Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziennikarka "Rzeczpospolitej" Ewa Czaczkowska porwała się na napisanie biografii Prymasa Tysiąclecia. Po obszernych biografiach autorstwa Andrzeja Micewskiego, Petera Rainy i Mariana P. Romaniuka wymagało to sporej odwagi. W bibliografii wymienia wszystkie ważne dzieła i dziełka poprzedników. Korzysta z nich, lecz jej książka idzie dalej, jest inna i niewątpliwie zasługuje na uwagę. Choćby dlatego, że nie jest - jak u Rainy czy Micewskiego - oparta przede wszystkim na zapiskach samego Prymasa.
Portret jest tu o wiele bardziej wielowymiarowy. Źródła, z których autorka czerpie, to obok pisanych dokumentów także relacje i komentarze świadków. Dotarła do nich, niekiedy w ostatniej chwili, tuż przed ich śmiercią. Książka nie ma założeń i celów politycznych, czego o niektórych przynajmniej biografiach kardynała Wyszyńskiego powiedzieć się nie da... No i nie jest to hagiografia. Stanowisko Prymasa Tysiąclecia zderza z innymi. Pokazuje, jak daną sprawę widział i rozumiał on, a jak ci, którzy się z nim nie zgadzali, i bynajmniej nie zawsze to zderzenie wychodzi na korzyść Prymasa. Czyni to bardzo subtelnie, bez stawiania kropek nad i; raczej pobudzając czytelnika do własnej oceny niż osądzając. Czaczkowska pokazuje kardynała Wyszyńskiego w jego oficjalnych, pełnych wyrozumiałości, wyważonych wypowiedziach o ludziach i w jego cierpkich zapiskach na ten sam temat. Jest w obcowaniu z ludźmi pełen osobistego uroku i w zapiskach krytyczny aż do granic zgryźliwości.
Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z osobowością o niebywałej sile. Autorytet Prymasa, respekt, jakim się cieszy w samym Kościele i u władz PRL, nieskończenie przerastają autorytet pełnionego urzędu. I czytelnik musi sobie postawić pytanie: jak on to robił? Skąd ta siła? Odpowiedzią jest życie duchowe, wiara, pobożność bohatera tej opowieści. Pokazane wstrzemięźliwie, z pewnym dystansem. Czaczkowska nie pisze dla procesu beatyfikacyjnego. Trudno nawet być pewnym, czy książka pracuje na korzyść, czy na niekorzyść tego procesu...
Autorka sięgnęła do dokumentów IPN-u. Materiały archiwalne okazały się bezcenne w wyjaśnianiu wielu niejasnych dotychczas kwestii. Na przykład sprawy słynnego "Memoriału", krytykującego z punktu widzenia teologicznego i duszpasterskiego maryjność Prymasa, a rozkolportowanego wśród ojców drugiej sesji Soboru Watykańskiego II (1963). Czaczkowska przedstawia etap po etapie realizację inicjatywy Zenona Kliszki, której nadano kryptonim "Oskar". Poszczególne rozdziały zostały napisane przez księży TW - tajnych współpracowników, a zarazem wybitnych teologów. Najwybitniejszy z nich opracował całość dokumentu, który miał skompromitować kardynała Wyszyńskiego w Watykanie i w oczach ojców Soboru. Czaczkowska opisuje mistrzowską logistykę dostarczenia dokumentu do adresatów. Prymas - po doświadczeniach z okresu uwięzienia bardzo podejrzliwy - długo podejrzewał o autorstwo... środowisko "Znaku".
Autorka nie stara się epatować, przeciwnie, niekiedy odnosi się wrażenie, że pragnie osłabiać "obrazoburczy efekt" tego, co napisała. Zdaje sobie sprawę, że zmaga się z legendą narodową. Dodam, że tę książkę czyta się znakomicie. Ewa Czaczkowska dzięki dacie urodzenia jest bodaj pierwszym biografem kardynała Wyszyńskiego, którego podświadomości nie dręczy lękliwe pytanie: czy to, co pisze, spodoba się Kardynałowi?
"Od traktoru do Soboru"
Tomasz Ponikło - czwarte pokolenie "Tygodnikowe" - po wielogodzinnej rozmowie ze Stefanem Wilkanowiczem dał nam książkę, wywiad rzekę, która przejdzie do historii, bo jest zapisem historii. Jak zwykle w tego rodzaju wywiadach, bohater książki opowiada swoje życie. Rocznik 1924, należy do ważnej grupy swego pokolenia, ludzi, którzy w młodości, traktując swoje życie i wiarę niezwykle poważnie, czuli się odpowiedzialni jeśli nie za świat, to za Polskę i własne środowisko. A wszystko to zostało wpisane w historyczny kontekst: dzieciństwo w latach przedwojennych, młodość w latach okupacji i potem okrutne czasy powojenne.
Opowieść Stefana Wilkanowicza o sobie jest pasjonującą opowieścią o pokoleniu katolików, jakich dziś już chyba nie ma. Jego biografia jest w tej opowieści ważna, ale nie najważniejsza. Najważniejsza jest refleksja nad światem takim, jaki jest, i nad sobą wtedy. Zadziwiające, że ci ludzie odnajdywali się według prostego klucza: prowadzona przez jezuitów Sodalicja Mariańska, Laski, Tyniec i ewentualnie jakieś inne jeszcze, wyraziste kościelne środowiska, w przypadku Stefana Wilkanowicza Zgromadzenie Księży Marianów. Tomasz Ponikło docieka, czemu młody, zaangażowany katolik-idealista Wilkanowicz nie został jezuitą albo marianinem. Odpowiedź jest kluczem do tej historii: "...nie czułem powołania. Może także pod wpływem marianów i ich nowej reguły rodziło się we mnie przekonanie, że w Kościele jest droga dla świeckich, wcale nie gorsza niż kapłaństwo. W latach, o których rozmawiamy, ta intuicja była już coraz wyraźniejsza".
Bo Stefan Wilkanowicz przez całe dorosłe życie, z całą świadomością i premedytacją, na własnej skórze eksperymentuje - jeśli tak wolno powiedzieć - co znaczy być świeckim katolikiem. Sprawa jest dla niego tak ważna, tak pasjonująca, że do książki-wywiadu załącza list do czytelników, w którym nie zajmuje się bynajmniej sobą. Prosi, by czytelnicy opisali (bez nazwisk) kogoś takiego, kogo uważają za dobrego chrześcijanina. Odpowiedzi zamierza zamieścić na stronie internetowej Fundacji Kultury Chrześcijańskiej. To jest w nim: osiemdziesięciopięcioletni Stefan Wilkanowicz, tak jak robił to przez całe życie, po prostu musi ludzi między sobą łączyć, mobilizować do myślenia, drążyć sprawy, które w jego przekonaniu są najważniejsze.
Jego biografia: urodzony w 1924 roku w rodzinie inteligenckiej, dzieciństwo w Młocinach pod Warszawą, Gimnazjum Marianów na Bielanach, Państwowa Szkoła Budowy Maszyn oficjalna, ale tajnie prowadzona jako szkoła wyższa, nieukończona Wyższa Szkoła Techniczna, po wojnie Politechnika Warszawska, dyplom inżyniera, praca w Ursusie, własny warsztat samochodowy, asystent szefa nadzoru budowy "Mincówki", studia filozofii na KUL, więzienie (w związku z zaangażowaniem w prace Sodalicji), nauczyciel fizyki w Niższym Seminarium Księży Marianów, od 1957 roku redaktor "Tygodnika Powszechnego", w latach 1978-1994 naczelny "Znaku", założyciel Klubów Inteligencji Katolickiej. I reszta w encyklopedycznym skrócie: współpracownik krakowskiego arcybiskupa Karola Wojtyły, w latach 1972-1979 Komisji Apostolstwa Świeckich Duszpasterskiego Synodu archidiecezji krakowskiej, w latach 1977-1988 członek Papieskiej Rady ds. Świeckich. Od 1993 roku wiceprzewodniczący Krajowej Rady Katolików Świeckich. Wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej i przewodniczący jej komisji edukacyjnej, przewodniczący Rady Międzynarodowego Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, wiceprzewodniczący (od 1999 r.) Polskiego Komitetu do spraw UNESCO oraz przewodniczący zarządu Fundacji Kultury Chrześcijańskiej "Znak". Redaktor serwisu internetowego Forum: Żydzi - Polacy - Chrześcijanie. Autor kilku książek o tematyce chrześcijańskiej i wielkiej liczby artykułów w różnych periodykach. Główny autor preambuły do aktualnej polskiej Konstytucji.
To bogate życie zostało ujęte w zwięzły slogan przez Marcina Wichę: "Od traktoru do Soboru" (po korekcie: "od traktora do Sobora"). Schemat dat i wydarzeń Wilkanowicz wypełnia w rozmowie z Tomaszem Ponikłą pełną anegdot opowieścią o wędrówce chrześcijanina drogami świata.
Dwa przypomnienia
Poprzednie wydania tej książki (1967 i 1995) są od dawna całkowicie wyczerpane. Wspomnienia z obozów Auschwitz i Dachau jezuity Adama Kozłowieckiego, późniejszego misjonarza w Zambii, biskupa, arcybiskupa, wreszcie kardynała, zmarłego w 2007 roku w Lusace w wieku 96 lat, w pełni na to zasługują. Ujęte w formę dziennika (rekonstruowanego ex post) są czymś znacznie więcej niż relacją o okropnościach tamtych czasów. Jest to opowieść o ludziach - przede wszystkim duchownych - postawionych w sytuacji krańcowej.
Młody jezuita jest obserwatorem przenikliwym. Rekonstruując tamte wspomnienia obserwuje także siebie, w pewnym momencie, na granicy śmierci i życia. Niezwykłe studium o tajemnicy człowieczeństwa, dobra, zła, wiary i niewiary, heroizmu i małości. Książka wyjątkowa nawet w kontekście obfitej literatury obozowej.
***
Pierwsze wydanie książki Zofii Starowieyskiej-Morstinowej "Fakty i Słowa" ukazało się w 1956 roku. Byłem wtedy jeszcze studentem w seminarium. Nasz biblista polecił tę książkę, a autorkę określił jako jednego z nielicznych w Polsce "teologów w spódnicy".
Dziś ks. Marek Starowieyski wprowadza w tę lekturę. Zalicza ją słusznie do literatury biblijno-mądrościowej. Autorka korzystała z wówczas dostępnej wiedzy biblistów, nie pisała jednak studium egzegetycznego, z czego nie zdawali sobie sprawy niektórzy jej krytycy.
Ks. Starowieyski pisze: "Myślę, że stoimy tu wobec wielkiego nieporozumienia pomiędzy wiedzą i mądrością. Bibliści, którzy długimi i żmudnymi studiami filologiczno-historyczno-teologicznymi zdobyli wielką wiedzę o Świętej Księdze, rzadko umieją ją dalej przekazać, nie dysponując odpowiednią kulturą humanistyczną i często także talentem literackim. Irytowało ich więc to, że ktoś bez tego przygotowania wchodzi na ich teren. Wychwytywali wszystkie prawdziwe i urojone potknięcia, nieścisłości i niezgrabności pisarzy, przy okazji często zapominając o tym, że Biblia jest nie tylko przedmiotem wiedzy, ale i księgą życia. Natomiast pisarze traktowali Biblię jako źródło mądrości, drogowskaz na ścieżkach życia".
Tylko nie Bułgarzy
Asen Marczewski przez długie lata był tłumaczem ambasady bułgarskiej w Rzymie. Także wtedy, gdy Ali Agca strzelał do Papieża i w procesie pojawił się wątek "śladu bułgarskiego". We wspomnieniach tłumacza mamy i ten wątek, są one jednak żywą opowieścią o wielu innych sprawach wielkich i małych.
Oglądamy świat z perspektywy tłumacza. Takiego tłumacza! Uczestnika spotkań dyplomatycznych na najwyższym szczeblu, papieskich audiencji, oficjalnych wizyt i przyjęć. Z opowieści wynika, że Marczewski jest bardzo dobrym tłumaczem, że cieszył się sympatią wielkich mężów stanu: Aldo Moro, Andreottiego, nawet Jana Pawła II. Tłumaczył, kiedy przed sądem stawał Sergiej Antonow, człowiek, który miał być na Placu św. Piotra w czasie zamachu, co stanowiło koronny dowód na zamieszanie Bułgarii w zamach na Papieża.
Wśród barwnych i często zabawnych opowieści Marczewskiego wątek zamachu i rzekomego udziału w nim Bułgarów jakby od niechcenia wielokrotnie w różnych kontekstach wraca. Marczewski obszernie dowodzi, że Antonow nie był i nie mógł być na Placu św. Piotra w czasie zamachu. Na wszelkie możliwe sposoby kwestionuje ideę "śladu bułgarskiego". Kilkakrotnie przywołuje wypowiedziane w Bułgarii (w 2002 roku) zapewnienie Jana Pawła II, że nigdy nie wierzył w bułgarski udział w zamachu na niego.
Marczewski pisze: "Mam własną teorię dotyczącą autorów »bułgarskiego śladu«. A wiem na ten temat dużo, wiem nawet więcej, niż wiedzą - każdy z osobna - sędzia śledczy Martella, sędzia Santiapicchi i adwokat Dospewski; więcej niż ktokolwiek inny. Tłumaczyłem podczas prawie wszystkich przesłuchań oraz wywiadów telewizyjnych, a przez moje ręce przeszły niemal wszystkie, liczące kilkanaście tysięcy stron, akta dotyczące śledztwa i procesu. Poza tym tłumacz, chcąc nie chcąc, często słyszy rzeczy, które nie są wiadome nawet wtajemniczonym specjalistom".
Nie miejsce na krytyczne omawianie owych hipotez. Streśćmy: "u podstaw antypapieskiego spisku leżą potężne siły ulokowane w Iranie i na Bliskim Wschodzie, a także interesy radykalnych islamskich fundamentalistów". Ali Agca miał wspólników na terenie Watykanu, a "bułgarski ślad" sfabrykowano, by ukryć prawdziwych zleceniodawców... Z Al-Kaidy? Mafii? Loży P-2? A może Marcinkusa? Tego Marczewski nie dopowiada. Tajemnica zleceniodawców zamachu pozostaje nadal tajemnicą. Jedno tylko jest pewne: nic wspólnego z zamachem nie mieli Bułgarzy, których w tę sprawę usiłowano wrobić - dowodzi tłumacz bułgarskiej ambasady w Rzymie Asen Marczewski.