Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzej Królowie wędrowali do Betlejem, by przywitać Jezusa i złożyć mu dary. Do celu jednak nie dotarli, bo na ich drodze stanął betonowy mur. Takie graffiti, na które można natknąć się podczas spaceru wzdłuż tzw. muru bezpieczeństwa oddzielającego terytoria Palestyny i Izraela, pokazuje jedno: od razu wiadomo, gdzie jesteśmy. To jeden z najbardziej zapalnych punktów na świecie.
Kwiecień 2014 r. Na głównym placu przed Bazyliką Narodzenia w Betlejem o poranku stawiło się ponad tysiąc osób. Przyjechali z ponad 30 krajów, by przebiec dystans 10 km, półmaratonu (21,09 km) lub maratonu (42,2 km), w zależności od tego, na co pozwala im kondycja. Zasada była prosta: ci, którzy biegli pełny maraton, musieli pokonać cztery razy ponad 10-kilometrowy odcinek w tę i z powrotem. Zaliczenie potwierdzano założeniem na nadgarstek kolorowych frotek.
Skąd tyle kręcenia się po mieście? Bo organizatorzy na terenie całego Betlejem nie byli w stanie wyznaczyć jednej pętli maratonu w taki sposób, by ominąć punkty kontrolne izraelskiego wojska. A frotki zamiast elektronicznych czytników? Taki już urok młodziutkiego maratonu w Ziemi Świętej, podobnie jak to, że oznaczenia kolejnych kilometrów były namalowane na kartonowych pudłach, a arabscy kibice dopingowali biegaczy słowami: „yalla, yalla”, czyli: „dalej, do przodu”. Nie zabrakło też zaproszeń do zatrzymania się na słodką kawę, a nawet... fajkę wodną.
Już od początku wiedzieliśmy, że to bieg inny od wszystkich. Organizatorzy jasno zaznaczyli, że kobiety nie powinny startować w głęboko wykrojonych koszulkach i skąpych szortach. Przy odbiorze numerów startowych cierpliwie powtarzali: „nogawki długości 3/4”. Panowie też proszeni byli o przyzwoity strój. Wszystko po to, żeby uszanować kulturę arabską i żeby każdy na tym biegu czuł się jak u siebie. W rezultacie obok muzułmanów biegli chrześcijanie, obok kobiet mężczyźni. A zawodniczka w koszulce „Półmaraton Ślężański” mogła rywalizować z biegaczką w chuście zasłaniającej nawet całą twarz.
Inaczej niż zwykle było też w punktach żywieniowych. W Europie oprócz wody serwuje się napoje izotoniczne, czekoladę, żele energetyczne. A w Betlejem? Głównie woda i pachnące pomarańcze. Wymuskane słońcem smakowały tak, że przynajmniej przez chwilę znowu chciało się biec. Energii dodawali też uśmiechnięci policjanci i żołnierze kierujący ruchem. Podobnie jak w Europie kierowcy nie szczędzili klaksonów. Ale tylko po to, żeby z uśmiechem przekazać pozdrowienia.
Uśmiechnięci byli też biegacze. Zarówno na przedmieściach, wzbudzając sensację wśród palestyńskich dzieci, jak i na terenie obozu dla uchodźców. Uśmiechali się nawet, kiedy przyszło im pokonać odcinek wzdłuż okrytego złą sławą muru. I gdy już z czasem 4 godzin i 7 minut dobiegliśmy na metę, pokonując ponad 42 kilometry, nie mogło zabraknąć medalu. Również innego niż wszystkie, bo wyrzeźbionego w drewnie oliwnym.
Mimo tragicznych walk w ostatnich miesiącach w Strefie Gazy, zapisy do kolejnego maratonu w Palestynie już ruszyły. Po raz kolejny z „miasta pokoju” ma szansę pójść w świat komunikat o tym, że każdy ma prawo do swobodnego poruszania się i do spokojnego życia obok innych – i z innymi.