Marszałek pod wpływem

Jego słabe nerwy doprowadziły do najpoważniejszego kryzysu parlamentarnego w historii III RP. Marek Kuchciński jest na dobrej drodze, by stać się najbardziej tragiczną postacią tego dramatu.

09.01.2017

Czyta się kilka minut

W środku marszałek Marek Kuchciński, posłowie opozycji obok i poniżej. 33. posiedzenie Sejmu VIII kadencji, 16 grudnia 2016 r. / Fot. Adam Zwart / REPORTER
W środku marszałek Marek Kuchciński, posłowie opozycji obok i poniżej. 33. posiedzenie Sejmu VIII kadencji, 16 grudnia 2016 r. / Fot. Adam Zwart / REPORTER

W pewnym momencie wydawało się nawet, że wycofany charakter Kuchcińskiego i jego niechęć do starć staną się receptą na sejmowy kompromis. Pamiętnej nocy 16 grudnia, gdy opozycja zaczęła okupację Sejmu po wykluczeniu przez Kuchcińskiego jednego z posłów Platformy z obrad, lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz wziął na siebie negocjacje pokojowe. Już, już Kuchciński był gotów wycofać się ze swej decyzji, wyraźnie się łamał, gdy odwiedził go Jarosław Kaczyński i ustawił do pionu. W tej jednej chwili szanse na kompromis prysły.

Cała ta sytuacja – od wykluczenia posła Michała Szczerby, przez opozycyjną okupację mównicy, po interwencję Kaczyńskiego – dobrze pokazuje, że Kuchciński to dziś tykająca bomba. Polityk w poprzedniej kadencji uważany za człowieka sympatycznego, otwartego na kontakty z innymi partiami, dał się wpędzić w rolę sejmowego egzekutora obozu władzy. I nie daje sobie z nią rady.

Przemiany i uroki życia

Powołanie Kuchcińskiego na marszałka Sejmu po samodzielnej wiktorii wyborczej PiS w 2015 r. było zupełnie naturalne. Z Kaczyńskim związał się na dobre i na złe ćwierć wieku temu. Jest ważnym człowiekiem PiS, członkiem najściślejszego kręgu wtajemniczenia, tzw. zakonu PC, czyli dawnych członków Porozumienia Centrum, pierwszej partii Kaczyńskiego z początku lat 90.
Charakter Kuchcińskiego kompletnie jednak nie pasuje do stylu rządów, jaki po przejęciu władzy narzucił Kaczyński. Nowa władza dzień po dniu, ustawa po ustawie, twardo – a czasem nawet brutalnie – odbija państwo, tak jakby wcześniej znajdowało się ono w rękach wroga. Kuchciński, chcąc nie chcąc, stał się twarzą tej wojny, znalazł się na pierwszej linii frontu, choć politycznym komandosem przenigdy nie pragnął się stać.

W młodości był barwnym hippisem z przemyskich kresów, potem przeszedł przemianę – w latach 80. zaczął działać w organizacjach kościelnych i opozycyjnych, w tym w ruchu chłopskim. „Parę razy próbowałem – mówił po latach „Gazecie Wyborczej” o używkach. – Człowiek poznał różne uroki życia, ale nie na tyle, żeby to pozostawiło jakieś ślady... W młodości, muszę przyznać, nie należałem do świętych. Poszukiwania, pytanie o sens i wartość życia. Zanim nastąpiło umocnienie w tradycji chrześcijańskiej”.

Gdy upadała komuna, zaangażował się w Solidarność i kampanię prezydencką Lecha Wałęsy. Tak trafił pod skrzydła Jarosława Kaczyńskiego, którego zaczął zapraszać do swego Przemyśla. Ponoć pomysł lustracji i dekomunizacji zrodził się w czasie jednej z takich wizyt.

Kuchciński jest pod wieloma względami marszałkiem na tle swych poprzedników wyjątkowym. Przede wszystkim nie ma własnej, niezależnej pozycji w polityce. Do tej pory to był standard – marszałkowie Sejmu z liderami własnych partii żyli rozmaicie, ale zawsze byli osobowościami z silną pozycją polityczną. Kuchciński wręcz przeciwnie, świeci światłem odbitym Jarosława Kaczyńskiego, jest w polityce tylko dzięki niemu i tak długo, jak długo prezes będzie go potrzebować. Widać to było od samego początku kadencji. Wszak to lider PiS decydował o tym, kiedy i jakie ustawy przyjmuje Sejm, przepychając kontrowersyjne projekty – zwłaszcza te dotyczące Trybunału Konstytucyjnego – w budzący zastrzeżenia sposób. Ba, tryb sejmowych prac i godziny głosowań były tak układane, by zaczynający dzień późno i pracujący do nocy Kaczyński czuł się komfortowo.

Przyszedł znikąd, donikąd nie zdąża

Drugi kłopot z Kuchcińskim jest pochodną pierwszego. Do tej pory stanowisko marszałka zajmowali ludzie nie tylko z pozycją, ale także ambicjami. Fotel marszałka był dla nich albo honorową posadą po odejściu z wysokiego stanowiska (Włodzimierz Cimoszewicz po premierostwie, Ludwik Dorn i Grzegorz Schetyna po odejściu ze stanowiska wicepremiera i szefa MSWiA, Radosław Sikorski po utracie posady ministra spraw zagranicznych), albo też przystankiem w drodze po takie stanowisko (jak dla Bronisława Komorowskiego, który potem został prezydentem, czy Ewy Kopacz, która została premierem). Własny standard ustanowił Józef Oleksy – był marszałkiem i przed, i po premierostwie.

Ich rozbuchane ambicje budowały pozycję tego stanowiska. Teoretycznie marszałek Sejmu to druga osoba w państwie po prezydencie, w praktyce jednak w politycznej hierarchii stoi znacznie niżej nie tylko od premiera, ale nawet od wielu ministrów. To od ambicji poszczególnych marszałków zależało, jak bardzo ich urząd był szanowany.

Pod tym względem Kuchciński jest fenomenem. Przyszedł znikąd i donikąd nie zdąża. W państwowej hierarchii był wcześniej ledwie wicemarszałkiem Sejmu – od sierpnia 2010 r., gdy został wybrany na miejsce Krzysztofa Putry, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Nie ma żadnych ambitnych planów na przyszłość, posada marszałka to zwieńczenie jego partyjnej kariery. Nikim ważniejszym na pewno nie będzie.

Jego polityczny byt oparty jest nie na ambicji, a na absolutnej lojalności wobec lidera PiS. Dlatego nie stanie się marszałkiem Markiem Jurkiem (2005-07), który zostawił Kaczyńskiego po tym, jak lider PiS zablokował wpisanie do Konstytucji ochrony życia. Nie będzie też marszałkiem Ludwikiem Dornem (2007), który rzucił Kaczyńskiemu polityczne wyzwanie wewnątrz PiS – co, nawet jeśli przegrał, świadczyło o jego pozycji.

Młoty na opozycję

Kaczyński obsadził Kuchcińskiego w roli młota na opozycję, bo sam ma głębokie przekonanie, że przez niemal całe osiem lat rządów Platformy Donald Tusk nie szczędził mu marszałków dyskryminujących PiS. Najwięcej nerwów Kaczyńskiego kosztowało marszałkowanie Bronisława Komorowskiego (2007-10). Sejmową praktykę Komorowskiego można oceniać różnie – czasem rzeczywiście zanadto przypiekał opozycję i nadmiernie bronił interesów swego obozu. W 2009 r. uważał np., że komisja śledcza ds. afery hazardowej jest niepotrzebna. Komisja powstała tylko dlatego, że chciał tego Donald Tusk.

„To, co dzieje się w polskim Sejmie pod marszałkowaniem Bronisława Komorowskiego, to nie są żadne prawa demokracji. To jest odrzucenie koncepcji funkcjonowania parlamentu wyrosłej w tradycji euroatlantyckiej. Bo w niej prawda materialna i dobry argument może odgrywać jakąś rolę” – mówił dosadnie Ludwik Dorn w 2009 r., już po rozbracie z Kaczyńskim. Zwał Komorowskiego „intelektualnie i politycznie zdemoralizowanym”. Najbardziej brzemienne w skutki błędy Komorowski popełnił jednak nie na sali obrad, tylko w swej aktywności politycznej. Preludium był komentarz wygłoszony po tym, jak konwój z prezydentem Lechem Kaczyńskim został ostrzelany w Gruzji przy granicy z Osetią Południową, zbuntowaną prowincją lgnącą do Rosji. „Jaka wizyta, taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera” – oznajmił jesienią 2008 r. Komorowski, wyraźnie dając się ponieść swej niechęci wobec Kaczyńskich – wieloletniej i głęboko odwzajemnionej.

Jednak prawdziwa katastrofa przyszła wraz ze Smoleńskiem. Komorowski jako marszałek Sejmu stał się automatycznie po śmierci Lecha Kaczyńskiego pełniącym obowiązki prezydenta. Do przejmowania schedy przystąpił z marszu i bez oznak empatii, co zostało źle przyjęte przez osieroconych współpracowników Lecha Kaczyńskiego.

Za najbardziej koncyliacyjnego marszałka epoki Platformy uważany był Grzegorz Schetyna, który kierował Sejmem pod koniec pierwszej kadencji (2010-11). Kaczyński niejednokrotnie dał wyraz swej wdzięczności wobec niego – dodatkowo zresztą szkodząc jego pozycji w Platformie. Nie miał mu za złe nawet tego, że wygasił mandaty dwóch posłów PiS: Dariusza Barskiego i Bogdana Święczkowskiego, uznając, że nie mogą być jednocześnie parlamentarzystami oraz prokuratorami w stanie spoczynku. A chodziło o nie byle kogo. Dziś Święczkowski i Barski są kluczowymi współpracownikami ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.

Z Ewą Kopacz (2011–14) już tak miło jak ze Schetyną nie było. Na polecenie Tuska trzymała Sejm twardą ręką, co prowadziło do sytuacji absurdalnych. Na przełomie 2012 i 2013 r. Kaczyński lansował wizję dymisji rządu Tuska i zastąpienia go „premierem technicznym” – szerzej wówczas nieznanym Piotrem Glińskim. Kopacz nie pozwoliła Glińskiemu wystąpić na sali plenarnej, by zaprezentował swój program. Według niej nie pozwalał na to sejmowy regulamin. W tej sytuacji Kaczyński sam wszedł na mównicę i odtworzył wystąpienie profesora z tabletu.

W dodatku Kopacz dopadł – jak Komorowskiego – syndrom smoleński. Przed marszałkowaniem była ministrem zdrowia i po katastrofie pojechała do Moskwy na ochotnika doglądać identyfikacji ofiar. Ubrana w czernie uspokajała polskie sumienia i koiła ból, zapewniając, że nadzoruje w imieniu rodaków wszystkie rytuały śmierci. Po niespełna trzech latach – gdy już była marszałkiem – okazało się, że moskiewska, „żałobna” Kopacz nigdy nie istniała. Że Rosjanie przeprowadzili ekspresowo sekcje, w nocy po katastrofie, i nie oglądali się na nią. PiS na zawsze zapamiętało, że wtedy, w kwietniu 2010 r. mówiła inaczej – że współpraca jest profesjonalna, że razem, że ręka w rękę. Ten rów uniemożliwił jakąkolwiek współpracę w Sejmie.

Znajomi pani Thatcher

Smoleńsk zaważył na pozycji także kolejnego marszałka – Radosława Sikorskiego (2014-15). Swego dawnego ministra, potem uciekiniera z obozu PiS, Kaczyński także obarcza odpowiedzialnością za katastrofę. W dodatku Sikorskiego często ponosił polemiczny temperament i wdawał się w utarczki z posłami opozycyjnej prawicy. Gdy w kampanii prezydenckiej poseł PiS Bartosz Kownacki domagał się w Sejmie debaty dotyczącej związków Bronisława Komorowskiego z WSI oraz SKOK Wołomin, Sikorski wyłączył mu mikrofon. Do awantury doszło także, gdy Przemysław Wipler (KORWiN) zaatakował premier Ewę Kopacz przy okazji planów zmian w górnictwie. „Porównywanie tej lawirantki do lady Margaret Thatcher jest haniebne i niedopuszczalne” – rzucił. Sikorski odpowiedział mu: „Ja znałem lady Margaret Thatcher. Pan nie jest politykiem jej wymiaru”. „Jestem przekonany, że lady Margaret Thatcher nie wyłudzałaby co miesiąc 3 tys. zł na kilometrówkę” – odwarknął mu Wipler, nawiązując do tego, że Sikorski korzystał z wysokich zwrotów na transport z Sejmu. W praktyce jednak nic poza słowami z tego nie wynikało, choć akurat obaj wspomniani posłowie byli bliscy wykluczenia z obrad.

Twardszą rękę miała ostatnia marszałek z Platformy – Małgorzata Kidawa-Błońska (2015). Najpierw wyrzuciła Armanda Ryfińskiego, uciekiniera z partii Janusza Palikota. Podczas debaty na temat uchodźców Ryfiński wygłosił antyimigracyjną tyradę i nie chciał opuścić mównicy. Z kolei na ostatnim posiedzeniu Sejmu poprzedniej kadencji usunęła Jarosława Gromadzkiego, posła sympatyzującego z kontrowersyjnym biznesmenem Zbigniewem Stonogą. „Złodzieje z Wiejskiej, co wam uczynił komitet wyborczy Zbigniewa Stonogi, że nie chcecie go zarejestrować przed wyborami” – grzmiał. Ustąpił dopiero po perswazji Straży Marszałkowskiej.

Przeciw liberum veto

Wykluczenie posła z obrad to w rękach prowadzącego obrady Sejmu marszałka broń atomowa. Pierwszym, który po nią sięgnął, był Donald Tusk. Jako wicemarszałek Sejmu w czerwcu 2002 r. wykluczył z obrad Andrzeja Leppera. W trakcie debaty o polityce rolnej rządu Leszka Millera Lepper wszedł na mównicę, mimo że Tusk nie udzielił mu głosu. W tej sytuacji Tusk – zgodnie z regulaminem – najpierw zwrócił Lepperowi uwagę, potem dwa razy „przywołał do porządku”, a następnie, gdy Lepper nadal nie schodził z mównicy, wykluczył go z obrad. Prezydium Sejmu nałożyło na niego dodatkową karę – przez 2 miesiące dostawał tylko połowę poselskiego uposażenia.

Jeszcze w tym samym roku marszałek Sejmu Marek Borowski wykluczył z obrad Gabriela Janowskiego z Ligi Polskich Rodzin. Poseł nie chciał przerwać swojego wystąpienia (chodziło o decyzję rządu zmierzającą do sprzedaży Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetycznego STOEN niemieckiemu konsorcjum EON) i odmawiał opuszczenia sali obrad przez dobę. Wieczorem, słuchając Radia Maryja, odmówił różaniec. Dostał koc i poduszkę.

Ostatecznie usunęła go Straż Marszałkowska – był to pierwszy taki przypadek w historii. „Zwróciłem się do Straży Marszałkowskiej o wyprowadzenie posła Janowskiego z sali posiedzeń. Zadanie to Straż Marszałkowska wykonała w sposób właściwy. Decyzja, którą podjąłem, nie była ani łatwa, ani przyjemna. (...) Dopóki jestem marszałkiem Sejmu Rzeczpospolitej, nie będę tolerował warcholstwa, anarchizowania pracy Sejmu i liberum veto” – napisał wtedy w oświadczeniu Borowski. Marszałek z SLD sam miał z tą operacją wyraźny problem. Ze wszystkich polskich marszałków, Borowski (2001-04) był bodaj najbardziej zdystansowany wobec bieżącej polityki i dzięki temu potrafił łagodzić konflikty. Gdy podczas debaty nad uchyleniem immunitetu Andrzeja Leppera posłowie Samoobrony próbowali zablokować mównicę i domagali się telewizyjnej transmisji, Borowski zgodził się na krótkie oświadczenie Leppera, a jego posłowie wrócili na miejsca. Nawet Janowskiemu oferował sejmową dyskusję nad prywatyzacją STOEN – ale dla posła to było za mało.

Koncyliacyjny z natury był Oleksy (1993-95 oraz 2004-05), ale nawet kostyczny Cimoszewicz (2005) po wykluczanie posłów sięgał niechętnie. W czerwcu 2005 r. wyrzucił Zbigniewa Nowaka (niezrzeszonego), który od początku obrad stał na trybunie sejmowej w koszulce z napisem „Kaczyński... przestępcą?”. Jednocześnie trzymał w ręku drugą koszulkę z hasłem: „Dość cenzury”.
Na salę weszła Straż Marszałkowska, ale po kilkuminutowej rozmowie Nowak sam wyszedł z sali. Rozmawiał z nim wcześniej m.in. Marek Borowski.

Kuchciński wyrzuca PO

Kuchciński podczas swej rocznej pracy w Sejmie wykluczył z obrad dwóch posłów, obu z Platformy. Zaczął od Tomasza Lenza, członka zarządu PO, który wyleciał w kwietniu minionego roku, gdy zaatakował PiS za operację wobec Trybunału Konstytucyjnego. Kuchciński zarzucał mu, że próbuje prowadzić debatę podczas czasu przeznaczonego na zgłaszanie wniosków. Opozycję to oburzyło, ale dopiero wykluczenie Michała Szczerby – młodego posła PO ze stolicy – stało się pretekstem do protestu na sejmowej sali. Kuchcińskiemu tego pamiętnego piątkowego popołudnia wyraźnie puściły nerwy. Żarty posła potraktował jako przytyki pod swym adresem. Nie ma się co dziwić. Kuchciński nie trawi nie tylko żartów Szczerby – ale całego Szczerby. Już raz go ukarał – pod koniec 2015 r. poseł musiał zapłacić 2,5 tys. zł po awanturze w debacie dotyczącej powołania przez PiS własnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

Ta sytuacja pokazywała, że Szczerba działa na Kuchcińskiego jak płachta na byka. I że mogą być z tego kłopoty. Jarosław Kaczyński woli to jednak przedstawiać jako ataki nieobytego młodziana na sędziwego, praworządnego marszałka. Twardo broni Kuchcińskiego, którego błędy widzą nawet niektórzy posłowie PiS. Przez cały okres świątecznej przerwy trwała niepewność, czy PiS przez te błędy nie będzie zmuszone na dłużej rozgościć się w Sali Kolumnowej, w tym swoistym Sejmie na wychodźstwie z marszałkowską laską ukrywaną przed opozycją. Kaczyński już się do tego przygotowuje – zlecił przygotowanie przenośnego systemu liczenia głosów, by nie było oskarżeń o nieprawidłowości w głosowaniu.

W czasie nieudanych negocjacji pokojowych ludowcy sondowali propozycję, by Kaczyński sam został marszałkiem. Tylko po co mu to, skoro ma Kuchcińskiego? ©

Autor jest dziennikarzem onet.pl. Studiował inżynierię komputerową i japonistykę, a skończył dziennikarstwo. Przez prawie 14 lat był dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, pracował też w „Newsweeku” oraz we „Wprost”. Laureat wielu nagród w dziedzinie publicystyki, wywiadu, reportażu oraz dziennikarstwa śledczego. Współautor książek: „Donald Tusk. Droga do władzy”, „Wałęsa. Zdrajca czy bohater?”, „Zbigniew Ziobro. Historia prawdziwa”, a także eseju „Kukiz. Grajek, który został graczem”. Jeden z autorów „Biblii dziennikarstwa”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017