Ludzie (5)

No to pojechaliśmy. To znaczy Saszko, Ślepy, Grzesiek i ja. Ciemno było, padało, a budynek był wielki jak rynek u mnie w powiecie i nie mogliśmy znaleźć wejścia.

13.05.2019

Czyta się kilka minut

Kręciliśmy się jak zagubieni wieśniacy, ale za którymś okrążeniem w końcu się udało. W środku był już tłum. Z tysiąc narodu, a nowi wciąż nadchodzili. Wszyscy pięknie ubrani, kobiety wymalowane i mimo chłodu i słoty z poodkrywanymi częściami ciała. Mężczyźni nie mogli pomalować się aż tak bardzo, więc na ich twarzach znać było przebyte trudy życia: w końcu branża rozrywkowa.

Żeby wejść dalej, trzeba się było zaobrączkować u eleganckich panien o nieruchomych spojrzeniach. W ogóle odniosłem wrażenie, że wszyscy mieli raczej nieruchome spojrzenia. No ale możliwe, że to ja miałem rozbiegane. W każdym razie potem stało się na schodach i czekało, aż cię wpuszczą. Raz wpuszczali, raz przestawali. Potem się szło wzdłuż ściany, a za poręczą stali faceci z aparatami fotograficznymi. Jak szliśmy, to nic nie błysnęło. Nikt nas tu nie znał. Ale my też nikogo. Potem tylko Lecha Janerkę spotkałem. Najbardziej zdziwił się Saszko, bo jak jest w Kijowie, to cały czas coś błyska albo ktoś podchodzi. Posadzili nas przy numerowanym stole. Wokół siedziała napięta oraz wyczekująca młodzież.

Byliśmy najstarsi. Gdzieś w oddali, jakiś kilometr od nas stała scena, z której waliła dziwna muzyka i deliryczne obrazy z telebimów, a kobiety w połyskliwych strojach chyba ćwiczyły przed prawdziwym występem. Trochę to zlot spanikowanych robotów przypominało. Bliżej nas stała taka jakby biedascena. Cztery kobiety przebrane za ruskie matrioszki śpiewały białymi głosami znad Prypeci. Trudna mieszanka to była, więc powiedziałem: „Spadamy. Jak nas wyczytają, to ktoś nam potem powie. A jak nie, to bez sensu tu siedzieć”. Chłopaki szukali piwa. Elegancka panna za barem powiedziała, że nic z tego. Dopiero jak się ta msza skończy. Wcale się nie zdziwiłem, bo trudno żeby wszechświatowa oraz elegancka tivi pijane mordy pokazywała. W męskiej toalecie, w jednej kabinie słychać było męskie głosy. „Fajnie – pomyślałem. – Jakieś życie nareszcie”. Ale wyszli i przed lustrem wcale nie pudrowali sobie nosów, tylko ścierali resztki białego proszku. „Też nieźle” – mruknąłem. Saszko z melancholią powiedział, że u nich jest wszystko inaczej, bo od razu wiadomo, kogo wyczytają, albo dają od początku i w ten sposób ludzie się nie denerwują i nie muszą brać narkotyków. Też byłem za takim rozwiązaniem. Wróciliśmy do tego stołu z młodzieżą i ktoś powiedział, że wyczytali kogoś innego.

Stałem w mokrej ciemności i patrzyłem, jak taksówka błądzi po wielkim, czarnym, pustym placu. Zlitowałem się i poszedłem w jej stronę. To był stareńki chevrolecik aveo. W środku siedziała pani taksówkarka. Była duża. Usiadłem z tyłu. „Z Fryderyków?” – zapytała. „Taaa...” – odpowiedziałem. „Dali?”. „Nie dali”. „Pan się nie martwi”. „Dam radę. Jutro, pojutrze się zapomni...”. „No właśnie, ja też tak mam” – powiedziała i widziałem, jak popatruje na mnie w lusterku. „Trochę się martwię, ale potem zapominam. Kiedyś miałam salon masażu, taki normalny, wie pan, ale wspólnik mnie wykiwał”. Przyjrzałem się jej dłoniom na kierownicy. „No wykiwał, bo ja wolałam masować, a powinnam też czasem do papierów, do księgowości zajrzeć. Teraz jeżdżę. Też lubię i wspólnika nie mam”. Głos miała wesoły, z lekkim śląskim akcentem. „Mąż mógłby ze mną, ale prawa jazdy nie ma”. „Chłop bez prawa jazdy?” – nie mogłem powstrzymać zdziwienia. „Nerwowy jest. Trzy razy zaczynał, ale jak przychodziło do praktyki, to mu słabo szło. Może i lepiej, wie pan...”.

A ona jechała pewnie, spokojnie, sam po tych Katowicach bym tak nie potrafił. No i gadaliśmy, i gadaliśmy. Na choroby zeszło, na lecące lata. „ Cukier to sobie pani bada?” – zapytałem. „Ja tylko tak wyglądam – uśmiechnęła się w lusterku. – Jest w porządku. A ten pana zespół to jak się nazywa? Jest na YouTubie?”. Powiedziałem jej. Zajechaliśmy pod hotel. Przybiła mi piątkę ze swojego siedzenia, a ja chciałem ją uściskać. „Niech się pan wyśpi” – powiedziała. „Nie. Biorę furę i jadę do domu”. Zawinęła na parkingu i wyjechała na ulicę. Otworzyła okno i zobaczyłem jej podniesione masywne ramię. „Szerokiej drogi!” – zawołała. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2019