Mateusz Odnowiciel

Mateusz Morawiecki zostanie premierem. Przypominamy jego portret, który publikowaliśmy na łamach „TP” w październiku tego roku.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Mateusz Morawiecki, wojewoda Paweł Hreniak i prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz kładą kamień węgielny pod budowę koreańskiej fabryki baterii do aut elektrycznych. Kobierzyce, 5 października 2016 r. / KRZYSZTOF ZATYCKI / FORUM
Mateusz Morawiecki, wojewoda Paweł Hreniak i prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz kładą kamień węgielny pod budowę koreańskiej fabryki baterii do aut elektrycznych. Kobierzyce, 5 października 2016 r. / KRZYSZTOF ZATYCKI / FORUM

Piątek, 22 września. Minęła dziewiąta i w „Trójce” Wojciech Surmacz, jeden z bardziej doświadczonych polskich publicystów ekonomicznych, wita gości oraz słuchaczy w porannej audycji „Winien i ma”.

Rozgrzewkowa runda anegdot nie trwa długo i prowadzący wreszcie podsuwa komentatorom do omówienia temat przewodni, dane o wzroście tegorocznych wpływów podatkowych. Eksperci w studiu zgadzają się z Surmaczem, że finanse publiczne mają się dobrze jak nigdy wcześniej, po czym płynnie dochodzą do wniosku, że za takim prymusem jak szef resortu finansów pozostali ministrowie Beaty Szydło mogą nie przepadać. Teraz czas na muzykę i w eter leci „A Kind of Magic” zespołu Queen, po którym nastąpi wielki finał – wejście na antenę samego wicepremiera Mateusza Morawieckiego.

Komentatorzy i prowadzący nie zadają trudnych pytań. Pozwalają raczej premierowi parować skromnie komplementy i snuć opowieść o konieczności reindustrializacji kraju, uszczelnienia systemu podatkowego i ogólnie o Polsce, która na ekonomicznej mapie świata znaczy teraz własną, oryginalną ścieżkę rozwoju.

– Coś jest magicznego w panu, że nawet loża szyderców mi zamilkła – konkluduje Surmacz.

Tyle polski podatnik może się dowiedzieć z mediów publicznych o sytuacji gospodarczej kraju. A ile w tym prawdy?

Dmuchawce, latawce, VAT

Miejmy z głowy te suche liczby. Od początku roku wpływy budżetowe z podatku VAT wzrosły aż o 23,5 proc. Na podatku CIT od firm fiskus wzbogacił się o 13,3 proc. więcej niż rok wcześniej, zaś na podatku PIT o 3,3 proc.

W efekcie jeszcze w sierpniu w budżecie widać było lekką nadwyżkę i nawet jeśli z końcem roku państwo polskie znowu wyląduje na debecie zwanym fachowo deficytem budżetowym, to skala zadłużenia będzie mniejsza od wcześniej założonych przez rząd 60 mld zł. Podobnej sytuacji w polskich finansach publicznych po 1989 r. jeszcze nie było.

Zaskoczenie, ale raczej z tych niemiłych, przeżywa również opozycja, zepchnięta do narożnika niewygodnych dla siebie rozważań, czy nadwyżka to efekt rozkwitu gospodarki pod rządami PiS czy drakońskiego fiskalizmu – bo stąd niebezpiecznie blisko do pytań o to, dlaczego dziur w systemie podatkowym nie zatkano wcześniej. W efekcie opozycyjne recenzje rządów gospodarczych PiS coraz bardziej upodabniają się do anegdotycznego „przecież mógł zabić”. Wpadają w tę pułapkę nawet ekonomiści.

– Po stronie zasług premiera Morawieckiego trzeba zapisać fakt, że mimo hojnej polityki socjalnej obecnego gabinetu udało mu się utrzymać w ryzach deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB zarówno w 2016, jak i zapewne w 2017 r. – przyznaje prof. Stanisław Gomułka z London School of Economics. Zdaniem profesora rezygnacja z kosztownego dla sektora bankowego pomysłu przewalutowania kredytów frankowych po kursie początkowym i z bolesnej dla budżetu podwyżki kwoty wolnej do 8 tys. zł wygląda na osobistą inicjatywę i zwycięstwo wicepremiera.

Mateusz Morawiecki jakby dostrzegł w tym szansę dla siebie, bo ostatnio sypie projektami jak z rękawa. Zapowiada zmiany w podatku bankowym, które poprawią działanie przepisów. Od nowego roku resort finansów zamierza dwukrotnie podnieść limit przychodów twórców, od którego będą mogli liczyć 50-procentowy koszt uzysku.


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki o planach Morawieckiego


Rozważa wręcz małą rewolucję podatkową, którą byłoby umożliwienie osobom prowadzącym działalność gospodarczą wliczenia w koszty uzyskania przychodu wynagrodzeń wypłaconych członkom własnej rodziny. Około 17 tys. drobnych przedsiębiorców zatrudnia dziś blisko 38 tys. osób z najbliższej rodziny. Urzędnicy Morawieckiego szacują, że choć budżet w pierwszym roku po zmianach straci przez nie ok. 350 mln zł, to w kolejnych ubytek zrekompensują z naddatkiem wyższe wpływy z podatku PIT. Słowem – zmniejszy się szara strefa.

Wicepremiera więcej także w mediach, oczywiście tych prorządowych, gdzie nie padnie raczej pytanie, na ile wzrost ­ściągalności VAT ma związek z notorycznym wstrzymywaniem przez skarbówkę należnych zwrotów podatku. W internecie roi się za to od memów parafrazujących teksty piosenek pod zdjęcie zrobione wicepremierowi w studiu Radia Katowice, na którym gra na gitarze.

„Gdy nie bawi cię już świat podatków progresywnych”.

„Dmuchawce, latawce, VAT”.

„Mówiono o nim PIT w mieście świętej wieży, pamiętam z podstawówki, unikali go maklerzy”.

Gdyby ktoś preferował tanie kawałki, są nawet „Kolorowe sny, kiedy ja rozliczam ciebie” – a popkulturowy kontekst dodaje rumieńców finansowemu merytokracie, za jakiego Morawiecki uchodzi. Nie wiadomo, czy to spontaniczna fronda internautów na propagandę sukcesu ministra, czy może profesjonalna kampania w mediach społecznościowych, która ma ocieplić jego wizerunek.

Trudno nawet powiedzieć, komu na takim ociepleniu wizerunku może teraz bardziej zależeć: samemu wicepremierowi czy jego partii?

Marynarka, która ożyła

9 listopada 2015 r. Premier Beata Szydło w towarzystwie prezesa Kaczyńskiego prezentuje skład nowej rady ministrów. W tle, na telebimach, łopocze biało-czerwona. Przy nazwisku wicepremiera i szefa resortu rozwoju pani premier robi teatralną pauzę i chwilę później w świat idzie wiadomość, że jednym z ministrów odpowiedzialnych za gospodarkę będzie eksprezes jednego z największych polskich banków, BZ WBK. Nazajutrz polski złoty zyskuje na wartości do najważniejszych walut.

23 września 2017 r. Poseł PiS pochyla się nad stolikiem w kawiarni na krakowskim Rynku: – Nikt w partii nie witał Morawieckiego chlebem i solą – mówi, zniżając głos. – Potrzebowaliśmy go jak marynarki, którą wypożyczasz w drogiej restauracji, gdy do niej zajdziesz przypadkiem podczas spaceru. Platforma od dawna straszyła ­PiS-em zagranicę. Morawiecki ze swoim bankowym życiorysem miał być sygnałem, że nie cały biznes w Polsce jest przeciwko nam. Większość kolegów to rozumiała, ale wielu mimo wszystko po cichu sarkało na tę nominację.

Niektórzy zabrali nawet głos. Główny ekonomista SKOK, a obecnie poseł PiS, ­Janusz Szewczak na łamach prawicowego portalu wPolityce.pl pytał, jakim prawem wieloletni prezes banku kontrolowanego z zagranicy obejmuje stery polskiej gospodarki w rządzie „dobrej zmiany”. Bez rezultatu. Sznyt światowca, który mówi po angielsku, czyta ze zrozumieniem raporty finansowe, dobrze się czuje w międzynarodowym środowisku, a przy tym deklaruje przywiązanie do wartości konserwatywnych, piorunujące wrażenie zrobił zwłaszcza na Jarosławie Kaczyńskim. – Prezes od dawna szukał właśnie kogoś takiego jak Morawiecki. Kogoś, kto w gruncie rzeczy będzie przypominać Tuska – śmieje się poseł.

Podobne rekonstrukcje łatwo snuć oczywiście post factum, dopasowując pod tezę wybrane fakty i obserwacje. Nie ulega jednak wątpliwości, że jesienią 2015 r. Mateusz Morawiecki spadł z nieba także samemu Kaczyńskiemu. W PiS nie brak przecież historycznych rewizjonistów czy specjalistów od podnoszenia z kolan polityki zagranicznej, lecz w dziedzinie ekonomii na ławce kadrowej nie było ani jednej znakomitości. Tę lukę idealnie wypełniał człowiek spoza partyjnych struktur, niezaangażowany w walki frakcyjne, do tego z opinią fachowca, którą łatwo pokonać można każdego kandydata partyjnego. Słabym punktem strategii „dziel i rządź”, za pomocą której prezes Kaczyński od dawna trzyma na wodzy partyjnych delfinów, była niewątpliwie przewidywalność: jeżeli nie ci, to tamci. Witając w partii Morawieckiego, Kaczyński poszerzył automatycznie pulę asów w rękawie.

– Problem w tym – poseł PiS rozgląda się po sąsiednich stolikach – że marynarka nagle ożyła.

Irredenta

Gospodarką w rządzie Szydło początkowo miał sterować nie sam Morawiecki, lecz tandem złożony z ministra rozwoju i Pawła Szałamachy, który dostał Ministerstwo Finansów. Zespół uzupełniał jeszcze minister skarbu Dawid Jackiewicz, co z góry zwiastowało spory kompetencyjne i niewykluczone, że właśnie o to chodziło prezesowi PiS, którego ekonomia wprawdzie nudzi, ale który rozumie też, że żaden z gospodarczych jastrzębi nie powinien zbyt szeroko rozłożyć skrzydeł. Szałamacha miał już w życiorysie stanowisko wice­ministra skarbu w gabinecie Marcinkiewicza, potem PiS wysłał go nawet na studia z zarządzania publicznego na Harvardzie. Jackiewicz także nie był w partii nową twarzą. Dwa razy skutecznie ubiegał się o mandat posła, a do rządu Szydło trafił prosto z europarlamentu, do którego również startował z listy PiS. Z czysto politycznej perspektywy Mateusz Morawiecki wydawał się w tym triumwiracie najsłabszym ogniwem, lecz układ sił szybko zaczął się zmieniać na jego korzyść.

Najpierw tekę ministra stracił Szałamacha, krytykowany w partii i poza nią za źle przygotowany i w efekcie porzucony projekt podatku handlowego. Potem doszło do pierwszej ostrej konfrontacji z Jackiewiczem, o obsadę prezesury banku PKO BP, którym od 2009 r. kierował dobry znajomy Morawieckiego, Zbigniew Jagiełło.

Nad głową prezesa PKO ciemne chmury gęstniały od chwili, gdy jego bank podniósł ceny niektórych produktów i w ten sposób pokrzyżował szyki rządowi, który w tym samym czasie przekonywał opinię publiczną, że świeżo opodatkowane banki nie odważą się przerzucić tych kosztów na klientów, bo niezadowoleni zawsze będą mogli przejść do PKO BP.

– W tej rozgrywce wszystko, włącznie z jeszcze platformerską nominacją Jagiełły na prezesa, przemawiało za wygraną Jackiewicza – mówi urzędniczka Ministerstwa Skarbu. – Ostatecznie prezes PKO pozostał na stanowisku. W firmie mówiło się, że w tej sprawie Morawiecki interweniował aż na Nowogrodzkiej i postawił warunek, że jeśli Jagiełło odejdzie, to razem z nim.

Tuż potem minister – już w dubeltowej funkcji szefa resortów rozwoju i finansów – został zaprezentowany Polsce jako szef nowo powołanego Komitetu Rozwoju – czegoś w rodzaju minirady ministrów wszystkich resortów gospodarczych, która pod jego kierownictwem ma się zająć odbudową Polski z ruiny. Wstąpił również do PiS. Jednym z dwóch członków partii rekomendujących formalnie jego kandydaturę był, jak niesie gminna wieść, sam Jarosław Kaczyński. W PiS odczytano to zgodnie jako sygnał wysłany przez prezesa ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, który politycznie patronował Jackiewiczowi.

– Jarosław doszedł do wniosku, że czas zagrać w ulubioną grę i tymczasowo wzmocnić jedną frakcję przeciw drugiej – relacjonuje poseł PiS. – Ziobro od czasu skoku w bok do Solidarnej Polski był u prezesa na indeksie, zrobił to więc z przyjemnością.

Tyle że Morawiecki też nie zasypiał gruszek w popiele. Na biurko prezesa PiS trafiały kolejne projekty prorozwojowe jego autorstwa: pakiet ratunkowy dla polskich stoczni, projekt polskiego samochodu elektrycznego, strategia dofinansowania rodzimych start-upów kwotą 3 mld zł. Każdy z nich opakowany w korporacyjną stylistykę, która łatwo uwodzi ekonomicznego analfabetę, za jakiego uchodzi Jarosław Kaczyński. – Równolegle z tymi dokumentami szedł na Nowogrodzką stały przekaz o trudnościach z wcieleniem planów w życie, bo opór ministrów, bo brak koordynacji między resortami, bo partia nie rozumie strategicznej roli tych planów – mówi były bliski współpracownik ministra rozwoju i finansów. – Trudno czytać to inaczej niż jako komunikat dla Kaczyńskiego, że sprawy przyspieszą, kiedy premierem zostanie w końcu wicepremier.

Morawiecki, który w bankowości na bieżąco zajmował się szacowaniem ryzyka, musiał zauważyć, że pokonany Ziobro sprzymierzył się z premier Beatą Szydło, którą również coraz bardziej martwiła gospodarcza irredenta podwładnego. Sojusz dał znać o sobie już wiosną tego roku, kiedy w świeżo zrepolonizowanym banku Pekao SA nowy właściciel przystąpił do wymiany władz. Tym razem Morawieckiemu nie udało się wprowadzić swoich ludzi. Prezesem drugiego największego banku w Polsce, wartego ponad 33 mld zł, został Michał Krupiński, dobry znajomy Zbigniewa Ziobry, odwołany kilka miesięcy wcześniej ze stanowiska prezesa PZU S.A. Na początku roku zlikwidowano też Ministerstwo Skarbu, a jego uprawnienia, z nadzorem nad spółkami skarbu państwa na czele, przekazano pani premier. Efekt? Rafał Antczak, protegowany Morawieckiego wybrany w styczniu prezesem Giełdy Papierów Wartościowych, po kilku tygodniach zrezygnował z tego stanowiska z „powodów osobistych”, a nieoficjalnie – z uwagi na twardy brak akceptu dla swojej kandydatury u prezes rady ministrów. Wrzesień przyniósł Morawieckiemu jeszcze jedną porażkę, tylko wizerunkową, ale bolesną: Człowiekiem Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy została Beata Szydło! Kulisy głosowania pokazują temperaturę konfliktu. Jeszcze na początku sierpnia wygrana Morawieckiego była niemal pewna, ale wtedy kapitułę nagrody niespodziewanie poszerzono o dziewięć osób, w tym o prezesa PZU Pawła Surówkę i szefa spółki Energa Daniela Obajtka. Pierwszy zalicza się do wiernych współpracowników Zbigniewa Ziobry. Drugi może mieć u ministra sprawiedliwości dług wdzięczności po tym, jak podległa Ziobrze prokuratura wycofała wobec niego zarzut korupcji. Obie strony do ostatniej chwili liczyły szable. Ostatecznie – jak przyznaje zasiadający w kapitule Jerzy Meysztowicz, były wicewojewoda małopolski – pani premier wygrała ze swoim zastępcą różnicą dwóch głosów.

Poseł PiS musi już biec na pociąg, dlatego dziękuje za następną kawę. – To, co teraz panu powiem, jest już tylko moim przypuszczeniem, ale wydaje mi się, że za ostatnimi porażkami Morawieckiego stoi Jarosław Kaczyński. Takie widowiskowe przyłożenie po łapach jest w jego stylu. Zwłaszcza gdy traci wobec kogoś cierpliwość.

Konstytucja w Excelu

Gdy w maju 2007 r. Mateusz Morawiecki obejmował prezesurę BZ WBK, kurs akcji banku na warszawskiej giełdzie sięgał 280 zł. Kiedy rezygnował z tej funkcji w październiku 2015 r., przechodząc do rządu Beaty Szydło, inwestorzy płacili za nie 313 zł – a w międzyczasie BZ WBK zaliczył jeszcze głęboką przecenę, gdy wiosną 2009 r. jego kurs zanurkował poniżej 80 zł za akcję. Wycena giełdowa odzwierciedla nie tylko stan firmy, ale też jej potencjał wzrostowy i wizerunek na rynku. Morawiecki oddał zatem BZ WBK w stanie co najmniej nie gorszym od tego, w jakim objął go osiem lat wcześniej – zwłaszcza że w tym samym czasie większość banków w Polsce radziła sobie wyraźnie gorzej. Na warszawskiej giełdzie indeks WIG-Banki spadł z poziomu ok. 8500 poniżej 6900 punktów. Morawiecki okazał się więc dobrym menedżerem, co pośrednio potwierdził też jego długi staż na stanowisku prezesa. Tylko czy szlachectwo zdobyte na bankowym poletku da się immatrykulować w świecie polityki?

Obrotowe drzwi, przez które polityczne i biznesowe elity zasilają się nawzajem świeżą krwią, nie są fenomenem ani nowym, ani tym bardziej rdzennie polskim, podobny mechanizm od lat kręci m.in. polityką gospodarczą USA. Politycy przechodzący do prywatnego biznesu – jak ostatnio José Barroso, były przewodniczący Komisji Europejskiej, a wcześniej niemiecki kanclerz Gerhard Schröder – budzą też od lat niezmiennie obawy o czystość ich politycznych intencji w trakcie urzędowania.

Transfery w drugą stronę niosą ryzyko innego rodzaju. Gospodarka skalibrowana pod wymagania dużych koncernów wielu politykom z korporacyjnym rodowodem wydaje się czymś oczywistym, bo tu łatwo wtłoczyć politykę gospodarczą w prosty paradygmat inwestycja–zysk. W tej logice blisko 16 mld zł ulg podatkowych udzielonych od 1998 r. firmom wchodzącym do specjalnych stref ekonomicznych to nie pomoc, lecz właśnie inwestycja – w nowe miejsca pracy, przyszłe podatki, nade wszystko zaś w unowocześnienie gospodarki zasilonej know-how zagranicznych inwestorów. Na argumenty, że ten rachunek zysków w praktyce wypada blado, bo koncerny i bez ulg świetnie radzą sobie z optymalizacją podatkową, a strefy ściągają do Polski głównie montownie zagranicznych koncernów i proste centra usługowe, pozostają głusi kolejni ministrowie finansów – bez względu na to, czy rządzi PO, czy PiS. Może dlatego, że bez względu na to, kto wygrywa wybory, stery gospodarki i tak obejmuje fachowiec z korporacyjnym rodowodem. Mateuszowi Morawieckiemu miejsce w fotelu ministra finansów ustąpił w końcu Jacek Rostowski, pełniący przed objęciem tego stanowiska funkcję doradcy zarządu banku Pekao SA.

Głównym problemem nie jest jednak to, że ukształtowani w biznesie politycy stąpają twardo po budżetowym gruncie, lecz to, że w ten sposób tracą też łatwo z pola widzenia niemal wszystko, co bezpośrednio nie przekłada się na zyski. Edukacja, kultura, nawet bezpieczeństwo i gospodarka przestrzenna przestają być domeną wspólną, a stają się pozycją w arkuszu kalkulacyjnym, środkami do ewentualnej alokacji. Mateuszowi Morawieckiemu bankierski sznyt również nie zanikł natychmiast po przejściu do polityki. Na początku 2016 r. wicepremier ogłasza np. swój głośny plan na rzecz zrównoważonego rozwoju i kreśli wizję biliona złotych na inwestycje, które mają rozhulać polską gospodarkę. Minister przedstawia źródła dla sfinansowania tej bonanzy, wskazuje pierwsze cele i podkreśla efekty. – Tyle że w dużej firmie planowanie inwestycji zaczyna się od wyznaczenia celów do osiągnięcia i dopiero pod nie dopina się finansowanie – zauważa prof. Dariusz ­Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej. – Program Morawieckiego przypomina bardziej strategię banku, który szacuje, ile pieniędzy może w danym momencie wpompować w rynek, i szuka celów inwestycyjnych z dużą stopą zwrotu.

Alergia na czerwone

W polityce gra również toczy się o odsetki, choć ich wypłata odbywa się zwykle w czteroletnim cyklu wyborczym. Plan Morawieckiego to niewątpliwie mieszanka realnych celów rynkowych i pobożnych życzeń kreślonych pod wyborczą publikę, taki polski New Deal, choć to już nie ten sam świat i nie ta sama gospodarka, co w latach 30. ubiegłego stulecia. Inwestując budżetowe pieniądze w kolejne „narodowe” programy rozwoju, wicepremier na szczęście nie musi udawać, że nad niewidzialną rękę rynku Hayeka zaczął przedkładać Keynesowski interwencjonizm państwowy dopiero teraz. Wyraz temu Morawiecki dał dobitnie już w głośnym wywiadzie z kwietnia 2009 r., gdy krytykował kolegów bankierów za to, że w obliczu kryzysu niebezpiecznie zbliżają działania swoich banków do metod piramid finansowych. Po upadku Lehman Brothers banki na całym świecie przestały pożyczać sobie nawzajem pieniądze i niektóre z nich dla zachowania płynności gwałtownie podniosły oprocentowanie depozytów, byle ściągnąć od klientów jak najwięcej gotówki. „Trzeba poważnie przemyśleć administracyjne ograniczenie wysokości oprocentowania” – grzmiał wtedy szef BZ WBK.

– Prawie oplułem się kawą, kiedy to przeczytałem – wspomina były prezes dużego banku. – Atmosfera w branży była wtedy taka, żeby za wszelką cenę nie dać się rozjechać opinii publicznej i politykom, a ten nagle wyskakuje właściwie z propozycją centralnego sterowania bankami!

W gruncie rzeczy Morawiecki już wtedy cieszył się zasłużoną opinią branżowego enfant terrible. To pod jego kierownictwem BZ WBK nabawił się w branży złośliwego miana „Instytutu Pamięci Narodowej”. Bank sponsorował m.in. wirtualne muzeum Kresy-Syberia i wyemitował kartę płatniczą o tej nazwie. Wyłożył również pieniądze na „Bitwę Warszawską”, a po katastrofie smoleńskiej zamówił w kilku gazetach nekrologi. Sam prezes też nie krył się ze swoimi sympatiami politycznymi. Po jednym z wywiadów musiał się nawet tłumaczyć przełożonym z hiszpańskiej grupy Santander ze słów o „alergii na kolor czerwony”; nowi właściciele BZ WBK posługiwali się logotypem właśnie w kolorze ostrej czerwieni.

W logotypie PO i PSL czerwień na szczęście nie dominuje, zapewne dlatego prezes przyjął w 2010 r. propozycję członkostwa w Radzie Gospodarczej przy premierze ­Donaldzie Tusku. Gdy pięć lat później, po dołączeniu do ekipy Beaty Szydło, opozycja zaczęła mu to przypominać, broniący go politycy PiS niechcący wygadali, że w tym samym czasie Morawiecki doradzał również… Jarosławowi Kaczyńskiemu. „Mogę to dzisiaj ujawnić, pozostawał z nami w dobrych relacjach i był w naszym zapleczu eksperckim” – przyznał w TVN24 Adam Bielan, senator Zjednoczonej Prawicy.

Wojciech Myślecki, wrocławski opozycjonista i znajomy Morawieckiego, lubi w wywiadach powtarzać tę samą myśl: „Mateusz reprezentuje ten typ inteligencji, który pozwala piłkarzowi ustawić się tam, gdzie ta piłka za parę chwil się znajdzie, zamiast uganiać się za nią po boisku”.

Nic więc dziwnego, że w PiS wicepremier wzbudza dziś u dużej części polityków dystans podszyty nieufnością. – Wszyscy, włącznie z prezesem, wisimy na 500 plus – mówi jeden z działaczy rządzącej partii. – Dopóki to działa, będziemy wspierać każdy pomysł Morawieckiego, który zwiększa wpływy budżetowe. Tam, gdzie w grę wchodzą duże wydatki groźne dla naszego socjalu, prędzej czy później dostanie czerwone światło.

Ćwiczenia z mimikry

Sam Morawiecki musi jednak zdawać sobie sprawę z tego, o czym partyjni koledzy mogą nie mieć pojęcia: każdy rząd w pewnym stopniu jest dziś zakładnikiem globalizacji. Mocne słowa o przykręcaniu śruby koncernom pasują może do narracji o powstawaniu z kolan, którą PiS usypia twardy elektorat, nie mają jednak pokrycia w rzeczywistości, w której partia musi na bieżąco dogadywać się z wielkim biznesem. Sęk w tym, że już zeszłoroczne podniesienie płacy minimalnej, ozusowanie umów-zleceń i obniżenie wieku emerytalnego nie przysporzyły PiS sympatii u inwestorów zagranicznych. Stracone punkty można odrobić dzięki zapowiedziom rozszerzenia na cały kraj ulg dostępnych teraz tylko w specjalnych strefach ekonomicznych. Ale jak bezpiecznie zakomunikować to też elektoratowi, który codziennie bombarduje się informacjami o patologiach w ulgach podatkowych?

Lawirując między oczekiwaniami wyborców a budżetowymi koniecznościami PiS nie może zatem skręcić za mocno w żadnym kierunku. Polską gospodarkę niesie przecież nie tylko konsumpcja wewnętrzna stymulowana w części przez 500 plus. Równie ważna jest dobra koniunktura w globalnej gospodarce, która zachęca do inwestycji nad Wisłą. W 2016 r. – jak podliczyła firma doradcza E&Y – kapitał zagraniczny stworzył w Polsce 22 tys. nowych miejsc pracy, co dało nam pod tym względem piąte miejsce w Europie. Można oczywiście uznać to za potwierdzenie propagandowych komunikatów o tym, że Polskę stać już na postawienie się obcemu kapitałowi bez ryzyka odpływu inwestycji, bliższe prawdy będzie jednak założenie, że dla inwestorów – mających na głowie Brexit, kłopoty strefy euro czy coraz większe ryzyko kryzysu w Chinach – groźne miny Warszawy stanowią problem w gruncie rzeczy marginalny.

Czar pryśnie z chwilą, gdy skupiony na walce wewnętrznej rząd uwierzy, że naprawdę awansował do rangi podmiotu w rozgrywce wielkich sił gospodarczych globu i mocniej dokręci śrubę inwestorom. Dla banku JP Morgan, który niebawem otworzy w Polsce pierwsze centrum usług, przeniesienie go za kolejną granicę będzie banalnym zadaniem logistycznym, które warto podjąć choćby po to, by pokazać, kto tu rządzi. Mowa w końcu o instytucji wartej na giełdzie 330 mld dolarów.

Mateusz Morawiecki musi więc grać dwie role jednocześnie i przyznać trzeba, że z gracją uprawia tę mimikrę. Pytany o fundusze unijne w Telewizji Trwam, odpowiada z grymasem na twarzy, że dla gospodarki mają one marginalne znaczenie, choć w tym czasie planuje inwestycje na bilion złotych, z czego aż połowa ma pochodzić z Brukseli! A tuż po tym, gdy agencja ratingowa Standard & Poor’s tnie ocenę wiarygodności Polski, Morawiecki ponownie wkłada makroekonomiczne zarękawki i mówi fachowym językiem o stabilnych fundamentach złotego oraz relatywnie małej ekspozycji Polski na turbulencje na rynkach wschodzących.

Taka praca.©℗

KORPORACJA JAK PAŃSTWO

800 NAJWIĘKSZYCH FIRM świata wytwarza obecnie już około 50 proc. globalnego produktu krajowego brutto – szacuje Prof. Paul H. Dembinski, dyrektor Observatoire de la Finance w Genewie.

Gdyby ranking największych gospodarek świata, publikowany co roku przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, uzupełnić o korporacje, największa sieć handlowa, amerykański Walmart, z 482,1 mld dolarów przychodu w ubiegłym roku, zmieściłaby się w nim na 24. miejscu – spychając z tej pozycji Polskę. Paliwowy gigant Exxon Mobil (226,09 mld dolarów) wyprzedziłby Bangladesz na 45. pozycji, zaś Apple z przychodami na poziomie 215 mld dolarów zająłby na liście 46. miejsce należące do Portugalii. Same zyski netto wypracowane w zeszłym roku zapewniłyby Walmartowi w rankingu MFW 131. miejsce, w sąsiedztwie Armenii, Namibii czy Malty. Za amerykańską siecią uplasowałoby się jeszcze ponad 50 państw.

Rosnąca dysproporcja sił między korporacjami a państwami coraz częściej rzutuje na politykę gospodarczą i społeczną poszczególnych krajów. Narzędziem nacisku na rządy stały się zwłaszcza trybunały arbitrażowe. Przed najważniejszym z nich, Międzynarodowym Centrum Rozstrzygania Sporów Inwestycyjnych ICSID, w 2015 r. (najnowsze pełne dane) toczyły się 52 sprawy, w większości przeciwko rządom krajów rozwijających się, z czego jedna trzecia arbitraży dotyczyła sporów o wydobycie surowców. W ciągu ostatniej dekady liczba takich pozwów wzrosła aż dziesięciokrotnie.

W 2009 r. kanadyjska firma wydobywcza Pacific Rim wystąpiła do ICSID o 284 mln dolarów odszkodowania od Salwadoru za to, że kraj nie zezwolił jej na eksploatację tamtejszych złóż złota. Kanadyjczycy w 2002 r. dostali w Salwadorze koncesję na poszukiwania tego surowca. Odmówiono im dopiero zgody na wydobycie, firma nie spełniła bowiem wymogów kraju dotyczących ochrony środowiska. Arbitraż zakończył się w 2016 r. wyrokiem korzystnym dla pozwanego kraju. W sentencji wyroku podkreślono skalę roszczeń korporacji, nieproporcjonalnie wysoką do poniesionych kosztów: 284 mln dolarów to około 50 proc. rocznego budżetu Salwadoru na edukację. ©(P)

MR

PRZEPISY NA SUKCES

„Zwiększenie udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym, nowa jakość polityki eksportowej, pakiet ułatwień dla firm, początek elektromobilności w Polsce, efektywne zjednoczenie instytucji rozwoju, ponad 50 tys. nowych miejsc pracy w sektorze zaawansowanych usług dla biznesu, wyższe płace w większości branż czy pozyskiwanie nowoczesnych technologii i inwestycji polskich oraz zagranicznych bez wyprzedaży majątku narodowego”.

Mateusz Morawiecki, marzec 2017

„Byłbym skłonny zdecydować się na jakieś spowolnienie wzrostu ekonomicznego, jeżeli byłoby ono ceną przeforsowania mojej wizji Polski”.

Jarosław Kaczyński, grudzień 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017