Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć chyba jednak zabrano się za to nieco za wcześnie: nie dość że płyta trwa zaledwie 56 minut (i tyleż sekund), to jeszcze prezentowany na niej materiał nie należy do zbyt wybornych, jest ot taki sobie, niby typowy towar z kresowej fabryczki, która kiedyś produkowała świetny żur, a teraz wdraża zachodnie technologie i ani żur nie jest dobry, ani cebulowa.
I tak Różycki raczy nas na przystawkę porcją śmiałego neuroromantyzmu i "wzbudza niemałe emocje ze względu na liczne kulminacje, a także przeciwstawne im środki wyrazu", Panufnik częstuje daniem strawnym, ale neoklasycznie chłodnym, którego "skrupulatny przebieg" wcale nie "fascynuje", tylko wywołuje uczucie czczości i braku entuzjazmu dla daremnie figlujących "postaci rodem z groteski". Na koniec Chmielarz serwuje gorący deser rodem z Argentyny, jego utwór jest pastiszową suitą i nie zasłużył sobie na miano tria (w dziedzinie stylizacji tanga mamy już w Polsce kilka małych majstersztyków, jak choćby "Tango Anawa" Grechuty czy "Nieustanne tango" Ciechowskiego - tym Chmielarz nie dorównał), nawet jeśli nas "zaskakuje zlepkami harmonii".
Celowo przytaczam tu fragmenty komentarza Ewy Skardowskiej (w zespole Varsovia Trio grającej na fortepianie), gdyż - jak widzimy - skrzy się on od humoru, niestety niezamierzonego. Dodatkowo Panufnik został na okładce postarzony o lat 40 (a raczej "przesunięty w czasie", bo również data śmierci się nie zgadza), w związku z czym swój młodzieńczy utwór napisał już po pięćdziesiątce.
Wszystkie te złośliwości nie dotyczą wszak Hanny Kulenty, której "żałobna" "Kołysanka" jest prawdziwą ozdobą płyty, z jednej strony swoją uporczywą dysonansowością przywodząc na myśl późne utwory Schnittkego, z drugiej - świetnie, choć na zasadzie antytezy, pasując do witalnych "Circles" naszej kompozytorki.