Ludzi dobrej woli jest więcej

Czego nas uczy tragedia w Gdańsku? Co możemy powiedzieć o przyczynach hańby i jak moglibyśmy zapobiec dalszemu osuwaniu się w barbarzyństwo?

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Paweł Adamowicz z żoną Magdaleną  i córką Teresą (za plakatem) na konwencji wyborczej komitetu Wszystko dla Gdańska, 27 października 2018 r. / ADAM WARŻAWA / PAP
Paweł Adamowicz z żoną Magdaleną i córką Teresą (za plakatem) na konwencji wyborczej komitetu Wszystko dla Gdańska, 27 października 2018 r. / ADAM WARŻAWA / PAP

Tragiczne wydarzenie zagęszcza rzeczywistość. Do tej pory rozrzedzona naszymi przyzwyczajeniami i nieuwagą, rozpryśnięta na drobiny poszczególnych zdarzeń niełączących się z sobą, teraz nagle nabiera nadzwyczajnego ciężaru. Przekracza masę krytyczną, eksploduje, przesuwa się błyskawicznie gwałtowną falą uderzeniową.

W cierpieniu świat ciemnieje i gęstnieje. W tym mroku nitki faktów i zachowań, odległe brzegi słów i czynów scalają się w jeden kształt, i nagle obejmujemy spojrzeniem całość naszego świata. Mówimy sobie „tacy jesteśmy”, taki jest nasz ludzki los, bowiem tragiczne wydarzenie stawia nas zawsze wobec tego, co jest, a nie wobec naszych wyobrażeń, mrzonek, „wizerunków” i „projektów”.

„Dana jest nam chwila o wielkiej gęstości i znaczeniu” – pisała Jolanta Brach-Czaina. I dalej: „Jeśli zdarzenie okrutne wskazuje wartość istnienia, to prezentuje ją jako wartość tragiczną, spaja bowiem bezcenność z zapowiedzią unicestwienia”. Chodzi o to, by owego zdarzenia nie zmarnotrawić, nie roztrwonić, nie zapisać rychło jako kolejnego, jednego z wielu, „faktu historycznego”.

Tragedia zawsze dotyka nas samych. Zwróćmy uwagę: ona nas dotyka, a nie dotyczy. „Dotyczyć” może nas jakieś zarządzenie, przepis, decyzja. Natomiast dotyka nas to, co najważniejsze, a czego nie ima się żaden przepis. Dotyka nas zawsze do żywego, do „mięsa” i nagiego „nerwu: naszego bycia”. W ten sposób dotyka nas to, co jest.

Brzmienie ciszy

Tysiące ludzi oddających w Gdańsku pokłon pamięci zmarłego prezydenta Pawła Adamowicza słuchało pieśni o ciszy. Na pytanie, czym jest owa cisza, odpowiedzmy najkrócej. Jest ostrzeżeniem przed nadmiarem słów, które zmieniły mowę w gadaninę i odebrały nam dar słuchania. Jest przestrogą przed systemami urządzającymi nam życie, nam, którzy zrezygnowaliśmy z krytycznego oporu, jakim jest myślenie, a poniekąd i z chrześcijaństwa będącego znakiem sprzeciwu, bo bez sprzeciwu przystajemy na to, co dzieje się wokół.

„Brzmienie ciszy”, pieśń Simona i Garfunkela, to otrzeźwienie dla nas, którzy bez większego sprzeciwu poddaliśmy się „okropnościom nowożytnego handlarstwa i spekulacji, z szatańskim panowaniem pieniądza i interesów” (Tomasz Mann w przekładzie Jana Łukowskiego). Panowanie to jest „szatańskie”, bowiem pozbawione krytycznej refleksji prowadzi do nieobliczalnych konsekwencji. Cisza jest w tej pieśni niebezpiecznym brakiem reakcji na bieg rzeczy, zgodą na wszechmoc jazgoczącego słowa oddanego służbie interesów. Taka właśnie zła cisza przyzwolenia, przemilczenia, stanowi tło dramatycznych wydarzeń w Gdańsku. To o niej traktuje pieśń przypomniana w Gdańsku.

Chodziłoby więc o odzyskanie w życiu publicznym dobrej ciszy krytycznego zamyślenia, które nie będzie milczącą zgodą na manipulacje gadającego bez przerwy świata, lecz namysłem nad znaczeniem słów. Cisza panująca w wielotysięcznym zgromadzeniu na Długim Targu nie była przemilczeniem, lecz zamyśleniem. Bo przemilczenie poddaje się słowu, zadowala się bierną akceptacją, ślepą, acz wygodną wiarą, że w owej nadprodukcji słów rzeczy odnajdą swoje miejsca, same poukładają się i uładzą. Z ciszą zamyślenia jest inaczej: tam słowa nie tłoczą się wzajemnie zagłuszając, lecz wybrzmiewają głośniej i wyraźniej. Wzywają do rozważnej refleksji i w efekcie – do zmiany postępowania.


Czytaj także: Michał Okoński po śmierci Pawła Adamowicza: Nie spekulujmy teraz, co z nami będzie dalej. Pomyślmy o życiu: jak łatwo je odebrać. I o swoim życiu: co z nim robimy.


Zła cisza milczącej zgody na bieżący stan spraw, cisza przemilczenia, zapewnia panowanie rozgwaru gadaniny; nie dać sobie przerwać słowotoku, nie pozwolić sobie na wysłuchanie drugiej strony – oto niecnoty polityków i mediów.

Dżuma

Ta nadmiarowość słowa ma dwie poważne konsekwencje. Po pierwsze, sprawia, że słowo właściwie traci znaczenie stając się, co najwyżej, sygnałem politycznej postawy. Po drugie, ludzie poddani naporowi słowa stają się czymś na kształt zombie – ogłuszeni zgiełkiem są martwi w swej obojętności. Charakter wybranych słów może napędzać ich do bezmyślnego działania. W ten sposób gadanina polityków zasłania sedno sprawy, oplątując je retorycznymi figurami o tandetnym, manipulacyjnym charakterze. Zgoda wynikająca z naszego przemilczenia uniemożliwia dotarcie do sedna sprawy, powodując już to obojętność wobec biegu spraw, już to punktowe, nieprzemyślane, czysto emocjonalne reakcje na słowa-sygnały władzy (np. „totalna opozycja”).

Taka polityka partyjna przeszkadza myśleniu; chciałaby kreować obywatela, który nie tyle słowa przemyśli, co na nie automatycznie zareaguje pożądanym odruchem. Najczęściej – odrazą wobec przeciwnika. Te słowa niczym młotek neurologa mają wywołać automatyczną reakcję. Mają też fabrykować postawę, w której świat nas nie obchodzi.

Cisza właściwa krytycznemu myśleniu jest dyskretną, samodzielną, nieostentacyjną, ale silną formą angażowania się w świat, sposobem bycia wobec niego nieobojętnym, ale i nie czysto reaktywnie zaangażowanym. Ostatnie wydarzenia pokazują, jak bardzo nam tego właściwego zaangażowania się w świat brakuje.

W ciszy nie chodzi o wyższość jednej idei nad jakąś inną, o rzuconą obietnicę, która swą szczodrością przebija wszelkie inne, o pokazanie, kto jest mężem bez skazy, a kto nędznym grzesznikiem. Cisza, o której tu myślimy, unieważnia te kategorie. Chce zejść głębiej niż one, które stały się domeną doraźnej konkurencji. Zmieniając lekko słowa Alberta Camusa rzeklibyśmy, że w ciszy „nie chodzi o bohaterstwo. Chodzi o uczciwość” (przeł. ­Joanna Guze). A dokładniej, o uczciwość wobec siebie samych. Czego dowiadujemy się i czego uczy nas o sobie tragiczne wydarzenie w Gdańsku, co możemy powiedzieć o przyczynach hańby i jak moglibyśmy zapobiec dalszemu osuwaniu się w barbarzyństwo?

Zło jest wiecznotrwałe, marzenia o pozbyciu się go są szlachetne i zrozumiałe, ale zdają się bezsilne. Jest zarazą, która toczy i będzie toczyć ciało społeczne. Trzeba zdać sobie z tego sprawę, ale trzeba także uprzytomnić sobie, jak dalece pomagamy owej wyniszczającej chorobie i jak bardzo środki oficjalnie przeciwko niej używane nierzadko ją wzmacniają i czynią skuteczniejszą. Do tego zaś trzeba wyobraźni, cechy uznanej w wyrachowanie pragmatycznym życiu politycznym za niepożądaną. Posłuchajmy jednak znów Camusa: „Tym ludziom brak wyobraźni. Nigdy nie są na wysokości zarazy, zaś środki, jakie wymyślają, są zaledwie na miarę kataru”. Pisarz ma na myśli przedstawicieli władz Oranu, nieudolnie usiłujących stawić czoła dżumie szalejącej w mieście, ale traktuję ten krótki fragment jako zwięzłą i bolesną charakterystykę nas, Polaków w 2019 r.

Czy i nas dotknęła zaraza?

Mord i polityka

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że śmierć prezydenta Pawła Adamowicza była morderstwem politycznym. Odmawiając politykom prawa do zawłaszczenia pojęcia „polityka” i wracając do jego pierwotnego znaczenia, które nam odebrali, powiedzielibyśmy, że polityka to nie kwestia partyjnej młócki i fabrykowania władzy z ­perspektywą kolejnych wyborów. Gdy ją traktować poważnie, polityka to ogół naszych relacji z szeroko pojętym światem ludzkim i nieludzkim, a tu perspektywa czasowa jest daleko szersza. Uprawiać politykę to myśleć o tym, jaki świat pozostawimy swoim dzieciom i wnukom.


Czytaj także: Krzysztof Mazur: Zginął człowiek. Dlatego powinniśmy spróbować wyrwać się z naszych ról i politycznych uwikłań. Przećwiczyć się w byciu dociekliwym obywatelem, któremu nie jest wszystko jedno.


Polityka jest wszędzie, bowiem dotyczy racji naszego życia i życia następujących po sobie generacji; polityka to troska o świat, a ponieważ to mowa jest podstawowym instrumentem tworzenia i wpływania na świat (każdy światopogląd kreuje jakiś świat), zatem polityka jest w podstawowym sensie rzeczą języka. Nędza języka jest nędzą polityki, i odwrotnie. Nienawistna mowa nie jest więc jedynie sprawą słów, bowiem tworzy konkretną rzeczywistość, w której nienawiść wygodnie się mości, kierując się w ostatecznym rezultacie przeciwko światu. Apel o odwrót od nienawiści był ostatnim słowem prezydenta Pawła Adamowicza ze sceny w Gdańsku.

Ci, którzy krzyczeli o „zdradzieckich mordach” i „kanaliach”, powinni nas, obywateli, publicznie przeprosić. Ci, którzy ochoczo objaśniali, że „nie pochwalają, ale rozumieją” okrutne zachowania, powinni nas, obywateli, publicznie przeprosić. Straszący uchodźcami i niegodziwością metody in vitro powinni nas, obywateli, publicznie przeprosić. Ci, którzy mówili o „dorzynaniu watahy”, powinni publicznie nas, obywateli, przeprosić. Powiedzmy od razu: nie dla jakiejkolwiek zemsty ze strony nas, obywateli, lecz jako dowód, że pojęli straszliwą, nieobliczalną w skutkach szkodliwość tego rodzaju mowy.

Mowa polityki powinna ograniczyć się do absolutnego minimum w posługiwaniu się słowem „wy”. Okazało bowiem wielokrotnie swoje złowrogie działanie poprzez stygmatyzowanie adresatów jako gorszych, wrogich bądź zdradzieckich. Ci, którzy używają mowy, w której gospodarzy fraza „bo wy...”, której towarzyszą z reguły oskarżenia lub inwektywy, powinni nas, obywateli, publicznie przeprosić. Także i ci, którzy swojemu „my” przypisali miłość Matki Boskiej i prawdziwy patriotyzm, z czego ma nieuchronnie wynikać, że „wy” jest kosmopolitycznie zdradzieckie i niegodne boskiej uwagi.

Politycy uczynili partie głównym, o ile nie jedynym sposobem praktycznego w świecie funkcjonowania, tym samym sprowadzając świat do prowincjonalnego zaścianka partykularnych interesów. Politycy winni zdać sobie sprawę z tego, że chociaż istotnie realia polityki rządzą się kryteriami partyjnymi, to partie nie są idealnym narzędziem uprawiania polityki, lecz należy je traktować jako zło konieczne. Mentalność partyjna, oparta na ostrych, dychotomicznych i często nieracjonalnych podziałach, rani ciało społeczne, powodując marnotrawienie energii lub obojętność (częsta postawa wśród niechodzących do głosowania: „nie mam i tak na nic wpływu, bo decydują »oni«”).

Zapewne partie pozostaną głównymi aktorami politycznego spektaklu, ale trzeba, aby zdawały sobie sprawę, iż obywatele wiedzą, że często „partyjne programy skręcają karki wszystkim nowym, zdolnym do życia prawdom, że względy użyteczności wywracają na nice moralność i sprawiedliwość tak, że w końcu życie staje się ponurą udręką” (Henryk ­Ibsen w przekładzie Anny Marciniakówny). Gdy sobie wszyscy to uprzytomnimy, być może wtedy politycy stracą wiele ze swej arogancji i bliżej im będzie do idei służby niż czystej władzy.

Większość

Socjotechnika władzy w coraz większym stopniu opiera się na intensyfikowaniu antagonizmów i wzbudzaniu lęków. Władza staje się przemysłem, sprawą techniki propagandowej i biegłości w graniu na podstawowych emocjach oraz odstręczaniu od samodzielnego, krytycznego myślenia. Władza jako przemysł dąży do zinstytucjonalizowanego ukierunkowywania życia jednostki, zmierzając do tego, by racje partyjno-ideologiczne stały się racjami nadającymi sens ludzkiemu życiu. Sprawia to, że partie rosną we własnych oczach, nadymają się, jakby napędzały je nadprzyrodzone moce obdarzające ich decyzje niekwestionowanym autorytetem.

Dlatego tak groźne jest otwarcie polityczne angażowanie się Kościoła, silnie wzmacniające tego rodzaju nieusprawiedliwione roszczenia politycznych stronnictw. Stąd powinniśmy my, obywatele, i my, Kościół, dołożyć wszelkich starań, aby Kościół powszechny, ten wielo­tożsamościowy, wielorasowy i wielonarodowy, był Kościołem prawdziwie otwartym, czyli bezstronnym, spoglądającym w każdą stronę, w którym człowiek staje we wspólnocie jako człowiek, a nie jako sfabrykowany na polityczny użytek preparat opatrzony sygnaturą „wierzący”, „niewierzący”, „uchodźca”, „islamista” etc. Dopiero człowiek w całej nagości ludzkiej egzystencji jest człowiekiem Kościoła.


Czytaj także: O. Ludwik Wiśniewski na pogrzebie Pawła Adamowicza: Trzeba skończyć z nienawiścią


Nie możemy więc dopuścić do tego, by tragiczna śmierć Pawła Adamowicza rozpuściła się w nurcie dotychczasowych praktyk życia społecznego. Nie wiem, czy sprawiedliwość zostanie wymierzona sprawcy i nie jest to dla mnie teraz najważniejsze. Sprawiedliwość jest zawsze bez miary, bowiem nie jest w stanie cofnąć biegu czasu, przywrócić stanu sprzed zdarzenia, zdarzeniu dorównać. Zdarzenie jest większe od sprawiedliwości, która jest zawsze po fakcie. Za faktem może nadążyć nie sprawiedliwość, lecz miłosierdzie. Dlatego tak krzepi zachowanie gdańszczan, współpracowników Pawła Adamowicza, a nade wszystko jego rodziny, którzy nie wspominając o sprawiedliwości, zachowują się miłosiernie.

Losy tej nadziei zależą od nas. Od tego, czy okażemy się ludźmi dobrej woli.

Dziwny jest ten świat

Nie możemy nie spytać, kim są owi ludzie dobrej woli? Ewangelia św. Łukasza mówi o nich głosami chórów anielskich ogłaszających narodziny Jezusa, co pozwala mniemać, że są oni świadkami przyjścia Boga na świat. Towarzyszą więc początkowi, który zmieni kurs dziejów. Człowiek dobrej woli, nazwany w nowym przekładzie Biblii człowiekiem, w którym Bóg ma upodobanie, to ten, kto – nie zważając na bieżący bieg spraw, grawitację zastanego stanu rzeczy i naciski możnych tego świata – pragnie zacząć na nowo. To człowiek zaczynający. Jeśli presja władzy będzie żądała jedynie kontynuacji tego, co jest, człowiek dobrej woli będzie miał siłę przeciwstawić się temu żądaniu, ożywia go bowiem nie chęć utrwalenia status quo, lecz pragnienie przemiany.

W eseju o Chrystusie wyszydzonym Leszek Kołakowski pisze, że dla większości poważnych problemów ludzkości nie ma rozwiązań menadżersko-technokratycznych; aby próbować je rozwikłać, niezbędna jest przemiana, metanoia, którą grecka etymologia objaśnia jako „zmianę sposobu myślenia”, „opamiętanie się”, „namysł po fakcie”. Ratunek zależy od tego, czy okażemy się ludźmi dobrej woli, czyli od tego, czy się opamiętamy, czy potrafimy wyciągnąć wnioski ze zdarzeń, które nami wstrząsnęły. Alternatywą do opamiętania się otwierającego drogę przemianie jest zapamiętałość, która wszystko zamyka w odtwarzaniu tego, co jest, i upartym powtarzaniu tych samych błędów.

Trzy lata po tym, jak Simon i Garfunkel wydali swą płytę „Sound of Silence”, Czesław Niemen dał nam „Dziwny jest ten świat” – hymn, w którym ludziom dobrej woli powierzył szczególne zadanie. W świecie, w którym nieodrodną częścią ludzkiego doświadczenia jest zło owocujące pogardą, jaką ci, co zapewne chcą zło zwalczać, darzą bliźnich, którym wcześniej przypisali wszelkie możliwe grzechy; w świecie, w którym „słowem złym zabija się jak nożem”, ludzie dobrej woli mają pełnić misję ocalenia świata.

„Lecz ludzi dobrej woli jest więcej / i mocno wierzę w to, / że ten świat / nie zginie nigdy dzięki nim. / Nie! Nie! Nie! Nie! / Przyszedł już czas, / najwyższy czas, / nienawiść zniszczyć w sobie”.


Czytaj także: Anna i Paweł Machcewiczowie: Oto Gdańsk, jaki zapamiętamy. Chcielibyśmy, by jego świat przetrwał, mimo tego, co się stało 13 stycznia.


Czy to naiwne marzycielstwo? Niekoniecznie. O ile nie przeoczymy czasownika „wierzyć”. Liczby są istotne, to one bowiem rozstrzygają o sprawowaniu władzy, ale istotniejsze jest to wewnętrzne przekonanie, które nazywamy wiarą. Wiarą w możliwość przemiany, w opamiętanie się i w rozpoczęcie od nowa.

Czyż nie dlatego nazywamy się „wierzącymi”? Dlatego, że nie traktujemy wiary jako terenu bezpiecznego schronienia, wywyższenia, którego nie podmywa woda wątpliwości i z którego dyktujemy losy innym i decydujemy o ich cnocie lub grzeszności. Czy nie dlatego uważamy się za wierzących, że wiara nasza nie jest asekurowaniem się w wierze, ale zaryzykowaniem w wierze? Bezwarunkowym otwarciem na przyjście tego, co odmieni losy świata, a więc bezwarunkowym zniszczeniem nienawiści? Nie nienawiści w ogóle, to istotnie byłoby niewykonalnym zadaniem; wszak zło, ów brat bliźniak dobra, pozostanie z nami na zawsze.

Chodzi o próbę ukrócenia nienawiści w sobie (taką próbą jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która oby grała dalej, do końca świata i jeden dzień dłużej). Tylko tyle i aż tyle. Wspólnota ludzi dobrej woli to wspólnota tych, którzy mocują się z nienawiścią żłobiącą w nas swoje jamy i pokrętne korytarze. Nie poddają się jej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019