Mahmud wraca do domu

Do niedawna jedna z twierdz ekstremistów tzw. Państwa Islamskiego w północnym Iraku, Hawidża jest dziś wyzwolona. Ale mieszkańców czeka teraz najtrudniejsze: powrót i zaczynanie na nowo.

06.02.2018

Czyta się kilka minut

Uchodźcy z Hawidży wyruszają  w drogę powrotną do swojego miasta.  Kirkuk, 16 stycznia 2018 r. / MARWAN IBRAHIM / AFP / EAST NEWS
Uchodźcy z Hawidży wyruszają w drogę powrotną do swojego miasta. Kirkuk, 16 stycznia 2018 r. / MARWAN IBRAHIM / AFP / EAST NEWS

Kanapa, szafa, materace, koce, lodówka, telewizor i inne sprzęty domowe są już zapakowane na pick-upa. Mahmud al-Dżuburi, korpulentny 51-latek, rzuca ostatnie spojrzenie na piętrzący się ładunek. Upewnia się, czy wszystko jest dobrze zamocowane. Zadowolony, z ciężkim westchnieniem opada na fotel obok kierowcy. Podciąga skraj długiego stroju, jaki tradycyjnie noszą arabscy mężczyźni. Można ruszać. Do domu, do Al-Hawidży. Licząca przed wojną kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, leży 70 km na południowy zachód od Kirkuku. Jeszcze do niedawna każdy, komu życie było miłe, omijał Al-Hawidżę szerokim łukiem.

Jest wczesny poranek. Kirkuk – roponośna metropolia i kość niezgody między irackimi Arabami i Kurdami (obecnie znów pod kontrolą tych pierwszych), która przez ostatnie dwa lata była dla Mahmuda domem – pogrążona jest jeszcze w głębokim śnie. Delikatne światło wstającego słońca podkreśla wrażenie uśpienia. Na punkcie kontrolnym, na rogatkach, znużony policjant rzuca tylko okiem i macha ręką, możemy jechać. Pierwsza przeszkoda wzięta. Ale już 20 km później podróż się chwilowo kończy. Przed rzeczką żołnierze usypali wysoki wał ziemny, z obu stron wyrastają betonowe zapory. Po prawej i lewej puste, spalone słońcem pola.

Wszyscy mężczyźni muszą wysiąść i ustawić się szeregiem na poboczu. „Siadać na ziemi!” – rzuca oschle młodziutki żołnierz. Większość z mężczyzn mogłaby być jego ojcami, ale spokojnie słuchają rozkazu. Rozsiadają się ze stoickimi minami, nie pada ani jedno słowo, podczas gdy żołnierz kieruje na nich lufę pistoletu maszynowego.

Ślady ekstremistów

Mija, zdawać by się mogło, wieczność, a oni siedzą, wśród kurzu i żwiru, porzuconych plastikowych butelek, papierowych opakowań po batonikach. W końcu pierwsza grupa zostaje odprowadzona gęsiego. Żołnierze w budce, jak słyszymy: z wywiadu wojskowego, sprawdzają personalia, przepuszczają przez bazę danych, która zawiera nazwiska dziesiątków tysięcy domniemanych bojowników tzw. Państwa Islamskiego (IS). Dopiero potem można jechać dalej.

Także Mahmud al-Dżuburi zostaje sprawdzony, procedura trwała dwie godziny. Czy jest zły na zachowanie żołnierzy? – To jest w porządku – odpowiada. W końcu wielu bojowników porzuciło szeregi IS, zeszło do konspiracji. – Oni także próbują wracać do Al-Hawidży. Nie można do tego dopuścić.

Przed nami rozciąga się równina wokół rzeki Tygrys. Niebieskie niebo i ziemia w kolorze piachu, jak okiem sięgnąć. Od czasu do czasu mijamy na poboczach wraki aut, podziurawione kulami. Raz tylko mija nas jadący z naprzeciwka samochód.

Dżuburi jest podekscytowany, niczym mały chłopiec kręci się na fotelu. Wyciąga smartfona. – Popatrz, to mój dom – pokazuje zdjęcia. Na fotografiach widać jedno- piętrowy budynek z szarego betonu, z pomarańczowymi kolumienkami i odpowiednimi flizami w przedsionku. Typowe irackie budownictwo, nic nadzwyczajnego, ale solidne. – Czasem myślałem, że nigdy go już nie zobaczę – mówi. – Jestem taki szczęśliwy. Choć oczywiście martwię się trochę, bo kto wie, co tam na mnie czeka.

Tuż przed miasteczkiem, po prawej stronie drogi pojawia się wypalone czarne pole. Wkoło walają się cysterny. Gdzieś tutaj jest masowy grób, twierdzi Dżuburi. Bojownicy IS mieli najpierw chować tutaj swoje ofiary, potem miała tu funkcjonować prowizoryczna stacja paliw, służąca do przemytu ropy, a na koniec bojownicy mieli ją podpalić, żeby zatrzeć ślady.

Obok zniszczonego budynku swój punkt kontrolny założyli szyiccy milicjanci z Al-Haszd asz-Szabi [Siły Mobilizacji Ludowej: paramilitarna organizacja irackich szyistów, uczestnicząca w walkach z sunnitami z IS oraz z Kurdami – red.]. Nad checkpointem powiewa flaga Al-Haszd asz-Szabi – i to w samym środku terenu, który od zawsze był ostoją społeczności sunnickiej w Iraku. Dżuburi najpierw popatruje sceptycznie, ale potem wyskakuje radośnie z auta, ludzie stojący na posterunku to synowie jego starych znajomych, sunnici tak jak on.

Hawidża kontra Bagdad

Jednak wkrótce okaże się, że Al-Hawidża jest w niepodzielnym władaniu zwycięskich szyickich milicjantów. Kontrolują oni centrum miasta i wszystkie drogi dojazdowe.

Przez wiele lat Al-Hawidża była twierdzą sunnickiego oporu. Najpierw wobec Amerykanów, którzy w 2003 r. wkroczyli do Iraku, a po wycofaniu ich wojsk – wobec rządu w Bagdadzie, zdominowanego przez szyitów (stanowiących większość populacji Iraku). Zimą 2012 r. sunniccy demonstranci rozbili tu miasteczko namiotowe i przez wiele miesięcy protestowali przeciwko dyskryminacji, której ich społeczność poddawana była przez szyickiego „jastrzębia”, ówczesnego premiera Nuriego al-Malikiego.

W kwietniu 2013 r. konflikt eskalował, Maliki posłał przeciw demonstrantom żołnierzy. Dziesiątki sunnitów zginęły od ich kul lub odniosły rany. Sunniccy szejkowie plemienni i duchowni wezwali wówczas do powstania przeciw rządowi. Z szybkością płomienia walki rozlały się na kolejne sunnickie miejscowości. Wtedy właśnie, wiosną 2013 r., jako pierwsze miasto w północnym Iraku Al-Hawidża wpadła w ręce sunnickich ekstremistów, którzy ponad rok później proklamowali w Mosulu swój „kalifat” – państwo boże na ziemi, Państwo Islamskie. Z kolei w październiku 2017 r. Al-Hawidża była ostatnim miastem w północnym Iraku, odbitym przez wojska rządowe i szyickich milicjantów.

Teraz sprawia wrażenie opustoszałego. Poza szyickimi milicjantami nie widać nikogo. Wzdłuż głównej ulicy wiszą wszędzie żelazne rolety, mocno podniszczone, powykrzywiane. W bocznych uliczkach zdążyły rozrosnąć się krzaki, wysokie na człowieka. Dawna fabryka, gdzie ekstremiści z IS mieli montować auta-pułapki z bombami, sprawia wrażenie, jakby przeszedł tędy tajfun, jakby olbrzym wielkim młotem porozbijał betonowe płyty i stalowe dźwigary.

Tylko chleb i jogurt

Jeszcze kilka minut i Dżuburi jest u celu: w swojej wiosce, tuż pod miastem. Na powitanie wybiega mu szwagierka Hadżar Adhar Hadid, kobieta kuleje. Mahmud i Hadżar rzucają się sobie w objęcia, ściskają, płaczą. Trwa to dobrych kilka minut. – Dobrze cię widzieć – powtarza niemłoda kobieta między jednym a drugim szlochem. Nie widzieli się długo: gdy IS zajęło ten teren, Dżuburi przeszmuglował żonę i pięcioro dzieci do Kirkuku. Sam dołączył do nich pod koniec 2015 r., niebezpieczna ucieczka kosztowała go 1200 dolarów. Jego brat, starszy od Mahmuda i chory, musiał zostać. Razem z nim została jego żona i ich 18-letnia córka.

Szwagierka ma ponad 50 lat, ale jej twarz pokrywa tyle zmarszczek, że łatwo można by ją wziąć za babcię dzieci Mahmuda. Opowiada, że ekstremiści zachodzili wiele razy, chcieli zabrać męża. W końcu zostawili ich w spokoju. – Ale życie było ciężkie. Nie było jedzenia, tylko chleb – mówi kobieta. Małżeństwo pomagało sąsiadom, którzy mieli pięć krów, sąsiedzi dzielili się z nimi jogurtem i mlekiem. – No i papierosów nie było – mówi kobieta i, jakby chcąc nadrobić zaległości, chciwie pali papierosa za papierosem.

Podczas gdy Dżuburi dokonuje inspekcji domu, dzieci rozpakowują meble, lodówkę i telewizor. – Wszystko jest jak dawniej – Mahmud promienieje. Ale zaraz pojawiają się wątpliwości. Z posępną miną słucha szwagierki, która twierdzi, że nocami po okolicy kręcą się jeszcze bojownicy IS. – Przychodzą i żebrzą o jedzenie, albo chcą pieniędzy – mówi kobieta.

We wsi mieszka 25 rodzin. Państwowej policji nie ma, a milicjanci z formacji wiernych rządowi – szyiccy czy sunniccy – są za daleko. Wieśniacy sami nie mają czym się bronić, armia rządowa skonfiskowała całą broń. Ale to nie jest jedyny problem Mahmuda al-Dżuburiego.

Pułapki prawa plemiennego

Bojownicy IS nie byli tu obcymi, wielu pochodziło z tego regionu. Ich rodziny uciekły. Często zdarza się, że bliscy bojowników są poddawani represjom. – Spodziewaliśmy się, że po wyzwoleniu dojdzie do aktów zemsty – powie potem Zainab Kassem z organizacji Sanad for Peace Building w Bagdadzie, podczas rozmowy prowadzonej przez Skype’a.

Aby przerwać ten diabelski krąg, Zainab i jego ludzie przez półtora roku negocjowali ze starszymi plemion i lokalnymi politykami. W czerwcu 2017 r. podpisano pakt, w którym przedstawiciele plemion opowiedzieli się przeciw „religijnemu i politycznemu ekstremizmowi” oraz zobowiązali do przestrzegania standardów międzynarodowych i praw człowieka. Wśród sygnatariuszy byli przedstawiciele Dżubur, jednego z największych plemion w północnym Iraku. Porozumienie miało zapewnić też bezpieczny powrót do domów rodzinom bojowników IS.

Pół roku później wydaje się, że ten piękny plan może rozpaść się jak bańka mydlana w zderzeniu z twardą rzeczywistością. A rzeczywistość ta to prawo plemienne. – Gdyby rodziny bojowników wróciły, na pewno zaraz wybuchłyby krwawe spory – powie Dżuburi podczas obiadu, na który dostaniemy ryż z kurczakiem. Dlatego on, Mahmud al-Dżuburi, zrobi wszystko, aby do tego nie dopuścić. – Nawet gdyby sam gubernator prowincji zagwarantował im bezpieczeństwo, nic by to nie dało, zaraz zostaliby zabici – przepowiada. Poza tym trudno wymagać od ludzi ze wsi, żeby żyli drzwi w drzwi z tymi, którzy ich gnębili.

W północnym Iraku są więc dziesiątki tysięcy rodzin, które być może przez lata nie będą mogły znaleźć sobie nowego domu – idealna pożywka dla rekrutacji ze strony ukrywających się bojowników IS.

Szkoła bez nauczycieli

Ale w tym momencie Dżuburi ma zupełnie inne troski. We wsi nie ma prądu, trzeba więc sprawdzić, czy uda się uruchomić stareńki generator. Poza tym Mahmud ma zadanie, dostał je ni mniej ni więcej, tylko od władz prowincji. Z zawodu jest bowiem nauczycielem historii i pracuje w wydziale edukacji prowincji. Za kilka dni powinien otworzyć we wsi ponownie szkołę podstawową, po trzech latach.

Teoretycznie świetny pomysł. Ale tak jak idea pojednania, również i on może zderzyć się z realiami. – Jak dzieci mają chodzić do szkoły? – to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Nie ma bowiem nauczycieli. Większość uciekła, do Kirkuku lub innych miast. Wobec ostrych i długotrwałych kontroli na checkpointach oraz włóczących się niedobitków IS, Dżuburi nie wierzy, aby jakiś nauczyciel dał się namówić na codzienne dojazdy do ich szkoły.

Do tego jeszcze – uczniowie. Jak mieliby dotrzeć do szkoły z bardziej odległych wiosek? – Przecież tu nie jeżdżą żadne autobusy – mówi Mahmud. – A jak nie ma żadnej komunikacji, to i uczniowie nie dojadą.

Radość, która emanowała z niego podczas drogi z Kirkuku, znikła już zupełnie. Cienie kładą się na jego gładko ogolonej twarzy. – Byłem taki szczęśliwy, jak tu jechaliśmy – mówi Mahmud al-Dżuburi. – A teraz jestem w szoku. Nie ma prądu, nie ma pieniędzy. Jak mamy zaczynać na nowo? To dla mnie zagadka. ©

Przełożył WP

INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018