Melancholia władzy

Bohaterki tej książki zdobywały władzę wysokim urodzeniem, urodą, inteligencją, zdolnością przewidywania. Był to jednak szczególny rodzaj władzy: zawsze opartej na łasce króla.

22.10.2008

Czyta się kilka minut

Ta lekka, nieco pikantna i bardzo sugestywna książka opowiada o losach kobiet, których historia jest równocześnie historią Francji. Kobiet, które zyskały potężny wpływ na politykę w jeden z dwu możliwych sposobów: zostając żonami i matkami królów albo ich kochankami. Autorka, wnuczka wielkiego włoskiego filozofa Benedetta Croce, pisze ze swobodą, którą umożliwia tylko gruntowna wiedza i doskonała znajomość realiów epoki. Zwięzłość i lekkość wywodu idą w parze z biegłością syntezy. A polskie tłumaczenie jest świetne.

Kobiety, pozbawione we Francji prawa dziedziczenia tronu, mogły być jedynie żonami, córkami i matkami królów. "Monarchia francuska ancien régime’u oczekiwała od swoich królowych, że będą wiernymi małżonkami, powściągliwymi, niedostępnymi, świadomymi symbolicznego znaczenia każdego, najmniejszego nawet gestu (...). Jeżeli miały być piękne, eleganckie, uśmiechnięte, miłe, to dlatego, że wymagał tego ponadczasowy spektakl stanowiący wizerunek władzy królewskiej". Bywało jednak, że w takiej roli zyskiwały ogromną władzę.

W pierwszej połowie XVII wieku ster państwa dwukrotnie znalazł się w rękach kobiet: najpierw Marii Medycejskiej, potem jej synowej Anny Austriaczki. Obie sprawowały władzę w imieniu małoletnich synów: Ludwika XIII i Ludwika XIV. Królowe-regentki wspierał autorytet męski, najpierw kardynała Richelieu, potem kardynała Mazarina. Ale poddani, dwór oraz dorastający do roli królów synowie podchodzili do władzy królowych-matek z ostrożnością, sceptycyzmem, jeśli nie jawną wrogością.

Kobiety mogły zyskać władzę w inny jeszcze sposób: stając się królewskimi kochankami - i dodajmy, skwapliwie z tej możliwości korzystały. Piękne faworyty, otoczone uwielbieniem króla i zbytkiem, musiały jednak wykazać ogromną zręczność. Zagrożone nienawiścią królowej i poddanych z jednej strony, a niestałością króla i urodą rywalek z drugiej, wykonywały nieustannie ryzykowny taniec na linie. Z jakichkolwiek powodów decydowały się na to - z próżności, chciwości, żądzy władzy czy wreszcie z miłości - los ich był zawsze dość podobny. Umierały w połogu albo w zapomnieniu, wygnane z dworu i zastąpione kolejnymi metresami. Nawet najpotężniejsze z nich - piękna Gabrielle d’Estrées, która była o krok od poślubienia Henryka IV, Madame de Montespan, wpływowa kochanka Ludwika XIV, Madame du Barry, prostytutka, w której szaleńczo zakochał się Ludwik XV - nie zdołały uniknąć tego losu.

We wstępie autorka pisze: "Ponieważ Historia - żadna z nich nie miała co do tego wątpliwości - pozostawała oficjalnym apanażem mężczyzn; żeby się w niej odnaleźć, a przy tym nie zostać zmiażdżoną w jej trybach, trzeba było się maskować, wykorzystywać spryt, zdobywać potężnych sprzymierzeńców, rozdzielać łaski, uwodzić, korumpować, karać - i wiedzieć, kiedy we właściwym momencie usunąć się w cień". Jej bohaterki zdobywały władzę wysokim urodzeniem, urodą, inteligencją, zdolnością przewidywania. Był to jednak szczególny rodzaj władzy: zawsze opartej na łasce króla.

Nie tylko królowa czy faworyta były całkowicie zależne od woli króla. Norbert Elias w "Społeczeństwie dworskim" pisał: "Życie dworzan nie było życiem spokojnym. Wielka gromada ludzi bytowała w jednym kręgu, bez przerwy i bez możliwości wydobycia się z niego. Ludzie ci napierali na siebie wzajem, walczyli o prestiż, o pozycję w hierarchii dworskich rang. Nie ustawały afery, intrygi, spory o rangę i względy. Każdy zależał od każdego, a wszyscy od króla". Książka Benedetty Craveri znakomicie pokazuje, że na dworze nie istniały granice między tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Namiętności ścierały się z racją stanu, a życie intymne - z porządkiem symbolicznym.

"Królowi nie brakuje niczego, oprócz słodyczy życia prywatnego" - pisał Jean de La Bruy?re o Ludwiku XIV. Życie króla i królowej rozgrywało się na oczach dworu. W pałacu wersalskim nie istniało ani jedno pomieszczenie, które zasługiwałoby na nazwę appartement privée. Ceremoniał towarzyszył parze królewskiej od chwili przebudzenia do momentu udania się na spoczynek, a najintymniejsze szczegóły z życia monarchy - oziębły lub gorący temperament, upodobania, liczba potomstwa z prawego i nieprawego łoża - były roztrząsane jako sprawa wagi państwowej i komentowane zarówno przez arystokratów, jak i przez służbę.

Dworzanie poruszali się po swoich orbitach, obracając się jednocześnie wokół władcy, jak planety wokół słońca. Pierwszym prawem dworu była etykieta, która wskazywała każdemu jego miejsce w dworskiej hierarchii. Król znajdował się nie tyle na jej szczycie, ile ponad nią. To on nadawał tytuły i przywileje, to on wyznaczał miejsce w sztywnej hierarchii społeczeństwa dworskiego. Stąd Elias nazywa etykietę "wysoce elastycznym instrumentem władzy".

Osobę króla opromieniała świetność dworskiego ceremoniału. Parawan symbolicznych znaków dawał władcy osłonę. Król musiał wiedzieć, "jak wiele korzyści odnosi prestiż monarszy z pompatycznej scenografii i jak sprawowanie rządów powinno umieć łączyć siłę z przepychem". Uroczystości dworskie - bale, maskarady, tańce, turnieje i widowiska - były tak zainscenizowane, by podkreślać nadprzyrodzony charakter władzy królewskiej. Blask monarszego majestatu opromieniał królowe, a czasem padał również na królewskie kochanki. Ronsard porównywał Dianę de Poitiers, faworytę króla Henryka II, do Księżyca, który jaśnieje odbitym światłem Słońca.

Ale etykieta równocześnie osłaniała i odsłaniała, maskowała i demaskowała. Chroniła króla, ale też kierowała na niego wszystkie spojrzenia. Dystans dzielący króla od jego poddanych oraz nieufna czujność dworzan stwarzały doskonałe warunki do obserwacji. Być dworzaninem znaczyło: nieustannie obserwować króla. Dlatego też sztukę obserwacji i sztukę samokontroli ceniono szczególnie wysoko. Dwór oplatała gęsta sieć intryg, których celem było zawsze uzyskanie jak najwyższej pozycji. Najwyższym znakiem prestiżu było miejsce w ceremoniale, toteż walczono o nie bezpardonowo. "Życie na dworze to poważna, melancholijna gra, która wymaga, byśmy rozstawiali w szyku nasze figury, tworzyli plan i podążali za nim, przeciwstawiając się planom naszego przeciwnika, byśmy czasem podejmowali ryzyko i grali kapryśnie; a i tak, mimo naszych marzeń i działań, okaże się, że jesteśmy w szachu, a czasem to nawet szach mat" - pisał La Bruy?re.

Książka Benedetty Craveri pokazuje, w jaki sposób prywatne słabości króla - pożądanie, zazdrość, niechęć, znużenie i lęk - stawały się sprawami publicznymi i narzędziem walki o wpływy. Dość wspomnieć, jak fatalny wpływ na stosunki francusko-angielskie miała wściekła zazdrość Ludwika XIII o umizgi księcia Buckingham do pięknej królowej Anny Austriaczki. Nieufność króla zatruła życie królowej i uczyniła ją więźniem własnego dworu, ale nie zdołała poważnie zachwiać jej pozycją. Królowej, nawet pięknej i lekkomyślnej, nie groziło poważne niebezpieczeństwo. Wyjątkiem jest Maria Antonina, której zgodnie nienawidzili dworzanie i poddani, a która została pozbawiona nie tylko władzy, ale i życia.

Zazwyczaj jednak ostrze intryg było wymierzone w królewskie kochanki. Lud nienawidził ich, bo kalały świętość monarchy. Przekonanie o świętości władzy królewskiej było tak powszechne i trwałe, że jeszcze w XVIII wieku we Francji przypisywano królowi cudowną moc leczenia skrofułów (choroby węzłów chłonnych, dotykającej głównie dzieci). W stanie grzechu król nie mógł uzdrawiać chorych, co czyniło go królem niepełnym. Dwór natomiast spiskował przeciw faworytom, by pozbawić je władzy i posłuchu u króla.

Benedetta Craveri opisuje między innymi intrygi przeciwko Madame de Pompadour. Miasto było jej niechętne, bo wywierała destrukcyjny wpływ na króla, dwór zaś nienawidził jej również dlatego, że była mieszczanką. Król Prus Fryderyk II

prowadził z Madame de Pompadour własną wojnę, wprowadzając w obieg kompromitujące ją listy, zresztą sfałszowane. Wpływowa faworyta Ludwika XV popełniła ten błąd, że jawnie zaangażowała się w politykę, toteż jej właśnie przypisano winę za klęskę Francji w wojnie siedmioletniej. Markiza "zaślepiona nienawiścią do Fryderyka II i pragnieniem zemsty (...) popełniała błąd za błędem. (...) wtrącała się do wszystkiego, wygłaszała swoje opinie na każdy temat, a z prawdziwą groteskowością graniczył już jej pomysł nakładania sobie muszek w taki sposób, żeby przypominały one oznaczenia ruchów wojsk na taktycznym planie bitwy". Wyzwolenie od plotek i intryg przyniosła jej dopiero śmierć. Król obserwował z balkonu pogrzeb kobiety, z którą spędził blisko 20 lat. Nie mógł złamać etykiety osobistym udziałem w pochówku. Zapłakany, miał powiedzieć do służącego: "Oto jedyny hołd, jaki mogłem jej oddać".

Benedetta Craveri opowiada dzieje kobiet zawsze bogatych, często wpływowych, zazwyczaj pięknych i czasem obdarzonych wielką inteligencją, ale niemal bez wyjątku nieszczęśliwych. Królewskie żony i kochanki - umierające w połogu, porzucane dla młodszych, upokarzane przez króla i dworzan, znienawidzone przez poddanych - zyskiwały, owszem, rzeczywisty wpływ na działania króla, a tym samym na politykę państwa, ich władzy towarzyszyła jednak słabość, a pomyślnemu losowi - złe fatum.

"Kochanki i królowe" opowiadają też o niemocy. Wynikającej z surowego wobec kobiet prawa salickiego, niemocy decydowania o sobie i całkowitej zależności od sieci aliansów politycznych. Niemocy kobiet podporządkowanych męskiej władzy: zdradzanych, zmuszonych do pokornego znoszenia upokorzeń. I niemocy innego rodzaju: fatalistycznej niemocy przeciwstawienia się bezwzględnym prawom historii.

Niemoc ta nie zależała od płci: królowe podlegały jej tak samo jak królowie, piękne metresy tak samo jak faworyci. Nie zależała też od statusu społecznego. Można więc czytać "Kochanki i królowe" jako rozprawę o straconych złudzeniach i straconych zachodach miłości, o ludziach - kobietach i mężczyznach - którym tryby historii często łamały życie, a jeszcze częściej - serce.

Benedetta Craveri, Kochanki i królowe. Władza kobiet, przeł. Piotr Salwa. Warszawa 2008, Wydawnictwo W.A.B., seria "Fortuna i Fatum".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2008)