Maraton zamiast skoku wzwyż

Podróż po polskich drogach w przede­dniu wyborów samorządowych to logistyczne wyzwanie.

10.09.2018

Czyta się kilka minut

W co drugim miasteczku na gwałt zmienia się nawierzchnię, gdzie spojrzysz, układa się chodniki, ścieżki rowerowe, remontuje parki, sprząta. Z tekstu w „Gazecie Wyborczej” dowiedziałem się, że na fali kampanii inwestycje lokalne wystrzeliły w górę o prawie 90 proc. i że to one niemal w 100 proc. odpowiadają za wygenerowany w drugim kwartale tego roku wzrost inwestycji w skali kraju, którym chwali się rząd.

Czytałem ostatnio rozmowy z paroma długoletnimi włodarzami polskich miast. Przekonują, że z ich punktu widzenia optimum to trzy kadencje. W pierwszej uczysz się miasta, w drugiej rzeczywiście zaczynasz coś robić, zamiast rozglądać się za kolejnym zajęciem. Jedna ze znanych mi osobiście tegorocznych kandydatek na burmistrza twierdzi, że jej obecnie urzędujący konkurent od lat ma prostą strategię: przez trzy lata nie robi nic i odkłada na to, żeby w roku czwartym powalczyć o reelekcję fontanną inwestycji.

Z pewnością nie jest tak wszędzie, ale jakiż to wspaniały punkt wyjścia do rozważań o tym, jak sprała nam mózgi szkoła, skoro na tylu płaszczyznach życia powtarzamy ten sam schemat, jaki ćwiczy Jaś pod koniec każdego semestru, roku i przed każdą klasówką. W tak zwanym międzyczasie jest życie. Ale kilka razy w roku trzeba wykonać nagłe spięcie: kicnąć przez poprzeczkę i później znów ma się względny spokój. Polityk raz na cztery lata przeżywa swoje tarło, siejąc wkrąg programowe feromony, wabiąc elektorat wyznaniami, że kocha go miłością pierwszą. W Kościele – zauważyłem – nierzadko zdarza się jazda od obchodu do obchodu: od rocznicy koronacji obrazu do odpustu połączonego z biskupią wizytacją, od bierzmowania do bierzmowania, od jednego liczenia wiernych do kolejnego.

I myślenie to zstępuje w dół. Ileż to razy rozmawiałem z polskimi wyborcami pochłoniętymi swoimi życiowymi sprawami, którzy elekcje traktują (jeśli już) jak kontrolną wizytę u specjalisty, coś, co raz na jakiś czas trzeba zrobić – a później wraca się do firmy, rodziny, wakacji. Iluż to z nas – zdobądźmy się na uczciwość – tak samo przeżywa swoje uczestnictwo w Kościele? 60 minut raz w tygodniu, a pomiędzy mszami – siedmiodniowa przerwa na życie. Czuję na karku dreszcz zażenowania, gdy myślę o truizmie, który teraz padnie: będzie źle, jeśli nie przestawimy życia ze skoku wzwyż na maraton. W tamtym trybie nic się nie uda: ani związek, ani państwo, ani wiara.

Bo żebyśmy nie wiem jak się starali narzucić życiu rytm kadencyjno-eventowy, ono i tak zachowa swoją autorską, stałą dynamikę. Burmistrz czy prezydent snujący empirejskie wizje na pół roku przed wyborami, a trzy lata później lejący tu czy tam asfalt i sadzący sto drzewek – z pewnością nie przeczytał raportu „Polska średnich miast” autorstwa prof. Przemysława Śleszyńskiego (a zamówionego przez Klub Jagielloński; raport można pobrać za darmo z ich strony).

Prof. Śleszyński udzielił też ostatnio obszernego wywiadu „Wyborczej”, a obraz Polski pozawarszawskiej i pozakrakowskiej, jaki się z niego wyłania, będzie wymagał nowego poukładania naszego myślenia o kraju. Po pierwsze: dane GUS są przeszacowane, już teraz nie ma nas w kraju 38,5 mln, a 36 mln. Po drugie: za 30 lat, zdaniem profesora, będzie nas najwyżej 30 mln. Po trzecie: nieuniknione wyludnienie (w tej chwili wyludnia się 70 proc. powierzchni Polski, w 2050 r. ma to być 90 proc.) da koszmarnie w kość miastom liczącym 50-200 tys. mieszkańców (Łomżom, Zamościom, Chełmom), inwestującym sporo w infrastrukturę, której za chwilę nie będzie miał kto utrzymać. Śleszyński ma konkretne propozycje, jak przeprowadzić „deglomerację” kraju, rozsiać ludzki i gospodarczy kapitał szerzej, co mogłoby zwiększyć siłę całości.

Ja spotkałem ostatnio przedstawicieli inicjatywy (która chyba też stanie do wyborów), poddającej pod rozwagę przeprowadzenie swoistej federalizacji Polski (w oparciu o województwa), skoro większość podziałów (ze światopoglądowymi włącznie) idzie u nas wciąż według mapy rozbiorowej. Ten ruch ma najlepsze, jakie słyszałem w wolnej Polsce, hasło: „Zgoda. Jesteśmy różni”. To wymagałoby jednak horyzontu wykraczającego poza sen o wygraniu kolejnej kadencji, którego nasza klasa polityczna nie posiada. Byłaby zdolna, gdybyśmy ją do tego zmusili, ale mamy inne ważne zajęcia. Zamiast rzetelnych majstrów słuchamy kieszonkowych zbawców, a gdy na rady majstrów będzie już za późno – nasza jedyna nadzieja jak zwykle będzie w Zbawcy. Ojcze ratuj, Ojczyzna się wali, potrzeba narodowego zrywu i nowenny. Jak zwykle.

Z Kościołem nie jest inaczej. W katolickich mediach odtrąbiono właśnie wielki sukces: do seminariów zgłosiło się o 45 kandydatów więcej niż rok wcześniej. A więc nieprawda, że mamy kryzys! Opatrzność zesłała imprimatur kierunkowi wyznaczonemu przez nasz Episkopat. Polska nie tylko nauczy Europę jeść sztućcami, ale ją zrechrystianizuje! Kleryków na pierwszym roku mieć teraz będziemy 622. Rok temu było ich 577. W 2012 było ich 832. W 2007 – 835. W 2004 – 1400. Długofalowy trend na razie jest więc wyraźnie spadkowy, choć zdarzają się odchylenia.

Piszę to bez satysfakcji. Doskonale wiem, jak bardzo trzeba dziś dobrych księży w polskim Kościele – Kościele, w którym liczba kleryków wzrosła o kilkudziesięciu, ale który traci świeckich. Odchodzą ze wspólnoty (nie zawsze formalnie, częściej faktycznie), bo tracą zaufanie do instytucji, która nie może skutecznie uporać się ze swoimi dewiantami – przestępcami. Która, jak ma to miejsce w Polsce, w zbyt wielu miejscach zamienia się w dział PR partii i rządu (patrz ostatnie kurioza w rodzaju „zaślubin Kościoła z TVP” urządzane przez abp. Głódzia). W której kardynał jeżdżący na rowerze i żyjący z bezdomnymi jest sensacją.

Bycie chrześcijaninem, podobnie jak bycie Polakiem, to przygoda na życie, na kadencję trwającą (jak dobrze pójdzie) siedem albo osiem dekad. Przed nami prosty wybór: czas wyjść z mentalności ucznia klasy pierwszej, albo na zawsze już, godząc się jednak z tego konsekwencjami, na tym poziomie pozostać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018