Męczennikiem nie jestem

"Zaręczam Waszą Cesarską Mość, że nie tylko jako kapłan, lecz i jako miłujący swój kraj patriota, uważam dziś rewolucję za prawdziwą klęskę narodu" - pisał do cara abp Zygmunt Szczęsny Feliński. Rok później powędrował na zesłanie za żądanie autonomii dla Polski.

06.10.2009

Czyta się kilka minut

Abp Zygmunt Szczęsny Feliński / fot. archiwum Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi /
Abp Zygmunt Szczęsny Feliński / fot. archiwum Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi /

Święty biskup

11 października Benedykt XVI będzie przewodniczył kanonizacji bł. arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego (1822-95). Proces informacyjny rozpoczął się w 1965 r., w 1984 r. dokumentację przekazano Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Jan Paweł II beatyfikował abp. Felińskiego na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. W grudniu 2008 r. Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie za wstawiennictwem biskupa (potwierdzenie cudu po beatyfikacji jest niezbędnym warunkiem kanonizacji): za sprawą Felińskiego została uzdrowiona s. Stefania Zelek z założonego przez niego zgromadzenia. Zakonnica cierpiała na zanik szpiku kostnego, była bliska śmierci. Wróciła do zdrowia - po modlitwach sióstr do Założyciela - w sposób niewytłumaczalny medycznie.

MaM / KAI

Urodzony w 1822 r. na Wołyniu w niezamożnej rodzinie szlacheckiej, miał pięcioro rodzeństwa. Liczył 15 lat, gdy zmarł mu ojciec, rok później jego matka za udział w konspiracyjnej działalności Szymona Konarskiego została zesłana na Sybir (uwolniona po 5 latach).

Szczęsny (pierwszego imienia długo nie używał) ukończył wydział matematyczny Uniwersytetu Moskiewskiego dzięki pomocy swego opiekuna Zenona Brzozowskiego z Sokołówki i został sekretarzem w jego dworku. Dużo czytał, a poezja Zygmunta Krasińskiego kształtowała jego poglądy. Udawszy się do Paryża dla dopełnienia edukacji, uczęszczał na wybrane wykłady na Sorbonie, poznał polską emigrację i jej zwalczające się stronnictwa, przyjaźnił się z Juliuszem Słowackim. Udział w nieudanym powstaniu wielkopolskim w 1848 r. i niepowodzenia paryskich i pozostałych ruchów rewolucyjnych utwierdziły go w przekonaniu, że za jego pokolenia walką zbrojną nie da się odzyskać niepodległości Polski. Należy zatem dążyć do niej, podtrzymując poczucie narodowe, religijność i moralność.

Żadnych marzeń

Wypowiedziane na kartach jego "Pamiętnika" (tamże pozostałe cytaty) przekonanie, "iż na tej drodze najskuteczniej będę mógł służyć krajowi", a także "chęć usunięcia się od świata z powodu doznanych zawodów" skłoniły go do wstąpienia w 1851 r. do seminarium duchownego w kresowym Żytomierzu. Już po roku wysłano go na studia do Akademii Duchownej w Petersburgu. Przeniósł ją tam z Wilna w 1839 r. car Mikołaj I, by w cieniu imperium i pod jego nadzorem przygotowywała przyszłych wykładowców seminaryjnych i lojalnych kandydatów do kościelnych godności. Zabieganie o nie u cara interesowało wielu wykładowców bardziej niż praca naukowa.

Wyświęcony w 1855 r. magister teologii Feliński został wikariuszem w miejscowej parafii św. Katarzyny, ojcem duchownym alumnów Akademii, a potem profesorem filozofii tamże. Jego opieka nad ochronką dla polskich sierot dała początek Zgromadzeniu Sióstr Rodziny Maryi.

W październiku 1861 r. zmarł metropolita warszawski Antoni Melchior Fijałkowski. Petersburg zwlekał zwykle latami z obsadą wakują­cych biskupstw w Królestwie Polskim. Po śmierci arcybiskupa Jana Pawła Woronicza w 1829 r. Warszawa czekała na jego następcę 8 lat, a wakat po zgonie Stanisława Choromańskiego w 1838 r. trwał na tej stolicy biskupiej lat 19. Tym razem wskazanie kandydata i uzyskanie dlań papieskiego zatwierdzenia zajęło Rosjanom tylko 3 miesiące. Powodem pospiesznego przeprowadzenia nominacji Zygmunta Felińskiego była niezwykle napięta sytuacja polityczno-kościelna w Królestwie Kongresowym, a zwłaszcza w Warszawie.

Słynne słowa - "Panowie, przede wszystkim żadnych marzeń! Potrafię bowiem poskromić porywy tych, którzy będą chcieli żyć nimi nadal" - wypowiedziane 26 maja 1856 r. w Warszawie do deputacji szlachty i ducho­wieństwa przez cesarza Wszechrosji i króla Polski Aleksandra II, podcięły nadzieje Polaków na złagodzenie reżimu i oczekiwane reformy. Od 1860 r. patriotyczne demonstracje, na które policja nie zwracała początkowo większej uwagi, ośmielały społeczeństwo do bardziej wyrazistych wystąpień. Ale 27 lutego 1861 r. od wojskowej salwy zginęło pięciu uczestników manifestacji. Namiestnik Michał Gorczakow zgodził się na ich uroczysty pogrzeb. Mimo zakazów przywdziewano czarny strój i noszono symbole żałoby narodowej. Car obiecał przeprowadzenie re­form, ale zagroził zbombardowaniem miasta w razie powtarzania się demonstracji. Gdy doszło do niej 8 kwietnia, wojsko otworzyło ogień. Padło ponad stu zabitych i mnóstwo rannych. Ciała grzebano nocą. Namiestnik dziękował sołdatom za przywrócenie porządku, którego nadal strzegło wojsko obozujące w namiotach postawionych na miejskich placach.

Masakra pogrzebała ideę ugody z rządem, której adherentów zwano "białymi", wzmacniając społeczne wpływy zwolenników walki zbrojnej, zwanych "czerwonymi". Rzeź, jaką Gorczakow nakazał w obawie przed gniewem cara, stała się zabójcza i dla niego. Nękały go widma kobiet w czerni i woń trupów. Skonał na zamku 2 miesiące później w chwili, gdy mimo obaw przed wojskiem ruszyła z katedry tłumna procesja Bożego Ciała.

Mimo policyjnych zakazów w Warszawie i wielu miastach odbywały się nabożeństwa żałobne za pomordowanych. W przepełnionych kościołach śpiewano "Boże coś Polskę" już nie w wersji pierwotnej z 1816 r. ("naszego króla zachowaj nam, Panie"), lecz: "ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie". Manifestacyjny pogrzeb arcybiskupa Fijałkowskiego 10 października 1861 r. nowy namiestnik Karol Lambert uznał za prowokację i cztery dni później ogłosił stan wojenny. Udział w demonstracjach i śpiewach patriotycz­nych po kościołach miał podlegać sądom wojennym. Mimo to nazajutrz odbywały się patriotyczne nabożeństwa w rocznicę śmierci Kościuszki. Wojsko otoczyło katedrę i kościół Bernardynów, gdzie zgromadzonych było najwięcej ludzi, by ich po wyjściu aresztować. Gdy zebrani nie chcieli opuścić świątyń, żołnierze po północy wtargnęli do wnętrza i uprowadzili do cytadeli około 1600 mężczyzn. Niektórzy stawili opór, byli ranni, w kościołach polała się krew.

Po burzliwej naradzie wyższego duchowieństwa w konsystorzu admini­strator diecezji ks. Antoni Białobrzeski, aby nie narażać wiernych na ponowne represje podczas nabożeństw, nakazał zamknąć wszystkie kościoły warszawskie do czasu uzyskania zapewnienia władz, że świą­tynie nie ulegną podobnej zniewadze. Prałat Białobrzeski, gdy odmówił otwarcia świątyń, został wraz z paru księżmi skazany na zesłanie. Nocami dokonywano kolejnych aresztowań. Wolność wielu odzyskiwało za łapówkę. Żołnierze dokonując rewizji w poszukiwaniu broni, rabowali portmonetki i zegarki. Stan wojenny demoralizował jego stróży, sprzyjając nadużywaniu ich wielkiej władzy. Nastroje społeczne ulegały radykalizacji, nasilała się aktywność konspiracyjna. Do takiego miasta na wulkanie miał przybyć nowy arcybiskup.

Błogie zamiary

W przeddzień jego konsekracji został wezwany na rozmowę z Aleksan­drem II. Car obiecywał zaspokoić słuszne aspiracje Polaków, umożliwia­jąc legalne rozwijanie ich instytucji narodowych i religijnych. "Ufam, że zechcesz współpracować ze mną w duchu pojednania i zbliżenia obu narodów" - mówił. Pierwszym zadaniem władzy duchownej i świeckiej "jest dziś uspokojenie umysłów, powrócenie wzajemnego zaufania między rządzącymi i rządzonymi". Słowom monarchy nominat uwierzył (powoła się na nie w swym pierwszym warszawskim kazaniu), kościoły obiecał otworzyć (po rekoncyliacji jednak obu sprofanowanych) i działać na rzecz uspokojenia kraju. "Zaręczam Waszą Cesarską Mość, że nie tylko jako kapłan, lecz i jako miłujący swój kraj patriota, uważam dziś rewolucję za prawdziwą klęskę narodu i przeto wszelkich dołożę starań, aby nie dopuścić do podobnego nieszczęścia. Jeśliby jednak naród w szale zapamiętania nie uwzględnił mych przedstawień i ściągnął na siebie groźne następstwa represji, ja przede wszystkim spełnię obowiązki pasterza i podzielę niedolę ludu mego, chociażby sam stał się swych nieszczęść sprawcą".

Do Warszawy Feliński przybył 10 lutego 1862 r. Prasa trzech zaborów zasypywała go pouczeniami, domysłami, ostrzeżeniami. Na miejscu czekały nań sprzeczne spodziewania udręczonego narodu. Wielu patrzyło nieufnie: oto wybraniec cara, konsekrowany w Petersburgu - będzie jego sługą! Zapominano, że dotąd było tak samo, a nikogo to nie bulwersowało: carowie przejęli po królach polskich przywilej wyznaczania biskupów, ci zaś, gdy w Warszawie nie było arcybiskupa, nierzadko udawali się z Kongresówki po sakrę do Petersburga, gdzie rezydował metropolita mohylewski dla diecezji włączonych do Rosji ziem Rzeczypospolitej.

Zapowiedź bezwarunkowego otwarcia kościołów, a zwłaszcza wydany przez Felińskiego zakaz śpiewania tam pieśni patriotycznych, oburzył nie tylko "czerwonych", ale i wielu duchownych. To, co dla nich było wyrazem siły Kościoła trzymającego z narodem, dla nowego arcybiskupa stanowiło przejaw słabości tegoż Kościoła, który ulega naciskom ulicy "wdzierającej się pod płaszczem patriotyzmu do administracji kościel­nej i czysto religijnych obrzędów. Musimy się otrząsnąć z tych poni­żających wpływów, co paraliżuje pasterską działalność naszą i kompro­mituje godność kapłańską". Kto według tego programu postępować nie zamierza - oświadczył księżom - niech sam ustąpi ze stanowiska.

Dokonawszy 13 lutego rekoncyliacji katedry, Feliński przemówił, trzymając się przygotowanego tekstu: władza nie może zakazać modlenia się za Ojczyznę, ale też nie wzbrania tego cesarz. Pragnie on, "by kraj nasz rozwijał się w duchu katolickim i narodowym, byle na legalnych drogach". Warunkiem skorzystania "z tych błogich zamiarów" monarchy jest "uspokojenie się, zaniechanie manifestacyjnych nabożeństw, śpie­wów, które przecież istoty rzeczy nie stanowią", a za które tylu ludzi cierpi więzienie. Błagał, by prowokacyjnym śpiewaniem nie zniweczyli poczynionych przez cesarza obietnic. A kto ufa słowom swego Pasterza, niechże teraz uklęknie na jego błogosławieństwo.

Ryzykowny tekst skończył się źle: wielu nie uklękło, wielu zaczęło wychodzić. Niefortunne wystąpienie prostodusznego metropolity zostało źle odebrane, dało asumpt do szkalowania go i ośmieszania w ulotkach i karykaturach. Często towarzyszyła Felińskiemu policyjna asysta, przez co także kojarzono go ze znienawidzonym reżimem. Arcybiskup poprawił swe notowania wśród rodaków, gdy interweniował (choć bezskutecznie) w Petersburgu na rzecz złagodzenia prześladowań: tu rozwiały się jego ostatnie złudzenia, które wszak popychają do powstania. Stracił, gdy odmówił celebry w rocznicę kwietniowej masakry, by rząd nie uznał tego za antycarską demonstrację. Podczas jednego z kazań pasyjnych, jakie głosił, młodzież zaczęła ostentacyjnie opuszczać świątynię. Po­licja aresztowała za progiem 15 osób, jedni obwiniali za to metropolitę, inni mu współczuli. Kiedy dał replikę do gazet, tłumacząc motywy swych kolejnych posunięć, opinia nadal pozostała podzielona jak gnębione społeczeństwo, dla którego nawet czysto religijne działania Felińskiego nabierały politycznej wymowy. Jego zaś ponawiane protesty przeciw kolejnym aresztowaniom za śpiewanie zakazanych pieśni (w tym: "Serdeczna Matko" ze względu na tę samą melodię, co "Boże coś Polskę") wzmagały niezadowolenie władz.

Powstanie

W czerwcu 1862 r. naczelnikiem rządu cywilnego Królestwa został Aleksander Wielopolski, który uzyskał w Petersburgu pewne koncesje sa­morządowe. Zwolennicy walki zbrojnej dokonali paru nieudanych zamachów na namiestnika i Wielopolskiego. Arcybiskup urządzał nabożeń­stwa dziękczynne za ich ocalenie i piętnował terror. Narażał się nadal obu stronom konfliktu. Utrzymywał też zakazany prawem bezpośredni kon­takt z Kurią Rzymską.

Wiedząc, że wielu księży poddało się władzy kon­spiracyjnego Centralnego Komitetu, zwołał ich 15 stycznia 1863 r., ostrzegając przed pracą w sprzysiężeniu. "Spojrzyjmy na spiski i mordy, knujące się między nami". (...) Na tej drodze tylko ruina materialna i moralna, zasada zgubna dla kraju, dla Kościoła, dla myśli chrześcijańskiej. Czy kapłan może nie potępiać takich robót?" - zwracał się metropolita do zebranych.

Poprzedniej nocy odbyła się w Warszawie zarządzona przez Wielopolskiego branka, która za 10 dni objąć miała całą prowincję. W ciągu jednej nocy konwojowano do cytadeli 1800 poborowych. Z całego Królestwa miało iść w sołdaty 12 tysięcy rekrutów. Na przepisowe 25 lat. Branka przyspieszyła wybuch powstania. Słabo przygotowanego, w najgorszy zimowy czas.

Feliński powstania nie poparł, ale wszedł w fazę otwartego sprzeciwu wobec rządu. Zrezygnował z człon­kostwa w Radzie Stanu, a 15 marca wystosował do cara list, domagając się zaprzestania walki i autonomii politycznej. Pisał: "Krew płynie szerokimi strumieniami, a represje zamiast uspokoić umysły, coraz więcej je drażnią". Błagał cesarza, "aby położył kres tej walce prowadzącej do zagłady (...). Polska nie zadowoli się autonomią administra­cyjną, ona potrzebuje życia politycznego. Uczyń z Polski naród niepodległy, połączony z Rosją tylko węzłem twojej dostojnej dynastii".

List przeciekł na Zachód i 5 czerwca ukazał się w dzienniku. Felińskiego wezwano do Petersburga. Zatrzymany po drodze i przesłuchany przez carskiego ministra, bronił swych słów i czynów. Nie pokajał się, nie obiecał lojalności - nie mógł więc wracać do Warszawy.

Zesłaniec

Na miejsce pobytu wyznaczono mu Jarosław nad Wołgą. Zakazano kontaktów z archidiecezją, przyznano pensję. Starczała na wynajęcie, a z czasem kupno domu oraz utrzymanie i kształcenie kilku sprowadzonych bratanków i siostrzeńców. Wygnaniec gromadził na Mszy niedzielnej miejscowych Polaków, przyjaźnił się z paroma rodzinami. Czytał książki i czasopisma, próbował różnorodnej twórczości literackiej, odbywał przechadzki po okolicy, korespondował. Nie objęły go kolejne amnestie.

W 1883 r. papież Leon XIII uzyskał dla Felińskiego wolny wyjazd z Rosji, mianując tytularnym arcybiskupem Tarsu. We Lwowie i Krakowie traktowano arcybiskupa jak narodowego bohatera i męczennika. Gdy był fetowany i honorowany, wzdrygał się, zapewniając, że męczennikiem nie jest. Pamiętał przecież, że nie wywożono go wszak w kibitce, nie pędzono pieszo na Sybir jak nieszlacheckich zesłańców, nie przykuwano do kopalnianej taczki jak tylu innych. W Watykanie przyjęto go z ceremoniałem należnym głowom państw. Prasa galicyjska pisała o nim ciągle i z entuzjazmem.

Feliński osiadł w Dźwiniaczce, w widłach Dniestru i Zbrucza, by obsługiwać tamtejszą kaplicę dworską hrabiny Koziebrodzkiej, dokąd uczęszczali także okoliczni Polacy. Zajął się też sprawami swego zgromadzenia sióstr.

Latem 1895 r. udał się dla poratowania zdrowia do Karlowych Warów. Wracając, zatrzymał się w Krakowie w hotelu Pollera. Odwiedził go miejscowy biskup Jan Puzyna i zabrał do swego pałacu, zapewniając potrzebną opiekę i pomoc lekarską. Tam 17 września zastała arcybiskupa Felińskiego śmierć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009