Matrix w Kościele

Nie pomagamy księżom homoseksualistom, jeśli z jednej strony zaprzeczamy ich istnieniu, a z drugiej czynimy z nich grupę trzymającą władzę w Kościele.

06.05.2019

Czyta się kilka minut

 / JOHN ROBERTSON / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
/ JOHN ROBERTSON / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Nikt nie wie dokładnie, bo z różnych powodów nie ma takich kościelnych statystyk, ilu wśród księży jest homoseksualistów. Wbrew promowanym w Polsce tendencyjnym „oszacowaniom” wskazującym na mniej niż 1 proc., powiedzenie, że są ich tysiące, nie mija się z prawdą. Na podstawie badań przyjmuje się, że homoseksualnych księży nie jest mniej niż 5-10 proc. oraz średnio nie więcej niż ­30-50 proc. – chociaż górna granica może być wyższa. Na przykład badacze amerykańscy uważają, że w ich kraju księża katoliccy – w stosunku do innych grup społecznych – są grupą nadreprezentatywną, jeśli chodzi o obecność homoseksualistów, gdyż stanowią blisko połowę całej populacji duchownych, a w niektórych zakonach znaczną ich większość.

Nie wynika to jednak z tego, że poza USA osoby homoseksualne nie garną się tak bardzo do kapłaństwa, tylko z faktu, że po ostatnim Soborze z kapłaństwa odeszła tam znacząca liczebnie grupa księży heteroseksualnych, a proces ten się nie zatrzymał i ich liczba jest zawsze wyższa od liczby występujących księży homoseksualnych. Na marginesie warto pamiętać, że USA przodują w liczbie występujących księży, druga jest Polska. Podobne wielkości procentowe dotyczą również seminarzystów przygotowujących się do kapłaństwa.

Nie da się więc ukryć, choć niektórzy chcą z tego uczynić „ostatnie tabu Kościoła”, że kapłaństwo jest atrakcyjne dla homoseksualistów, i nie możemy tu mówić wyłącznie o jednostkach czy czasach współczesnych. Wywołuje to różne reakcje, ale sami seminarzyści i księża, obu orientacji, przyznają, że w strukturach Kościoła mamy do czynienia z subkulturą gejowską, która ma wpływ na decyzje personalne i zarządzanie Kościołem. W jednym z amerykańskich badań 45 proc. księży stwierdziło, że takie subkultury istnieją w ich diecezjach, a 28 proc. zgodziło się, że istniały w seminariach, w których przygotowywali się do święceń. Jaką subkulturą jest Watykan?

Sodoma nad Tybrem

Kilkusetstronicowa książka francuskiego socjologa Frédérica Martela „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie” nie jest lekturą do poduszki, i to bynajmniej nie dlatego, że trzyma w napięciu, od którego nie da się zasnąć, ale dlatego, że można mieć po niej koszmary. Nie zamierzam odnosić się tutaj do każdej z czternastu tez, na jakich jest zbudowana, bo nie ma na to miejsca, a niektóre z nich wykraczają poza moje kompetencje. Ogólna teza Martela jest taka, że homoseksualna wspólnota duchownych w Watykanie należy do największych na świecie, a jej funkcjonowanie opiera się na dwóch filarach: ukrytym życiu homoseksualnym większości hierarchów z najbliższego otoczenia papieża (od czasów Pawła VI) i ich skrajnej homofobii (najczęściej obecnej wśród dwulicowych konserwatystów w sutannach, tym silniejszej, im wyżej stoją w hierarchii).

Mówiąc jeszcze inaczej, choć na pierwszy rzut oka wydaje się to sprzeczne, według Martela Kościół jest tak homofobiczny, bo w znacznej części jest gejowski, a więc funkcjonuje w kulturze systemowej hipokryzji pomiędzy swoim nauczaniem a praktyką swoich „stróżów wiary”.

Historykom i watykanistom pozostawiam ocenę zarówno poszczególnych hierarchów opisanych w „Sodomie” (jawnych bądź ukrytych, aktywnych bądź żyjących w celibacie homoseksualistów), jak też ich wpływu na Kościół od czasu Soboru Watykańskiego II. Interesująca jest bowiem reakcja na tę książkę dwóch znanych księży działających w środowisku osób LGBT: amerykańskiego jezuity Jamesa Martina oraz angielskiego księdza Jamesa Alisona i sprowokowany przez nią coming out pewnej grupy duchownych amerykańskich.

Ślub milczenia

W wywiadzie dla „Tygodnika” pod tytułem „Nie ma Sodomy” (powszech.net/martin) popularny pisarz i komentator kościelny w USA, James Martin SJ, podsumował książkę francuskiego socjologa kilkoma zdaniami podkreślając, że choć „są w niej mocne fakty i ważne obserwacje, jest zbyt plotkarska, przez co wielu ludziom trudno traktować ją poważnie”. Poza tym „obraz księży-gejów jest tak ciemny, że to tylko utrudni im życie”, a książka jest jednostronna, bo „nie zostawia miejsca dla tych, którzy żyją w celibacie, a w Kościele są ich tysiące. W ten sposób (być może niechcący) karmi stereotyp księdza-geja, który jest seksualnie aktywny, czy też szerzej – osoby LGBT, która nie może się od seksu powstrzymać”. „Obawiam się – mówi dalej – że efekt działania tej książki będzie przeciwny od zamierzonego. Ludzie jeszcze bardziej będą się bali mówić na ten temat”.

Odmiennego zdania jest ks. Alison, znany teolog i pisarz nieukrywający swojej homoseksualnej orientacji, który – jak sam podkreśla – przyjaźni się z Martinem. W 15-stronicowym omówieniu książki Martela zamieszczonym na własnej stronie internetowej (www.jamesalison.co.uk) pokazuje, dlaczego nie można jej sprowadzić do dziennikarskiego plotkarstwa („tabloidu w twardej okładce”), i do jakiej debaty wewnątrzkościelnej powinna ona doprowadzić, jeśli Kościół nie zamierza być dwulicowy. Od Martina różni go pokazanie, że tylko „ktoś z zewnątrz” klerykalnego systemu mógł przedstawić panoramę klerykalnego homoseksualizmu nie wprowadzając uprzedniej cenzury, ale również nie tworząc wirtualnej rzeczywistości.

Już po tej reakcji widać, jak stosunek do ujawnienia własnej orientacji wpływa na recepcję książki Martela u duchownych żyjących w celibacie. Podobne „linie podziału” widać w innych środowiskach, wewnątrz i poza Kościołem. I nie jest to zaskoczenie. Jeśli pominiemy milczeniem – bo na to zasługuje – podejście, wedle którego jest to atak na Kościół, a więc on taki nie jest albo być nie może, mamy do czynienia najczęściej z dwiema postawami. Z jednej strony, ze zwolennikami tezy o homoseksualnym lobby w Kościele, którzy uważają, że kapłaństwo stało się „gejowską profesją”, zmieniającą w niekorzystny sposób jego oblicze. Z drugiej, z głosami tych, którzy uważają, że w Kościele nie ma Sodomy, bo tysiące księży-gejów żyją w celibacie. A więc w najgorszym przypadku Sodoma należy do mniejszości „za murami Watykanu” – Kościół gejów w koloratkach nie jest więc problemem. Dlaczego więc owe tysiące milczą, skoro zdecydowana mniejszość tak mocno psuje im reputację?

Podwójna klatka

Abstrahując od tego, co zdaniem Martela działo się w Watykanie na przestrzeni półwiecza, Kościół nie radzi sobie z problemem, który sam stworzył swoim nauczaniem o homoseksualizmie, i nie rozwiążą tego księża-geje żyjący w celibacie z „dodatkowym ślubem” milczenia ani dekret zabraniający osobom homoseksualnym przyjmowania święceń. Gdyby taki warunek do ważności święceń wprowadzono do Kodeksu Prawa Kanonicznego, na czym można by go oprzeć? Jezus nie wypowiadał się na temat homoseksualizmu ani nie uczynił z niego kryterium powoływania swoich uczniów. Skoro Kościół „teraz” twierdzi, że homoseksualizm uniemożliwia dojrzałość afektywną przyszłym księżom, to tak rozumiana dojarzałość nie może być przedmiotem wiary ani treścią dogmatu.


Czytaj także: Ks. Jacek Prusak: Niewidzialni w Kościele


Dojrzałość uczuciowa to przejaw cech opisywanych, definiowanych i weryfikowanych empirycznie. Oznacza to, że jeśli owa dojrzałość nie jest traktowana jako pojęcie stworzone a priori w celach dyskryminacji nienormatywnej orientacji seksualnej, jej kryteria muszą być takie same dla wszystkich księży. Dojrzałość nie jest nam dana od urodzenia, ani orientacja sama z siebie o niej nie przesądza. Badania pokazują, że istnieją dojrzali i niedojrzali księża hetero- i homoseksualni, i tak jest również w innych grupach społecznych.

Sęk w tym, że homoseksualnym księżom w drodze do dojrzałości kłody pod nogi rzucają „bliźniacy” w sutannach. Ich credo brzmi: nie mów, nawet jeśli wiesz, że jesteś gejem. Jeszcze lepiej, abyś się w ogóle nad tym nie zastanawiał. Jeśli się nie będziesz zastanawiał ani ujawniał, Kościół może mówić „swoje”, ale to przecież nie dotyczy ciebie – twoją orientacją jest celibat. W zamian „za milczenie” obiecujemy ci dozgonną ochronę, a jeśli upadniesz, zwal to na swoją „wewnętrznie zepsutą” naturę, ale nie walcz o to, żeby być dojrzałym „ruszając doktrynę”. W przeciwnym razie będziemy musieli stoczyć bratobójczą walkę, a przecież to my jesteśmy ofiarami systemu. Dopóki mamy władzę i przywileje, „dobro Kościoła” usprawiedliwia nasze słabości i hipokryzję, być może Bóg dał nam powołanie w tym celu, abyśmy pomimo własnego rozdarcia opierali się jakimkolwiek zmianom.

Taki jest wniosek Martela z przeprowadzonego przez niego dziennikarskiego dochodzenia. Jego książkę czytałem jako psycholog i psychoterapeuta. Cokolwiek myślimy o jej warstwie historyczno-sensacyjnej, pokazuje ona, że bez gruntownego przemyślenia swojego nauczania o homoseksualizmie Kościół nie będzie w stanie wyjść z podwójnego wiązania, w jakim utrzymuje homoseksualnych księży: traktowania celibatu jako mechanizmu obronnego przez zastępowanie nim orientacji seksualnej i odrywania orientacji od uczuciowości. To z pewnością nikogo nie czyni dojrzałym emocjonalnie.

Potwierdzanie męskości homofobią to tylko projektowanie swojego cienia na innych. Sprowadzanie ortodoksji do walki z homoseksualnością w sobie i innych w imię „wojen kulturowych” to brak świadomości zinternalizowanej homofobii i niezrozumienie Ewangelii oraz największa porażka wiary i rozumu. Tak przynajmniej sugerują ci, którzy o książce Martela mówią „od środka”: Alison i księża, którzy po jej publikacji ujawnili się w reportażu na łamach „New York Timesa” („»It Is Not a Closet. It Is a Cage«. Gay Catholic ­Priests Speak Out”; 18 lutego 2019 r.). To bardzo przejmujące świadectwa, które jednoznacznie wskazują, że najlepiej dojrzałość księży są w stanie ocenić ich wierni, kiedy nie zakłada im się na nosy „doktrynalnych okularów”.

Przeczytałem „Sodomę” bez koszmarów, ale nie pozostawiła mnie w spokoju, bo każdą z zawartych w niej tez można „zilustrować” po polsku. Niektórzy muszą wyjść z „szafy”, inni z „klatki”, a jeszcze inni zinternalizowanej homofobii nie brać za wyznacznik wierności Ewangelii i zaprzestać „kulturowych wojen” z wyimaginowanym przeciwnikiem-zagrożeniem. Ale czy polski Kościół stać na merytoryczną debatę o psychologii kolektywnej kleru? ©℗

Frédéric Martel, „SODOMA. HIPOKRYZJA I WŁADZA W WATYKANIE”, przeł. Anastazja Dwulit, Elżbieta Derelkowska, Jagna Wisz, Agora, Warszawa 2019.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2019