Między nudą a gniewem

Jakie emocje wygrały te wybory? - mówią socjologowie Karolina Wigura i Henryk Domański

02.11.2015

Czyta się kilka minut

Karolina Wigura i Henryk Domański / Fot. Rafał Siderski dla „TP”
Karolina Wigura i Henryk Domański / Fot. Rafał Siderski dla „TP”

BEATA CHOMĄTOWSKA: Jakie emocje wygrały te wybory?

KAROLINA WIGURA: Gniew i nuda.

HENRYK DOMAŃSKI: Raczej znużenie.

To nie to samo?

HD: Nuda to bierność, niechęć doangażowania się i brak zainteresowania polityką. Znudzeni nie idą głosować. Nudzą ich wydarzenia polityczne. Z nudą mielibyśmy do czynienia, gdyby frekwencja wyniosła 40 proc., jak w 2005 r. Doszło do znużenia partią, która zbyt długo rządziła i nie potrafiła zaoferować niczego atrakcyjnego. Poszukano w jej miejsce innej, której obietnice uznano za wiarygodne i nowe.

KW: Ale nuda jest też poczuciem pustki, z której rodzi się chęć zmiany. Człowiek, który się nudzi, odda wszystko, nawet własne bezpieczeństwo i dobrobyt, byle poruszyć rzeczywistością. Polacy są głęboko i straszliwie znudzeni pustym politycznym językiem, obracaniem tych samych formuł, twarzami, na jakie patrzą od kilkudziesięciu lat, i bylejakością państwa.



Polacy nie dążą do komfortu i spokoju? 

KW: Ludzie nie dążą jedynie do komfortu. Mają sprzeczne pragnienia: komfortu oraz niszczenia. Liberałowie często zakładają, że namiętności są złe i trzeba je zracjonalizować, wprowadzając do polityki rozum. Nie doceniają ich wagi i kończą albo w poczuciu głębokiej izolacji od społeczeństwa, albo pogardy dlań. Dopóki nie zrozumieją, że z namiętnościami trzeba pracować dokładnie tak samo jak z rozumem, będą słabi. Namiętności szukają bowiem pretekstu, żeby się ujawnić.

Elity chętniej dziś pouczają społeczeństwo, niż z nim rozmawiają, i nie chcą przyjąć do wiadomości, że istnieją rzeczy, których żaden sondaż nie wychwyci. Suwerena, czyli lud, który w demokracji ma dzierżyć władzę, odsuwają byle dalej od namiętności w polityce, bo jeszcze coś nabroi.

Kiedy nuda łączy się z gniewem? 

KW: Te dwie zasadnicze namiętności wbrew pozorom są mocno ze sobą związane. Tylko dość rzadko dostrzega się je w refleksji o polityce, zwłaszcza polskiej. Ludzie znudzeni jarzą się gniewem niczym pochodnie. Zapalają się jedni od drugich – to metafora Hobbesa. Zaczynają pragnąć zmiany. To też niebezpieczny moment, bo może się okazać, że decyzje podejmowane przez społeczeństwo kierowane potrzebą zmiany nie muszą być wcale najlepsze. Dlatego politycznymi zwycięzcami ostatnich wyborów są populiści.

A skąd wziął się gniew? 

KW: Z piekła porównań, bo to wrażenie społecznego gniewu jest związane przede wszystkim z poczuciem nierówności. Nie w kategoriach ekonomicznych, bo takie nierówności w Polsce akurat maleją, lecz godnościowych. Z poczuciem, że jest się czegoś pozbawionym. Niemal każdy, kogo dziś spytać w Polsce, przyznaje, że jest zadowolony, bo poprawił się mu status materialny. Widzi jednak, że Kowalskiemu obok powiodło się lepiej – nie wiadomo dlaczego. Podobnie wyjeżdżając coraz częściej za granicę, dostrzega, że Niemiec lub Francuz żyje na wyższym od niego poziomie. Z tego rodzi się straszny gniew i poczucie niesprawiedliwości. Bo niby czemu jestem wciąż w tyle? Używanie w tym kontekście lekceważącego, potocznego słowa „wkurzenie” niczego nie objaśnia. Dopiero gdy sprowadzimy go do języka namiętności, zaczynamy rozumieć, w czym rzecz.

HD: W każdym społeczeństwie większość ludzi dąży do stabilności. Nawet jeśli bywają niezadowoleni z własnej sytuacji materialneji szans życiowych, nie wychodzą wówczas na ulice, nie są skłonni do popierania rewolucji, wolą żyć normalnie. W każdym systemie istnieje też grupa osób, które nie zgadzają się z nim i chciałyby go radykalnie zmienić, urządzić po swojemu. Ta grupa nastawionych negatywnie do systemu politycznego, innymi słowy antyestablishmentowych, rzeczywiście ujawniła się podczas tych wyborów i odpowiada za sukces Kukiza – z prawej strony i Razem – z lewej.

Co więc motywowało wyborców, którzy odsunęli PO od władzy i oddali ją PiS-owi, który antysystemowy nie jest?

HD: Rozczarowanie stylem rządzenia i wzrost aspiracji. Choć sytuacja gospodarcza, warunki materialne i szanse życiowe nie pogarszały się, a przeciwnie – oczekiwania, zwłaszcza wśród młodych pokoleń, poszły w górę. Niezależnie od tego, co robiłby rząd, uznano, że powinien się on wykazać wymiernym sukcesem, a tego nie zrobił.

Ludzie doszli do przekonania, że skoro PO nie wniesie nic nowego, warto spróbować wymienić ją na inną partię. Wybór padł na PiS, najsilniejszego opozycjonistę, bo tylko silna partia może sytuację poprawić. Nie potrzeba nam rewolucji, ale dotychczasowa formuła się nie sprawdziła, tym bardziej że PO skoncentrowała się na własnych interesach i odseparowała od ogółu rządzonych, co pokazuje nawet język, jakim posługują się jej politycy nagrani na taśmach kelnerów. Tzw. afery zawsze są źródłem emocji i w tym przypadku wpłynęły na polityczne decyzje.

KW: A do tego rosnąca elitaryzacja Platformy. Przekonanie Polaków, że politycy PO oderwali się od codzienności. Że ci ludzie, jedzący ośmiorniczki, nazywani nawet złośliwie „ośmiorniczkami”, nie mają pojęcia, jak to jest mieszkać w Wyszkowie czy Kamieńczyku w domu, który zbudowali jeszcze dziadkowie. Albo ile kosztuje chleb. Czyli nie znają odpowiedzi na to samo pytanie, które zadał Kaczyńskiemu Tusk podczas debaty przedwyborczej w 2007 r. Teraz Tusk wyjechał, nie zostawiając na swoim miejscu osoby na tyle elastycznej.

Poza tym Platforma okazała się niezdolna do wciągnięcia w swoją orbitę nowych ruchów i środowisk intelektualnych. Zadziałała też niechęć do ideowości, stworzenia własnej kontropowieści o Polsce. PiS mówił nam o Rzeczypospolitej, która jest silna swoją dumą narodową – a jaka była narracja PO? Nie można odpowiadać na to nieustannie frazesem o ciepłej wodzie.

HD: PiS przegrał poprzednie wybory, bo ludzie uznali pewne elementy jego działalności za chęć ingerowania w ich codzienne życie, czyli osobiste zagrożenie i naruszenie wolności. Platforma była wówczas jedynym czynnikiem, który mógł temu zaradzić, więc nawet afera hazardowa nie spowodowała załamania jej notowań. Przełom nastąpił podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Przegrana Bronisława Komorowskiego – kandydata, który miał bardzo wysokie wskaźniki społecznego zaufania, uświadomiła Polakom, że Platforma nie ma monopolu na władzę, może przegrać, i jest alternatywa na scenie wyborczej. I to kogoś silnego. Zagłosowanie na PiS było więc w tej chwili wyrazem racjonalności, nie emocjonalności. Zbyt długo rządziła partia, która się zużyła i nie była w stanie zaoferować niczego nowego – nawet nie odwoływała się do reform zapowiadanych w latach 2001-07. Do tego wyłoniła się Nowoczesna, na którą przerzuciła głosy część dotychczasowych wyborców Platformy, gdy uznała, że PO nie zaspokaja ich interesów, bo nie ma nic wspólnego z ruchem, jakim była kiedyś.

Czyli wyborcy oceniają chłodnym okiem: ci są słabi, więc na nich nie głosujemy? To przeczyłoby wcześniejszym tezom. 

HD: Jeśli odsetek zwolenników Platformy w 2007 r. kształtował się na poziomie 40-41 proc., w tym zdecydowanych zwolenników ok. 25 proc., to procesy odpływu, o których mówimy, objęły obecnie jakieś 16 proc., czyli tych, którzy przy każdych wyborach przyglądają się na nowo polskiej scenie politycznej zastanawiając się, na kogo by zagłosować. Zgodnie z teorią racjonalnego wyboru, która mówi, że ludzie podejmują decyzje porównując ich koszty z potencjalnymi zyskami, właśnie tych 16 proc. było podatnych na argumenty osłabiające skłonność do ponownego wyboru PO.

KW: Dla polskiej polityki najlepiej byłoby, gdyby Polacy przerzucili głosy na Razem i Nowoczesną, bo to oznaczałoby np. dyskusję o ekonomii między partiami, które kompletnie się ze sobą nie zgadzają, ale prowadzoną w sposób znacznie podnoszący poziom publicznej debaty. Tyle że zakładając, iż ludzie głosują wyłącznie merytokratycznie, trzeba by wierzyć, iż zmiana społeczna dokonuje się w ciągu kilku miesięcy. A także – że ludzie są wszystkowiedzącymi aniołami... Tak nie jest. Wyborcy pragną zmiany, lecz mają też swoje życie. Musisz rano wstać, zrobić dzieciom śniadanie, biegniesz do biura, gdzie spędzasz często 12 godzin – bo Polacy biją rekordy godzin spędzonych w pracy – czy naprawdę masz jeszcze potem czas, by wczytywać się w programy i na poważnie analizować obietnice polityków?

To dlatego ludzie głosują najczęściej na tego, kto krzyczy najgłośniej. Tym razem były to PiS oraz ugrupowanie Kukiza. PiS krzyczał bardzo dobrze przygotowaną kampanią, nowymi twarzami, elastycznością lidera, czyli Jarosława Kaczyńskiego, zręcznością i ogromną mobilizacją własnego środowiska. Kukiz – pewnym rodzajem autentyczności, którą sprawił, że wielu chciało go wybrać jako kogoś podobnego do nich. Nawet mimo, iż nie był w stanie przekazać ani jednego spójnego komunikatu i podkreślał, że nie ma programu. Zresztą zwrot w stronę populizmu widać teraz na całym świecie.

To jest też część innego zjawiska, które zmienia politykę: wpływu mediów społecznościowych. Z jednej strony płytkość przekazu, jakim charakteryzują się Facebook czy Twitter, wzmacnia populizm, z drugiej stwarza możliwość budowy nowych partii bez większych pieniędzy, czego przykładem jest sukces Razem.

Gdyby oceniać stan ducha Polaków po tym, co widać w mediach społecznościowych, to emocje już dawno nie sięgnęły takiego pułapu. Jedni deklarują, że zaraz wyemigrują, inni z triumfem donoszą o odzyskaniu niepodległości. Jak to się ma do efektu nudy czy też znużenia dotychczasowym dyskursem? 

KW: Debata polityczna w Polsce, co widzimy w internecie, w ostatnich latach spolaryzowała się aż do granicy radykalizacji. Od początku lat 90. powtarzamy w istocie ten sam schemat – z jednej strony są ci bardziej liberalni, czasem skłonni do lewicowości, czasem do liberalizmu obyczajowego, a z drugiej bardziej narodowo-katoliccy. Ta dyskusja jest na szczęście znacznie słabsza w warstwie praktycznej niż retorycznej. Jedna strona debaty publicznej bezustannie używa haseł w rodzaju: „zdrajcy”, „brednie”, „cynicy”, „zamachowcy”. W odpowiedzi obóz liberalny reaguje stwierdzeniami, że Kaczyński to dyktator, mówi o zamachowcach na rozum itp. Polacy, w przeciwieństwie choćby do Niemców, mają wielką słabość do niekonsensualnej debaty publicznej, co nie znaczy, że jest wśród nas aż tak wielu radykałów, którzy naprawdę chcieliby wywrócić państwo.

Polska historia składa się z cyklicznych faz traumy i bardzo negatywnych namiętności, co może powodować pewnego rodzaju uzależnienie. Jeśli zabraknie tych emocji, bo nie ma np. autorytarnej władzy, która by nas krzywdziła, lub wojny, to może wytwarzamy je sami, bo nie możemy bez nich wytrzymać. Może jesteśmy więc na taką huśtawkę skazani, chyba że postąpiłoby się z tymi emocjami jak z angielskim trawnikiem – podlewając go i kosząc równo przez kilkadziesiąt lat... Nie wiadomo tylko, czy w tej części Europy mamy na to szansę.

Czego oczekują po wyborach Polacy? Jakie tematy zdominują teraz debatę? 

HD: W programie PiS-u na dobrą sprawę nie ma elementów znacząco odmiennych od kierunku, w jakim działała PO, poza położeniem akcentu na potrzebę „naprawy państwa”. Nic też nie wskazuje na to, by społeczeństwo polskie uległo radykalizacji na taką skalę jak w Grecji, czy preferowało model węgierski. Politycy, którzy obejmą urzędy w rozmaitych instytucjach zapewniających funkcjonowanie państwa, np. minister finansów, będą podejmować decyzje nieróżniące się zasadniczo od dotychczasowych. Nie ustaną natomiast strategie przetargowe najsilniejszych grup zawodowych, które nazwałbym klasami społecznymi: górnicy, pielęgniarki, nauczyciele, rolnicy. Pojawią się na tym tle takie same konflikty jak za rządów PO, bo PiS będzie musiał wywiązywać się z kierowania gospodarką zgodnie z regułami rynkowymi, czyli podejmować decyzje, kierując się stanem budżetu, a tu już przedwyborcze obietnice nie mają żadnego zastosowania. Tym samym PiS przejmuje rolę klasy rządzącej, którą dotąd uosabiała Platforma. Nie spodziewam się szczególnej obecności tematyki smoleńskiej w dyskursie – od katastrofy minęło już sporo czasu, a dla ludzi ważniejsze są sprawy bieżące.

Jak może wyglądać polska polityka za cztery kolejne lata? 

HD: PO i PiS mogą zejść za jakiś czas ze sceny, zastąpione przez nowe siły społeczne. Np. nowoczesną lewicę. Gdy przyjrzeć się temu, co czeka nas w najbliższych latach, to zmiany te nie działają na korzyść PiS-u, jeśli pozostanie on przy dotychczasowych założeniach swojego programu – zwłaszcza światopoglądowych. Zwiększa się odsetek społeczeństwa z wyższym wykształceniem. Przedstawiciele młodszych pokoleń coraz częściej jeżdżą na Zachód i chcą mieć reprezentację polityczną, która zbliżyłaby Polskę do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Holandii. Nie będą popierać PiS-u z jego tradycyjnymi wartościami, tym bardziej, jeśli Jarosław Kaczyński pozostanie liderem. Możliwe też, że PiS, wszedłszy na pozycje, które zmuszają go do racjonalnego, prozachodniego działania, stopniowo przetransformuje się w nową Platformę, zapominając o korzeniach. A przecież powstał po to, by bronić honoru „uciśnionych”, Polski solidarnej, klas niższych. Czy będzie im na tym nadal zależało?

KW: Jedno jest pewne: nie ma już głosowania „byle przeciw PiS-owi”. Pojawił się nowy podział.

Dotąd mieliśmy kolejno – zdiagnozowany przez Mirosławę Grabowską – podział postkomunistyczny, potem postsolidarnościowy, czyli duopol PO-PiS, a w konsekwencji dwie Polski – liberalną i solidarną. Teraz ujawnił się niesłychanie silny podział pokoleniowy. Do głosu doszło pokolenie, które dorastało znając Zachód, nie tylko go zwiedzając, ale również tam pracując, traktując go więc jak coś naturalnego, a zatem niekoniecznie ziemię obiecaną. Umieją go krytykować. To pokolenie wyrosło w mediach społecznościowych i dlatego mówi innym językiem niż rodzice. Nie jest to grupa jednorodna, ale obejmuje też wielu dobrze wykształconych, zwłaszcza 30-latków, niezagospodarowanych w porę przez PO. Oni nie mogą zrozumieć, czemu są rządzeni przez polityków, którzy nie mogą z nimi konkurować poziomem wiedzy i kompetencji. Stąd znów gniew. ©


KAROLINA WIGURA jest szefową Obserwatorium Debaty Publicznej „Kultury Liberalnej”. Adiunkt w Instytucie Socjologii UW, visiting scholar na Uniwersytecie Oksfordzkim. Laureatka Nagrody im. Józefa Tischnera za książkę „Wina narodów” (2011).

HENRYK DOMAŃSKI jest kierownikiem Zakładu Badań Struktury Społecznej w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN (do 2012 r. był dyrektorem tej placówki). Autor kilkudziesięciu książek, ostatnio opublikował „Czy są w Polsce klasy społeczne?”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2015