Marionetki w potrzasku

Pisarka, która sama stworzyła własny rozpoznawalny styl, w ostatniej powieści jawi się jako sceptyczka, która nie wierzy w mówienie od siebie. Wpadliśmy w potrzask języka, słowo staje się oporną formą, która narzuca swoje prawa.

22.10.2008

Czyta się kilka minut

Nie można dać się zwieść pozornie pastoralnej tonacji tej niezwykłej powieści, jej stylistycznej lekkości i subtelnemu humorowi; nawet klimat ciepłej, niewinnej nostalgii, związany z tematem przemijania i przeczuciem końca, jest tu tylko pozorem. Pod pastelową warstwą kryje się obraz przejmującego dramatu: życia w potrzasku.

Potrzaskiem tym są źle ulokowane uczucia i konsekwencje błędnych wyborów, namiętności skazane na niespełnienie, cielesność i jej konsekwencja: starość, moment historyczny i sytuacja polityczna, konwencje społeczne, a wreszcie język. Wykreowane przez Virginię Woolf postaci nie do końca są tego świadome, wydaje im się, że przyglądają się spektaklowi życia z bezpiecznej odległości, a naprawdę są w tym spektaklu bezwładnymi marionetkami.

Stan zawieszenia "między aktami" współtworzy rzeczywistość powieści, która czytelnikowi pamiętającemu o jej genezie (a wiemy, że była to ostatnia powieść Woolf, ukończona na kilka tygodni przed jej samobójczą śmiercią) kazałaby oczekiwać raczej finalnego powiązania wątków i wygaszenia świateł. Temat zamknięcia zapowiadają zresztą rozrzucone w powieści sygnały końca: o krok od kresu jest tu epoka międzywojnia, w której osadzona została akcja, z nadciągającą wojną przychodzi świadomość, że powoli znika jeśli nie cała dawna Anglia, to na pewno dotychczasowe jej wyobrażenie. A więc: definitywny koniec czy permanentny stan przejściowy?

Jest w tej powieści i jedno, i drugie. Woolf potrafi budować swoją opowieść tak, by wyczekiwanie i towarzyszące mu poczucie niedopełnienia nie tyle współistniały z doznaniem kresu, ile wyznaczały tego kresu inny, mniej oczywisty wymiar. Powstaje obraz niejednoznaczny, naznaczony sprzecznościami: nieuchronna zmiana przyjmuje postać zastoju, swojego przeciwieństwa, a koniec ujawnia się w poczuciu przejściowego charakteru opisywanych wydarzeń.

Zacznijmy od niezmienności. Świat, w którym rozgrywa się komedia iluzji Virginii Woolf, sięga daleko wstecz w nieprzerwanej narracji, już nawet nie do dziejów dawnej Anglii, ale do jej prehistorii, do czasów, gdy zamieszkiwały te ziemie dinozaury i pterodaktyle. Rustykalny krajobraz widziany dzisiaj z lotu ptaka nie różni się, jak zauważa jedna z postaci, od pejzażu, który mogli oglądać starożytni Rzymianie. W obliczu tej historycznej niezmienności indywidualne życie odgrywa rolę co najwyżej banalnego przypisu w napisanej przez kogoś innego historii.

W tak zatrzymanym kadrze umiejscawia Woolf swoje marionetki: ich życie wydaje się - podobnie jak historia naturalna - zatrzymane, choćby z tego tylko powodu, że mierzone cykliczną zmianą pór roku, podporządkowane zostało rytuałom. Widowisko teatralne, które jest centralnym punktem powieści, to taki właśnie coroczny rytuał. Widzowie nie spodziewają się tu zmian; przeciwnie, oczekują powtórzenia tego, co już oglądali, a co miałoby utwierdzić ich w przekonaniu o trafności dokonanych - przez nich lub przez los - życiowych wyborów. Ta rytualizacja życia, oparta na powtórzeniu, nie przynosi ukojenia ani nie nadaje życiu sensu, jak było to jeszcze w "Pani Dalloway". W ostatniej powieści Woolf powtórzenie nazwane zostaje "bezmyślnym, potwornym i ogłupiającym". Niczego nie porządkuje, jedynie odurza i paraliżuje.

Atmosfera życia w potrzasku, poczucie utknięcia w fatalistycznej powtarzalności, w zatrzymanym czasie lub u kresu czasu, gęstnieje ze strony na stronę. Powieściowe postacie złapane są w sidła historycznej chwili, a także w pułapki rozmaitych związków, od więzi małżeńskich i rodzinnych po społeczne obowiązki wynikające z przynależności do wiejskiej wspólnoty.

Jeszcze ciekawszy od tematu egzystencjalnych czy społecznych pułapek jest problem języka, być może po raz pierwszy tak dobitnie przez pisarkę wyartykułowany. Wpadliśmy w potrzask języka, słowo staje się oporną formą, która nie ułatwia wypowiedzi, ale przeciwnie, narzuca swoje prawa i zmusza do zrzeczenia się suwerenności. Postacie mocują się z językiem i to on wygrywa. Virginia Woolf, która sama stworzyła własny rozpoznawalny styl, jawi się tu jako sceptyczka, która nie wierzy w mówienie od siebie. Próbą spojrzenia na język jako na ciało obce można wytłumaczyć wyjątkowe znaczenie, jakie w "Między aktami" mają dialogi, naznaczone przerwami, zrywaniem ciągłości, mgławicowym sensem i sztucznością. Stają się wręcz jednym z tematów, nie tylko dlatego, że jest to powieść najbardziej w sensie gatunkowym dramatyczna: z poszanowaniem jedności miejsca i czasu, z wprowadzeniem "teatru w teatrze" i z radykalnym ograniczeniem narracyjności, czyli podstawowego miernika epiki.

I jeśli gotów jestem się zgodzić ze stwierdzeniem, że tę prozę, o charakterystycznej dla liryki nadorganizacji, potraktować należy raczej jak poemat niż dramat, to tylko zaznaczywszy, że jest to poemat wielojęzyczny. Woolf bowiem pisze tak, jakby język też był w stanie niedookreślenia i co rusz zmieniał postać: od liryzmu po sprawozdawczość, od mowy wiązanej po prozę, od retoryki po paradę klisz, od kolokwialności po napuszoną literackość - wyjątkowo trudne zadanie dla tłumaczki, z którego ku niemałej czytelniczej satysfakcji Magda Heydel wyszła naprawdę zwycięsko.

Osobność języka, w której władzy pozostają bohaterowie, ujawnia się na różne sposoby. Jedna z postaci mówi anachronicznymi zdaniami żywcem przejętymi z kiepskiej, romantycznej literatury, demaskującymi wtórność i sztuczność uczuć. Młody mężczyzna zirytowany trywialnością wiejskiego życia w obliczu nadciągającej wojny próbuje ubrać swoje myśli w słowa, ale gdy język podsuwa mu sprutą metaforę: "Europa jest najeżona", uzmysławia sobie, że także znalazł się w językowym potrzasku, że nie potrafi dokończyć frazy: najeżona jak co? Pozostaje mu pleonastyczne porównanie ("najeżona jak jeż"), będące dowodem kapitulacji wobec oporności słowa.

Problem pochodzenia, a tym samym prawdziwego, głębszego znaczenia używanych słów, wraca kilkakrotnie. Bohaterowie przeczuwają, że język jest wobec nich niebezpiecznie autonomiczny. Widać to na przykład w rozważaniach Isy, która odczuwając coraz dokuczliwszą obcość w nieudanym związku, określa męża obiegowym terminem "ojciec moich dzieci" - nieświadoma, że termin ten ją wyklucza, definiując najbliższego jej mężczyznę nie poprzez oczekiwaną więź między nimi, ale w relacji do ich potomstwa. Kiedy inna postać próbuje opisać relacje łączące bohaterów "Między aktami", poddaje się podobnemu automatyzmowi języka i używa wywiedzionej z literatury, ujętej w cudzysłów, a więc cudzej frazy: relacje te są "pełne napięcia". Najdobitniej jednak bezradność wobec języka daje o sobie znać w rozmowie o malarstwie, kiedy jej uczestnicy uzmysławiają sobie, że "brakuje im słów", by opowiedzieć o swoich wrażeniach i zamienić naoczne doznanie w przekonującą językową formę.

Rozziew między językiem a doświadczeniem znajduje analogię w innej sprzeczności, leżącej u podstaw powieściowego świata Woolf: w napięciu między rzeczywistością a wyobrażeniem. Istnienie w świecie pociąga za sobą nieustanne tworzenie wyobrażeń na jego temat, które zaczynają stopniowo ten świat zastępować, tak jak zastępują go zaskakująco liczne w tej powieści lustrzane obrazy. Człowiek żyje wśród luster, w których widzi zniekształconego i zwielokrotnionego siebie. Mieszka w dekoracjach stworzonych przez własną wyobraźnię, zobiektywizowaną w sztuce i języku, ale dającą też o sobie znać w marzeniach na jawie. Woolf uwielbia opisywać te chwile, w których wędrujący umysł odrywa się od świata i w poszukiwaniu wolności zanurza w pejzażu przez siebie stworzonym. Ponieważ stan taki nie może długo trwać, w powieści wprost roi się od scen, w których wzlotom wyobraźni kładzie kres brutalna przyziemna rzeczywistość. Świat realny dysponuje siłą, która pozwala zdruzgotać w pył mozolnie budowany świat iluzorycznej wolności i bezceremonialnie przypomnieć o życiu w potrzasku. Te momenty konfrontacji są dla Woolf najczęściej źródłem melancholijnego komizmu. Śmieszą, gdyż zgodnie z opisaną przez Bergsona prawidłowością wykazują przewagę materii nad duchem, przygodności nad porządkiem, a także pospolitości nad wyrafinowaniem.

Od takiej konfrontacji rozpoczyna się powieść. Doborowe towarzystwo zebrało się w piękny letni wieczór w dużym pokoju z widokiem na piękny rustykalny pejzaż, rozmowa jednak zeszła na temat kanalizacji. Kanalizacja to oczywiście sygnał nowego, ale także przypomnienie o tym poziomie świata, od którego wyrafinowani rozmówcy chcieliby się odwrócić. Gdy ktoś zwrócił uwagę na niestosowną pospolitość takiej konwersacji, rozmówcy się zamyślili i zapadła głęboka cisza, nie na długo jednak, gdyż wkrótce, jak Woolf nie omieszkała lapidarnie zapisać: "zaryczała krowa".

Wątek realistyczny spaja się z opowieścią rozgrywającą się w umysłach i wyobraźni bohaterów, a ta z kolei wplata się we fragmenty sztuki dramatycznej; zewnętrzna rzeczywistość, świat wyobraźni i sztuka współistnieją ze sobą, czasem w sposób, który uniemożliwia czytelnikom ich rozróżnienie, ale nie jest to harmonijne współbycie, bo rzeczywistość ma w tym trójkącie przewagę. Kiedy iluzja znika, pojawiają się krowy - podsumowała tę prawidłowość Woolf. Żadna też sztuka nie zrównoważy hałasu nadciągających samolotów, zwiastunów wojny. Mogą wkrótce zniknąć z pola widzenia, ale czytelnik pozostaje świadomy ich niewidzialnej, niesłyszalnej obecności, przyznając rację słowom autorki nieudanego wiejskiego przedstawienia, w której Woolf przedstawiła ponoć siebie samą: "Rzeczywistość za mocna".

Virginia Woolf, Między aktami, przełożyła Magda Heydel, Kraków 2008, Wydawnictwo Literackie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jerzy Jarniewicz - polski filolog angielski, profesor nauk humanistycznych (2015), poeta, krytyk literacki i tłumacz (głównie literatury anglojęzycznej, m.in. Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Craiga Raine’a).

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2008)