Łukaszenka po raz piąty

Główna intryga białoruskich wyborów: nie kto je wygra (to jasne), ale czy Łukaszence uda się przekonać Zachód, że wygrał uczciwie.

04.10.2015

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy wsi pod Mińskiem oglądają wystąpienie prezydenta Łukaszenki, 16 września 2015 r.  / Fot. Sergei Grits / AP / EAST NEWS
Mieszkańcy wsi pod Mińskiem oglądają wystąpienie prezydenta Łukaszenki, 16 września 2015 r. / Fot. Sergei Grits / AP / EAST NEWS

Był to krok niespodziewany: w sierpniu władze białoruskie postanowiły wypuścić z więzienia wszystkich sześciu więźniów politycznych – w tym przetrzymywanego od 2010 r. Mikołę Statkiewicza, kandydata w ostatnich wyborach prezydenckich.

W ten sposób Mińsk spełnił jeden z głównych postulatów, formułowanych przez Zachód. Wprawdzie więźniowie nie zostali rehabilitowani, ale i tak decyzja – którą niewątpliwie podjął sam Aleksandr Łukaszenka – umocniła to unijne lobby, które opowiada się za powrotem do dialogu z Białorusią. Szef litewskiego MSZ Linas Linkevičius szybko oświadczył, że Unia powinna zrewidować swoją politykę wobec Białorusi, w tym tę dotyczącą sankcji.

Decyzja Mińska rzeczywiście skierowana była głównie na użytek zachodni. Od kilkunastu miesięcy białoruska dyplomacja podejmuje kroki na rzecz naprawy stosunków z Unią i Stanami Zjednoczonymi – zamrożonych w konsekwencji brutalnego spacyfikowania przez reżim demonstracji opozycji po sfałszowanych wyborach w grudniu 2010 r.

Białoruskim zabiegom towarzyszy kontekst sytuacji geopolitycznej w regionie. Rosyjska agresja na Ukrainie spowodowała nie tylko wzrost zainteresowania Białorusi Zachodem, czemu towarzyszyły z kolei zachodnie głosy o potrzebie nowego podejścia do tego państwa. Mińsk został wybrany na miejsce negocjacji w trójkącie Rosja–Ukraina–Zachód, mających znaleźć rozwiązanie konfliktu w Donbasie. I choć Białoruś nie odgrywała w tych rozmowach żadnej roli, to propaganda wewnętrzna wykorzystała sam ten fakt dla podkreślania międzynarodowego znaczenia kraju.

Rozkład opozycji
Zwolnienie Statkiewicza to również demonstracja pewności siebie reżimu. Bo jak inaczej traktować wypuszczenie – i to na kilka tygodni przed wyborami, które odbędą się w najbliższą niedzielę, 11 października – polityka mającego potencjał, aby stać się liderem?

Liderem, dodajmy, którego tak bardzo brakuje białoruskiej opozycji. Władze widzą, że jest ona pogrążona w największym w jej historii kryzysie – do czego zresztą same się walnie przyczyniły. Opozycja nie była w stanie wybrać wspólnego kandydata w tych wyborach prezydenckich i – po raz kolejny – poszła do nich kilkoma frontami.

Okazało się jednak, że zebranie 100 tys. wymaganych głosów jest zadaniem przekraczającym możliwości sztabów wyborczych niemal wszystkich kandydatów opozycyjnych. Udało się to jedynie Taccianie Karatkiewicz, wysuniętej przez ruch społeczny „Mów Prawdę!” i popartej początkowo przez Białoruski Front Narodowy. Tymczasem pozostałe partie i organizacje opozycyjne, które wcześniej nie były w stanie sformułować wspólnej strategii wyborczej, zaczęły solidarnie krytykować Karatkiewicz – zarzucając jej, że w istocie jest tzw. kandydatem technicznym, wysuniętym w porozumieniu z władzami. Uładzimir Nieklajeu – były przewodniczący ruchu „Mów Prawdę!”, który opuścił go kilka miesięcy wcześniej – oskarżył wprost szefa sztabu wyborczego ruchu Andrieja Dmitriewa (i zarazem swojego byłego zastępcę) o to, że jest agentem tajnej policji politycznej, która na Białorusi nadal nosi nazwę KGB. W mniej lub bardziej otwarty sposób wyrażają się też o Dmitriewie inni liderzy opozycji.

Andriej Dmitriew jest rzeczywiście ojcem „projektu Karatkiewicz” – tej 39-letniej psycholożki, która do niedawna była szeregową członkinią ruchu „Mów Prawdę!”. Reszta sił opozycyjnych zakwestionowała zebranie przez Karatkiewicz wymaganych 100 tys. podpisów, a jej sztab wyborczy odmówił przekazania kopii protokołów w celu ich zweryfikowania. Pogłębiło to istniejącą nieufność.

Gra o legitymizację
Niezależnie od tego, czy w konflikcie wewnątrz opozycji swój udział faktycznie ma KGB, obecna sytuacja jest niewątpliwie w interesie władz. Opozycja, już wcześniej podzielona, teraz podzieliła się jeszcze bardziej.

Wprawdzie wypuszczony z więzienia Statkiewicz stał się poniekąd jej naturalnym liderem, ale zbyt późno było już na podjęcie próby zarejestrowania go jako kandydata na prezydenta. W rezultacie Łukaszenka ponownie nie będzie miał z kim przegrać. Opozycja – rzecz jasna, poza zapleczem politycznym Karatkiewicz – uważa więc, że w obecnych warunkach wybory nie mogą zostać uznane za legalne, a tym samym Zachód nie powinien uprawomocniać ich wyniku.

Główna intryga białoruskich wyborów dotyczy zatem nie tego, kto będzie ich zwycięzcą – bo to jest oczywiste już na starcie – ale tego, czy Łukaszence uda się przekonać Zachód, że tym razem wygrał uczciwie. Cel Mińska jest wobec tego zrozumiały: doprowadzić do międzynarodowej legitymizacji dla urzędującego prezydenta, przy jednoczesnym pozorowaniu rzekomego pluralizmu wyborczego, do czego potrzebna jest kandydatka Karatkiewicz. Białoruski reżim liczy, że Zachód przymknie oczy na nieprawidłowości, a rysujące się „nowe otwarcie” nabierze faktycznie nowego impetu.

Łukaszence pomaga również to, że Białoruś wyróżnia się jednak na tle takich systemów autorytarnych jak Rosja czy Azerbejdżan. To ostatnie państwo – członek unijnego Partnerstwa Wschodniego – pod rządami Ilhama Alijewa zmienia się w coraz bardziej represyjną dyktaturę. Z kolei kontekst wojny na Ukrainie pozwala władzom w Mińsku formułować przekaz do własnego społeczeństwa, że objęcie władzy przez opozycję równać się będzie wojnie, której zwykli Białorusini, oglądający zdjęcia z Donbasu, już i tak wystarczająco się wystraszyli.

A że władze umiejętnie grają lekcjami, jakie płyną z ukraińskiego Majdanu, i w swej propagandzie ciągle podkreślają, że rewolucja to chaos, niestabilność i groźba rosyjskiej interwencji – opozycji będzie dziś trudniej niż kiedykolwiek wcześniej zacząć jakieś protesty po 11 października.

„Bez mózgu i pieniędzy”
A Rosja? Nieodłącznym pytaniem każdych wyborów prezydenckich na Białorusi jest stanowisko Rosji, która od lat pozostaje głównym patronem Mińska i kredytodawcą gospodarki białoruskiej.

W ostatnich tygodniach Aleksandr Łukaszenka kilkukrotnie pozwalał sobie na krytyczne słowa pod adresem Moskwy, wyśmiewając m.in. ideę „rosyjskiego świata” oraz krytykując niezdolność Rosji do modernizacji, twierdząc, że wynika to „z ich braku mózgu i pieniędzy”. Kreml udał, że nie usłyszał tych słów. Wyglądały one zresztą jak część przedwyborczego show Łukaszenki, który próbuje podkreślić swoją rzekomą samodzielność od wschodniego sąsiada. Uwagę zwraca wiele mówiące główne hasło przedwyborcze prezydenta: „Za przyszłość niezależnej Białorusi”.

Tymczasem tej – pojawiającej się zresztą okresowo – antyrosyjskiej retoryce Łukaszenki przeczy postępująca zależność Białorusi od Rosji, widoczna w wymiarze politycznym, gospodarczym i wojskowym. Moskwa pozostaje głównym partnerem i punktem odniesienia w polityce zagranicznej Mińska.

Na rynek rosyjski trafia ponad 40 proc. białoruskiego eksportu. Białoruska przestrzeń wojskowa jest ściśle zintegrowana z rosyjską, czego kolejnym potwierdzeniem będzie utworzenie na Białorusi – prawdopodobnie jeszcze przed końcem 2015 r. – nowej rosyjskiej bazy lotniczej. Choć porozumienie w tej sprawie zostało podpisane już dwa lata temu, to Rosja dopiero teraz podjęła konkretne kroki – co ma być odpowiedzią na próby zwiększenia obecności NATO w Polsce i państwach bałtyckich. A słowom Łukaszenki, że Rosji „brakuje pieniędzy”, przeczy udzielony Mińskowi w lipcu kolejny rosyjski kredyt: na 760 mln dolarów.

Bez iluzji
To wszystko oznacza więc, że bliskie stosunki z Rosją były, są i długo pozostaną głównym założeniem białoruskiej polityki. Na alternatywę Mińsk nie może sobie realnie pozwolić. Nawet jeśli próbuje wyjść teraz z kryzysu w stosunkach z Zachodem, to tylko po to, aby zwiększyć możliwości manewru w polityce międzynarodowej.

Białoruska kampania wyborcza odbywa się wprawdzie w dość korzystnych warunkach zewnętrznych i w sytuacji braku rzeczywistych rywali politycznych na arenie wewnętrznej. Wielkim wyzwaniem dla Mińska pozostaje jednak pogłębiający się kryzys gospodarczy, co jest sytuacją bez analogii. Wszystkie poprzednie wybory prezydenckie odbywały się bowiem w warunkach względnej stabilności i wzrostu gospodarczego. Tymczasem białoruski PKB obniża się po raz pierwszy od ponad 15 lat – w pierwszym półroczu bieżącego roku spadek wyniósł 3,3 proc.

W tej sytuacji próba powrotu do dialogu z Zachodem wydaje się bardziej zrozumiała. Mińsk oczekuje, że nowe otwarcie doprowadzi do uzyskania kredytów, wzrostu aktywności inwestycyjnej firm unijnych na Białorusi i do zdjęcia zachodnich sankcji.

A w zamian Białoruś... niczego nie oferuje. W percepcji Mińska bezproblemowe przeprowadzenie wyborów prezydenckich – co oznacza i brak przemocy, i w miarę pozytywną ich ocenę przez OBWE – miałoby doprowadzić do uznania legitymizacji Łukaszenki przez Zachód, w tej czy innej formie. To z kolei nakłada się na wzrost siły unijnego lobby, które opowiada się za powrotem do dialogu z Mińskiem. W swojej grze białoruski przywódca nie jest więc bez szans.

Białoruski reżim nie ma jednak zamiaru podejmować jakichkolwiek realnych działań na rzecz demokratyzacji czy liberalizacji gospodarki. Dlatego tak ważne jest, aby sytuację na Białorusi widzieć taką, jaką ona jest – bez szkodliwych iluzji. ©

Autor jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015