Marks miał rację

Gdy porównać postulaty z lat 1956 i 1970 z tymi z 1980 r., widać, że pierwsze były pisane marną polszczyzną, a strajkujący mieli kłopot z poprawnym opisem rzeczywistości. Robotnicy z 1980 r. byli już inni, zdolni nazwać rzeczywistość i wskazać rozwiązania - mówią w debacie "TP" historycy Paweł Machcewicz i Marcin Zaremba. Rozmawiał Andrzej Brzeziecki

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Andrzej Brzeziecki: W jakim stanie Polska Ludowa weszła w lata 80. XX wieku?

Marcin Zaremba: Utarło się postrzegać "dekadę Gierka" jako całość, w rzeczywistości należy wyróżnić dwa okresy. Pierwszy nazywam "bigosowym socjalizmem" na wzór węgierskiego "gulaszowego socjalizmu". To krótki w dziejach PRL okres względnej prosperity, kiedy ruszyła produkcja małego fiata, wzrosła dostępność mięsa i wędlin, strach Polaków relatywnie zmalał. W 1974 r. średnia płaca była wyższa w porównaniu z rokiem 1970 o 41,5 proc. - wzrost bez precedensu. Wprowadzono emerytury i ubezpieczenie zdrowotne dla rolników, wydłużono urlopy macierzyńskie. Potem przyszły inwestycje, pozwalające odsunąć widmo bezrobocia, prawdziwy boom, tak kontrastujący ze stagnacją epoki Gomułki: Port Północny, Huta Katowice. W sklepach pojawiły się produkty - także zachodnie. Dzieci żuły polską gumę do żucia, a młodzież nosiła produkowane w kraju, choć trudno dostępne, dżinsy. Mieszkania się zmieniały - boazeria, kafelki. Słowem: Polakom żyło się lepiej.

Inaczej zachowuje się też sama władza, jej wizerunek nabrał wyraźnych paternalistycznych rysów. Podkreślano rolę związków zawodowych, obiecywano podniesienie roli Sejmu, przyjęto zwyczaj informowania opinii publicznej o zebraniach Biura Politycznego KC. Innym ważnym elementem nowego wizerunku były wyjazdy partyjnych notabli w teren. Szczególnie często robił to Gierek: między grudniem 1970 r. a czerwcem 1980 r. uczestniczył w 377 "gospodarskich wizytach". W kulturze nastąpiła ostrożna liberalizacja. Tylko w 1971 r. wyszły "Wiersze zebrane" Herberta, "Mizerykordia" Nowakowskiego, "Msza za miasto Arras" Szczypiorskiego. Potem Hoffman zrobił "Potop", a Wajda "Człowieka z marmuru".

Koncesjonowana liberalizacja nie naruszyła podstaw systemu, jednak powierzchownie odświeżony wydawał się Polakom bardziej atrakcyjny. Do czasu. Że "Rzeczywistość kaszle, zawodzi i skrzeczy" zauważył Zbigniew Herbert już w 1972 r. We wrześniu 1974 r. zakazano publikacji danych o wysokości zbiorów zbóż, nakazano natomiast "szerzej pokazywać ogromny wysiłek kierownictwa partii i rządu w zakresie pełnego zaopatrzenia rynku w artykuły żywnościowe". Dziennik TV pokazywał więc najpierw głodne dzieci w Bangladeszu, a następnie Gierka trzymającego... krowę za ogon - jak to określił Wojciech Jaruzelski w 1982 r.

A druga pięciolatka?

MZ: To równanie w dół. Wstrzymywane są inwestycje, wydłużają się kolejki, psują nastroje. Odzwierciedla to dowcip: Gierek spotyka Breżniewa na Księżycu i ten go pyta: "jak tu trafiłeś?". Gierek: "Zostałem wyniesiony na fali podwyżek". Radziecki przywódca na to: "A co będzie ze sprawą powrotu?". "Po obniżkach uposażeń oraz w wyniku inflacji polecę w dół". Mamy Radom i Ursus w 1976 r. Wraca poczucie marazmu, znane z epoki Gomułki. Krąży dowcip: "Jaka jest różnica między Gomułką a Gierkiem? - Coraz mniejsza". Końcówka dekady, lata 1978-80 to już tylko spadek i droga do Bastylii. W lipcu 1980 r. badany przez OBOP poziom optymizmu Polaków spada do 32 proc., gdy na początku dekady wynosił blisko 90 proc.

Paweł Machcewicz: Nie negując wspomnianej cezury połowy dekady, patrzyłbym na nią jako na całość z perspektywy jej konsekwencji. Wymienię dwa ważne procesy. Pierwszy to otwarcie się Polski na zagranicę. Więcej ludzi jeździ do Czechosłowacji, NRD, ale też na Zachód. Konsekwencją jest wzrost aspiracji życiowych. Otwarcie się na świat to też zakup linii produkcyjnych - coca-cola, mały fiat... Po drugie, Polska ulega modernizacji, buduje się nowe drogi, lawinowo wzrasta liczba samochodów, zwiększa się więc mobilność Polaków.

W tej modernizacji jednocześnie tkwią zarodki klęski, czyli zadłużenie, marnotrawstwo, chybione inwestycje. W końcu pojawiają się kartki na towary, wyłączenia prądu. Mamy klasyczną krzywą "J" Daviesa, gdy po okresie znaczącego wzrostu aspiracji, początkowo zaspokajanych, następuje załamanie i wzrost nastrojów rewolucyjnych. Barometrem nastrojów jest słuchalność zagranicznych rozgłośni: o ile na początku lat 70. nie przekraczała 10 proc., najmniej w całej historii badań, to potem rosła lawinowo.

MZ: Do schematu klasycznej rewolucji dołożyłbym jeszcze alienację nomenklatury. Po pierwsze, zablokowanie kanałów komunikacji. W latach 70. dziewczynom doczepiono pióra, odsłonięto nogi i wpuszczono je do telewizyjnych show. Natomiast tego, co nazywamy dialogiem społecznym, nie było. W lipcu 1980 r. było ponad 700 ingerencji cenzury, w tym 50 zdjętych całych artykułów. Potem znajdujemy w postulatach strajkowych żądanie, żeby można było mówić o Polsce.

Po drugie, różnica w poziomie życia zwykłych ludzi i nomenklatury. Gierek np. próbował ograniczyć wydatki na modernizację biur, ale nie dało się tego powstrzymać - każdy chciał mieć nowe meble w gabinecie. To były poważne sumy w skali kraju, a społeczeństwo raziły także nowe samochody ludzi władzy, ich nowo budowane dacze. Słowem: nie wszyscy otrzymali jednakowe porcje "bigosu". Najwięcej zyskały grupy strategiczne: aparat partyjny, kadra kierownicza przedsiębiorstw, funkcjonariusze resortów siłowych. Pojawiają się plotki o Stasi Gierkowej, która robi zakupy w Paryżu, o ekscesach syna premiera Jaroszewicza - to wszystko odgrywało rolę podobną do afery naszyjnika Marii Antoniny przed Rewolucją Francuską, bo kontrastowało z rozbudzonym przez socjalistyczną propagandę poczuciem egalitaryzmu.

PM: Dlatego w postulatach w stoczni były silne wątki egalitarne, ograniczenia przywilejów ludzi władzy. To oderwanie się elity władzy od społeczeństwa miało też inne konsekwencje. Pojawiła się nowa elita, a raczej kontrelita, której ludzie ufali: intelektualiści, pisarze, działacze opozycji. Niby garstka, ale "Robotnik" miał wtedy kilkadziesiąt tysięcy nakładu, a każdy egzemplarz czytało kilka osób. Obniżył się poziom strachu - dzięki temu, że Gierek nie stosował represji na szerszą skalę (wyjątkiem była brutalna, ale jednorazowa reakcja na bunt robotniczy w czerwcu 1976 r.). Oraz dzięki wizycie Jana Pawła II w 1979 r., który przywrócił Polakom poczucie dumy i świadomość, że potrafią wspólnie coś przeżyć, zorganizować się.

MZ: W usuniętej przez cenzurę ankiecie "Tygodnika Powszechnego" ktoś napisał, że "Papież zdjął z nas lęk". Lekarka z Łodzi ubolewała, że po wyjeździe Jana Pawła II zrobiło się smutno, "zarówno" w domu, "jak i w Polsce". Z drugiej strony pamiętajmy, że i wcześniej miały miejsce bunty i strajki, bez religijnego podłoża.

Do wybuchu wystarczała zatem iskra, ale czemu akurat "tu i teraz"? Po pierwsze, wprowadzone przez władzę podwyżki nie były zbyt dotkliwe. Po drugie, początkowo strajki wybuchały w mniejszych ośrodkach, a nie tam, gdzie istniały Wolne Związki Zawodowe, a KOR miał współpracowników.

MZ: Rzeczywiście, podwyżka z lipca 1980 r. nie była duża: w górę poszły ceny niektórych gatunków mięsa i wyrobów mięsnych, m.in. wołowego bez kości, golonki, pasztetowej - przeniesionych do kategorii towarów sprzedawanych po cenach komercyjnych. Jednak był to ten jeden most za daleko. Podwyżka tym różniła się od wcześniejszych, że o niej poinformowano. Od 1976 r. ceny rosły notorycznie, o czym jednak nie informowano opinii publicznej. Latem 1980 r. zaopatrzenie w podstawowe towary spożywcze było tragiczne. Można się śmiać, że rewolucja zaczęła się od podwyżki ceny pasztetowej, ale przypomnę, że rewolucja amerykańska zaczęła się od wyrzucenia herbaty do morza.

Władza w reakcji na strajki mogła albo wycofać się z podwyżek, co już kiedyś miało miejsce, albo podnosić pensje. Wybrano to drugie.

PM: Wycofanie się z podwyżek byłoby przyznaniem się do porażki, kolejnej już - po czerwcu 1976 r. Uważano, że podniesie się pensje tylko tym, którzy strajkowali.

MZ: Efekt był taki, że w połowie lipca powiadano: "jak nie staniesz, nie dostaniesz". Strategia władzy początkowo nie wydawała się zła. Był lipiec, urlopy, olimpiada w Moskwie, liczono, że Polacy zasiądą przed telewizorami i problem się rozejdzie. W latach 70., poza Radomiem i Ursusem, bywały też inne strajki i udawało się je rozładować. Spodziewano się tego i w tym przypadku, o czym świadczy wyjazd prawie całego Biura Politycznego na wakacje na Krym.

Kim byli ludzie wszczynający strajki przed 14 sierpnia?

MZ: Modernizacja, o której mówił Paweł Machcewicz, nastąpiła nie tylko na poziomie nowych dróg czy unowocześniania fabryk, ale też w głowach robotników. Jeśli porównać postulaty z roku 1956 czy z roku 1970 z tymi z lata 1980, to widać, że pierwsze były pisane marną polszczyzną, a strajkujący mieli kłopot z poprawnym opisem rzeczywistości. Robotnicy z 1980 r. byli już inni, zdolni nazwać rzeczywistość i wskazać rozwiązania.

Jakie było znaczenie lipcowego lubelskiego strajku dla dalszego przebiegu wydarzeń? To w Lublinie podpisano pierwsze tamtego lata porozumienie.

PM: Strajk, w którym udział wzięło prawie całe miasto, okazał się skuteczny. Nie zastosowano siły, a co więcej - władza musiała negocjować z robotnikami. Wcześniej jeśli robotnicy myśleli o strajku, to przychodził im do głowy czerwiec ’76, starszym pewnie Poznań ’56 i Wybrzeże ’70. A teraz zobaczono, że władza zamiast represji zdecydowała się na ustępstwa. Z drugiej strony, po Lublinie wydawało się, że fala strajków opadnie.

Czy wejście stoczni do gry było zmianą ilościową - bo stanął jeden z większych zakładów w kraju, czy jakościową - bo tu czynne były WZZ, byli ludzie związani z KOR-em?

PM: Stocznia miała rangę symbolu: oto w końcu zastrajkował lider buntu 1970 r. Wystąpił tam również rewolucyjny mechanizm - młodzi robotnicy są siłą wiodącą, ale rolę przywódczą odgrywają ludzie z 1970 r., jak Lech Wałęsa. Potem dołącza do nich inteligencja techniczna, jak Andrzej Gwiazda, oraz opozycjoniści czy rewolucjoniści. Strajku by przecież nie było, gdyby nie Bogdan Borusewicz, który nigdy nie był robotnikiem, a zasługuje na miano zawodowego rewolucjonisty.

Ważne, by pamiętać, że 16 sierpnia ten strajk w zasadzie się skończył. Władza przyjęła trzy postulaty - podwyżkę pensji, przywrócenie Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy do pracy oraz budowę pomnika ofiar grudnia 1970 r. Ważna wtedy okazała się rola ludzi związanych z opozycją: oni przedłużają strajk, nadają mu formę nie lokalnego protestu, ale strajku solidarnościowego, i wysuwają żądanie wolnych związków zawodowych.

MZ: Karol Marks miał rację. Uświadomieni robotnicy okazali się zdolni do przeprowadzania rewolucji...

Ta świadomość sprawia jednak, że w "Solidarności" pojawia się wewnętrzne napięcie między związkiem zawodowym, realizującym postulaty socjalne, a organizacją polityczną, będącą konkurentką partii.

PM: W stoczni tego napięcia jeszcze nie było. MKS zgodził się bez dłuższych dyskusji, by upierać się przy uwolnieniu korowców. To eksperci studzili pewne postulaty, np. zgłoszony oddolnie apel o wolne wybory. Do pewnego zresztą stopnia, bo domaganie się wolnych związków, prawa do strajku, ograniczenia cenzury czy transmisji Mszy - to były wszystko postulaty polityczne, elementy pozaekonomicznej reformy systemowej.

Czy władza miała szanse wpisania "Solidarności" w system?

MZ: To był wówczas system nie tyle totalitarny, co monopolistyczny, dążący do zniszczenia konkurencji. Niezależnego związku zawodowego z pewnością nie dało się wpisać na stałe do systemu. Kania myślał jedynie, że można go oswoić bez użycia siły - bo i takie scenariusze krążyły po MSW w sierpniu.

PM: "Solidarność" miała swoją dynamikę, żywiołowość i nieprzewidywalność. Konfrontacja była wpisana w jej charakter poprzez dążenie do rozszerzania spektrum postulatów. Władze zaś od początku chciały ją ograniczyć i ubezwłasnowolnić. Były też przekonane o tymczasowości ustępstw i konieczności odzyskiwania pozycji.

Czy więc była alternatywa dla finału, czyli 13 grudnia? Analogią jest dla mnie rok 1956. Gomułka miał jakiś pomysł na polski model komunizmu, autonomiczny wobec Moskwy, Jaruzelski żadnego pomysłu nie miał. Gomułka zdołał utrzymać popularność i znaleźć wyjście ewolucyjne, nawet narażając się ZSRR. Kani i Jaruzelskiemu zabrakło charyzmy i determinacji. Przecież Nikita Chruszczow też był przeciwny tak daleko idącej destalinizacji, jaką chciał wprowadzić Gomułka. W latach 1980-81 tylko mówiono o groźbie interwencji, w Październiku 1956 r. interwencja de facto się zaczęła, czołgi były w drodze do Warszawy. Gomułka przeciwstawiał się Chruszczowowi jesienią 1956 r., w maju 1957 r. stanowczo bronił Imre Nagy’a, a rozmowy Jaruzelskiego z Breżniewem wyglądały tak, że Jaruzelski zwracał się do niego "wy", a ten mu mówił per "ty", co samo w sobie pokazuje charakter relacji i niemożność okazania otwartego sprzeciwu przez polskiego genseka.

Oczywiście zorganizowany ruch, jakim była "Solidarność", był czymś więcej niż wiecujący ludzie w 1956 r., ale Kani i Jaruzelskiemu zabrakło też woli, by traktować związek jako element stały. Gdyby udało im się osiągnąć trwały kompromis, może udałoby się ograniczać strajki, hamować kryzys i trzymać Rosjan na dystans. W sytuacji pewnej stabilizacji Moskwa miałaby problemy z decyzją o interwencji.

A czy problem nie tkwił też w "Solidarności", która miała ograniczone narzędzia do prowadzenia polityki? Nie mogła stopniować nacisku: chcąc cokolwiek osiągnąć, musiała sięgać po broń najcięższą - groźbę strajku generalnego.

MZ: Wielomilionowym ruchem społecznym nie dało się zarządzać, wprowadzając polityczne reguły gry i nadając mu kierunek mniej - jak wtedy mówiono - konfrontacyjny. Zwłaszcza że uczucie frustracji i złości narastało w związku już od jesieni 1980 r.

PM: Pojawiały się żądania usunięcia skompromitowanych ludzi z lokalnego aparatu władzy, a to było już poważnym wyzwaniem. Znów porównanie: w 1956 r. mieliśmy dużą wymianę kadrową, usuwanie skompromitowanych stalinistów, zajmowanie ich stanowisk przez ludzi związanych z Gomułką, w poprzednim okresie zmarginalizowanych czy niekiedy nawet represjonowanych. Teraz partia się trzymała. I, co równie ważne: w 1956 r. niemal kompletnie rozpadł się aparat bezpieczeństwa, w 1980 r. zaś bezpieka miała się dobrze, od początku penetrując i rozbijając "Solidarność".

Jakie błędy popełniła "Solidarność"?

MZ: Z dzisiejszej perspektywy doszukiwałbym się błędu w programach gospodarczych. To była utopia: przekonanie, że jak władza da, to będzie lepiej. Brakowało elementarnej wiedzy, choćby o inflacji, panowała niechęć do eksportu, bo uważano, że produkcja ma zaspokajać rynek wewnętrzny.

PM: Na poziomie taktycznym pewnie przydałaby się większa powściągliwość. Chociaż, czy to by odwlekło stan wojenny? Wątpliwe, we wrześniu 1981 r. decyzja była już podjęta. Wątpliwe także, czy udałoby się zahamować radykalizację aktywistów. Za grzech taktyczny uznać można zlekceważenie perspektywy stanu wojennego. Władza go przygotowywała, nie kryjąc się szczególnie. Wprowadzenie Wojskowych Grup Operacyjnych do administracji powinno być sygnałem alarmu.

MZ: Ale wtedy może by się skończyło krwawą jatką?

PM: Właśnie: gdyby "Solidarność" stworzyła konspiracyjne struktury, zabezpieczyła powielacze itp., to po 13 grudnia możemy sobie wyobrazić bardziej rozległy opór, ale i ostrzejszą reakcję władz. Rozpatrywano taki wariant: masowy opór, strajki na miarę 1980 r., polskie wojsko i MSW niepanujące nad sytuacją - wtedy nie wykluczano wprowadzenia wojsk Układu Warszawskiego. W ostatniej rozmowie Jaruzelskiego z Wiktorem Kulikowem przed 13 grudnia ten pierwszy prosił o radzieckie gwarancje pomocy wojskowej. To oczywisty paradoks - lepsze przygotowanie "Solidarności" do stanu wojennego musiałoby prowadzić do większej przemocy.

Co sprawiło, że to, co było niemożliwe w 1981 r., stało się możliwe w 1989 r.?

MZ: Zmęczenie władzy. Utopijne nadzieje, że stan wojenny coś zmieni, rozwiały się. Trzeba było nowego ruchu.

PM: Lata 80. to rosnące przekonanie o krachu systemu. Kiedyś Stanisław Ciosek wspominał, że nawet gdy należał do ścisłej elity władzy, nie mógł kupić zwykłej wanny. To mu uzmysłowiło, że system się wali. W 1989 r. prawie nikt go już nie chciał bronić, a stan wojenny można było wprowadzić tylko raz.

Ogromnie znaczenie miał czynnik radziecki, a właściwie jego zniknięcie. Gorbaczow wysyłał wyraźne sygnały: "radźcie sobie sami", a społeczeństwo coraz lepiej się orientowało, że nikt tu żadnych wojsk nie wprowadzi.

Czy po zwycięstwie 1989 r. dało się uniknąć rozczarowania szeregowych działaczy "Solidarności"?

MZ: Absolutnie nie.

PM: Robotnicy zapłacili największą i nieuniknioną cenę za transformację. Można było jednak bardziej starać się chronić atmosferę wspólnoty. Tyle że elity "Solidarności" chciały rozładowywać spontaniczne emocje i oddolną aktywność, bo bały się, że stanowić one będą zagrożenie dla reform.

MZ: Wprowadzenie reguł demokratycznych narzucało ruchowi, zupełnie obiektywnie, a nie za przyczyną elit, może nie kaganiec, ale pewne ograniczenia. Po drugie, słusznie ograniczano kombatanctwo, bo jak by to miała być powtórka z legionów...

PM: Jednak ogromnie przeze mnie szanowany Zbigniew Bujak, który przepraszał za "Solidarność" i wystawił na aukcję swoją legitymację związkową, poszedł o wiele za daleko. Społeczeństwo potrzebuje bohaterów, pozytywnej tradycji, do której się odwołujemy. Tego zabrakło zaraz po 1989 r. i doszło potem do odreagowania tej sytuacji, czego przejawem były m.in. hasła polityki historycznej IV RP.

Paweł Machcewicz (ur. 1966) jest pełnomocnikiem premiera ds. powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 2000-2006 był dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN. Opublikował m.in.: "Władysław Gomułka", "Polski rok 1956", "Monachijska menażeria. Walka z Radiem Wolna Europa 1950-1989".

Marcin Zaremba (ur. 1966) jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Instytucie Historii UW. Opublikował m.in. "Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Ludzie tamtego sierpnia (35/2010)