Magiczne pracownie

Kochani studenci, kochani malarze z tytułami i bez tytułów, z dyplomami i bez dyplomów, szanowni goście, Panowie Rektorzy wyższych uczelni i uczelni artystycznych Wrocławia, Magnificencje. Przygotowania do dzisiejszego wystąpienia zacząłem od odszukania i przejrzenia mojego indeksu, czyli książeczki legitymacyjnej studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego. Książeczka z pieczęcią kwestury UJ ma numer 11547, nosi podpis z pieczątką kwestora i własnoręczny podpis właściciela książeczki, czyli mój, pod moją fotografią. Przyglądam się pociągłym rysom młodego człowieka w białym kołnierzyku, krawacie, z jednym uchem odsłoniętym. Które to było ucho, nie wiem, bo w moim długim życiu, w różnych historycznych epokach, zdejmowano uszy lub ucho z różnych stron. Zresztą dochodzą mnie informacje, że nowe dowody, a może już najnowsze, będą bez ucha i bez uśmiechu... Patrzę więc na swoją podobiznę z roku '45 i widzę jakiś cień uśmiechu na twarzy. Zresztą to mi zostało do dnia dzisiejszego. Jestem człowiekiem uśmiechu, nie człowiekiem śmiechu.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

Czytam w indeksie: "Nos rector et decanus collegii professorum Facultatis Humanisticae Universitatis Cracoviensis hac tabula profitemur testatumque esse volumus dominum Tadeusz Różewicz oriundum in Radomsko in album Universitatis Cracoviensis Facultatis Humanisticae rite relatum esse". Tak zacząłem z historią sztuki i ze sztuką mój oficjalny romans. W tym indeksie w roku akademickim 1945/46 jest zapis, że w pierwszym trymestrze słuchałem następujących wykładów: profesora Gąsiorowskiego "Sztuka grecka, najstarsze kultury śródziemnomorskie", profesora doktora Kopery "Architektura średniowieczna w Polsce", profesora doktora Bochnaka "Architektura włoska epoki renesansu i Leonardo da Vinci", profesora doktora Zawirskiego "Zagadnienia filozoficzne", profesora doktora Ingardena "Wstęp do teorii poznania", profesora doktora Tatarkiewicza "Filozofia współczesna" i profesora Tadeusza Dobrowolskiego "Główne kierunki malarstwa XIX wieku".

Ale mój nieoficjalny romans ze sztuką, a ściślej z malarstwem żywym i współczesnym, rozpoczął się od znajomości z kolegą Mieczysławem Porębskim, który zapoznał mnie z członkami Grupy Krakowskiej. Starymi: Sternem, Kantorem, Jaremianką, młodszymi: Tadziem Brzozowskim, Mikulskim, Skarżyńskim, Nowosielskim, i najmłodszymi: Tchórzewskim, Borowczykiem. Jako poeta wiernie towarzyszący malarzom, brałem udział w historycznej już wystawie w roku 1948, pamiętam, że na otwarciu czytano przez megafon wiersze z "Czerwonej rękawiczki". Potem poznałem malarzy innych ugrupowań. Z najstarszych kapistów: Taranczewskiego i Hankę Rudzką-Cybisową, a z młodych niezależnych - Adama Hoffmana, Ewę Kierską, Andrzeja Wróblewskiego, w Warszawie Bogusza, Dłubaka, Olka Kobzdeja i wielu innych młodszych.

Kochałem, kocham i będę zawsze kochał malarzy. Malarze byli i są dla mnie czarodziejami, a ich pracownie miejscami magicznymi. W styczniu roku 1964 pisałem do Jerzego Nowosielskiego: "Dzień dobry Jerzy, jak spałeś, jak Ci idzie praca? Czy anioły czuwają nad Tobą? Ja jestem dziś smutny jak szatan albo pensjonarka, która nie wie jeszcze, czego pragnie. Ciągle myślę o tym, żeby namalować obraz. Czy mógłbyś mi kiedyś przygotować niewielkie płótno 50 cm x 70 albo 40 x 60? Chciałbym namalować obraz i nagrać muzykę we własnym wykonaniu do tego obrazu". No i kiedyś, po latach, namalowałem ten obraz na deseczce. Takich deseczek, ścinków z większych desek, zawsze było dużo w pracowni Jurka. Malował na deskach i deseczkach ikony. Namalowałem ten obrazek akrylami, które mi udostępnił Gospodarz. Zresztą akryle myliłem czasem z krylami.

Deseczka miała tytuł "Wolna Ukraina" i leży gdzieś w przepastnej szufladzie jakiejś szafy u mnie, pełnej różnych cudownych staroci, wśród których jest i kalejdoskop. Przy pomocy kalejdoskopu w dzieciństwie stworzyłem setki ulotnych abstrakcyjnych kolorowych kompozycji, czyli obrazów. No cóż, każdy z nas chce być uniwersalny. Każdy ma w sobie dziecko ukryte, które leci do mamy albo cioci, żeby pochwalić się obrazkiem albo rysunkiem, wierszykiem albo wiankiem. Ale kiedy ciocia albo mama nie chwalą i nie zachwycają się, dziecko za ich plecami pokazuje czasem język i jest zawiedzione.

Wracam myślami do roku 1998, kiedy mój znakomity, sławny poprzednik Baltazar Klossowski de Rola, czyli Balthus, otrzymał tytuł doktora honoris causa wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. To Balthus jako stary człowiek powiedział: "Chciałbym na zawsze pozostać dzieckiem, ale moim skromnym zdaniem trzeba się o to też spytać dziecka. Dzieci mają swoje kłopoty, choroby, strachy, radości, uśmiechy i łzy. A może dziecko odpowiedziałoby mistrzowi, że chce być dorosłym - strażakiem, księdzem, malarzem, prezenterem telewizyjnym, aktorem itd. - A dlaczego? - Proszę pani, bo oni mają dużo pieniążków, auto i wszyscy ich kochają. A na dzieci wszyscy krzyczą, każą dzieciom jeść i siedzieć cicho".

Ale powiem panu tak na ucho, szanowny mistrzu Balthusie, tak aby nikt nie słyszał, że czasem i ja chcę być dzieckiem, choćby teraz, żeby opuścić piękną salę, znakomitych gości i wrócić do swoich zabawek, do swojego pokoju, żeby zamknąć oczy i jeszcze raz zobaczyć wszystkie obrazy, jakie widziałem od otwarcia tych oczu w dniu 9 października roku 1921.

Fragmenty przemówienia, które Tadeusz Różewicz wygłosił z okazji nadania mu tytułu doktora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Uroczystość odbyła się podczas inauguracji nowego roku akademickiego 8 października 2007 r. w Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. 9 października, w dniu 86. urodzin poety, w budynku ASP została otwarta wystawa "Grafiki dla Różewicza", prezentująca prace, które powstały w oparciu o interpretacje jego utworów. Tego samego dnia nakładem Biura Literackiego ukazał się tom "Nauka chodzenia" - autorski wybór poezji Tadeusza Różewicza z 20 rysunkami Eugeniusza Geta-Stankiewicza, o którym napiszemy w jednym z najbliższych numerów.

Tytuł i (niewielkie) skróty pochodzą od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007