Maszyna do życia

Tomasz Szlendak, socjolog: W galeriach jest więcej ludzi niż w kościołach. W niektórych województwach nawet dwukrotnie. Dziś cykl i rytuał życia ustalany jest przez zakupy w galerii, a nie przez niedzielną Mszę.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Galeria handlowa / fot. Paul Lloyd / sxc.hu /
Galeria handlowa / fot. Paul Lloyd / sxc.hu /

Michał Kuźmiński: Bywa Pan w galeriach handlowych?

Tomasz Szlendak: Oczywiście. Czy można dziś nie bywać w galerii handlowej? To instytucja totalna, instytucja magnes, zmuszająca nas, byśmy przynajmniej raz na tydzień do niej zajrzeli.

Galeria tworzy przestrzeń alternatywną dla miasta, chce być odbiciem całego naszego świata. Pytanie, jak go odbija.

Przede wszystkim tworzy świat absolutnie sztuczny. Rzeczywiście, gdy spojrzymy na łódzką Manufakturę czy Silesia City Center, zobaczymy instytucje, w których można realizować wszelkie formy życia społecznego: od zakupów, poprzez jedzenie, spacerowanie (bo galeria udaje ulicę w centrum miasta), aktywności kulturalne, jak czytanie czy oglądanie filmów, po duchowość, bo w Silesii jest też kaplica. Można z galerii nie wychodzić przez całą dobę, realizując wszelkie potrzeby, może poza spaniem.

Jeszcze...

Skoro w galeriach działają już centra odnowy biologicznej, to prędzej czy później znajdą się tam kapsuły, w których będziemy mogli odpocząć. Przy amerykańskich galeriach działają hotele.

Jak galeria konkuruje z przestrzenią miejską? Jest "prywatną przestrzenią publiczną", a te formy życia społecznego, które Pan wylicza, koniec końców podporządkowane są konsumpcji.

W pańskim pytaniu pobrzmiewa oksymoron: jeśli coś jest prywatne, to już nie publiczne. W prywatnej przestrzeni jej właściciel wprowadza pewne reguły: nie można tam np. protestować, przeprowadzić akcji o charakterze politycznym, nie można tam nawet pójść i niczego nie kupić. Niedozwolone jest cokolwiek, co wykracza poza akty konsumpcji, a przynajmniej poza jej symulowanie. Ale galeria i tak zawłaszcza życie społeczne. Przywołana już łódzka Manufaktura jest tu świetnym przykładem: doklejone są do niej instytucje symulujące życie publiczne, np. Muzeum Sztuki. Owszem, naprawdę niezłe, ale służące przecież rozszerzeniu przestrzeni galerii handlowej. W efekcie ulica Piotrkowska się wyludniła. Manufaktura pożarła ludzkie mrowie, które wcześniej przepływało przez główną ulicę miasta.

Można z tego czynić galeriom zarzut. Ale czy niekiedy - np. w mniejszych miastach - nie stanowią one jedynej dostępnej przestrzeni publicznej?

Problem jest trochę bardziej złożony. W Polsce ekspansja galerii nakłada się na niepokojące zjawisko: na głównych ulicach czy deptakach nie ma miejsc, które służyłyby ludziom. W wielu miastach nie ma rozsadników kultury w postaci księgarni czy nawet - poza miejscowościami turystycznymi - kawiarni. Ich miejsce zajmują banki. Gdy przestrzeń publiczna się nimi wypełni, ludzie muszą się gdzieś przenieść. Zyskują na tym galerie.

Pewnych kategorii ludzi w galerii nie spotkamy: skoro jest ona odbiciem świata, o uczestnictwie w którym decyduje zasobność portfela, muszą się pojawić wykluczeni. Gdzie Pan ich widzi?

Wśród tych, którzy nawet nie są w stanie symulować konsumpcji. Bo nie wszyscy, którzy przychodzą do galerii handlowej, są konsumentami. Choćby dzieciaki, które w galerii głównie symulują konsumpcję: wąchają, smakują, przymierzają, są odpowiednio ubrani. Wykluczeni zaś nie wyglądają odpowiednio, nie potrafią się zachować, nie przyszli tam, żeby zbierać wrażenia. I są usuwani za pomocą mechanizmów kontroli społecznej: kamer i zjawiającej się szybko ochrony.

Galeria to przestrzeń, do której trzeba kupić specjalny bilet. Jest symulacją społeczeństwa także w tym sensie, że wielu kategorii ludzi w niej po prostu nie ma. Nie spotka pan tam osób w mocno zaawansowanym wieku, niezbyt wielu w nich także niepełnosprawnych.

Gdy zaczynamy wykluczać z przestrzeni publicznej ludzi, którzy nie odpowiadają nam wizualnie albo ze względu na status majątkowy, zaczyna się robić groźnie.

Cóż, nie ma społeczności niewykluczających. A Polacy, zbiorowość patologicznych indywidualistów, cenią sobie procedury wykluczania. Wszyscy mamy niedobór prestiżu. Miejsce takie jak galeria pozwala zademonstrować, że mnie stać: nieważne, co z kupionymi przedmiotami zrobię, liczy się, że mogę pospacerować od sklepu do kawiarni z potencją w postaci karty płatniczej. To oczywiście wzmacnia poziom nierówności społecznej w Polsce: w galerii znajdują się ci, którzy mogą.

Jeszcze niedawno dzieci uczyły się reguł i hierarchii społecznych na podwórku: górą był ten, kto lepiej grał w piłkę. Dziś młodzież z małych miasteczek wsiada wspólnie w pociąg i jedzie do dużego miasta, pobyć w galerii handlowej. Czego się tam nauczy?

Najmłodsza kategoria wiekowa, która socjalizuje się w galeriach handlowych, uważa tę przestrzeń - korzystając z metafory George’a Ritzera - za "umagicznioną": to czarodziejski cyrk, w którym kolorowe atrakcje wyskakują jak króliki z kapelusza, gdzie dziecko może zaspokoić wszystkie potrzeby. I galeria o tym wie, organizując rozmaite imprezy dla dzieci, by je przyciągnąć. Druga kategoria wiekowa, dla której galeria jest przestrzenią umagicznioną, to ludzie w średnim wieku, którzy pamiętają jeszcze niedobory czasów PRL-u. Młodzież w wieku 15-19 lat dorasta już w świecie kultury konsumpcyjnej i tego rodzaju przestrzenie są dla niej zwyczajne. To już nie ulice, lecz galerie są dla nich przestrzenią publiczną i nie rozumieją, jak można to przekonanie podważać.

To właśnie w tej kategorii wiekowej widać zjawisko pozytywne. Otóż skoro są to ludzie, którzy dojrzewali w ramach kultury nadmiaru, paradoksalnie zaczynają się koncentrować nie na samej konsumpcji, lecz na tym, co ważniejsze - widać wyraźnie, że np. kapitał wspólnotowości w tej kategorii wiekowej jest znacznie wyższy. Polacy w średnim wieku okazują się klasycznymi materialistami, którzy bez reszty wsiąknęli w kulturę konsumpcyjną - bo wcześniej po prostu jej nie mieli.

Wydawałoby się, że spędzając mnóstwo czasu w środowisku, w którym prestiż zdobywa ten, kto ma pieniądze, młodzież będzie się uczyć czysto konsumpcyjnych postaw...

To nie takie proste. Młodzi ludzie są wpleceni w świat konsumpcji i gadżetów. Bez smartfonów czy ciuchów z odpowiednim logo po prostu nie funkcjonują. Ale z drugiej strony, starają się tego wszystkiego używać do budowania swojego kapitału społecznego. By sprzedać siebie na społecznej scenie nie poprzez owe gadżety czy marki - jak wciąż jeszcze wydaje się sprzedawcom - lecz poprzez to, co z tymi rzeczami zrobią. Przez akty kreacji. Młodzież widzi, że nie wystarczy tylko kupić i mieć - trzeba dodać coś od siebie.

Czyli smartfon jest po to, by się komunikować, a ciuchy - żeby twórczo je ze sobą zestawić?

Ciuchy - żeby wyrazić siebie. Smartfon zaś - by utrzymać więź z bliskimi. Dzielenie się zdjęciami niekoniecznie służy popularyzacji własnej sztuki. Zdjęciami się wiążemy z innymi.

W każdym amerykańskim filmie klasy C o uczniach czy studentach problemy bohaterów kręcą się wokół braku prestiżu w grupie. Głównym, deficytowym dobrem, którego potrzebują dziś młodzi, jest szacunek.

Gdy w badaniach socjologicznych zmuszamy ich do odpowiedzi na pytanie: "jaki jesteś?", 19-latkowie odpowiadają: "szanujący innych". Prestiż, szacunek to coś, na co zwracają ogromną uwagę. To dla nich o wiele ważniejsze niż np. dla młodzieży sprzed 30 lat. Możemy więc powiedzieć, że wskazuje to na pewien deficyt: że owego prestiżu i szacunku nie mają. I szukają go poprzez akty wyrafinowanej konsumpcji.

Może więc to nie tak źle, że socjalizują się w konsumpcyjnej rzeczywistości?

Rzecz w tym, że nie mają wyjścia. Nie ma już przestrzeni niekonsumpcyjnych. Konsumpcja wyraża dziś wszystko: od potrzeb prostych po metafizyczne. Religia także jest opanowana przez reguły konsumpcji.

Galeria próbuje stać się światem, a świat staje się galerią handlową?

Świat już jakiś czas temu zaczął się stawać galerią handlową. Nawet Licheń można odczytywać jako przestrzeń konsumpcyjną.

Świat zaczyna udawać galerię, ponieważ ona ludzi przyciąga. Zaobserwowałem to ostatnio w badaniach prowadzonych dla Ministerstwa Kultury: nad kulturą w mieście i kulturą prowincjonalną. W mieście wyraźnie widać, że muzea czy domy kultury stają się czymś, co nazywam wielozmysłowymi instytucjami eventowymi. Wszystkie zmysły są tam atakowane, wszystko musi się zamykać w wydarzeniu trwającym godzinę-półtorej, wszystko musi być skonsumowane w jednym miejscu: obrazy, dźwięki, gadżety, zapachy. Muzeum Powstania Warszawskiego symuluje galerię handlową: wszystko nadaje się do skonsumowania każdym zmysłem. Inaczej nikt by do instytucji kultury nie przyszedł.

Nawet religia jest podporządkowana konsumpcji?

Proszę zwrócić uwagę, co się dzieje w niedzielę: najpierw jest churching, czyli wybieranie takiego kościoła, który wygląda lepiej, ma lepszy Grób Pański, gdzie wokół żłóbka biegają fajniejsze zwierzątka, a ksiądz wygłasza lepsze kazania. Po churchingu jedzie się do galerii. O 12.00 zapchany jest w Toruniu parking przed kościołem garnizonowym, a o 13.30 przed Galerią Copernicus. To dwa światy, które Polakom się nakładają.

A nie konkurują?

Nie w głowach Polaków. Jesteśmy niezwykle wybiórczy, gdy chodzi o przestrzegane przez nas normy. Metafizycznemu Bogu świeczkę, a diabłu konsumpcji ogarek.

Uważa się też, że ludzie chodzą do galerii kosztem życia rodzinnego - a może chodzą tam właśnie po to, by spędzać czas z rodziną?

Oczywiście. Jest tu pewna analogia z tym, co działo się w USA na przełomie lat 50. i 60., gdy na skalę masową pojawiła się telewizja. Kiedy zamiast przy stole z obiadem Amerykanie zaczęli zasiadać na sofie przed telewizorem, moralizatorzy ogłosili upadek rodziny. Nic podobnego nie nastąpiło. Telewizor okazał się znacznie lepszym ośrodkiem skupienia rodziców i dzieci niż obiad, bo pozwalał im przebywać wspólnie przez kilka godzin. Teraz, w dobie internetu, gdy wszyscy siedzimy przed własnym interfejsem, powstaje kłopot: każdy robi co innego, nie ma przestrzeni skupiającej wszystkich razem.

Poza jedną: galerią handlową. Ludzie jadą z dziećmi na lody, spacerują za rękę, rozmawiają. Rodzina ma się tam całkiem dobrze. Często lepiej niż w domu, gdzie zbyt dużo jest przestrzeni prywatnej. Nawet dwulatek ma własną.

Napisał Pan w książce "Supermarketyzacja", że przyjemność nie jest już nagrodą za trud pracy, lecz społecznym obowiązkiem.

Jest stylem życia, codziennością. Drobne przyjemności stają się wypełniaczami czasu i przestrzeni. Jeśli młody człowiek jeździ na desce, koncentruje wokół tego całą swoją twórczość, styl bycia, życie społeczne. Równocześnie czas pracy, szkoły czy studiów niezwykle się wydłuża i rozprasza. Nie siedzimy od 7.00 do 16.00 w szkole czy pracy - rozkłada się ona na cały dzień czy miesiąc. Zostają nam więc tylko rozproszone okruchy czasu wolnego. Musimy się zatem koncentrować na gwałtownych i chwilowych przyjemnościach, które stają się naszym obowiązkiem. Często, mając wolny jedynie wieczór z piątku na sobotę, musimy się czymś szybko znieczulić. Rozpowszechnione jest tzw. wilkołactwo - efekt obserwowany np. na egzotycznych wakacjach, gdzie grzecznie leżący za dnia na plaży ludzie w nocy zmieniają się w imprezowe bestie. Polacy, zmęczeni nieustannością pracy i rozproszeniem czasu wolnego, muszą kiedyś odreagować. Co ciekawe, coraz częściej odreagowują tak kobiety.

A właśnie - w 2004 r. pisał Pan na łamach "TP" o różnicach rytuałów zakupowych kobiet i mężczyzn: że gdy te pierwsze są w swoim żywiole, drobiazgowo wybierając i krążąc po sklepach, ci drudzy męczą się, chcąc jak najszybciej wyjść z galerii handlowej. Coś się od tego czasu zmieniło?

Owszem. Obserwujemy dość gwałtowne zmiany, które są konsekwencją zmian na rynku edukacyjnym, a w konsekwencji matrymonialnym. Ludzie uczą się coraz dłużej, po studiach robiąc staże, aplikacje czy doktoraty. Coraz bardziej oddala się więc termin pierwszego ślubu. W dużych miastach to dziś 30.-31. rok życia dla mężczyzn, 27.-28. dla kobiet - w Warszawie nawet powyżej trzydziestki, jeśli w ogóle. Mężczyźni doświadczają więc albo długiego okresu mieszkania samemu, albo w przypadku tzw. gniazdowników mieszkania z mamusią i tatusiem. W tym długim okresie, gdy żadna kobieta, jak w tradycyjnym modelu, nie realizuje za nich ich potrzeb konsumpcyjnych - nie kupuje im skarpet, firanek czy bazylii - muszą robić to sami.

Obserwujemy więc, zwłaszcza u młodych mężczyzn, silny wzrost umiejętności konsumpcyjnych. Z drugiej strony, galerie handlowe coraz częściej upominają się o mężczyznę, rozwijając przestrzenie, w których nieszczęśnik się nie gubi, jak w sklepach z ciuchami. Coraz częściej pojawiają się sklepy modelarskie, niemal zawsze są sklepy ze sprzętem hi-fi czy płytami.

Po bydgoskiej galerii Focus Mall, poza miejscami, gdzie się je, chodzą praktycznie same kobiety z dziećmi. Ale już w Saturnie znajdzie pan 75 proc. klienteli męskiej. W pewnym momencie następuje w galerii separacja.

Jak to się ma do wspólnego spędzania czasu, o którym rozmawialiśmy?

Najwięcej rodzinnego czasu w galerii handlowej spędzamy w food courcie. Lody, ryba, hamburgery czy kebaby - to wokół nich koncentruje się życie rodzinne. Kolejnym takim miejscem jest przygaleryjny multipleks lub centrum rozrywki, gdzie gra się w kręgle i bilard. To tam zobaczymy całe rodziny. Wreszcie - znajdziemy je przy wejściach do galeryjnych supermarketów.

Wczoraj w Galerii Krakowskiej widziałem rozstawione na korytarzach makiety, rodzaj muzeum z masy papierowej, przedstawiające wynalazki Leonarda da Vinci, które oglądano całymi rodzinami. Ale to symulacja muzeum. Galerie konkurują z kulturą wysoką?

Coraz częściej w galeriach handlowych wystawiana jest sztuka - już nie tylko w poznańskim Starym Browarze, do którego dodano galerię sztuki, dużą księgarnię i rzeźbę Mitoraja. Tyle że tego rodzaju symulacje obcowania z kulturą muszą się nadawać do skonsumowania dla przeciętnego Polaka. Będzie tam więc szeroko rozumiany Mitoraj, ale już nie formy sztuki niekompatybilne z firmą sprzedającą ubrania, oddziałem banku i budką z lodami.

Inna sprawa, że socjologia kultury już dawno pożegnała się z podziałem na kulturę wysoką i niską. Mamy raczej do czynienia z wszystkożernością kulturalną. Przestrzeń galeryjna jest świetnym przykładem na ekspansję tej wszystkożerności: zjem lody i obejrzę dzieła sztuki.

Gdy w Szczecinie badaliśmy przestrzenie kultury, okazało się, że do ponad 30 oddziałów tamtejszej biblioteki wojewódzkiej chodzi miesięcznie tyle samo ludzi, co dziennie do szczecińskiej Galerii Galaxy. Co więc zrobił dyrektor placówki? Zapisuje ludzi do biblioteki w galerii handlowej. W ten sposób wysokie zaczyna żyć w symbiozie z niskim.

Jak więc wyobraża Pan sobie przyszłość galerii handlowych, a przez ich pryzmat - naszą? Wszyscy skończymy w galeriach?

Już tam siedzimy. W galeriach jest więcej ludzi niż w kościołach. W takich województwach jak pomorskie, kujawsko-pomorskie czy zachodniopomorskie - nawet dwukrotnie więcej. Wyraźnie przeszliśmy na styl życia, którego cykl i rytuał ustalany jest przez zakupy w galerii, a nie niedzielną Mszę.

Zatem Kościół powinien postąpić tak samo jak szczecińska biblioteka?

Przeciwnie: powinien się odciąć od jarmarku, którego wyrafinowaną wersją jest galeria. Odchodzenie ludzi od Kościoła obserwuję w momencie, gdy zamienia się on w przestrzeń umagicznioną na wzór galeryjny. A gdy chodzi o przyszłość: kupować rozmaite przedmioty zaczynamy coraz częściej w sieci. Galerie handlowe będą się więc zamieniać w przestrzenie rozrywki i tzw. usług niematerialnych: będzie się wymyślało nowe wrażenia i doznania - nie rzeczy, lecz wydarzenia, przedstawienia konsumpcyjne. Galerie będą stawiać na SPA, kręgielnie, place zabaw dla wszystkich, jaskinie hazardu czy jeszcze niewyobrażone przez nas usługi i rozrywki przyszłości. Nie zaś na przedmioty.

Ale klientów nie stracą?

Przeciwnie - będą jeszcze bardziej imperialne, jeszcze intensywniej będą przyciągać. Im więcej będzie tam usług cielesno-duchowych, tym częściej ludzie będą tam siedzieć.

Jacy będą ci ludzie?

Być może bardziej twórczy. W kulturze - jak to się w socjologii mawia - postniedoboru zaczynamy się zastanawiać nie nad tym, jak wiązać koniec z końcem, jak zdobyć zasoby niezbędne do życia, lecz nad sensem. Stajemy się bardziej innowacyjni. W krajach o wysokiej jakości życia, jak Norwegia, Szwecja czy Dania, obserwuje się równocześnie wysoką kreatywność. Wszystkie potrzeby są tam zaspokojone, a równocześnie największy odsetek ludzi pracuje w tzw. przemysłach kreatywnych. Jeśli nie nastąpi żadne tąpnięcie, nasza kultura będzie zmierzać właśnie w takim kierunku. Nie będzie tak, jak w filmie "Wall-e", gdzie upasiona ludzkość zajęła się jedzeniem i popijaniem drinków. Z nudów ludzie wezmą się za twórczą aktywność. Człowiek jest zwierzęciem nienasyconym. Gdy nasyci się gadżetami, ciuchami i jedzeniem, zacznie poszukiwać nowych deficytów do zaspokojenia.

W końcu starożytni, majętni Grecy, mając niewolników, którzy wykonywali za nich pracę, mogli się wziąć za filozofię i rozwój...

TOMASZ SZLENDAK (ur. 1974) jest socjologiem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się m.in. badaniami zmiany obyczajów w kulturze zachodniej, socjologią konsumpcji, kultury i rodziny. Opublikował m.in.: "Supermarketyzacja. Religia i obyczaje seksualne młodzieży w kulturze konsumpcyjnej" (Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, 2004), "Leniwe maskotki, rekiny na smyczy. W co kultura konsumpcyjna przemieniła mężczyzn i kobiety" (Wyd. Jacek Santorski & Co., 2005), "Socjologia rodziny. Ewolucja, historia, zróżnicowanie" (PWN, 2010).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011