Miasto duchów

Stolica prorosyjskiej „Łuhańskiej Republiki Ludowej” wygląda jak wymarła. Większość ludzi uciekła, nie ma pracy, prądu, wody. Ale liderzy „Republiki” twierdzą, że czeka ją piękna przyszłość.

26.10.2014

Czyta się kilka minut

Łuhańsk, październik 2014 r. / Fot. Anatolii Boiko / AFP / EAST NEWS
Łuhańsk, październik 2014 r. / Fot. Anatolii Boiko / AFP / EAST NEWS

Do miasta przyjechałem około godziny 15. Wtedy jeszcze ktoś chodził po ulicach. Godzina policyjna zaczyna się od 21, ale niewiele zmieniłoby, gdyby zaczynała się trzy godziny wcześniej. Gdy szedłem główną ulicą Łuhańska po 17.30, nie było już prawie nikogo. Idąc kilometr główną drogą, spotkałem może pięć osób. Mimo to mieszkańcy twierdzą, że do Łuhańska wróciło już wielu uchodźców. Jurij uważa, że 430-tysięczne miasto w ciągu ostatnich miesięcy opuściło 300 tys. ludzi. Nawet jeśli przesadza, nie jest daleko od prawdy.

Wieczorem znalazłem jeden czynny sklep. Był otwarty do 19.00, oferował trochę alkoholu i napoje gazowane. Na ulicach nie świecą się latarnie, w budynkach zwykle pali się po kilka świateł. Inne są wygaszone, bo nie ma w nich prądu. W niektórych są dziury po pociskach artyleryjskich.

„Lepiej nie wiedzieć”

Po drodze spotykam więcej aut niż ludzi, ale to pewnie dlatego, że przed chwilą skończyło się spotkanie trzech liderów „Łuhańskiej Republiki”. Pierwszy to Ihor Płotnicki, były polityk Partii Regionów Wiktora Janukowycza, a obecnie „premier” tego parapaństwa. Dwaj pozostali to dowódcy bojowników: komendant brygady „Duchów” Ołeksij Mozgowy i Nikołaj Kozicyn, Rosjanin i ataman „wojsk kozaków dońskich”.

Gdy jadę na konferencję prasową w miejscowej „Centralnej Komisji Wyborczej”, życzliwy taksówkarz chce podwieźć bezpośrednio pod drzwi „Domu Rządu”, czyli kiedyś siedziby Obwodowej Administracji Państwowej Ukrainy. – Lepiej tędy nie jechać, może dojść do strzelaniny – ostrzega jednak mężczyzna z bronią.

W pobliskim parku za każdym drzewem chowa się bojownik; stoją też przed wejściem. Razem może 50 osób. Mają sprzęt: dżipy z ustawionymi na dachach karabinami, a na ciężarówce działo przeciwlotnicze (może ostrzeliwać też cele naziemne). Gdy podchodzę do bojowników, z akredytacją „Łuhańskiej Republiki Ludowej” (swoją drogą, z pieczątką administracji obwodowej Ukrainy), i mówię, że idę na konferencję, jeden rzuca: – Idź. To tylko środki prewencyjne.

Dopóki nie pojawiło się wideo z konferencji, na której obecny był tylko miejscowy kanał „Łuhańsk 24” (jeden z czterech dostępnych w telewizji; pozostałe trzy też są prokremlowskie), nie było wiadomo, co się dzieje. – Lepiej nie wiedzieć wszystkiego, wtedy dłużej się żyje – żartowała w ten szczególny sposób pracownica centrum prasowego „Łuhańskiej Republiki”. Obok snajper z karabinem przyglądał się, co działo się za oknem.

Praca? W milicji

Początkowo planowałem zamieszkać w hotelu, ale w centrum prasowym powiedzieli, że nie ma żadnego z prądem i wodą. Wcześniej, chcąc sprawdzić, czy w ogóle coś działa, zadzwoniłem do jednego z nich. – Od dawna obiecują nam, że włączą prąd, ale póki co nic z tego. Naszym gościom rekomendujemy, żeby przywozili ze sobą wodę – mówi pracownik hotelu w centrum miasta. Ostatecznie udaje mi się wynająć mieszkanie. Tam nie ma tylko wody, ale za to całodobowo jest prąd, co nie zdarza się często.

Gdy pierwszy raz odwiedzam łuhańską administrację, gdzie zadomowili się separatyści (lepiej mieć akredytację), też pada prąd. Ale oni mają generatory, które mogą włączyć w razie potrzeby. Mieszkańcy czegoś takiego nie mają. – Jeszcze niedawno siedzieliśmy po ciemku. Ostatnio włączyli nam prąd, więc się cieszymy – mówi Julia z Łuhańska. Z kolei Anastazja na pytanie o wodę odpowiada twierdząco, ale dodaje, że woda jest tylko przez pół godziny, może godzinę. Zwykle wieczorem (w wynajmowanym mieszkaniu wielokrotnie i o różnych godzinach odkręcałem kran, nigdy nie poleciała). Wodę można brać z hydrantu przy straży pożarnej. Zwykle od rana ktoś tam stoi, by napełnić kilka baniaków.

Alternatywą był zakup wody w sklepie. Nie było jej dużo, ale można ją znaleźć. Problemem jest jednak to, że ceny w Łuhańsku są wyższe niż w innych częściach Ukrainy. Działające sklepy są tu gorzej zaopatrzone niż w Doniecku, gdzie też rządzą separatyści. A że często nie ma prądu, przechowywanie żywności jest problematyczne.

Nie wszystkie szkoły i uczelnie są otwarte. Brakuje leków, apteki rzadko działają.

Wielu ludzi, z którymi rozmawiam, podkreśla, że żyją za ostatnie pieniądze, bo pracy nie ma. – Jak ktoś chce, coś dla siebie znajdzie – mówi Julia. W rozmowę wtrąca się mężczyzna na przystanku; twierdzi, że sytuacja jest beznadziejna. Julia pokazuje ogłoszenie na słupie: „Łuhańska Republika” proponuje pracę w milicji. Z ogłoszenia wynika, że pensja zaczyna się od 4300 hrywien (równowartość 1100 zł). Teraz to nieuznawana republika jest głównym pracodawcą. Oferuje zajęcie – w szeregach swego „pospolitego ruszenia”.

Krajobraz po bitwie

Swoistej ponurości dodaje Łuhańskowi skala zniszczeń. Walki między siłami ukraińskimi i rosyjskimi separatystami zaczęły się tu na początku czerwca. Ukraińcy stopniowo okrążali miasto, w pewnym momencie zajęli jego część. Zdawało się, że niewiele brakuje im do zajęcia Łuhańska.

Ostrzał był prowadzony z dwóch stron, a pozycje Rosjan często znajdowały się w pobliżu budynków mieszkalnych i użytkowych. Niezbyt celna artyleria trafiała w różne miejsca. Całkowicie zdemolowane są okolice dworca autobusowego, obok którego stała rosyjska artyleria i gdzie znajdowała się ich baza. – Tam była świetna restauracja – Jurij pokazuje budynek trafiony przez pocisk. Nadaje się chyba tylko do wyburzenia, podobnie jak inne przy dworcu.

Kilkupiętrowa szkoła w centrum zapaliła się od pocisków. Na ścianach straszą ślady po odłamkach, w części budynku zawaliły się dach i piętra.

W centrum kilka pocisków trafiło też w bazar. W niektórych miejscach wybuchły pożary. Stoiska, które nie ucierpiały, czasem teraz działają. Switłana sprzedaje ubrania męskie. – To jeszcze garnitury sprzed wojny. Nie wiem, jak teraz będzie z dostawami – mówi. Raczej nie narzeka na nadmiar klientów. Mało kto jest zainteresowany kupowaniem rzeczy, które nie należą do artykułów pierwszej potrzeby.

Pocisk trafił też w „Dom Rządu”, w okno na trzecim piętrze. Jak zawsze powylatywały szyby, część dalej nie została wstawiona, tylko zaklejona folią.

Właśnie wtedy, począwszy od czerwca, mieszkańcy zaczęli masowo wyjeżdżać z miasta. Ci, którzy zdecydowali się zostać, przez większość czasu siedzieli w piwnicach.

Kto pomagał? Rosja!

Jeszcze bardziej zniszczone są okolice Łuhańska, gdzie toczyły się ciężkie boje (zresztą na linii frontu, który odsunął się na północ i zachód – czyli teraz, teoretycznie, na linii zawieszenia ognia – walki trwają nadal).

W Nowosiłtowce praktycznie nie stoi kamień na kamieniu. Stacjonowały tu siły ukraińskie, które były regularnie ostrzeliwane przez Rosjan. Żaden z oddziałów szpitala rejonowego nie uchował się w całości. W salę chirurgiczną trafił pocisk, robiąc ogromną dziurę w ścianie. Szpital nie nadaje się do funkcjonowania. Nie ma pacjentów, ale na miejscu jest lekarka, Andżelika, która stara się pomóc potrzebującym.

W trakcie walk część personelu i kilku pacjentów, których nie dało się wywieźć, mieszkała w piwnicach. Jakiś czas było to też miejsce noclegu ukraińskich sił. W piwnicy wciąż leżą materace i opakowania po żołnierskim jedzeniu. – Niekiedy nawet opatrywano ludzi pod gołym niebem – mówi Andżelika.

Na drodze, przed szpitalem, stoją wraki trzech czołgów i transportera opancerzonego. Miejscowi mówią, że ukraińskie. Jak to się stało, że rosyjscy separatyści wyparli wojska ukraińskie z Łuhańska? Mieszkańcy – niezależnie od tego, czy bardziej przychylni separatystom, czy Ukraińcom – mówią zgodnie: dzięki Rosjanom. To znaczy: armii rosyjskiej.

W jedynej działającej knajpie, która nie jest totalną speluną, dosiada się mężczyzna. Twierdzi, że widział, jak myśliwiec mig zestrzelił ukraińskie helikoptery. – Ochotnicy [tj. separatyści] ich nie mają, więc musiał być rosyjski – opowiada. – I bardzo dobrze, bo śmigłowce strzelały po wioskach – dodaje. Sam przyznaje, że w wioskach miały być pozycje separatystów, ale upiera się, że nie rozumie, dlaczego był na nie prowadzony ogień.

– Zobacz, te wojskowe ciężarówki są puste i jadą w stronę granicy – Jurij wskazuje dwa przejeżdżające zielone pojazdy; jadą ku rosyjskiej granicy. Rzeczywiście, są puste. – Myślisz, że po co tam jadą? – pyta. Jurij nie ma wątpliwości, że to dzięki ostrzałowi artyleryjskiemu, prowadzonemu zza rosyjskiej granicy, udało się wyprzeć siły ukraińskie z okolic Łuhańska.

Zresztą większość „kozaków”, którzy tu stacjonują jako siły „pospolitego ruszenia”, pochodzi z Rosji. Spotkanie Rosjanina w mundurze jest tu łatwiejsze niż choćby w Doniecku.

„Bogaty region” o wielkim „potencjale”

Samozwańcze władze i kandydaci, którzy wezmą udział w „wyborach” 2 listopada (podobne odbędą się w „Donieckiej Republice Ludowej”), zapewniają o świetlanej przyszłości republiki. Podczas spotkania z „pracownikami sfery kultury” Płotnicki twierdził, że do parapaństwa będą zjeżdżać artyści z całego świata, bo jest ono tak interesujące.

Przedstawiciele Łuhańskiego Związku Ekonomicznego – jednej z czterech partii biorących udział w tych wyborach, podczas miejscowego okrągłego stołu podkreślali walory Łuhańszczyzny, jej wartość ekonomiczną. Kandydaci raczej nie mieli wiele do powiedzenia, ciągle powtarzali: „bogaty kraj”, „potencjał”, „profesjonaliści” (to o swoich kandydatach).

Tymczasem wiele wskazuje, że region łuhański stanie wkrótce w obliczu kryzysu humanitarnego. Nie ma szans, by miasto stanęło na nogi przed mrozami, one już się zaczęły. Czy ci, którzy wrócą do Łuhańska, będą mieli gdzie się podziać i za co żyć? Kandydujący w „wyborach” mówią, że oczywiście są świadomi problemów, i że są one „priorytetowe”.

Po czym znów zaczynają mantrę o świetlanej przyszłości.


PAWEŁ PIENIĄŻEK jest niezależnym dziennikarzem, wydarzenia na Ukrainie relacjonuje od początku protestów na Majdanie. 2 grudnia ukaże się jego reporterska książka „Pozdrowienia z Noworosji”. Za relacje z Ukrainy publikowane także w „TP” został nominowany do nagrody dziennikarskiej MediaTory.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014