Mazurska apokalipsa

Słynna z Sienkiewiczowskiego "Potopu" bitwa pod Prostkami, gdzie Kmicic pokonał swego rywala Radziwiłła, przyniosła zwycięstwo Rzeczypospolitej. Ale dla polskich mieszkańców Prus Książęcych był to początek dramatu.

04.10.2011

Czyta się kilka minut

Hetman Wincenty Gosiewski: pogromca Szwedów i... Mazurów. Autorstwo portretu przypisuje się polskiemu malarzowi Danielowi Schultzowi, 1650-51 r. / fot. Konrad Stasiuk, Muzeum Łazienki Królewskie /
Hetman Wincenty Gosiewski: pogromca Szwedów i... Mazurów. Autorstwo portretu przypisuje się polskiemu malarzowi Danielowi Schultzowi, 1650-51 r. / fot. Konrad Stasiuk, Muzeum Łazienki Królewskie /

Nie było efektownej walki Kmicica z Bogusławem Radziwiłłem. Księcia wzięli do niewoli Tatarzy, a nadzorował ich nie Kmicic, lecz pułkownik Gabriel Wojniłłowicz - prawdziwy "pies wojny" hetmana Gosiewskiego. I wcale nie trzymał on Tatarów żelazną ręką. "Kto polską mową o litość umiał prosić, ten z rozkazu wodza był oszczędzany" - pisał Henryk Sienkiewicz. Rzeczywistość wyglądała inaczej. Łupiąc Prusy, nie litowano się nad ich polskimi mieszkańcami. Tatarzy wzięli w jasyr 7 tys. ludzi, często o swojskich nazwiskach. A potem popędzili przez ziemie Rzeczypospolitej na Krym. Nikt im nie przeszkadzał.

Zdrajca Radziwiłł wykręcił się sianem. Najbardziej ucierpieli prości ludzie. "Polskie starostwa" Prus Książęcych, które dziś nazywamy Mazurami, wyludniły wojna, zaraza i głód.

Tatarski bicz boży

355 lat temu, 8 października 1656 r. w bitwie pod Prostkami - 16 km na południe od Ełku - wojska Rzeczypospolitej rozbiły, z tatarską pomocą, armię szwedzko-prusko-brandenburską. Hetman polny litewski Wincenty Gosiewski miał 12 tys. ludzi, w tym 2 tys. Tatarów budziackich pod wodzą Subchana Ghazi Agi. Niewiele, ale i te dwa tysiące spełniły swą rolę. - Traktowano ich jak straszak, jak bicz boży - mówi dr Sławomir Augusiewicz, znawca dziejów Prus.

Gosiewskiemu próbowali stawić czoło hrabia von Waldeck i książę Bogusław Radziwiłł, ale mieli dwa razy mniej wojska. Z Ełku spieszyły im na pomoc kolejne 2 tys. żołnierzy, ale hetman nie pozwolił na połączenie sił wroga. W miejscowej tradycji przetrwała opowieść, że pruska odsiecz pędziła "na podwójnym gazie" i dlatego Tatarzy bez trudu ją wyrżnęli.

Wygrana miała duże znaczenie propagandowe. Wcześniej armię szwedzką zwyciężył w polu tylko Stefan Czarniecki. Po lipcowej przegranej z wojskami szwedzko-brandenburskimi pod Warszawą, Rzeczpospolita chciała poprawić wizerunek. A także zemścić się na zdradzieckim lenniku Fryderyku Wilhelmie - księciu Prus i elektorze brandenburskim.

Udało się. Rewanż w Prusach był straszny. Po bitwie pod Prostkami Tatarzy budziaccy palili, łupili i brali w jasyr na masową skalę. Prof. Jan Tyszkiewicz, znawca historii Tatarów w Polsce, tłumaczy: - To była tradycyjna opłata dla Tatarów, łupy. Taki był układ. Tak zadecydował król. Zyskaliśmy sojusznika, była okazja wreszcie przyłożyć Prusakom i »wiarołomnym Hohenzollernom«".

Już przed Prostkami ordyńcy pomagali nam w walce z Kozakami i Moskwą. Doszło do tego, że na Ukrainie pozwoliliśmy Tatarom brać do niewoli poddanych Rzeczypospolitej - chłopów ukraińskich. Także obietnica łupu skłoniła ordyńców do udziału w wyprawie na Prusy Książęce. Ich mieszkańcy nie mogli liczyć na litość.

Zagłada "polskich starostw"

Wojska tatarskie złupiły głównie starostwo ełckie, oleckie i piskie. Najbardziej ucierpiało to pierwsze: stąd pochodziło 3 tys. jeńców. Byłoby więcej, gdyby część ludności Ełku nie skryła się na zamku. "Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" z 1880 r., a więc z czasów Sienkiewicza, tak to opisał: "Miasto (...) zdobyli, splądrowali i całe wraz z kościołem i szkołą prowincyonalną spalili. Tylko zamek leżący na wyspie, w którym wielu mieszkańców się schroniło, szczęśliwie ocalał".

Inni nie mieli tyle szczęścia. Tatarzy nabijali na pal, palili żywcem. W kościołach mordowali duchownych i wiernych. Wprawdzie puszczali z dymem świątynie protestanckie i oszczędzali katolickie, ale to, że niszczyli obszar znany jako "polskie starostwa", nikogo już nie obchodziło. Nie język i nazwisko były wyznacznikiem polskości, lecz wiara. "Po drodze, co będę mógł heretyckiej krwi na chwałę boską rozlać, to jeszcze rozleję" - wzdychał u Sienkiewicza Kmicic. Przykłady okrucieństwa opisał Max Toeppen, XIX-wieczny historyk niemiecki, ceniony za rzetelność także przez polskich naukowców. Według jego "Historii Mazur", np. pod Węgorzewem niepogrzebane zwłoki były zżerane przez psy i świnie.

W jasyr trafiły całe rodziny: Kobylińscy, Sokołowscy, Glińscy... - Część z tych biedaków to byli Mazurzy, słowiańsko- czy polskojęzyczni - potwierdza prof. Tyszkiewicz. Pewien Tatar wspominał w "Księdze podróży" Eweliji Czelebiego, że choć biedny, dostał w udziale "aż siedem dziewek i trzech pachołków". Niewolników brali nie tylko Tatarzy. Późniejszy wojewoda witebski Jan Antoni Chrapowicki wspominał w "Diariuszu": "Od dragona kupiłem Prusaczka, chłopka Jaśka z ryńskiego powiatu, spod Ełku, od naszych wziętego".

A "polskie starostwa" cierpiały dalej: w zniszczonym regionie zaczęły się szerzyć epidemie i głód. Według Toeppena w ich wyniku umarło aż 80 tys. ludzi. - Toeppen oparł się na danych opublikowanych w XVIII w. przez historyka z Prus Jerzego Krzysztofa Pisańskiego. Ogólną liczbę ofiar trudno zweryfikować - mówi dr Augusiewicz i podkreśla, że walki ciągnęły się tu przez kilka lat. - Liczba ofiar tych walk, zarazy i głodu mogła być duża, choć może nie aż 80 tys. - konkluduje.

Niesławny Bogusław

Tuż po bitwie hetman Gosiewski z własnej inicjatywy zaczął rokowania z Brandenburczykami. Fryderyk Wilhelm nie wpadł jednak w panikę - w przeciwieństwie do mieszkańców stołecznego Królewca, którzy na myśl o Tatarach już ładowali rodziny na statki. W końcu władca słynął jako lawirant. Choć był lennikiem Polski, związał się ze Szwedami. Później, gdy ich przegrana była przesądzona, zmienił front. W zamian, na mocy traktatów welawsko-bydgoskich, aż do wymarcia linii Hohenzollernów Prusy uzyskały od Polski suwerenność.

Ale ten fatalny układ to była dopiero przyszłość. Na razie hetman zwlekał z ofensywą i forsował układy. A w jego obozie wybuchła kłótnia o najznamienitszego jeńca: Radziwiłła. Tatarzy zorientowali się, kto zacz, gdy już oddali go w ręce Wojniłłowicza. Zagrozili więc, że odejdą, jeśli nie zostanie im oddany - liczyli na okup. W końcu obiecano im pieniądze, a Radziwiłł pozostał w niewoli litewskiej i wkrótce z niej zbiegł. Zrobił tak, choć zapewniał, że nie stanie już u boku Szwedów (tłumaczył się później, że uciekł, bo w niewoli usiłowano przeprowadzić na niego zamach).

Historycy zastanawiają się, czy to nie Gosiewski pomógł mu zbiec - w Królewcu jako zakładniczka przebywała żona hetmana, a trzy tygodnie po swej ucieczce zwolnił ją właśnie Bogusław.

Tymczasem Tatarzy budziaccy rychło opuścili wojska hetmańskie. Już w tydzień po bitwie, objuczeni łupem, pędząc jasyr, zaczęli zbierać się do domu. Pod okiem Wojniłłowicza, który miał odprowadzać ich przez Podlasie, aby po drodze nie dokazywali.

Wraz z nimi ruszył na południe chorąży Piotr Gnoiński, który oddał im się "w zastaw" pod Radziwiłła. Miał tego żałować. Spędził w tatarskiej niewoli sześć lat, aż Bogusław (nie mający przecież kłopotów finansowych) wreszcie wykupił swego dobroczyńcę.

Ocaleni i zapomniani

Radziwiłł szybko zapomniał o niewoli. Ale nie inni, nawet arystokraci. Niejaka Marianna von Lehndorff trafiła na targ niewolników. Sprzedano ją aż do Konstantynopola. W 1658 r. pisała stamtąd, że jest służącą u żydowskiego handlarza szkłem, a jej dzieci są u miejscowych Turków. Błagała elektora Prus o pomoc. Nie wiadomo, czy wróciła do ojczyzny.

Powrócił za to chłop spod Olecka Andrzej Kowalski - choć dopiero w 1671 r. Wykupił się sam. W domu nikt na niego nie czekał: żona miała nowego męża. Inny chłop, Wojciech Niedźwiecki spod Ełku, również nie mógł się w pełni cieszyć wolnością: wróciwszy do domu, zastał w nim obcą rodzinę. Gorszy los czekał pastora z Kalinowa Wojciecha Baranowskiego. Tatarzy mieli skatować go w niewoli: mieli wprawić mu rogi w rany na głowie, aby tam przyrosły (wedle innej, pozytywnej wersji, na Krecie wykupił go któryś z Radziwiłłów).

Los większości jeńców pozostał nieznany.

Jak to możliwe, że jasyr - w dużej mierze polskojęzyczny - pędzono przez ziemie Rzeczypospolitej, nie budząc szemrania wśród Polaków, świadków tragedii? Sławomir Augusiewicz zwraca uwagę, że w czasach "Potopu" nie myślano w kategoriach ściśle narodowych. Jeśli między ludźmi była jakaś solidarność, to raczej stanowa i religijna.

Historyk zna jednak przykłady, gdy jeńcy budzili litość: - Po bitwie pod Strzemesznem w sierpniu 1656 r. dostały się do niewoli żony oficerów szwedzkich. W Lublinie Tatarzy budziaccy chcieli się ich szybko pozbyć, wiedząc, że idą zaraz do Prus. Sekretarz królowej Ludwiki Marii pisał, że królowa i damy dworu wykupywały te Szwedki.

Augusiewicz zaznacza, że w tym przypadku było to współczucie wobec cudzoziemców, i to równych stanem.

Pozostały legendy

Najazd z 1656 r. mocno utkwił w pamięci mieszkańców Prus. Powstały o nim pieśni i legendy. W "Wierzeniach mazurskich" Toeppena znajdujemy opowieść do dziś powtarzaną na Mazurach: po spaleniu Ełku oddział Tatarów miał zaprowadzić grupę wziętych w jasyr mężczyzn na pobliską górę. W nocy pijani strażnicy posnęli, wtedy żony jeńców uwolniły ich, a mężczyźni wyrżnęli Tatarów. Górę nazwano odtąd Tatarską.

W Ełku można też usłyszeć, że uciekający przed jasyrem korzystali z tajemnego przejścia na wyspę zamkową. Tunel prowadzący do zamku (dziś remontowanego) jest jak yeti: mnóstwo ełczan o nim mówi, ale nikt go nie widział. Jarosław Baciński, autor książki o ełckim zamku, twierdzi, że w dawnych krzyżackich budowlach takie tunele się zdarzały, choć w Ełku ze względu na podłoże raczej nie było to możliwe. Ale legenda trwa.

22 października 1656 r., w kolejnej po Prostkach bitwie pod Filipowem, armia Rzeczypospolitej przegrała. W tym czasie mazurski jasyr był już w okolicach Brześcia. Jeńców z Prus czekały lata cierpień. A ich rodzinny kraj z lennika Polski miał wyrosnąć na jej zaborcę...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011