Lot Rusta

28 maja 1987 r. sportowy samolot z Niemiec Zachodnich wylądował pod Kremlem. Jego pilot ośmieszył armię sowiecką, a Michaiłowi Gorbaczowowi ułatwił rozprawienie się z przeciwnikami pierestrojki.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Cessna Mathiasa Rusta na placu Czerwonym w Moskwie, 28 maja 1987 r. / fot. AP / East News
Cessna Mathiasa Rusta na placu Czerwonym w Moskwie, 28 maja 1987 r. / fot. AP / East News

Choć Mathias Rust urodził się w 1968 r. w Niemczech Zachodnich, niewiele miał wspólnego z pokoleniem ’68. Wychował się w zwykłej rodzinie, chodził do zwykłych szkół. Jedną z niewielu rzeczy, różniących go od rówieśników, było zdobycie już w wieku 18 lat licencji pilota.

Mniej więcej w tym czasie w wielkiej polityce, o której w domu Rustów dużo się rozmawiało, nadszedł moment (jak dziś wiemy) przełomowy: jesienią 1986 r. odbyła się konferencja rozbrojeniowa USA–ZSRR w Reykjaviku, o której sowiecki przywódca Michaił Gorbaczow powiedział później, że była decydującym momentem w procesie upadku ZSRR.

Rust był zmartwiony niepowodzeniem tych rozmów: prezydent Ronald Reagan odrzucił propozycję Gorbaczowa, by zredukować arsenał ZSRR w zamian za zaprzestanie przez USA badań nad programem „gwiezdnych wojen” (satelitarnym systemem obrony przeciwrakietowej). Rust postanowił budować dialog w sposób zdecydowanie bardziej bezpośredni.

Po dokładnym przestudiowaniu mapy 19-latek doszedł do wniosku, że najlepsza droga lotnicza do Moskwy wiedzie przez neutralną Finlandię. W maju 1987 r. wypożyczył z aeroklubu w Hamburgu samolot cessna 172. Startując z niewielkiego lotniska w Uetersen koło Hamburga, wyruszył w podróż swego życia. Przed „przekroczeniem” granicy ZSRR wylądował jeszcze w Helsinkach, gdzie po raz ostatni zatankował.

NAGANA ZA CZUJNOŚĆ

28 maja samolot Rusta przekroczył granicę powietrzną ZSRR, ale bynajmniej nie pozostał niezauważony. W rejonie tym odbywały się akurat cykliczne ćwiczenia wojsk lotniczych ZSRR. Założenia manewrów opracowano jak zwykle wiele miesięcy wcześniej; pozorujący wroga piloci wiedzieli, kiedy i gdzie latać, by dowództwo otrzymało najlepszą ocenę za przeprowadzenie treningu. Gdy więc dyżurny oficer stacji radiolokacyjnej spostrzegł nieznany obiekt – zanim jeszcze dotarł on w rejon Leningradu – i natychmiast zgłosił to przełożonym, został... zbesztany za psucie starannie zaplanowanych ćwiczeń. Roztropny oficer nie meldował więcej o podejrzanym obiekcie, choć zgodnie z regulaminem co pięć minut notował w dzienniku jego pozycję.

Tymczasem samolot Rusta zniknął radarom, bo Niemiec zrobił sobie przerwę: wylądował na polu w okolicy Pskowa. Odpoczął i po 55 minutach ruszył w ostatni etap. Oficer radiolokacji moskiewskiego okręgu lotniczego powtórzył sekwencję zachowań kolegi z Leningradu i także został zganiony. A nawet więcej: usłyszał, że „Leningrad” usiłował już wmówić dowództwu pojawienie się jakiegoś UFO. Przezorny żołnierz, chcąc pomóc koledze z centrali, zatelefonował więc do oficera z tzw. drugiego obszaru ochronnego Moskwy, aby ten nie zwracał uwagi na „UFO”, które zaraz pojawi się na jego radarze.

Około 19.00 Rust zbliżył się więc spokojnie do centrum Moskwy. Szukając miejsca do lądowania, trzykrotnie okrążył plac Czerwony i w końcu usiadł na pobliskim moście. Ostatni odcinek przejechał – i stanął pośrodku placu. Do samolotu natychmiast zbiegli się gapie. Rust wysiadł i wdał się w rozmowy; wielu mieszkańców prosiło go o autograf (z lądowania zachował się amatorski film, wyemitowany później m.in. w polskim „Teleexpressie”).

DWA TYSIĄCE DYMISJI

Ale prawdziwa „zabawa” zaczęła się dopiero po wylądowaniu.

Traf chciał, że akurat wtedy w Berlinie Wschodnim odbywało się spotkanie Doradczego Komitetu Politycznego Układu Warszawskiego. Następnego dnia o dziewiątej rano, w chwili rozpoczęcia obrad, „twarz Gorbaczowa była pełna wściekłości (...) dłonie miał zaciśnięte w pięść (...) [i] nie przywitał [nawet] zebranych”. Świadek wydarzeń tak wspominał słowa Gorbaczowa: „Drodzy towarzysze! Z największym wstydem muszę was poinformować o hańbie, jaką okryły się wczoraj Siły Zbrojne Związku Radzieckiego. (...) Wczoraj wieczorem na placu Czerwonym w Moskwie wylądował niemiecki samolot sportowy. (...) Pilotem jest młody człowiek, Mathias Rust, który podaje się za sportowca-amatora. Jego prawdziwe powiązania są obecnie badane”.

Podobno poruszeni przywódcy państw „bloku” kazali tłumaczom powtórzyć ostatnie zdania. Tylko Wojciech Jaruzelski przyjął wieść milczeniem. Spotkanie trwało ledwie 40 minut; ostrożny Jaruzelski miał polecić adiutantowi, by ten nie sporządzał notatki z narady.

Kilka dni później armia sowiecka, a w szczególności lotnictwo, przeżyła istne trzęsienie ziemi. Gorbaczow pokazał, że potrafi być twardym gensekiem: zdymisjonowanych zostało około dwóch tysięcy oficerów (w tym 200 generałów), na czele z ministrem obrony, marszałkiem Siergiejem Sokołowem oraz wiceministrem i zarazem naczelnym dowódcą Wojsk Obrony Przeciwlotniczej, marszałkiem Aleksandrem Kołdunowem. Większość wyższych rangą oficerów, którzy stracili stanowiska, byli to tzw. twardogłowi. Sowieckie wojsko bynajmniej nie darzyło Gorbaczowa tak rzewnymi uczuciami, jak zachodni przywódcy i zachodnia opinia publiczna.

– Szok w istocie sięgał głębiej – mówi dziś prof. Włodzimierz Borodziej, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – Można go porównać do katastrofy w Czarnobylu rok wcześniej. Nie chodziło tylko o niesprawność jednego ze strategicznych subsystemów, w tym przypadku obrony przeciwlotniczej, lecz o kolejny dowód, że całość się rozsypuje. I to na oczach świata.

SŁAWA I ODTRĄCENIE

Sprawca tego poruszenia miał szczęście, że „odwiedził” ZSRR pod koniec lat 80., a nie wcześniej. Rusta oskarżono tylko o nielegalne przekroczenie granicy i chuligaństwo. Został skazany na 4 lata ciężkich robót, ale do łagru nigdy nie trafił. Wyrok odbywał w moskiewskim więzieniu Lefortowo; rodzice mogli odwiedzać go co dwa miesiące. Zwolniony warunkowo, już w sierpniu 1988 r. wrócił do domu.

Pobyt w więzieniu i wydarzenia następnych miesięcy wpłynęły negatywnie na zdrowie Rusta. Ciężko znosił uwagę mediów, gdy rodzinną miejscowość Wedel miesiącami oblegali dziennikarze. W rok po powrocie do Niemiec doszło do tragedii: odtrącony przez dziewczynę, Rust w afekcie zaatakował ją nożem. Ofiara przeżyła, a chłopak znów trafił do więzienia, tym razem niemieckiego. Skazany na 2 lata, wyszedł po pięciu miesiącach. Znów na wolności, spotykał się z pogróżkami, dlatego starał się ograniczyć nawet wychodzenie z domu.

W atmosferze społecznego odtrącenia wyjechał do Trynidadu. Odtąd wiódł już spokojne życie. Po kilku latach wrócił zza Atlantyku i podjął pracę w Luksemburgu. Na początku XXI w. podobno myślał o stworzeniu politologicznego think tanku. W wywiadzie udzielonym w 2009 r. Rust mówił, że żyje w trzech miejscach: w Estonii, gdzie zajmuje się organizacją imprez (wynajem łodzi, wyścigi samochodowe), w rodzinnym Wedel i na Karaibach, gdzie zawodowo gra w pokera. Zapowiedział też, że w 2012 r. opublikuje pamiętniki.

PRZYSPIESZENIE, CZYLI KONIEC

A co się stało z jego słynną cessną? Hamburski aeroklub, którego samolot był własnością, wystąpił do władz sowieckich o zgodę na sprowadzenie maszyny; Rosjanie nie stawiali przeszkód. Potem wart 75 tys. marek samolot sprzedano japońskiemu biznesmenowi za 160 tys. marek. Nowy właściciel porównał cessnę do maszyny Charlesa Lindbergha, który w 1927 r. jako pierwszy przeleciał z Ameryki Północnej do Europy bez międzylądowań. Japończyk czekał, aż nabytek nabierze większej wartości. W końcu samolot wrócił do Niemiec – nie wiadomo, za jaką cenę. Od 2009 r. można go oglądać w berlińskim Muzeum Techniki.

Rosyjski historyk-dysydent Michaił Heller postawił tezę, że „gdyby Mathiasa Rusta nie było, należałoby go wymyślić.” Fakt, że zachodni samolot wylądował bez problemu w centrum Moskwy, był dla ZSRR policzkiem, ale dla Gorbaczowa także szczęśliwą okolicznością: pretekstem do konfrontacji z „betonem” partyjno-wojskowym. Przeprowadzając czystkę, gensek nie napotkał oporu w partii komunistycznej i wojsku – w sytuacji, gdy w sowieckich elitach nie było ani jednej grupy przychylnie nastawionej do zapoczątkowanych przez Gorbaczowa zmian, które co prawda w założeniu twórcy miały uzdrowić system, ale koniec końców przyspieszyły jego rozkład.

Niemiecki nastolatek przyspieszył więc nie tylko pierestrojkę, ale też koniec ZSRR. 


Korzystałem z: W. Górnicki „Teraz już można” (1994), A. Graczow „Gorbaczow” (2003), M. Heller „Siódmy sekretarz” (1993) oraz z zasobów internetu.



ANDRZEJ GRĘZIAK jest studentem historii na Uniwersytecie Warszawskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012