Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż gdy pewnego dnia nad wodami zaległa szczególnie uporczywa mgła, prasa z kontynentu miała zareagować tytułami: „Wielka Brytania izolowana od Europy”. W Londynie pisano: „Mgła nad Kanałem, Europa w izolacji”.
Czasy się zmieniły, ale mentalności – nie bardzo. W minionym tygodniu w londyńskim parlamencie nie było torysów ani laburzystów, byli tylko Brytyjczycy: z wyjątkowo zgodnym entuzjazmem posłowie Partii Pracy i część posłów Partii Konserwatywnej postawiła premiera Davida Camerona pod ścianą – żądając, by użył weta i zablokował negocjacje nad budżetem UE na najbliższe 7 lat, jeśli ich efekt będzie niezgodny ze stanowiskiem Londynu. A stanowisko ma być sztywne: aby budżet obniżono w stosunku do obecnego i aby Wielka Brytania zachowała swe ulgi i przywileje (Cameron opowiadał się dotąd za nieco łagodniejszą opcją: chciał, aby budżet pozostał na obecnym poziomie; zachowanie przywilejów to dogmat także dla niego).
Ujmując rzecz inaczej: Wielka Brytania uważa, że 26 państw powinno dostosować się do jej oczekiwań. A że w przypadku 7-letniego budżetu konieczna jest jednomyślność, pole kompromisu zostaje zredukowane do zera. Brytania się izoluje; Londyn musi zdecydować, czy w ogóle chce być w Unii: taki jest ton komentarzy z kontynentu. Rzecz jasna z drugiej strony Kanału kwestię izolacji postrzega się inaczej – nawet jeśli są też głosy przestrzegające przed konsekwencjami. „Im bardziej gwałtowny będzie opór [brytyjskich] eurosceptyków, tym mniej słuchany będzie nasz głos w procesie budowy nowej Europy, która wyłania się z kryzysu strefy euro. Tymczasem ta nowa Europa będzie określać gospodarczą i polityczną przyszłość Wielkiej Brytanii” – ostrzegał dziennik „Independent”.
Wielka Brytania, jeden z najważniejszych członków Unii, coraz bardziej oddala się od niej psychologicznie i politycznie. Oczywiście, to święte prawo Brytyjczyków. Byle tylko stawiali sprawę uczciwie. Bo akurat ich upór w sprawie unijnego budżetu to egoizm, zaprzeczenie idei solidarności i raczej kwestia prestiżu niż interesów (jak np. w przypadku sporu o wprowadzenie wspólnego podatku od transakcji finansowych, przeciw czemu oponował głównie Londyn). Małostkowa obrona brytyjskiego status quo bije tu w Polskę i inne kraje na dorobku.
Za kilkanaście dni budżetem Europy zajmie się unijny szczyt. Czy Cameron zablokuje kompromis pozostałych 26 krajów? Czy Londyn rzeczywiście zacznie wycofywać się z Unii? Jeszcze kilka lat temu takie pytanie zdawało się abstrakcyjne. Dziś wygląda na to, że kryzys to katalizator nie tylko idei dalszej integracji Europy, ale dla Brytyjczyków ich secesji.