Melina live

D. bije matkę. Ostatnio złamał nogę, więc bije ją po głowie kulą ortopedyczną. Często potem z nią pije. I z kilkoma tysiącami obcych ludzi, bo wszystko idzie na żywo. To nowa polska specjalność na YouTubie.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

 / PATRYK SROCZYŃSKI
/ PATRYK SROCZYŃSKI

Z tyłu, pod ścianą, widać tylko część materaca i skrawek kołdry. Resztę przesłania niebieskie krzesło obrotowe stojące przed komputerem.

Widać jeszcze wąską szafę ze sklejki. Boki w kolorze drewna wiśni, front – beżowy. Mały pokój oświetla jedynie ekran monitora.

Słychać huk. Potem drugi. Drzwi poddają się po trzecim. Z lewej strony do pokoju wpada żółte światło oraz chłopak w białej bluzie. Ma krótkie włosy, pewnie dwadzieścia kilka lat. Na jego widok kołdra nagle się porusza. Słyszymy głos dziewczyny.

Chłopak podbiega do materaca. Widzimy, jak uderza w miejsce, gdzie powinna leżeć dziewczyna. Raz, drugi. W wolnej ręce trzyma papierosa. Zaczyna wyzywać, pluje w jej stronę. Grozi policją. Za to, że zamknęła mu drzwi do pokoju, nazywa „chorą psychopatką”. Scenę ciężko nawet cytować. Przez 30 ­sekund padają 22 przekleństwa. Dziewczyny nie widzimy. Niebieskie krzesło cały czas znajduje się między nią a obiektywem kamerki internetowej. Bo przecież scenę oglądamy na żywo w internecie.

Licznik subskrypcji jest u góry ekranu. Niedawno przekroczył 60 tysięcy.

Patologia plus streaming

Podobne transmisje zaczęły pojawiać się w polskim internecie już kilka lat temu. Jednak dopiero niedawno stały się zjawiskiem masowym. Zyskały tak dużą popularność, że musieliśmy stworzyć język, by jakoś je opisać. Tak powstało określenie „patostreamy”.

– To coraz popularniejsza, bardzo niebezpieczna forma wyrazu w sieci – mówi Natalia Mileszyk z Centrum Cyfrowego, organizacji pozarządowej zajmującej się zmianami społecznymi i kulturowymi zachodzącymi w społeczeństwie pod wpływem technologii cyfrowych. – Polega wyłącznie na epatowaniu patologicznymi, często brutalnymi treściami. Nazwa powstała z połączenia dwóch słów.

Słowo pierwsze to „patologia”. Na nagraniach zobaczymy libacje, wyzwiska, przemoc domową, pobicia przypadkowych osób. Jeden patostreamer pokazał, jak niszczy zaparkowane na ulicy samochody. Inny, jak bije partnerkę, a ona rozbija mu butelkę wódki na głowie. Swoje transmisje najczęściej nagrywają we własnych mieszkaniach. Prawie zawsze prowadzą je pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Wtedy wychodzą najlepsze „dymy”.

Słowo drugie to „stream”. Wszystko jest publikowane na żywo w internecie. Transmisje najczęściej trafiają na ­You­Tube’a, choć niektórzy wykorzystują inne, mniej znane platformy. Informacja o początku nowego show zwykle podawana jest na Face­booku. Mimo że przekaz dostępny jest tylko o wyznaczonej godzinie, patostreamy oglądają dziesiątki tysięcy ludzi. Kopie i najlepsze momenty filmików (zwane „shotami”) wracają do sieci. I często mają ponad pół miliona wyświetleń.

Fan trzyma władzę

Krzysztof „Grabaż” Grabowski w jednej z piosenek śpiewa tak: „Dnia ósmego w Piśmie stanie tak zaiste – Pan Bóg stworzył fana, fan stworzył artystę”. I ma rację – bez popytu nie byłoby podaży. Bez tysięcy widzów nie byłoby efektu viralu. Bez naszych udostępnień, kliknięć i lajków podobne transmisje nigdy nie wyszłyby z „odmętów internetu”. Pato­streamy stworzyliśmy sami.

Dlaczego tak chętnie oglądamy patologię na żywo? Psychologowie mówią o naszej wrodzonej skłonności do podglądactwa starszej niż internet. Popularność pato­streamów porównują do popularności publicznych egzekucji czy walk gladiatorów.

– Chyba o to chodzi. Żeby przesuwać granicę, żeby co chwilę pójść kawałek dalej. Żeby dać się zaszokować – mówi Paweł. Ma 26 lat, jest programistą, w internecie spędził pół życia. Patostreamów nie śledzi, ale zna. – Szukamy coraz mocniejszych wrażeń, a sieć nam ich dostarcza, łatwo, szybko, bezpiecznie. Od tej meliny z transmisji oddziela nas przecież ekran. Oglądamy, jak ktoś bije pijaną dziewczynę, jak opluwa własną matkę, i niczym nie ryzykujemy. Nas nikt nie uderzy. My siedzimy wygodnie w fotelu. I nie możemy oderwać wzroku.

Fani w piosence „Grabaża” mówią tak: „My jesteśmy tutaj w przewadze, zawsze gramy u siebie. My trzymamy tu władzę!”. Uwielbiamy nie tylko podglądać – uwielbiamy mieć wpływ. Identyfikować się, komentować, wchodzić w interakcję. Widać to także w patologicznych streamach. Samo wideo (kiepskiej jakości) zazwyczaj zajmuje tylko część obrazu. Z prawej strony najczęściej zobaczymy czat na żywo. Fani na bieżąco komentują wyczyny autorów. Ostro, bezpośrednio, najczęściej wulgarnie. Obok sceny z początku tego tekstu użytkownik @VeNPL napisze: „Ten duecik sprawia, że mam zajebisty dzień”.

Komentarze i subskrypcje to nie jedyna forma wsparcia dla autorów. Niektórzy za „zajebisty dzień” są gotowi sporo zapłacić.

Dym za pieniądze

Dziewczyna siedzi przed komputerem. Blond włosy, długa grzywka. Z łóżka za nią podnosi się chłopak. Podchodzi do niej, zaczyna szarpać. Ściąga z fotela, uderza pięścią w twarz. Mocno. W rogu ekranu pasek z aktualnym stanem zbiórki pieniędzy. Autorzy streamów nie utrzymują się z reklam na YouTubie. Ich głównym źródłem dochodu są bezpośrednie wpłaty od fanów (przechodzące przez zewnętrzne platformy), czyli tzw. donejty. A wiadomo – im większy dym, tym większe donejty. I vice versa, bo sprzężenie zwrotne działa tu bardzo dobrze. Youtuber mówi: „dacie dwieście, a ja zrobię jeszcze większy dym”. „Wpłacicie stówę, to moja matka wypije litr piwa duszkiem” (to znany streamer z Torunia). Ludzie wpłacają.

– Czołówka polskich patostreamerów to dzisiaj zawodowcy – mówi Natalia Mileszyk. – Na swoich programach zarabiają ponad 20 tysięcy złotych miesięcznie. To szacunki, trudno tu mówić o dokładnych danych. Zatrudniają agentów, prawników, organizują konwenty swoich fanów.

Powoli stają się celebrytami. 13 października w Poznaniu odbyła się gala sportów walki. Była oprawa, muzyka, ring girls. Najdroższe bilety kosztowały 250 zł. Na trybunach – kilka tysięcy ludzi. Walką wieczoru był pojedynek dwóch patostreamerów. Jeden z nich w „Uwadze” ­TVN-u powie: „Gdyby nie to, co robiłem, gdyby nie to, że piłem i robiłem dymy, nie byłbym tu, gdzie jestem teraz. Nie wstydzę się tego”.

Znieczuleni na przemoc

Według danych z YouTube’a patostreaming jest zjawiskiem, które na tak szeroką skalę pojawiło się tylko w Polsce. Przedstawiciele firmy Google podkreślają, że z innych krajów nie otrzymują tylu podobnych zgłoszeń. Według Rzecznika Praw Obywatelskich jest to efekt zmian zachodzących w społeczeństwie. „Agresja słowna obecna jest przecież nie tylko w internecie i nie tylko w formach »ludowych«. Dziennikarze i politycy nie stronią od agresywnych komentarzy, a przemoc i mowa nienawiści jest częścią kultury masowej i debaty politycznej. Większość z nas przestaje na to reagować, przyzwyczaja się” – czytamy w oświadczeniu.

– Myślę, że najważniejsze powinny być dla nas interesy użytkowników małoletnich – mówi Mileszyk. – Swobodny dostęp do patostreamów może mieć dzisiaj każde dziecko.

Widownia patologicznych kanałów to w większości ludzie młodzi, często nieletni. Youtuberzy to wykorzystują. Jeden streamer z Poznania namawiał nastolatkę do rozbierania się przed kamerą (rozmawiał z nią w internetowym wideoczacie). „Dawaj, lecimy, muszę dupcię zobaczyć. Mogą być też cycki” – mówił do 12-letniej dziewczynki. Zapewniał, że nie ma otwartego streama, mówił: „siedzę sobie prywatnie”. Dziewczyna rozebrała się przed kamerą. Youtuber kłamał – transmisję na żywo oglądało kilka tysięcy ludzi. W tym samym wideo innej dziewczynce (13 lat) proponował seks za pieniądze.


Czytaj także: Agata Okońska: Dzisiejsze dzieci żyją w świecie całkowicie niewirtualnym. To nie YouTube jest ich największym problemem.


30 marca 2018 r. autora kanału Grzegorza G. zatrzymała policja. Prokuratura szybko postawiła mu zarzuty, a jako środek zapobiegawczy zakazała publikacji w internecie. Na początku października sąd uchylił zakaz, mimo że youtuber nie stawił się wcześniej na wezwanie prokuratury. Śledztwo się toczy, a G. grozi do 5 lat więzienia.

Takie przypadki to jednak rzadkość. Nawet jeśli patostreaming otwarcie pokazuje łamanie prawa, to często nie są to przestępstwa ścigane z urzędu (znieważenie, naruszenie nietykalności cielesnej, zniszczenie mienia). Skuteczna praca policji i wymiaru sprawiedliwości też nie rozwiązuje problemu, którym tak naprawdę jest łatwość i powszechność dostępu do patologicznych treści. Tutaj żadne wyroki nie pomogą.

400 godzin w minutę

Sprawą internetowej patologii zainteresował się ostatnio Rzecznik Praw Obywatelskich. Pod koniec listopada w biurze RPO odbyło się spotkanie „okrągłego stołu” ­poświęcone problemowi. W debacie udział wzięli przedstawiciele kilkunastu organizacji pozarządowych, twórcy internetowi, psycholog, przedstawiciele policji i platform internetowych (YouTube, Wykop.pl). Po rozmowie podpisano dziewięciopunktową deklarację i wyciągnięto kilka wniosków.

WNIOSEK PIERWSZY – wyroki w kilku ewidentnych przypadkach nie spowodują, że patologiczne treści znikną z sieci. W internecie nic nie ginie. Najbardziej drastyczne sceny z patostreamów wciąż są dostępne na YouTubie, mimo że oryginalny kanał dawno został zamknięty. Są udostępniane i powielane przez kolejnych użytkowników.

Poza tym większość patostreamów będzie działać nadal, gdyż nie ma prawnych podstaw do ich zamknięcia. Przeklinanie, picie alkoholu, różne formy przemocy – nie są ścigane z urzędu. Mieszczą się także w polityce YouTube’a (inaczej nie moglibyśmy oglądać np. filmów akcji). Twarde regulacje nie rozwiążą problemu (mogą za to spowodować jeszcze większy). Jakiekolwiek zmiany w tej kwestii od razu mogą zostać odczytane jako próba cenzury internetu.

WNIOSEK DRUGI. Patostreamerzy będą nadawać, bo im się to opłaca. Nawet teraz, gdy to piszę (jest 6 rano), jeden z popularniejszych streamów ogląda ponad 1500 osób (na nagraniu nic się nie dzieje, wszyscy domownicy śpią). Suma z donejtów powoli dobija do 2000 złotych. Oczywiście można blokować kolejne kanały i zakładać ograniczenia wiekowe. Oczywiście, że ważna jest odpowiedzialna postawa YouTube’a, ale dopóki „dymy” w sieci będą się dobrze sprzedawać – będą dostępne. W deklaracji podpisanej u RPO znajdziemy postulat: „ograniczenie możliwości zarabiania na tym procederze, jak i pokusy sponsorowania go”. Jak to zrobić? Tego na razie nie wiadomo.

WNIOSEK TRZECI. Internet jest dziś przestrzenią publiczną. Nie tylko według prawa, ale także w praktyce. To, co oglądamy i czytamy w sieci, często dotyczy nas mocniej niż analogowa rzeczywistość. Tylko że jest też przestrzenią, której nie da się uregulować. Na YouTubie co minutę wrzucane jest ponad 400 godzin filmów. Poza nim istnieją dziesiątki innych platform i serwisów. By prowadzić swój kanał w internecie, wystarczy telefon. Albo komputer z kamerką za kilkadziesiąt złotych.

Dzięki temu w sieci jest wszystko. Od rzetelnej, dostępnej dla każdego wiedzy po treści dużo bardziej drastyczne niż polskie patostreamy.

STĄD WNIOSEK CZWARTY. Internetu nie da się kontrolować. Nie należy go cenzurować ani zakazywać. Trzeba się go po prostu nauczyć. I to od małego. Potrzebna jest nam dobra edukacja cyfrowa, zarówno w szkołach, jak w domu. W rzeczywistym świecie dziecko stopniowo odkrywa bardziej skomplikowane problemy, porusza trudniejsze tematy. W sieci nie ma tej ochrony. Od sekstaśmy patostreamera dzieli nas ta sama liczba kliknięć, co od filmu o jeleniach w Puszczy Knyszyńskiej. Dlatego aż trzy z dziewięciu punktów deklaracji dotyczą edukacji. Dlatego wiele organizacji prowadzi dziś warsztaty z kompetencji cyfrowych.

Z badania NASK „Nastolatki 3.0” w 2016 r.: 93,4 proc. nastolatków codziennie korzysta z internetu. 80 proc. jest stale on-line. 19 proc. uważa youtuberów za lepsze źródło wiedzy niż książki i prasa. Sieć jest ważną częścią życia młodych ludzi. Dostarcza informacji, zabawy, inspiracji, ale i zagrożeń. Zagrożeń, których rodzice i nauczyciele powinni być świadomi, by móc o nich spokojnie rozmawiać. Druga część raportu NASK: ponad 60 proc. nastolatków było świadkiem przemocy w sieci. Jedna trzecia była osobiście wyzywana, poniżana. 39 proc. z nich nikomu o tym nie powiedziało. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019