Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwadzieścia pięć par gumowych butów, tyle samo par rękawic ochronnych, 480 kostek mydła, 200 plakatów edukacyjnych, 5 noszy, 10 kilofów i 20 worków na ciała. To część transportu kongijskiego Czerwonego Krzyża, który kilka dni temu wysłano ze stołecznej Kinszasy do położonej na północnym zachodzie kraju wsi Bikoro. 8 maja ogłoszono tu dziewiątą w historii Demokratycznej Republiki Konga epidemię eboli.
Teraz już wiadomo, że jak dotąd najgroźniejszą. W miniony piątek komitet ds. sytuacji nadzwyczajnych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ogłosił wprawdzie, że wirus nie zagraża na razie sąsiednim państwom, ale już sam fakt, że zastanawiano się m.in. nad ewentualnym ograniczeniem swobody podróżowania w całym regionie, świadczy o skali problemu. Poprzednio takie ostrzeżenie wydano cztery lata temu, na początku epidemii w zachodniej Afryce, która pochłonęła ponad 11 tys. ofiar. Co gorsza, w DRK w ciągu kilku dni ebola przedostała się do gęsto zaludnionego miasta.
Dzień pierwszy: wieś
Pierwszą śmiertelną ofiarą eboli był policjant, który przyjechał do Bikoro z Igende, niewielkiej wsi położonej 60 km dalej. Wkrótce symptomy choroby rozwinęły się u jedenaściorga uczestników jego pogrzebu. Siedmioro z nich zmarło. To właśnie tradycyjne pogrzeby – podczas których ciała są obmywane i całowane przez żałobników – są najczęstszą okazją do zarażenia się. W przeciwieństwie do innych infekcji ciała zmarłych na ebolę wciąż zarażają.
Dopiero wtedy zwrócono uwagę na nieprzekazane dalej przez urzędników Prowincji Równikowej raporty na temat aż 135 możliwych przypadków choroby, które już od stycznia zgłaszali wizytujący Igende lekarze.
Tam, gdzie wybuchły pierwsze ogniska choroby, nie ma nawet zasięgu telefonii komórkowej, a w tych tygodniach, podczas pory deszczowej, dojazd do większego miasta, motocyklem lub terenówką z napędem na cztery koła, zajmuje kilkanaście godzin. Dawało to nadzieję, że – podobnie jak poprzednio, latem 2017 r. – epidemię uda się szybko opanować.
Ale mieszkańcy położonego nad jeziorem Tumba Bikoro żyją głównie z tego, co wyłowią w wodzie. Ryby transportuje się jeziorem, a potem w górę rzeki Kongo, do Mbandaki, miasta liczącego ponad milion mieszkańców. Tam właśnie, prawdopodobnie zawleczony przez uczestników jednego z pogrzebów, wirus dotarł już dziesiątego dnia epidemii.
Dzień dziesiąty: miasto
Kongo ma największe w świecie doświadczenie walki z ebolą. Tym razem władze obawiają się jednak dwóch rzeczy: w pierwszej kolejności znacznego wzrostu liczby przypadków eboli w Mbandace, w drugiej – trudności logistycznych, ponieważ w mieście o wiele trudniej jest izolować zarażonych wirusem. Już teraz pracownicy WHO ustalają miejsca pobytu ponad 4 tys. ludzi, którzy mogli mieć kontakt z nosicielami eboli.
– Z ebolą w praktyce postępuje się jak z bronią biologiczną. To podobne procedury i środki ochrony – mówi Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, organizacji, której medyczny zespół ratunkowy działa w ramach systemu reagowania kryzysowego WHO. – Chodzi o wsparcie w prowadzeniu istniejących ośrodków zdrowia w innych częściach DRK, skąd do rejonu epidemii przenosi się miejscowych lekarzy.
W Mbandace, gdzie funkcjonują dwa szpitale, zagrożenie epidemiologiczne jest wysokie: wielu mieszkańców czerpie wodę prosto z rzeki, wielu spuszcza do niej nieczystości. Wstrzymano wprawdzie statki pasażerskie do Kinszasy, ale jeszcze pod koniec minionego tygodnia drewniane łodzie handlarzy wciąż pływały w dół rzeki.
Czytaj także: Kabila kontra wszyscy - Marcin Żyła o Kongu
Wojciech Wilk: – Nie można wykluczyć, że wśród tych mieszkańców miasta, którzy pomyślą: „chcę chronić swoje życie i przenieść się do Kinszasy”, znajdzie się nosiciel eboli, który taki pomysł zrealizuje. WHO i władze Konga mogą stanąć przed etycznym dylematem: będzie trzeba zablokować Mbandakę lub nawet cały region.
Stawka jest jednak ogromna: tylko kilka dni rejsu dzieli miasto od Kinszasy i Brazaville, stolicy sąsiedniej Republiki Konga, w których łącznie mieszka ok. 13 mln ludzi. Nowe ognisko epidemii w którymś z tych miast – to scenariusz, który urzędnikom WHO pojawiał się do tej pory w najgorszych koszmarach.
Dni kolejne: szczepionka i szczęście
Jest nadzieja: do Kinszasy dotarło w środę 16 maja 4 tys. szczepionek przeciw eboli, która, choć oficjalnie jest wciąż w fazie testowej, okazała się skuteczna podczas poprzednich epidemii. Nawet tu piętrzą się jednak trudności: szczepionkę należy przechowywać w temperaturze poniżej minus 60 stopni, co w tropikalnym kraju, gdzie często występują przerwy w dostawie prądu, bywa w praktyce niemożliwe. Szczepionka zostanie pierwszy raz wypróbowana na „froncie”, najpierw otrzymają ją osoby mające kontakt z ebolą.
– Na szczęście do Konga dostarczono już szczepionkę, a miejscowe władze szybko zareagowały na epidemię – mówi Wilk. – Liczba zgonów wynosi na razie ok. 40 i nie rośnie proporcjonalnie w stosunku do liczby prawdopodobnych zakażeń, jak zwykle w przypadku takich epidemii. Ale to dopiero początek.
Między 4 kwietnia i 17 maja, choć oficjalnie w DRK potwierdzono 14 przypadków wirusa (procedura laboratoryjna trwa kilkadziesiąt godzin), zarejestrowano aż 45 podejrzanych przypadków. Zmarło 25 chorych.
Kilkanaście państw Afryki wprowadziło szczegółowe kontrole sanitarne na swoich granicach. Ich skuteczność nie jest jednak stuprocentowa – podejrzanych o nosicielstwo ludzi „wyłapuje się” mierząc im temperaturę. Taki pomiar można chwilowo oszukać.
Co zdarzy się w kolejnych tygodniach? W oświadczeniu po spotkaniu zespołu ds. sytuacji nadzwyczajnych WHO (18 maja) czytamy, że „dotychczasowa reakcja [na epidemię] daje podstawy, by przypuszczać, że rozprzestrzenianie się wirusa można powstrzymać”. Eksperci wymieniają: w Prowincji Równikowej wzmożono kontrole sanitarne, sprowadzono polowe laboratoria i ruchome ośrodki monitoringu, do współpracy w uświadamianiu na temat choroby zaangażowano także szefów wsi. Przez sześć dni w tygodniu helikopter Światowego Programu Żywnościowego, agencji ONZ, transportuje specjalistów z oraz do stołecznej Kinszasy.
Wiadomo jednak, że opanowanie nowej epidemii zajmie co najmniej kilka miesięcy. I oprócz wszystkich wymienionych w oświadczeniu WHO czynników, jak zwykle w przypadkach epidemii, będzie wymagało jednego, którego zaplanować się nie da. Szczęścia. ©℗