Melancholijne porno

W czasie oglądania „Love” kołacze się w głowie myśl: czy twórca tej ponowoczesnej wersji „Ostatniego tanga w Paryżu” przemawia do nas serio?

24.08.2015

Czyta się kilka minut

Jeśli o kimś w dzisiejszym kinie można było rzec, że próbuje przesuwać horyzonty filmowego języka, jest nim bez wątpienia Gaspar Noé. Swój poprzedni film, „Wkraczając w pustkę” (2009), nakręcił z punktu widzenia... duszy, która opuściła ciało i dryfuje nad Tokio. W tym samym filmie zajrzał z kamerą do wnętrza ludzkiego mózgu, a także do łona w chwili poczęcia. Siedem lat wcześniej w „Nieodwracalnym” odwrócił fabularną chronologię, by wpuścić widza w naznaczony fatalizmem bieg zdarzeń prowadzący do bestialskiego gwałtu. Nie były to dokonania dla kina pionierskie, ale francuski reżyser potrafił opakować je intensywnymi obrazami i nadać im wyjątkową energię.

O „Love” chciałoby się rzec, że rzuca wyzwanie hipokryzji współczesnego widza. Otoczony zewsząd pornografią, oswojony z utowarowieniem seksualności, nie przyznaje się głośno do swych wstydliwych przyjemności. Reżyser serwuje mu więc prawie trzygodzinne porno-chic zwieńczone sławetną „ejakulacją w 3D”. Tym razem nie przed domowym komputerem, lecz na wielkim ekranie, w otoczeniu innych widzów, chichoczących nerwowo. Czy jednak można tu mówić o jakimś radykalnym przekroczeniu? Po „Głębokim gardle”, „Intymności”, „Nimfomance”...? Pominąwszy, rzecz jasna, przekroczenie dwóch wymiarów ekranu.

Melancholijne porno – tak można najkrócej opisać film Noégo. Raz jeszcze stosując inwersyjny szyk narracji, reżyser odtwarza burzliwą dynamikę związku, a ton snutych zza kadru wspominków kojarzy się z „Autobiografią” Perfectu. Murphy, niespełniony młody reżyser i Amerykanin w Paryżu, rozpamiętuje miłosną idyllę z ekscentryczną artystką Electrą. Zasadniczą materią tych retrospekcji jest zmieniająca się dynamika ciał, które wyczerpawszy zakres możliwych konfiguracji, zaczynają poszukiwać inspiracji na zewnątrz. Niestety, kolejne eksperymenty zamiast wzbogacać związek, staną się dla niego równią pochyłą. Zwłaszcza gdy bohaterowie zaproszą do sypialni atrakcyjną sąsiadkę.

W tej erotycznej pop elegii znaleźć można sporo celnych spostrzeżeń o naturze współczesnych relacji. Podobnie jak inny piewca ponowoczesnej miłości, Michel Houellebecq, oburza się Noé – choć zarazem i odurza – konsumenckim traktowaniem erotyki, kolekcjonowaniem doznań i coraz większym uzależnieniem od nich, a co za tym idzie – kryzysem zaufania i prawdziwej bliskości.

Taką ekscytację pomieszaną z moralnym wzmożeniem próbuje wywołać również w widzu, który z pozycji podglądacza zamienia się w wirtualnego uczestnika. To jednak przemiana mało inspirująca. Pomimo estetyzowania zbliżeń kolejne hiperrealistyczne sekwencje seksualnych zapasów wywołują znużenie, zaś wygłaszane przez Murphy’ego filozoficzne mądrości brzmią bynajmniej nie jak z kart „Platformy”, ale raczej jak z powieści Coelho. Eklektyczna ścieżka dźwiękowa, rozpięta pomiędzy „Wariacjami Goldbergowskimi”, Pink Floyd a elektronicznym brzmieniem, zamiast nadawać wagę temu, co oglądamy, jeszcze bardziej to unieważnia, a nawet w niezamierzony sposób ośmiesza.

Trzeba przyznać, że reżyser modyfikuje żelazną optykę „tradycyjnej” pornografii: z równym upodobaniem fetyszyzuje ciało kobiece, jak i męskie, i nawet jeśli eksponuje u aktorów drugorzędowe cechy płciowe, nie fragmentaryzuje ich ciał tak drastycznie, jak zwykły to czynić filmy „dla dorosłych”. W wywiadach twierdzi, że choreografia scen łóżkowych nie była ustawiana, co ma przydać filmowi amatorskiego sznytu, tak cenionego przez poszukujących w porno przede wszystkim tzw. autentyzmu.

Ale nawet jeśli to wszystko w wymiarze seksualnym dzieje się „naprawdę”, kołacze się w głowie myśl: czy twórca tej ponowoczesnej wersji „Ostatniego tanga w Paryżu” przemawia serio? Do tych wątpliwości prowokować mogą liczne mrugnięcia okiem, a właściwie narcystyczne zapędy reżysera, który a to powiesi gdzieś plakat swego dawnego filmu, to znów obdarzy swoim nazwiskiem któregoś z drugoplanowych bohaterów. Próba rozeznania się w ostatecznych intencjach Noégo okazuje się największym, o ile nie jedynym wyzwaniem „Love”. ©

LOVE – reż. Gaspar Noé. Belgia/Francja 2015. Gutek Film. W kinach od 28 sierpnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015