Maraton bez mety

BOGDAN KONOPKA, fotograf: Nasza ojczyzna to, na szczęście, nie są tylko marsze nienawiści. Siła polskości tkwi nie w tym, co ktoś wypisze na sztandarach, tylko w jej niedookreśloności, niewyrażalności, dlatego polskość była i będzie bardzo trudna do unicestwienia.

14.01.2019

Czyta się kilka minut

FOT. BOGDAN KONOPKA / Zdjęcie pochodzi z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire /
FOT. BOGDAN KONOPKA / Zdjęcie pochodzi z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire /

MARTA ELOY CICHOCKA: Trzymam w ręku Twój najnowszy album, przepięknie wydany przez oficynę Delpire. Mają już w swoim katalogu albumy Henriego Cartiera-Bressona, Martina Franka, Sarah Moon czy Josefa Koudelki. Witaj w doborowym towarzystwie!

BOGDAN KONOPKA: Zapomniałaś o bardzo ważnej postaci: Robert Frank i jego książka „Amerykanie”, która w owym czasie okazała się dla wydawnictwa komercyjną klapą, a dziś jest legendą. To ważne, ponieważ nowy właściciel wydawnictwa Delpire rozpoczął działalność właśnie od wznowienia tegoż albumu. Potem, idąc śladem tradycji, opublikował „Un voyage un Russie” Vincenta Pereza, a zaraz potem przyszła kolej na moje 40-letnie archiwum i tak powstał album „Un conte polonais”, czyli „Baśń polska”.

Oczywiście, to jest wyróżnienie, choć z wieloma autorami znamy się przecież od lat. W tym roku minie równo 30 lat od mego przyjazdu do Francji, więc tych sympatii, a czasem również i przyjaźni, trochę się nazbierało. Nie zanosi się, by wydawca przeze mnie splajtował, bo książka bardzo się podoba i całkiem dobrze sprzedaje.

Czy doborowe towarzystwo w fotografii jest naprawdę istotne? Może jest to raczej samotny maraton?

Istotne jest o tyle, że historię swego czasu twórcy kreują zbiorowo, choć każdy na swój osobisty sposób; to nie jest przecież monolog, tylko patchwork, złożony z wielu spojrzeń, głosów i ukochanych technologii. W jakimś sensie twórczość jest też „walką na duchy”, które rozsiewamy – bywa, że nietolerujące się nawzajem. Fotografia jako narzędzie nie sprzyja zresztą działaniom grupowym, bo natychmiast zamienia się w bitwę na spojrzenia. Dlatego jesteśmy w większości samotnikami, chadzającymi po swych ścieżkach albo zaszytymi w dziuplach z daleka od intruzów, gdzie strzeżemy swych tajemnic. Moim jedynym partnerem jest Jacqueline, moja żona, choćby dlatego, że tam, gdzie lubię się włóczyć, fotografowie raczej nie bywają. Ale, z drugiej strony, lubię fotografować to, co najbliżej mnie. Bo to, co kochamy naprawdę, i tak zawsze jest gdzieś niedaleko. Tak więc prawdę powiedziałaś: to jest samotny maraton, do tego bez mety! Dlatego tak trudno przestać fotografować. Natomiast mam swoje preferencje i zachwyty: całkiem spory pakiet nazwisk!

Na Twój album złożyło się 105 czarno-białych kadrów z 40 lat. Zdjęcia wykonane są rozmaitymi narzędziami i technikami, łącznie z otworkowymi panoramami. I tu nasuwa się seria pytań: na ile dobór narzędzia i medium jest kwestią przypadku, a na ile Twoją świadomą decyzją?

Tę książkę stworzyło samo życie; bo i filmy bywały różne: od sowieckich po amerykańskie, nowe, przeterminowane, kiepskie i wspaniałe. Często nie miałem żadnego wyboru, więc robiłem na tym, co było dostępne; dotyczy to także aparatów. Lubię fotografię srebrową, bo tu mogą się zdarzyć wielkie niespodzianki: przecież emulsja starzeje się, podobnie chemia, to wszystko jest w pewien sposób żywe. Trzeba tylko próbować pojąć, zrozumieć, a wówczas nie ma fotografii „zepsutych”. Oczywiście, wybór formatu negatywu powinien być świadomy, podobnie ogniskowa obiektywu; a reszta to kwestia wiedzy, wyczucia i praktyki: jak przeżycie przetłumaczyć na język obrazu? Bo widzialne dostępne jest każdemu, tylko, paradoksalnie, w fotografii niezupełnie o to chodzi.

A o co? Wiesz, jeden z Twoich ulubionych muzyków prosił, by w jego imieniu zadać Ci dwa proste i arcytrudne zarazem pytania: Czym jest dla Ciebie fotografia? A co fotografią nie jest?

Mam wielki respekt i szacunek dla tego muzyka, ponieważ ze strun jego „wielkoformatowego” instrumentu spływają te same krople nadziei i wiary w siłę sprawczą poezji, co i mnie każą wciąż jeszcze fotografować. Jestem w o tyle niezręcznej sytuacji, że każdy muzyk może dziś zrobić zdjęcie, nie zadając sobie pytania, czym jest fotografia. W drugą stronę jest już dużo trudniej, wypadałoby fotografowi mieć niezły słuch, a i znajomość nut byłaby mile widziana. A skoro wszyscy są fotografami, jak w Rosji sowieckiej wszyscy byli lekarzami, to zaprawdę nie wiem: czym fotografia jeszcze nie była?

FOT. BOGDAN KONOPKA / Zdjęcie pochodzi z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire

Opowiedz, jak doszło do Twojego spotkania ze szlachetnym, ale ciężkim i niezbyt poręcznym aparatem wielkoformatowym. Czym Cię urzekł? Czy nigdy nie zmęczył?

To wszystko wina nieżyjącego już niestety Wojtka Zawadzkiego! Pożyczył mi kiedyś swój i musiałem odbijać negatyw w styku, bo nie było takiego powiększalnika. No i wtedy pojąłem, jakie to trudne i jak inne powstają odbitki niż przez powiększenie. Tak, wywróciło mi się na nice wszystko, co wcześniej nabudowałem. Wszystkie koncepty, teorie zbladły wobec ważności i siły sprawczej światła. To był przełom, zdawałoby się: techniczny, który jednak wymagał ode mnie natychmiastowej korekty także w sferze duchowej, bo inaczej zgrzytało mi coś niemiłosiernie na wielu poziomach. Długo by mówić! A zmęczył mnie, i to nie raz. Taki aparat to jest znakomite narzędzie do kontemplacji świata, do medytacji. Co ważne, jedyne, jakie nie wzbudza agresji nawet w miejscach uznawanych za gorące, ale też nie wszystko daje się nim zrobić, zwłaszcza człowieka w sytuacji dynamicznej. Mówiąc obrazowo: ferrari jest dobre na asfalcie, a jeep na bezdrożach. To też jeden z powodów różnorodności w tej książce.

Na ile dobór narzędzia i konsekwentne używanie go jest gwarancją osiągnięcia zarówno wirtuozerii, jak i rozpoznawalności? Na ile jest to ciernista ścieżka wykluczająca inne, być może wygodniejsze, być może pozwalające dojść dalej czy wspiąć się wyżej?

To trudne pytanie, bo konsekwencja i rozpoznawalność to też gotowa szufladka, pułapka dla twórcy. A gwarancji nie ma żadnych, kiedy fotografia to nasze życie. Fotografuję ludzi i miejsca, które mnie zaciekawiają, poruszają. Starzeję się, zmieniam, a moje fotografie też wraz ze mną ewoluują. Tylko trudno to wychwycić, patrząc na nie w kategoriach formy: wielki format, kopie stykowe i dookolna czerń. Przecież zmieniają się ustroje, rządy, świadomość fotografowanych i fotografujących, no i „konsumentów” obrazów też.

Widzę coraz wyraźniej, jak z naszych zdjęć wyparowuje z biegiem lat ludzka otwartość wobec aparatu, empatia i szczerość, a cyfrowa rewolucja tylko przyspiesza zmiany. Dziś w karierze liczy się głównie PR i epatowanie, czym tylko można: od prowokacji aż po zaskakującą formę.

W dyskretnej dedykacji dziękujesz rodzinie i przyjaciołom, „intymnym i świetlistym świadkom” powstawania tej książki, których twarze zaludniają jej karty. Bo, wbrew famie otaczającej od lat fotografię Bogdana Konopki, w Twoim najnowszym albumie wprost roi się od ludzi. Jaka jest zatem relacja fotografa z ludźmi otaczającymi jego samego i to narzędzie?

Chciałoby się rzec za poetą: kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą! Iluż z tych obecnych na kartach mej książki już nie ma... Każdy z nas chciałby wyglądać pięknie, a przynajmniej godnie. Tego drugiego żadne lustereczko ani selfie nie załatwi. I tu otwiera się przestrzeń niezwykle ciekawa dla fotografa. Do drugiego człowieka trzeba wyjść, jeśli czujesz, że jest szansa, iż zaufa twoim intencjom. Do tego nie da się przygotować, bo to nie spektakl, tylko spotkanie uczuć, odczuć, przeczuć. Zdarza się, bywa albo i nie – to już od fotografa zależy, z jakiego źródła czerpie energię, by pozwolić drugiemu jaśnieć, uwierzyć w chwilę i uczynić fotograficzne lustro wolnym od „a priori”. Dawno temu pewna etatowa pracownica Służby Bezpieczeństwa powiedziała mi po pijaku: „Chyba coś zrozumiałam, Chrystus – gdyby wrócił – mógłby być fotografem...”. Ciekawe spostrzeżenie, nieprawdaż?

Owszem... Idąc dalej tropem pytań o istotę fotografii – i mając w pamięci świeżą dyskusję wokół symbolicznego zdjęcia pokoju hotelowego z różowawą łuną Marszu Niepodległości za oknem, które to zdjęcie, autorstwa Ady Zielińskiej, było świadomą kreacją, odegraną na zamówienie i podrasowaną potem w Photoshopie – chciałam spytać wprost o Twoje odczucia na widok kadrów kreowanych w taki sposób. Czy, Twoim zdaniem, to nadal jest fotografia?

To bardzo ciekawy przykład. Z mojej – wiadomej już – pozycji chrystusowego „lewaka” powinienem być zachwycony. Jest tylko małe „ale”. Fotomontażem historia polskiej fotografii słynie: choćby Berman, Krzywobłocki, Cieślewicz. Tu mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym. To już nie bolesne czy też surrealistyczne skojarzenia twórcy. Tu cel uświęca środki, coś jak zaplanowane cynicznie morderstwo na fotograficznych niemożnościach, czyli na naturze fotografii. Jaka jest naprawdę różnica między tymi za oknem i kobietą za wizjerem aparatu? Płeć? Bo przecież nie przekłamania w imię wyższych celów? To jest niepokojące, bo ponoć dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane.

FOT. BOGDAN KONOPKA / Zdjęcie pochodzi z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire

Wracając do Twojego albumu: skąd jego tytuł, na ile jest przewrotny i skąd ewentualne wahania w tytule? FNAC (Francuska sieć sklepów) ma ją w ofercie w jeszcze bardziej bajkowej wersji: „Un conte, il était une fois en Pologne...” („Baśń, był sobie raz w Polsce...”). O czym ta baśń, kto jest jej bohaterem?

W przypadku fotografii dziś baśniowość wydaje mi się jedynym ratunkiem, sprzeciwem wobec przekłamań, jak to, o którym przed chwilą mówiliśmy, nawet stwarzanych w dobrej wierze. Staram się pokazywać to, co zaistniało, i tak, jak zaistniało dla fotografii, bez względu na jej niedoskonałość, ułomności technologiczne. Później i tak do głosu dojdzie interpretacja, na którą wpływu mieć nie możemy. Baśnie biorą się z nadziei i wiary, powiedzmy, w lepszy świat, gdzie dobro w końcu zawsze zwycięża. Więc może te fotografie są dowodem, że ten świat był i jest, i to na wyciągnięcie ręki? Tak, tytuł pochodzi ode mnie; a to, co przedostało się niechcący do internetu, to raczej nieudana próba jego ulepszania przez wydawcę.

A jaka była geneza tego albumu, jakie kryteria towarzyszyły doborowi zdjęć?

To nie jest duża ani droga książka, więc również i budżet, jakim dysponowaliśmy, ograniczał liczbę zdjęć. Z tego powodu sukcesywnie wygrywały obrazy o uniwersalnej wymowie, co w konsekwencji wyszło na dobre temu wydawnictwu. Pozostały w większości fotografie o dużym ładunku emocjonalnym, co wyraźnie jest podkreślane przez tutejszą krytykę i co powoduje także spory sukces wśród miłośników fotografii czarno-białej. Nie czarujmy się: Polska to nie jest w tej chwili najlepszy temat na album. Słowo „baśń” stało się więc z jednej strony filtrem odsiewającym specyficznie lokalne odniesienia, a z drugiej pozwoliło przemycić wiele z tego, co inaczej mogłoby wypaść zbyt dosłownie. Poza tym od początku wiadomo było, że książka ukaże się wyłącznie w wersji francuskiej. Więc, jak możesz się domyślać, siłą rzeczy niektóre zdjęcia – ważne dla mnie, ale i dla nas w Polsce – odpadły w przedbiegach. Niczego jednak nie żałuję.

Mamy tu jednak baśń przewrotną i słodko-gorzki portret Polski, którą opuściłeś w 1989 r. I zarazem autoportret. Odbijasz się w każdym zdjęciu: w każdym pejzażu, który przyciągnął Twój wzrok, w każdym portrecie w każdej kompozycji kadru. Czasami jesteś tu refleksyjny i melancholijny, chwilami pogodny, niekiedy ironiczny. Jaką twarz sam widzisz, przeglądając się w tej książce?

Widzę wyraźnie wiele własnych, zmieniających się z upływem lat wizerunków. Widzę też, że czasem, niezależnie od moich intencji, któraś fotografia mówi dziś zupełnie co innego, nawet mnie samemu. Z jednej strony bierze się to z emigracyjnego dystansu, pewne rzeczy przychodzą też do nas dopiero z wiekiem; ale nade wszystko potwierdza się stara prawda, że wartość fotografii weryfikuje upływający czas. Uprzytamnia nie tylko to, kogo już nie ma, lecz jeszcze mocniej to, czego nie ma: jakiego ducha, jakiej radości i jakich pięknych – bo autentycznych i nieskrywanych – smutków. W tym kryje się elementarność fotografii. Właśnie wtedy jest najbardziej sztuką, kiedy pozostaje w zgodzie ze swą naturą, a nie wówczas, kiedy sztukę usiłuje naśladować lub wręcz zastąpić. Amen!

FOT. BOGDAN KONOPKA / Zdjęcie pochodzi z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire

Jaką Polskę widzisz niedługo po stuleciu rocznicy odzyskania niepodległości? Czy ta Polska drugiego dziesięciolecia to nadal Twój kraj?

Polska była zawsze jak z baśni, niby jej nie było, a przecież trwała. Gdzie indziej na ziemi tak rozkochiwano się w baśniach? Przecież nasza niepodległość też baśniowo do nas przyszła, wynurzyła się z chaosu. Zaledwie 60 lat temu w polskiej szkole we Wrocławiu, na dawnych niemieckich ziemiach, mówiliśmy wszyscy po polsku, ale jakże różnobarwne mieliśmy akcenty i jak wiele różnych słów na nazwanie zwykłego kapuśniaku z grzybami na przykład!

Miałem kolegów o niewyobrażalnie różnorodnych korzeniach i poglądach, więc o jednej homogenicznej polskości mowy być nie mogło, bo musielibyśmy toczyć nieustanne bitwy między sobą. Dlatego dziś nadziwić się nie mogę, skąd kilkadziesiąt lat później wzięła się ta ideologia jedynie słusznego wymiaru polskości i niby z jakiego źródła miałaby wytrysnąć? Po 30 latach we Francji wciąż myślę i piszę po polsku, ale z gramatyką i wyrażeniami sprzed ponad pół wieku, więc prawdopodobnie w oczach niektórych na prawdziwego Polaka się już nie nadaję. Tymczasem, kiedy wracam z obczyzny, wciąż odnajduję wszystkie moje ukochane kolory języka, myślenia i człowieczeństwa. Bo nasza ojczyzna to, na szczęście, nie są tylko marsze nienawiści. Siła polskości tkwi nie w tym, co ktoś wypisze na sztandarach, tylko w jej niedookreśloności, niewyrażalności, dlatego polskość była i będzie bardzo trudna do unicestwienia. Nacjonalizm nie jest patriotyczny. Jest niebezpieczną – ale tylko chorobą żerującą na zdrowej tkance. A tej ostatniej szczęśliwie wciąż jeszcze w Polsce nie brakuje.

Nad czym pracujesz obecnie, w jakich kierunkach spoglądasz – i jaki będzie Twój następny album?

W tej chwili pracuję w Szwajcarii na zlecenie Politechniki w Lozannie, gdzie wraz z dwójką tamtejszych artystów przygotowujemy książkę i wystawę na 50-lecie uczelni w przyszłym roku. To o tyle ciekawe, a zarazem budujące, że zleceniodawca sam mnie wybrał, z pełną świadomością, że nie dostarczę im plików w kolorze, tylko miniaturowe odbitki na czarno-białym papierze srebrowym.

Marzy mi się oczywiście moja „Baśń” w wydaniu polskim, ale wydawca jak na razie zainteresował się „Szarym Paryżem”, który był wydany wprawdzie w dwóch językach, lecz z dystrybucją wyłącznie w Polsce. Nie wiem, co z tego wyniknie, bo przecież od tamtego czasu mam sporo nowych zdjęć tego miasta, więc zapewne trzeba byłoby zmienić nieco cały projekt i tytuł.

Poza tym nie wiem, czy pamiętasz, że w roku 1998 dostałem Grand Prix de la Ville de Vevey, czyli Europejską Nagrodę Fotografii za projekt „Rekonesans”, podróż po satelitarnych krajach Związku Radzieckiego. Powstał z tego piękny album. I teraz Jacqueline wierci mi dziurę w brzuchu, by po 20 latach wrócić w te same miejsca. To nośny projekt i być może uda się znaleźć pieniądze na jego realizację. A mnie się marzy jeszcze jakaś „Baśń francuska”, a potem to chyba wypadałoby już odpocząć... ©

FOT. TYTUS ŻMIJEWSKI / PAP

BOGDAN KONOPKA (ur. 1953) jest fotografem, kuratorem i krytykiem. Jeden z głównych twórców nurtu „fotografii elementarnej”. Od 1989 r. mieszka i pracuje we Francji, obecnie w Paryżu. Prowadził autorskie pracownie fotografii w Państwowej Wyższej Szkole Fotografii w Arles we Francji (1994--97), Warszawskiej Szkole Fotografii (2009-11) oraz w école de Photographie de Vevey w Szwajcarii (2006-16). Dwukrotnie nominowany do nagrody Nicéphore’a Niépce’a, laureat Grand Prix w Europejskim Konkursie Fotografii w Vevey (1998). W roku 2017 odznaczony brązowym medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Zdjęcia pochodzą z albumu „Un Conte Polonais”, wydanego przez Delphire.

MARTA ELOY CICHOCKA (ur. 1973) jest poetką i fotografką. Iberystka, literaturoznawczyni i tłumaczka. Autorka zdjęć na okładkach kilkunastu płyt wytwórni For Tune, od 2013 r. współpracuje z portalem Szeroki Kadr.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2019