników i innych "tradycyjnych" form dołączają strony internetowe, zapewniające łączność rozproszonej wspólnoty, dające możność poznawania jej dorobku i nauki języka, a jednocześnie - sprzyjające jego rozwojowi, modernizacji, a także przywracające mu charakter języka potocznego. Bo to nie słownik i podręcznik tworzą język, ale spontaniczna, żywa rozmowa, niekoniecznie trzymająca się formalnych reguł. Łemkowie wkroczyli na nową drogę, choć na razie - niezbyt licznie. Ile zdołają na niej osiągnąć - czas pokaże.

Czy jednak Łemkowie mogą dziś stać się narodem? To zależy, co nazwiemy narodem. Wspólnotą, skłonną i zdolną do autonomii terytorialnej już się nie staną, nie staną w jednym rzędzie z Baskami, ale z Fryzami czy Kaszubami mogą. Jednak - czy koniecznie trzeba być narodem "po staremu"? Mieć jeśli nie niepodległość, to autonomię, działającą w języku narodowym administrację, sąd, policję, armię? Nie wydaje się, by wciąż był to warunek utrzymania i rozwijania odrębności etnicznej.

Świat się zmienia. Dziś coraz częściej czujemy się zagrożeni nie przez inne narody, a przez antykulturę konsumpcjonizmu, który dąży do redukcji wszelkich różnic, także etnicznych i narodowych. Różnice stają się więc tym bardziej cenne. Rodzi się miejsce dla społeczeństw bardziej różnorodnych, także - możliwość zerwania zrodzonego w XIX w. jednoznacznego związku między państwem, narodem a językiem. Lokalny patriotyzm jest znów niezbędną podstawą patriotyzmu. Tożsamość kaszubska (nawet kaszubski autonomizm) nie wchodzi dziś w kolizję w patriotyzmem polskim. Tożsamość łemkowska także może być określona na nowo, wobec wyzwań i szans XXI w. - i musi być określona na nowo, jeśli ma przetrwać. W jaki sposób - to już nie moja sprawa. Nie jestem Łemkiem.

Warszawa, marzec 2007 r.

TADEUSZ A. OLSZAŃSKI (ur. 1950) jest politologiem, pracownikiem Ośrodka Studiów Wschodnich, opublikował m.in.: "Historia Ukrainy XX wieku" i "Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci". Mieszka w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (12/2007)