Miasto wiecznego adwentu

Jerozolima powtarza: nie padła jeszcze satysfakcjonująca odpowiedź. Rozejrzyj się. Jakie ciebie dręczą pytania? Czy w bolączkach, którym zaradzenie zapowiadają prorocy, widzisz też to, co nęka współczesny świat?...

17.12.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. GETTY IMAGES / FPM
/ Fot. GETTY IMAGES / FPM

...Jakie są twoje troski i nadzieje? Na co czekasz w tym grudniu, wraz z oczekującą jak zawsze Jerozolimą?


Zimowe powietrze odsłania widok Pustyni Judzkiej. Krajobraz już niebiblijny, przecięty przy Abu Dis wstążką muru i osiedlami, które rozsiadły się na wzgórzach. Szosa nad Morze Martwe tłoczna z okazji chanukowych wakacji. Czasem słońce, czasem deszcz. Noce przenikliwie chłodne. Nie będzie padać, można iść na pustynię. Surową o tej porze roku, czasem groźną nagłymi powodziami. Może ruszyć z okolic Betlejem? Czy przetniemy ścieżkę, którą szli pieszo te dwa tysiące lat temu? Pustynne drogi wiele się nie zmieniają...

Pustynia jest adwentowa. Od razu przypominają się wołania proroków, czytania ostatnich tygodni wpasowują się w to, co przed oczami. Głos Jana, który tu nieopodal napominał, by prostować ścieżki. Proste ścieżki w tej pomarszczonej pustynnymi wzgórzami krainie? Zamiast omijać przeszkodę, stawić jej czoło, zamiast unikać stromego podejścia, zadać sobie trud. Mozolna jest taka wędrówka, dłuższa, adwentowa.


Tymczasem w Jerozolimie adwent nieoczywisty. A może właśnie bardziej oczywisty niż gdzie indziej? Bez natłoku światełek i dekoracji, które zatrzaskują nas w „atmosferze świąt”, zanim zdołamy się do nich przygotować. Tu tylko czasem, w uliczce starego miasta, sklepik palestyńskich chrześcijan eksploduje migoczącymi reniferami, czerwienią, złotem i nęci klienta nachalnym „Jingle bells”. Dekoracje na ulicach w okolicy Kustodii Ziemi Świętej pojawią się dopiero przed świętami. Teraz zaś w innych częściach miasta chanuka, święto świateł i wszystkiego, co związane z oliwą i smażone, a zatem pączków i latkes. Przez osiem dni w oknach domów i przed drzwiami zapalane są o zmroku kolejne oliwne lampki lub świeczki. Na widoku, bo trzeba pokazać całemu światu, że zdarzył się tu wielki cud. W wąskich uliczkach religijnych dzielnic Nachlaot i Szaarei Hesed światełka są niemal przed każdym domem.

Chanukija zapłonęła też u katolików języka hebrajskiego. Tu adwent trwa już od wielu tygodni. Zaczęli tuż po wielkich żydowskich świętach, kiedy po Simchat Tora cykl tygodniowych czytań powrócił do początku. Od Stworzenia, przez Adama i Ewę, Noego, Abrahama, przez wiele tygodni katolicy zanurzeni w izraelską kulturę przygotowują się do Święta Narodzin. Przypominana jest historia zbawienia, a na ostatnie cztery tygodnie dołącza do ich oczekiwania cały Kościół. Jednocześnie czyta się prorockie pragnienia i wizje, teksty o końcu czasów, kolejnym przyjściu. Wspólny korzeń mesjańskich oczekiwań.

Wokół ich czekania cisza. Cisza adwentu, jakiej próżno szukać w Europie. Bez świątecznych pożyczek, drzewek, szopek, niecierpliwego konsumowania świąt i znudzenia nimi, zanim nastąpią. Długi adwent dla cierpliwych, umiejących smakować oczekiwanie.


To miasto zresztą wiecznie czeka. Czekali i wciąż czekają jego mieszkańcy. Zawsze na coś. Na odbudowę, na wyzwolenie, na powrót, na zbawienie, na mesjasza. Duchowa stolica oczekujących. Czasem czeka cierpliwie, bywa, że niespokojnie. Przyciągała mających nadzieję, że los się radykalnie odmieni, Bóg dokona interwencji, że jego wola lub ludzkie wysiłki sprowadzą na świat mesjasza. Jedni mówili, że trzeba po prostu czekać, inni, że dobre czyny przygotują świat na jego przyjście. Gdy cierpieli, byli mordowani czy wypędzani, tłumaczyli, że to bóle porodowe mesjasza, który wkrótce ich wyzwoli.

Czasem zdaje mi się, że judaizm napędza to niespełnione czekanie. Że ono każe wymagać od siebie i od świata. Jak mówił izraelski rabin i intelektualista Yeshayahu Leibowitz: „Mesjasz ma dopiero nadejść. Mesjasz, który już przyszedł, jest fałszywym mesjaszem”. Zatem żadna odpowiedź nie satysfakcjonuje. Trzeba czekać dalej.

Oni czekają, aż nadejdzie, my wierzymy, że urodził się wieki temu w położonym nieopodal Betlejem. Dowcip niby rozwiązuje ten spór, mówiąc, że gdy mesjasz na konferencji prasowej zostanie spytany, które to przyjście, odpowie: no comments. Ale to poważne pytanie, którego nie powinno się zbywać wygodnym żartem. I nie chodzi o ustalenie, która religia ma rację. Tuż przed chrześcijańskimi świętami wciąż czekający judaizm może stawiać ważne pytania i odsłaniać paradoksy. Choćby w języku. „To niezwykłe, dziś zauważyłam – opowiada przy obiedzie Dhalia – że po polsku mówicie Boże Narodzenie. Bardzo szczególne”. Po hebrajsku to po prostu Święto Narodzin. „Czemu tylko narodzin?” – zastanawia się. Mnie zawsze wydawało się, że „Boże Narodzenie” musiałoby brzmieć jak bluźnierstwo. Może gdyby po polsku brzmiało mi to równie bulwersująco jak po hebrajsku, częściej myślałabym o tym, jak mocna deklaracja kryje się w samej nazwie tych świąt. Bóg rodzi się z niewiasty, w stajence?!


Podczas chanukowego spaceru z wnukami Dhalii mijamy staromiejską synagogę dedykowaną Rambanowi. Kto to taki? – pytają chłopcy. Tłumaczymy, że wielki uczony, rabin żyjący w XIII-wiecznej Hiszpanii, Nachmanides. Postać Rambana – Mojżesza ben Nachmana Gerondi – który zasłynął również udziałem w barcelońskiej dyspucie chrześcijańsko-żydowskiej, przypomina kolejne pytania, jakie judaizm może postawić wierzącym, że mesjasz przyszedł i urodził się z niewiasty. Nachmanides w swoim zapisie tej dysputy przywołuje rozmaite argumenty podważające twierdzenia chrześcijan, że mesjasz już pojawił się na ziemi, i stawia dosadne pytania. Czy te wszystkie niepokoje, cierpienia, wojny mają miejsce w erze mesjańskiej, którą zupełnie inaczej sobie wyobrażaliśmy? Czy tak ma wyglądać odkupiony świat? Świat po jego przyjściu?

Pytania Nachmanidesa przypominają to „już i jeszcze nie”, w którym żyjemy. Podobnie mijani na ulicy chłopcy z jesziwy, społecznicy z reformowanej synagogi, którzy wczoraj ogłaszali kolejne działania przeciw biedzie i rasizmowi, cała ta do dziś oczekująca Jerozolima. Bo kiedy czekanie się przedłuża, trzeba się czymś zająć. Tikkun olam – kabalistyczna koncepcja każe przez swoje czyny naprawiać świat, by przyspieszyć jego powrót do pierwotnej harmonii. Wystarczy się rozejrzeć, do naprawiania jest mnóstwo wokół siebie i w sobie. Jeszcze to łaknienie przyjścia i spełnienia obietnic. Eschatologia, która nie śmieszy jak koniec kalendarza Majów, nie straszy apokaliptyczną katastrofą, lecz jest wielką nadzieją. „Radujcie się zawsze w Panu – wzywała nas niedziela Gaudete słowami Pawła Apostoła – raz jeszcze powiadam, radujcie się, Pan jest blisko”!

Jerozolima jakby powtarzała: nie padła jeszcze satysfakcjonująca odpowiedź. Rozejrzyj się. Jakie ciebie dręczą pytania? Czy w bolączkach, którym zaradzenie zapowiadają prorocy, widzisz też to, co nęka współczesny świat? Jakie są twoje troski i największe nadzieje? Na co czekasz w tym grudniu, wraz z oczekującą jak zawsze Jerozolimą?


To pytanie wybrzmiewa tutaj z całą swoją powagą. Samo Betlejem stanowi obraz poranionego świata. Mur, checkpoint, brak perspektyw, topniejąca społeczność chrześcijan, bójki mnichów w bazylice. Słowa kolędy „A na ziemi pokój” też brzmią inaczej na terenach okupowanych i po drugiej stronie muru, gdzie dzieci idą do wojska i bywa, że giną. Tu, gdzie za jedną granicą trwa krwawa wojna domowa, za drugą być może rodzi się kolejna dyktatura, gdzie niedawno jeszcze wyły przeciwrakietowe alarmy. Tu pokój to temat palący i zawsze aktualny.

Chciałoby się uciec od tych myśli i tematów w ciepłą atmosferę żłóbka, ale dzisiejszej zimnej, deszczowej nocy jakoś trudno. Zamiast tego myśli krążą wokół ubóstwa i niedogodności tych narodzin. Niefortunna w tym momencie ciąża, zgoda Maryi na to, co los przyniesie wraz z dzieckiem. Ona śpiewająca Magnificat, religijno-społeczny manifest. Narodziny gdzieś na marginesie, w żłobie na przedmieściach stolicy. Jak udało nam się zmienić pamiątkę tego wszystkiego w festiwal zakupów?

Na przekór owej „świątecznej atmosferze” kilka lat temu brytyjscy chrześcijanie zorganizowali przedświąteczną kampanię społeczną. Dla jednych obrazoburczą, według innych trafiającą w sedno. Plakat ostro czerwony, główka Dzieciątka przypominała nieco hagiograficzne portrety małego Lenina. Hasło brzmiało: 25 grudnia, narodziny rewolucji!

Zatem życzyć spokojnych świąt? Wręcz przeciwnie! Postawienia świata na głowie, kiedy ogień krzepnie, blask ciemnieje, a nieskończony ma granice i staje się ciałem. W Boże narodziny w betlejemskiej stajence – bożonarodzeniowego niepokoju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012