Między prawdą a fikcją

Najważniejsza książka na temat epidemii powstała najprawdopodobniej na zlecenie władz. Jej autor był szpiegiem, nie doświadczył zarazy na własnej skórze, część wydarzeń zmyślił, a dzieło wydał anonimowo.

18.05.2020

Czyta się kilka minut

Zaraza w Londynie, 1665 r.  Autor i data powstania ilustracji nieznana, reprodukcja z początku XX w. / HISTORICAL IMAGES ARCHIVE / ALAMY / BEW
Zaraza w Londynie, 1665 r. Autor i data powstania ilustracji nieznana, reprodukcja z początku XX w. / HISTORICAL IMAGES ARCHIVE / ALAMY / BEW

Co łączy następujące utwory: „Dżumę” Alberta Camusa, „Mur zarazy” André Brinka, „Mszę za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego, „Zarazę” Jerzego Ambroziewicza, „Dżumę w Neapolu” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego oraz „Miasto ślepców” José Saramago? Wszystkie powstały w XX w. i opowiadają o różnych epidemiach, to oczywiste. Ale posiadają jeszcze jedną – mniej lub bardziej jawną – cechę wspólną. Przedstawione w nich zdarzenia nawiązują do wydanego w 1722 r. „Dziennika roku zarazy” Daniela Defoe. W zasadzie każde nowoczesne dzieło poświęcone epidemii – nawet nieoczywista w tym zestawieniu „Wojna światów” Herberta George’a Wellsa – zawiera jakiś element, który przez jego autora został zaczerpnięty z „Dziennika...”.

Dlaczego akurat ta książka z taką mocą oddziałała na literaturę i zawładnęła wyobraźnią zachodnich społeczeństw? Nie jest przecież „tekstem zero” (na wzór „pacjenta zero”), od którego wszystko się zaczęło. Wcześniej był choćby Giovanni Boccaccio z „Dekameronem” czy Ben Jonson z „Alchemikiem”, były liczne traktaty poświęcone dżumie i kroniki świadków epidemii. Defoe nigdy nie zetknął się z zarazą bezpośrednio, na dodatek część przedstawionych wypadków sfabrykował, a jednak to właśnie do jego opowieści wciąż warto powracać. Nie tylko z literackich powodów.

Szpieg

Defoe urodził się około 1660 r. w rodzinie londyńskiego rzeźnika Jamesa Foe (pisarz zmienił później nazwisko, by nie brzmiało pospolicie). Odebrał przyzwoitą edukację, choć początkowo nie wyróżniał się ani talentem, ani pracowitością. Nie brakowało mu jednak zacięcia polemicznego, które dość wcześnie zaczął wykorzystywać w celu zjednania sobie wpływowych ludzi, w tym przedstawicieli dworu, na czele z samym królem. Publikował pamflety i teksty propagandowe, stronnictwa zaś zmieniał w zależności od politycznej koniunktury.

Na początku walczył po stronie wigów, zajadle atakując torysów, zwłaszcza ich frakcję kościelną, za co został skazany na pręgierz. Gdy doszło do zmiany na szczytach władzy, Defoe zaoferował swe usługi dawnym wrogom. Wigowie nie mogli mu tej zniewagi wybaczyć, ale po kolejnym politycznym przetasowaniu postanowili jeszcze raz skorzystać z jego perswazyjnych umiejętności. Jawna współpraca nie wchodziła w grę, gdyż w wyniku kolejnych wolt Defoe miał doszczętnie zszarganą reputację. Powierzono mu zatem rolę szpiega. Miał działać pod przykrywką, dyskretnie realizując propagandowe zamówienia.

Czynił to m.in. na łamach wydawanej przez siebie gazety „Review”. Komentował aktualne wydarzenia polityczne, pisał też o zjawiskach naturalnych i cywilizacyjnych, m.in. plagach nawiedzających Europę. Dżuma rzadko atakowała znienacka, a jednak w czasach, o których mowa, trudno było zatrzymać jej ekspansję. Gdy Defoe był dzieckiem, epidemia wybuchła w samym Londynie (bakcyl przybył z Holandii na statkach kupieckich). Ojciec Daniela postanowił wówczas schronić się z rodziną na wsi. Przyszły pisarz nie miał więc okazji zobaczyć skutków epidemii na własne oczy. Ale zaraza miała przemożny wpływ na mieszkańców Europy – temat powracał więc w rozmowach dorosłych.

W 1704 r. epidemia zaczęła rozprzestrzeniać się na Bałkanach. Przesuwała się najpierw na wschód, a potem w stronę portów bałtyckich. Co roku o mniej więcej 150 km. Defoe pisał o niej, streszczając doniesienia kupców oraz posłańców, którzy przekazywali wieści za pośrednictwem listów. Przez jego teksty przebija strach – o własne życie, losy miasta i kraju – oraz bezsilność. Epidemię wyobrażał sobie na podobieństwo diabelskiego wojska dokonującego inwazji na kolejne terytoria. 6 września 1712 r. napisał, że przygotowuje się na sądny dzień, który wedle jego obserwacji zbliża się wielkimi krokami. Przed plagą, konkludował, nie ma ucieczki.

Jednak temat zarazy pojawiał się w jego pismach również z innego powodu. Jako tajny współpracownik władz Defoe miał za zadanie wpływać na opinię publiczną. Gdy w 1720 r. dżuma pojawiła się w Marsylii, londyński rząd postanowił wprowadzić zapobiegawcze obostrzenia. Prowadzenie działań prewencyjnych było uzasadnione, ale – jak zawsze w takich przypadkach – spotkało się z oporem ze strony części społeczeństwa, przede wszystkim kupców oraz tych przedsiębiorców, których interesy były uzależnione od rozwoju międzynarodowego handlu. W lipcu 1721 r. Defoe opublikował materiał, w którym krytykował kupców sprzeciwiających się ustawie o obowiązkowej kwarantannie. W lutym 1722 r. ukazała się jego książka zatytułowana „O przygotowaniach na zarazę, tak duchowych, jak i cielesnych”, w której dzielił się przemyśleniami na temat niezbędnych środków zapobiegawczych.

Fikcyjna autobiografia

Nieco ponad miesiąc później wyszedł „Dziennik roku zarazy” z długim podtytułem: „Oparty na obserwacjach lub zapiskach najważniejszych wydarzeń zarówno publicznych, jak prywatnych, które zaszły w Londynie podczas wielkiego nawiedzenia w 1665 r.”. Dopisek informował, że autorstwo tekstu należy przypisać obywatelowi, który w czasie epidemii przebywał w mieście. Na końcu książki widniały inicjały „H. F.”.

Przez kilkadziesiąt lat czytelnicy „Dziennika...” byli przekonani, że jest to relacja świadka tamtych wydarzeń. Dopiero w 1780 r. w „British Topography” Richarda Gougha pojawiła się oficjalna wzmianka, że prawdziwym autorem jest Daniel Defoe.

Dlaczego pisarz postanowił wydać w tym samym niemal czasie dwie książki poświęcone zarazie? Być może chciał zrealizować zamówienie, które przyszło ze strony władz. Najpierw przedłożył czytelnikom publikację zawierającą instrukcje postępowania na wypadek wybuchu epidemii, później zaś wystylizowaną na autentyk opowieść o jej katastrofalnych skutkach, która miała poruszyć mieszkańców Londynu i skłonić ich do zaakceptowania obostrzeń narzuconych przez rząd. Może kierował się też pobudkami merkantylnymi. Wydarzenia marsylskie, o których obficie informowały gazety, wykreowały popyt na książki o dżumie.

Pseudoautentyk był jego ulubioną formą literacką. Pracując przez lata jako propagandzista, nauczył się przedstawiać cudze poglądy w sugestywny sposób. Wcielał się w różne postaci, zmieniał styl i argumenty. Granicę oddzielającą prawdę od fikcji postrzegał jako umowną. Nieustannie ją przekraczał, dbając jednak o to, by końcowy efekt był przekonujący dla odbiorcy. Do mistrzostwa opanował sztukę posługiwania się źródłami stworzonymi przez innych. Żonglował nimi z wielką wprawą, nigdy nie pozwalając sobie na całkowitą dezynwolturę. Jeden z krytyków nazwał ten rodzaj pisania „literacką aeronautyką”.

Pierwsze wydanie jego doskonale znanej powieści „Przypadki Robinsona Crusoe” (ukazała się trzy lata przed „Dziennikiem...”) również zostało zaprezentowane jako autentyczna relacja marynarza, który trafił na bezludną wyspę. Fikcyjna autobiografia – takim mianem można by określić gatunek uprawiany często przez Defoe.

Pod tę kategorię podpada również „Dziennik roku zarazy”. Jego narratorem jest bezdzietny rymarz. Gdy pojawiają się pierwsze informacje na temat epidemii, brat namawia go na wspólny wyjazd. H. F. waha się, ale ostatecznie odrzuca propozycję, tłumacząc, że musi pozostać na miejscu, by zadbać o swoje sprawy, poza tym zdaje się na wolę Boga. Przede wszystkim jednak kieruje nim ciekawość. Za wszelką cenę, często wbrew zdrowemu rozsądkowi, z narażeniem życia spaceruje po mieście, by gromadzić obserwacje. Przyjmuje rolę świadka, zakładając, że ktoś musi spisać historię nawiedzenia. Wierzy, a wiarą tą dzieli się z czytelnikiem, że tylko w ten sposób możliwa będzie w przyszłości skuteczna walka z epidemią.

Historycy uważają, że H. F. to najprawdopodobniej Henry Foe, wuj Daniela, który cały okres zarazy z 1665 r. spędził w Londynie. Na początku XIX w. pojawiły się w Anglii głosy, że Henry był autorem zapisków na temat plagi, które Daniel przejął, a następnie zredagował, uzupełnił i podał do druku. Nie ma na to żadnych dowodów, ale narratora kroniki rzeczywiście możemy utożsamić z wujem pisarza. Autentyczna postać, być może wciąż pamiętana przez starszych londyńczyków, była wygodną maską literacką.

Metoda pisarska autora „Dziennika...” polegała na analizie pisanych i mówionych źródeł, które następnie czynił podstawą swej opowieści. Zadbał o wszystko. Narracja jest prowadzona konsekwentnie, choć ma chaotyczny charakter, tak jak przystało na zapiski dziennikowe. Obserwacje przeplatane są komentarzami, które nie przesłaniają warstwy „faktograficznej”. Posługuję się tym słowem ostrożnie, gdyż niektóre wypadki przedstawione w kronice zostały sfabrykowane.

Nie znaczy to, że są czystym wymysłem. Przeciwnie, najczęściej mają źródło w rzeczywistości, tak jak ona została zaprezentowana przez świadków, ale na kartach „Dziennika...” pojawiają się – by tak rzec – w modelowej formie. Pisarzowi zależało na tym, by uchwycić „logikę” zarazy, czyli powtarzające się zdarzenia i najczęstsze reakcje ludzi. W taki sposób rozumiał prawdę wydarzenia. Właśnie dlatego jego dzieło cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem pisarzy i czytelników. Ci pierwsi szukają w nim inspiracji, gdyż jest gotową matrycą fabularną. Ci drudzy zaś mogą na jego stronach spotkać samych siebie, znaleźć własne lęki, uprzedzenia i odruchy.

Lekcje zarazy

Czego zatem uczy nas Daniel Defoe w tym osobliwym dziele? Wybrałem kilka zagadnień, które wydają mi się najważniejsze.

Przede wszystkim zaraza zmienia sposób, w jaki zazwyczaj wyobrażamy sobie upływ czasu. Nagle dalekosiężne plany zostają unieważnione, co sprawia, że horyzont czasowy, w którym funkcjonujemy, zostaje maksymalnie zawężony. Epidemia ustanawia swój własny czas, w którym wszystko dzieje się z chwili na chwilę, z dnia na dzień. Nawet jeśli spodziewamy się pewnych wydarzeń, nawet jeśli zmiany nie są całkowicie nieprzewidywalne, to jednak zachodzą gwałtownie, a to sprawia, że podstawową miarą czasu staje się chwila.

Pierwszą reakcją społeczności na doniesienia o nadciągającym niebezpieczeństwie jest obojętność. Londyńczycy, którzy już w grudniu 1664 r. wiedzieli, że na obrzeżach miasta wystąpiły pierwsze przypadki dżumy, reagują opieszale, jakby ich to nie dotyczyło. Zakładają, że zagrożenie nie jest aż tak wielkie, i zamiast przygotować się na konfrontację z chorobą, wiodą beztroskie życie. Postawa ta jest według autora konsekwencją dwóch czynników: ignorancji oraz dezinformacji. Pierwsze przypadki, mimo że rozpoznane przez lekarzy, są ukrywane zarówno przez dotkniętych chorobą mieszkańców, którzy obawiają się ostracyzmu ze strony sąsiadów, jak i przez niektórych przedstawicieli władz, którzy – z różnych powodów – nie chcą niepokoić społeczności.

Na początku pojawia się zatem zaniechanie, które bardzo szybko – gdy epidemia się rozwija i nie da się jej już ukryć – przechodzi w panikę i chaos. Władze wkraczają wówczas do gry, wydając rozporządzenia. Próbują opanować sytuację. Właśnie w tym momencie ujawnia się pewien mechanizm, który determinuje los ludzi dotkniętych zarazą. Epidemia ujawnia wszystkie podziały społeczne. Owszem, w pewnym sensie podziały te zostają wywrócone do góry nogami, gdyż chorują i umierają zarówno bogaci, jak i biedni, jednak ostatecznie zamożni zawsze są w uprzywilejowanej pozycji. Dzięki posiadanym środkom finansowym mogą np. błyskawicznie zorganizować wyjazd z miasta. Tak podczas epidemii z 1665 r. postąpił m.in. dwór królewski, który – jak pisze Defoe – nie był w wydarzenia związane z zarazą w żaden sposób zaangażowany. Usunął się w cień i zaszył w bezpiecznym Oksfordzie.

Większość ciężkich prac związanych z epidemią wykonują ludzie najbiedniejsi. Oni pielęgnują chorych (niezwykła postawa pielęgniarek, które zajmowały się zarażonymi nawet wtedy, gdy nie chciała tego robić – w obawie przed zarażeniem – najbliższa rodzina), grzebią zmarłych, dostarczają do miasta niezbędne towary. Chwytają się każdej pracy, gdyż przetrwać mogą tylko wtedy, gdy zdobędą pieniądze. Gdyby postanowili się przed zarazą skryć, rezygnując z interakcji społecznych, i tak groziłaby im śmierć. Zajmując się chorymi, narażają się jednak na niebezpieczeństwo. Jeden z najbardziej porażających fragmentów „Dziennika...” to ten, w którym Defoe ubolewa nad sytuacją najbiedniejszych, a zarazem zauważa, że gdyby nie pomarli w trakcie nawiedzenia, ich późniejszy los okazałby się jeszcze gorszy, gdyż władze, mimo że łożyły spore kwoty na przeciwdziałanie skutkom epidemii, nie byłyby w stanie się nimi zaopiekować.

Ludzie dotknięci zarazą próbują skanalizować swoje skrajne emocje, próbują sobie z tymi emocjami poradzić, wybierając kozła ofiarnego, wskazując jednostkę lub grupę, która jest odpowiedzialna za rozprzestrzenianie się choroby. Napiętnowani zazwyczaj są niewinni. Defoe pisze, że nikt tak naprawdę nie wiedział, skąd przyszła zaraza, ale wszyscy chcieli to wiedzieć, wszyscy chcieli poznać winowajców, choć do walki z epidemią nie mogło im się to przydać.

Walec zarazy zagarnia nie tylko ludzi, ale też zwierzęta. Władze wydają dekret, na mocy którego wszystkie koty i psy oraz inne zwierzęta domowe mają zostać zabite, by nie roznosić dżumy. Ale nawet bez tego rozporządzenia ludność Londynu natychmiast zaczyna pozbywać się swoich pupili.

Defoe nie ma najmniejszych wątpliwości, że konsekwencją epidemii jest przynajmniej czasowy rozpad więzi społecznych. Władze zarządzają kwarantannę chorych i ich rodzin, których członkowie mogą być nosicielami śmiercionośnego bakcyla. Przed każdym z zamkniętych domów zostaje postawiony strażnik, który ma pilnować przebywających w nim osób, uniemożliwiając im ucieczkę, ale też pomagając im w codziennych działaniach, np. dostarczając prowiant. Skuteczność tego systemu jest ograniczona, ale z założenia ma on funkcjonować przez cały okres trwania zarazy.

Ci, którzy mogą się swobodnie poruszać po mieście, też ograniczają kontakty z innymi. Pojawia się nieufność i potężne napięcie. Defoe prezentuje całą gamę ludzkich reakcji: od poświęcenia i pełnego zaangażowania, przez wyrastające ze strachu niepewność i szaleństwo, aż po lekkomyślność, egoizm i nikczemność. Wszystkie one występują w postaciach skrajnych, dlatego rujnują relacje międzyludzkie.

Zaraza jest czasem walki, którą prowadzi się na wielu polach. Zdrowy rozsądek walczy z zabobonami i nieprawdziwymi informacjami, które – mimo zaniku relacji – błyskawicznie roznoszą się wśród mieszkańców. Pojawiają się fałszywe doniesienia o rozwoju epidemii, o środkach (także medycznych), za pomocą których można zneutralizować chorobę, o dodatkowych zagrożeniach etc. Przerażeni i zdesperowani ludzie zaczynają robić zapasy, by móc się na dłuższy czas odizolować. I choć izolacja rzeczywiście jest potrzebna, to jednak nadmierne gromadzenie różnych produktów, mimo że zdaje się racjonalne, ma na celu przede wszystkim przeciwdziałanie poczuciu bezsilności.

Defoe był człowiekiem wierzącym i uważał, że choć choroba roznosi się poprzez bezpośredni kontakt z zarażonymi, to jednak wyłącznie wola Boga może zahamować jej rozwój, podobnie jak wola Boga zesłała ją na ludność Londynu w postaci kary za grzechy. A jednak udaje mu się pokazać zjawiska, które świadczą o jego krytycznym dystansie. Przede wszystkim ma świadomość, że wierni, gromadzący się w kościołach i szukający tam pociechy, zarażają się nawzajem. Podkreśla, że zaufanie do władz, które nie jest powszechne, to klucz do walki z epidemią, zwłaszcza w obliczu bezradności medycyny.

Z czasem dana społeczność zaczyna się przyzwyczajać do sytuacji zagrożenia, nawet jeśli zaraza przyjmuje najstraszniejszą postać. Skutkuje to przede wszystkim zanikiem instynktów, które mogą nas ochronić przed chorobą. Pojawiają się ryzykowne zachowania. Przedwcześnie uznaje się, że niebezpieczeństwo minęło, wywołując w ten sposób drugą falę epidemii. Ale – przekonuje Defoe – jest to nieuchronne, gdyż ludzie są w stanie oswoić każde, nawet największe niebezpieczeństwo, a robią to dlatego, że chcą jak najszybciej powrócić do naturalnej dla nich społecznej formy życia.

Historia naturalna plagi

Od publikacji „Dziennika roku zarazy” upłynęło bez mała trzysta lat, a jednak czytając go, mamy wrażenie, że autor wie coś na temat naszych przeżyć. Defoe kilka razy wspomina, że jego celem jest spisanie kroniki, a nie zwykłej opowieści, dlatego musi trzymać się faktów, być blisko zdarzeń, nie może odsunąć się od rzeczywistości, bo jeśli to zrobi, umknie mu coś ważnego, a jego przyszli odbiorcy nie pojmą istoty tego doświadczenia.

Relacjonując reakcje na wygasanie epidemii, pisze tak oto: „Gdybym powiedział, że był to widomy znak wzywający nas do głębokiej wdzięczności, nas zwłaszcza, którzy przeżyliśmy grozę wzrastającego niebezpieczeństwa, mogłoby to być uważane przez niejednych, kiedy już najgorsze minęło, za moralizatorskie ględzenie świętoszka, za wygłaszanie kazań zamiast pisania historii, robienie z siebie mentora zamiast dzielenia się obserwacjami, i to hamuje moje wywody, od których bym się w przeciwnym razie nie powstrzymał” (tłum. Jadwiga Dmochowska).

W.G. Sebald, który Danielowi Defoe zawdzięcza bardzo wiele, choć o tym długu nie zawsze się pamięta, powiedziałby, że „Dziennik roku zarazy” to fragment historii naturalnej zniszczenia. Fragment poświęcony pladze, a napisany beznamiętnie i rzeczowo nie dlatego, że jego autor pozostaje obojętny wobec ludzkiej krzywdy, lecz właśnie dlatego, iż owa krzywda jest tak przytłaczająca i domaga się przedstawienia w najprecyzyjniejszy z możliwych sposobów, w czym – jak się okazuje – istotną rolę odgrywa również fikcja. ©℗

GRZEGORZ JANKOWICZ w Podkaście Powszechnym prowadzi cykl „LEKtura”.
Opowiada w nim o dziełach literackich, które pomagają zrozumieć zjawiska i procesy zachodzące dziś, także w czasie pandemii.
Słuchaj w Spotify, Apple Podcasts, Google Podcasts i w aplikacji Lecton oraz w serwisie „Tygodnika”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie Pytania na nowo. Pandemia