Między awansem a śmiercią

Kolejne zamachy i interwencja w Syrii wypierają lipcowy pucz z pierwszych stron tureckich gazet. Ale media to jedno, a życie to drugie. Trochę potrwa, nim ono wróci do normy. Tylko co to dziś norma?

04.09.2016

Czyta się kilka minut

Uczestniczki manifestacji przeciwko próbie zamachu stanu w Turcji, Ankara, 25 lipca 2016 r.  / Fot. Adem Altan / AFP / EAST NEWS
Uczestniczki manifestacji przeciwko próbie zamachu stanu w Turcji, Ankara, 25 lipca 2016 r. / Fot. Adem Altan / AFP / EAST NEWS

Serap, której imię oznacza fatamorganę, bardzo chciałaby mieć zwidy.

Niestety, to wszystko prawda. Jej zdolny syn, który ze znakomitym wynikiem dostał się na medycynę, nie zacznie zajęć na izmirskim Uniwersytecie Şifa. Żaden student nie zacznie. Prestiżowa i droga (syn Serap dostał stypendium) prywatna uczelnia medyczna, prowadząca kliniki w całym kraju, jest jedną z 600 takich instytucji edukacyjnych, które po nieudanym puczu oskarżono o związki z Fethullahem Gülenem – tureckim duchownym i osobistym wrogiem prezydenta Erdoğana, żyjącym w USA i stamtąd kierującym globalną „siecią Gülena” – i decyzją ministerstwa edukacji zamknięto.

Tyle że syn Serap uczelnię wybierał wcześniej. – Długo się zastanawiał, do której szkoły medycznej aplikować, bo w Izmirze jest ich kilka. Państwowe uniwersytety, Egejski i Dokuz Eylül, są niezłe. Ale znajomi mówili, że lepszy komfort studiowania jest w Şifie – załamuje ręce Serap, która sama wykłada na jednej z izmirskich uczelni.

Martwi się, że syn straci rok. – Był taki pomysł, by studentów z zamkniętych szkół połączyć z grupami na państwowych uniwersytetach, ale trudno mi to sobie wyobrazić. Przecież tam i tak mają nadkomplet! To mają być warunki do studiowania medycyny? Sto osób przy mikroskopie? – denerwuje się kobieta.

Może jednak nie powinna. Stracony rok to nic w porównaniu z więzieniem (za kraty trafiło już 60 tys. ludzi), zwolnieniem z pracy czy odebraniem prawa wykonywania zawodu (spotkało to 21 tys. nauczycieli). Zwłaszcza że na miesiąc przed puczem Serap z rodziną bawiła w USA. Co prawda nie w Pensylwanii, gdzie od lat rezyduje oskarżany o organizację puczu duchowny, lecz na Florydzie. Ale przecież nie wiadomo, co się władzom wyda podejrzane.

Szybka wymiana kadr 

Nie tylko niedoszły student może mieć kłopoty. Skala aresztowań i represji po nieudanym puczu rzeczywiście jest niewiarygodna. Lada moment może paść niechlubny rekord z 1981 r., gdy po (udanym wtedy) puczu wojskowi wsadzili za kraty 62 tys. obywateli.

Braków kadrowych w szkołach obawiają się już nie tylko rodzice uczniów, ale i opozycja. Ekran Aydin, lider socjaldemokratycznej CHP w Bursie alarmuje, że tylko w jego regionie zabraknie 5 tys. nauczycieli różnych szkół i przedmiotów. Polityk boi się też skutków deficytu urzędników państwowych i samorządowych, który może doprowadzić do paraliżu administracji.

– On przesadza. Na miejsce zwolnionych w kolejce już dawno czekają nowi i młodzi. Wiesz, jakie tu jest bezrobocie wśród absolwentów? Kadry na pewno nie zabraknie – uważa Püren Güney, która uczy angielskiego w jednym z izmirskich liceów.

Może mieć rację. Tureckie władze już pod koniec lipca zmieniły procedury – i w ekspresowym tempie odbierano przysięgę od setek nowych sędziów. Podobnie rzecz ma się z wojskowymi. Ci, którym udało się uniknąć oskarżeń i aresztowań, spodziewają się rychłych awansów.

– Dwustu generałom postawiono zarzuty, tysiąc wyższych oficerów, wtym majorów, podpułkowników i pułkowników wysłano na emerytury. W tej sytuacji nie dziwię się, że młodzi oficerowie zwietrzyli szansę na karierę. W ciągu kilku miesięcy mogą zostać wyznaczeni na stanowiska generalskie – mówi (anonimowo) rumuński wojskowy z sił NATO, stacjonujący w Izmirze. – Niektórzy już zadzierają nosa. Ale o puczu z nimi nie porozmawiasz. W ogóle nie chcą komentować tego, co się stało. Boją się.

Gülenista, czyli kto?

Trudno się dziwić, że wojskowi milczą. Nawet obcokrajowcom mieszkającym na stałe w Turcji udzieliła się obawa, że zostaną o coś oskarżeni. Zwłaszcza że magiczna fraza „związki z Gülenem”– pojawiająca się w gazetach przy kolejnym zatrzymaniu – nie jest rozbudowywana. Trochę jak u Kafki. Jakie związki? Jakie dowody?

Przyciśnięci do muru urzędnicy zaczęli udzielać wyjaśnień. Numan Kurtulmuş, rzecznik rządu, powiedział, że najpierw każda instytucja przeprowadza wewnętrzny audyt, analizując ścieżkę kariery pracowników (stanowiska, awanse, okoliczności zatrudnienia, podejmowane decyzje), a następnie rządowa komisja weryfikuje te informacje. Sprawdza też przelewy na kontach (na celowniku jest zwłaszcza Bank Asya), ale też np. to, do jakich szkół pracownicy posyłali swoje dzieci, a nawet jakie gazety prenumerowali.

– W Polsce jest fundacja inspirowana ruchem Gülena, otwarcie powołująca się na jego filozofię. Wiem, bo tam uczyłam się tureckiego, regularnie wysyłają mi kwartalnik „Turkish Review”. Znam ludzi, którzy tam pracują, prezesa i jego żonę. W tym roku nawet nie złożyłam mu życzeń na Facebooku, bo się bałam. Chcę żyć i pracować w Turcji, nie chcę problemów – opowiada Polka mieszkająca w robotniczym miasteczku Aliağa na zachodzie kraju.

Ostrożny jest też mój 90-letni sąsiad, pan Hamza. Nic dziwnego: na własne oczy widział kolejne przewroty polityczne i ich skutki. Gdy pytam o lipcowy pucz, płynnie przechodzi z tureckiego na angielski (lepiej, by inni goście kawiarni nas nie rozumieli), ale i tak odpowiada wymijająco. Nic o przyszłości, tylko dawne historie, które – jego zdaniem – doprowadziły do sytuacji, w jakiej dziś jest kraj.

– Gülen działa od lat 60. XX w. Dziwne, że tak się wybił, bo w szkole nie był orłem. W laickim kraju zaczął znów mówić o Allahu, sugerując młodym, że nie trzeba nosić chusty czy rezygnować z dotychczasowego trybu życia, aby być dobrym muzułmaninem. Namawiał, żeby – jeśli w ich środowisku religijność nie była dobrze widziana – nie afiszowali się z nią, a muzułmanami pozostali w sercu i modlitwie – opowiada pan Hamza i przypomina, że mowa o czasach, gdy islamskich chust nie można było nosić ani w szkołach, ani na uczelniach, ani pracując w urzędach państwowych.

Idee duchownego trafiły na podatny grunt. Grupa religijnych Turków – marginalizowana czy wręcz prześladowana przez państwo – poczuła się ważna i doceniona. Do tego doszli młodzi, dla których atrakcyjne były głoszone przez Gülena idee pokoju między religiami i dialogu międzykulturowego. Duchowny dwa razy siedział w więzieniu za próby podważania świeckiego systemu państwowego, a „wyznawcy” szli za jego radą.

– Przestali się afiszować, ale robili swoje: kończyli uczelnie, obejmowali państwowe posady. Stąd tylu ich w sądach, urzędach, wojsku – przekonuje 90-latek, który jest przekonany, że za puczemstał Gülen. Zwraca uwagę na szczegół rodem z filmu szpiegowskiego: – Wszyscy się dziwią, jak to możliwe, że Gülen skutecznie kontaktował się z popierającymi go wojskowymi i urzędnikami, że zdołał w tajemnicy przygotować pucz. A przecież on sam służył w wojsku! Więcej: był specjalistą od łączności. Szyfry i kodowanie wiadomości to jego specjalność...

Smutna satysfakcja

Z panem Hamzą zgadza się Püren Güney, której trudno zarzucić prorządowe sympatie. Kilka miesięcy temu trafiła „na dywanik” do wydziału edukacji, oskarżona o niegrzeczne zachowanie wobecczłonków rządzącej AKP, którzy zjawili się z niezapowiedzianą wizytą w jej szkole.

– Nie dziw się, że aresztowali tylu ludzi – mówi. – Cemaat [to jedno z określeń ruchu Gülena – red.] ma potężny zasięg. Oni są wszędzie, od przedszkoli po ministerstwa czy biznes. Wpływają na wyroki sądowe czy kształt prawa. Zniszczyli wielu niewinnych ludzi.

Potwierdzają to tureccy dziennikarze. W „Hürriyet” ukazał się artykuł, według którego to właśnie Ministerstwo Edukacji uchodzi za najbardziej zdominowane przez „gülenistów”, i to od połowy lat 80. XX w. Wśród ofiar ludzi Gülena ma być turecki poeta i były nauczyciel literatury Tevfik Yaşar, który już przed dekadą głośno zaczął mówić o tym, że ludzie z ruchu Gülena są zagrożeniem dla tureckiej demokracji i republikańskiej Turcji Atatürka. Po kilku takich publicznych wypowiedziach został nagle oskarżony o molestowanie uczennicy, z którą zatańczył w klasie, odgrywając scenę z omawianej właśnie książki. Choć uczniowie (w tym licealistka, która tańczyła) zeznawali na jego korzyść, pracę w szkole stracił i dostał „wilczy bilet”. Jego sprawa nadal ciągnie się w sądzie w Aydın, już od ośmiu lat.

Gdy kilka miesięcy temu Yaşar pierwszy raz opowiadał mi swoją historię i mówił, że w Turcji istnieje „państwo w państwie”, nie wierzyłam. – Widzisz? Tłumaczyłem ci! – mówi mi teraz, gdy spotykamy się ponownie. Ale na jego twarzy nie widać satysfakcji. – Z czego tu się cieszyć, zginęli ludzie – głośno myśli. Może przynajmniej w jego sprawie coś w końcu drgnie? – Oczywiście, chcę oczyścić swoje dobre imię – mówi poeta.

– To ich standardowy sposób na pozbycie się wrogów – wtrąca się Püren, która uczyła kiedyś w tej szkole co Yaşar – Dziwnym trafem wielu ludzi, którzy byli przeciw Gülenowi, w tym nauczyciele, prawnicy i lekarze, zostało wyeliminowanych z życia społecznego po postawieniu im zarzutów seksualnych – kobieta wymienia nazwisko Deniza Baykala. To były lider CHP, który kilka lat temu został zmuszony do rezygnacji po skandalu, jaki wywołała taśma ukazująca jego igraszki z sekretarką. – Był to wpływowy i szanowany człowiek, który bardzo im przeszkadzał – podsumowuje.

Rzecz w tym, że tamtą aferę mocno eksploatował nie tyle sam Gülen, co rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) i prezydent Erdoğan. Ośmieszenie lidera opozycji przed nadchodzącymi wyborami (prezydenckimi i parlamentarnymi) było mu na rękę. Dziwić się jednak nie trzeba. Choć media mówią o tym niechętnie, przez całe lata Erdoğan i Gülen przyjaźnili się i współpracowali. Poróżniła ich dopiero afera sprzed trzech lat, gdy prokuratorzy (rzekomo podlegający Gülenowi) oskarżyli środowisko prezydenta (w tym jego syna) o łapówkarstwo. To wtedy działający w Turcji od przeszło 40 lat ruch duchownego został ogłoszony organizacją terrorystyczną.

– Co za ironia – kręci głową Püren. – Jedyną osobą, która może się z nimi skutecznie rozprawić, jest właśnie prezydent. On ich zna i najlepiej wie, jak działają. Te plotki o znaczonych jednodolarówkach, którymi posługiwali się puczyści, nie muszą być zmyślone.

Zwyczajny stan nadzwyczajny

O ile większość Turków uwierzyła, że za puczem stoi Gülen, o tyle świat zastanawia się, czy prezydent „rozprawiając” się ze zwolennikami kontrowersyjnego kaznodziei, nie pozbędzie się przy okazji innych niewygodnych postaci.

Mogłaby na to wskazywać liczba osób dotkniętych represjami.Zresztą Erdoğan już nawet Kurdów z PKK oskarża o współpracę z duchownym. O to, aby rząd skończył z czystkami, apelował ostatnio lider opozycji Kemal Kılıçdaroğlu. A jemu – po tym, jak przed tygodniem cudem uniknął śmierci w zorganizowanym na niego zamachu – nie może zarzucić sympatyzowania z jakimikolwiek terrorystami.

Ale rząd idzie w zaparte. Nie ustają też dyskusje o przywróceniu kary śmierci. – Nie rozumiem histerii w zagranicznych mediach – mówi Temiz, dziś rencista, wcześniej właściciel sklepu z tureckimi flagami (gdyby wciąż miał ten sklep, zbiłby dziś kokosy). – Przecież nie wszystkich aresztowali. Część tych ludzi jest zawieszona, jeśli śledztwo nic nie wykaże, wrócą do pracy. O tym już nie piszecie – wzrusza ramionami.

W przywrócenie kary śmierci nie wierzy. – Politycy AKP mówią na wiecach, że są kary gorsze niż śmierć. Nie zdecydują się na to, za duża jest presja międzynarodowa – mówi, popijając herbatę. Jego życie nie zmieniło się. Co dzień spotyka się ze znajomymi w Küçük Park (to gastronomiczno-towarzyska mekka izmirczyków), gra w karty i tawle, a potem odwiedza mamę w szpitalu. – Napisz, że życie płynie normalnie.

Niedogodności jednak są. Przed wylotem na zagraniczne wakacje przekonała się o tym Melek, pracująca w jednym z honorowych konsulatów w Izmirze. – Na lotnisku ustawiono stoisko, przy którym policja sprawdza, czy wylatujący Turek nie jest urzędnikiem, bo oni mają zakaz opuszczania kraju. Dobrze, że dowiedziałam się tego wcześniej i w ostatniej chwili załatwiałam z SGK [turecki odpowiednik ZUS – red.] dokumenty o zatrudnieniu – Melek twierdzi, że wielu ludzi w ogóle nie wyjechało, tracąc zarezerwowane wycieczki i bilety.

– Co tam wycieczki! – obrusza się Serap, matka niedoszłego studenta. – Ludzie stracą całe majątki. Żony aresztowanych żołnierzy zostaną z niczym. O tym, jak będą napiętnowane ich dzieci, nawet nie chcę myśleć – Serap opowiada o poście jednego z mieszkających w Trabzonie polityków rządzącej AKP, który po puczu pisał na Facebooku: „Majątek i kobiety zdrajców należą teraz do nas”.

Post zniknął, podejście zostało. Po drugiej stronie barykady został niesmak. Ci, którzy przed miesiącem – bez względu na barwy polityczne – poparli rząd i demokrację przeciw puczystom, dziś czują się oszukani. „Miały być reformy, jest polowanie na czarownice” – konkludują dziennikarze „Hürriyet”.

Niespodziewana zmiana miejsc 

Mimo wszystko są tacy, którzy na puczu w pewnym sensie zyskali.

Po pierwsze: opozycja, która murem stanęła za prezydentem i uniemożliwiła mu tym samym oskarżenie jej o spiskowanie. Chcąc nie chcąc, Erdoğan podziękował tym, których jeszcze niedawno mieszał z błotem, a nawet zaprosił ich do współpracy nad zmianą konstytucji (opozycja za systemem prezydenckim, do którego dąży Erdoğan, raczej się nie opowie, ale zaproszenie jej przedstawicieli może zagwarantować AKP późniejsze przepchnięcie w parlamencie innych zapisów, na których im zależy).

Druga grupa to Syryjczycy. Kilka dni przed puczem prezydent mówił o możliwości nadania uchodźcom obywatelstwa, przyznania im państwowych mieszkań i prawa do pracy, również na stanowiskach państwowych. Podczas zamachu mieszkający w Turcji Syryjczycy stanęli za prezydentem murem. Pod turecką flagą brali udział we wszystkich manifestacjach, zamieszczając na Facebooku posty: „Nasz najukochańszy prezydent zagrożony! Śmierć wrogom ojczyzny!”. To właśnie oni – tak jak kiedyś Kurdowie – mogą się w przyszłości, już jako tureccy obywatele, okazać siłą napędową, która pozwoli AKP wygrywać kolejne wybory.

– Nic nowego – mówi pan Hamza. – Sułtani nadawali ziemię, zyskując wiernych poddanych, kolejne republikańskie rządy robiły to samo. To zawsze w Turcji działa – kwituje i radzi się nie przejmować. – Ty się martwisz, a Turcy pakują walizki i jadą jednak na wakacje.

Faktycznie, mimo potężnego kryzysu w branży turystycznej, związanego z brakiem zagranicznych gości, na zbliżające się święto ofiarowania (Kurban Bajramı) miejsc w hotelach już nie ma. Zwłaszcza w Marmaris. Pokoje w hotelu, gdzie w dniu puczu wypoczywał Erdoğan, wyprzedały się na pniu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016