Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dokładnie dwa lata temu w Wielkiej Brytanii odbyło się referendum, w którym większość głosujących opowiedziała się za opuszczeniem europejskiej Wspólnoty. Pytanie było proste, a o tym, jak ten proces miałby ewentualnie wyglądać, wiele nie mówiono. Dwa lata później szczegóły nadal nie są znane. Znana jest za to data – Wielka Brytania przestanie być członkiem UE pod koniec marca 2019 roku.
W Londynie zebrali się w sobotę, 23 czerwca, zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Brexitu. Demonstracja zwolenników wyjścia z Unii była jednak nieporównywalnie mniejsza niż marsz anty-brexitowy, w którym wzięło udział sto tysięcy osób, w różnym wieku i z różnych części kraju. Na ich czele szedł m.in. ponad 90-letni weteran II wojny światowej, były rodziny z dziećmi i młodzi ludzie, zwolennicy zarówno Partii Pracy, jak i Partii Konserwatywnej. Przemawiali też politycy. Uczestnicy marszu w Londynie chcą, by brexitowe porozumienie – gdy zostanie już wynegocjowane – zostało poddane pod głosowanie w kolejnym referendum. Takie rozwiązanie, według sondażu przeprowadzonego przez Survation dla Good Morning Britain, popiera 48 % respondentów, 25 % jest przeciwnych.
Organizatorzy protestu argumentują, że Brexit jest tak poważnym krokiem, że nie mogą o nim decydować tylko parlamentarzyści, a Brytyjczycy powinni mieć wybór między opuszczeniem Unii na wynegocjowanych przez rząd warunkach, a pozostaniem w niej.
Problem w tym, że choć Wielka Brytania opuści Unię już za dziewięć miesięcy, to porozumienie nadal wydaje się dalekie. Co więcej: sama rządząca Partia Konserwatywna jest w tej sprawie mocno podzielona i premier Theresa May z wielkim trudem stara się o poparcie poszczególnych frakcji w kolejnych głosowaniach w parlamencie. Znów wrócono też do dawnego sloganu „brak umowy jest lepszy niż zła umowa” i część ministrów otwarcie mówi, że wyjście z Unii bez żadnego porozumienia pozostaje jedną z możliwych opcji.
Do wzięcia pod uwagę takiego radykalnego scenariusza czuje się zmuszona część zagranicznych i międzynarodowych firm działających w Wielkiej Brytanii. Np. Airbus ujawnił raport, z którego wynika, że w przypadku braku umowy brexitowej będzie musiał „ponownie rozważyć swoje inwestycje” w tym kraju.
Czytaj także: Polska w UE: NIc nam się nie należy