Los drzew, las ludzi

Wangari Maathai, kenijska ekolożka i feministka, uratowała kiedyś miejski las Karura przed chciwymi politykami. Lasu – symbolu wolności od władzy – strzeże się do dziś.
z Nairobi

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Wangari Maathai w lesie, który istnieje do dziś tylko dzięki jej uporowi. Karura, Nairobi, 2008 r. / EVELYN HOCKSTEIN / POLARIS / EAST NEWS
Wangari Maathai w lesie, który istnieje do dziś tylko dzięki jej uporowi. Karura, Nairobi, 2008 r. / EVELYN HOCKSTEIN / POLARIS / EAST NEWS

Tamtego dnia założyła gumiaki i długą sukienkę z kitenge, tradycyjnego kolorowego materiału. Szła przecież sadzić drzewa, a nie walczyć. Kiedy kamień trafił ją w głowę, nie straciła przytomności. Ból dodał jej zaciętości. „Jeśli musimy przelać naszą krew, by ocalić tę ziemię, nie zawahamy się. Nauczyli nas tego przodkowie. Dziś jest to moja krew” – wykrzykiwała przed kamerami.

Wtedy, 8 stycznia 1999 r., Wangari ­Maathai nie wyglądała jak wojowniczka. Sądziła, że sadzenie drzew w lesie Karura to najlepszy sposób, by pokonać nieuczciwych polityków, których uważała za spadko­bierców kolonizatorów. W ten sposób sadzonka stała się w Kenii symbolem walki o demokrację.

W oazie

Była to walka o drzewa i wolność. Po jednej stronie stanęli deweloperzy, ich ciężarówki, buldożery, i strzegące ich bandy mężczyzn uzbrojonych w maczety i kamienie. Chronił ich najsilniejszy człowiek w kraju: prezydent Kenii Daniel arap Moi (piastował urząd niemal ćwierć wieku, aż od 2002 r.). Po drugiej – studenci Uniwersytetu w Nairobi, mieszkańcy wsi Huruma i kilku polityków opozycji. Na czele ich wszystkich stała Wangari ­Maathai.

– Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę, że walka o drzewa uczyni z niej największą obrończynię demokracji w Kenii – zastanawia się profesor Karanja Njoroge, przyjaciel i współpracownik Wangari ­Maathai. Siedzimy na zatopionym w zieleni tarasie The River Café, stylowej restauracji w sercu leśnego krajobrazu. Z głośników sączy się łagodny jazz. Z kuchni – aromat finezyjnych potraw, mieszający się z zapachem żywicy, kory i mchu. Kelnerzy podają wodę w wysokich szklanych butelkach.

Profesor mówi, że w Karura obowiązuje zakaz wnoszenia plastikowych butelek. Wielu gości to obcokrajowcy, niektórzy są zapewne pracownikami pobliskich ambasad. Pięknie tu i błogo – trudno w Nairobi o lepsze miejsce na lunch. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie, że kilka kilometrów stąd, w nerwowym rytmie klaksonów, pulsuje miasto, rozdarte hukiem i biedą, połatane slumsami z blachy falistej. Zdumiewające jest też i to, że ta roześmiana kobieta, spoglądająca na gości z czarno-białych zdjęć, zaledwie dwie dekady temu była tu upokorzona, bita i o mało nie straciła życia.

Dla lasu i kobiet

Profesor Karanja uważa, że Maathai miała dar, który pozwalał jej patrzeć na świat inaczej niż wszyscy. Rozumiała, że los drzew i ludzi jest ze sobą nierozerwalnie spleciony, że nie da się oddzielić polityki od ekologii. Wiedziała, że wylesianie i erozja gleby są procesami ściśle powiązanymi ze złą władzą, korupcją i tyranią. Walcząc o drzewa broniła praw człowieka, a szczególnie kobiet. Twierdziła bowiem, że to właśnie kobiety są największymi ofiarami degradacji środowiska. To one zajmują się domem i gotują dla całej rodziny. Z powodu pustynnienia coraz trudniej było im zdobyć gałęzie na opał, poszukiwanie wody trwało godzinami.

Właśnie z troski o kobiety Maathai powołała do istnienia Ruch Zielonego Pasa (Green Belt Movement). Za wysiłek, który zaowocował posadzeniem 30 mln drzew, wiele lat później dostała pokojowego Nobla. Ale przypadek lasu Karura był szczególny – ziemia jest bowiem bardzo cenna.

– Jeden akr ziemi wart jest 100 mln kenijskich szylingów [równowartość ok. 3,7 mln zł – red.]. Nic dziwnego, że deweloperzy za wszelką cenę chcieli przejąć to miejsce – opowiada prof. Karanja, tłumacząc, jak ziemię rozdano tajemniczym osobom, które ukrywając swoją tożsamość pod nazwami fikcyjnych firm, dostawały w prezencie od prezydenta Moia akty własności na leśne działki. Do dziś te akty nie zostały anulowane.

Skradziona wolność

Za wysokim murem, który teraz chroni las Karura przed chciwymi ludźmi, kiedyś rozciągały się plantacje kawy. Potem przekształcono je w działki, na których stanęły luksusowe domy z basenami. Las znajduje się w najbogatszej dzielnicy ­Nairobi, zwanej Muthaiga – miejscu, które, jak tłumaczy prof. Karanja, skupia „najbogatszych z najbogatszych”. Zarówno obcokrajowców, jak i rdzennych mieszkańców kraju, zwanych „nową klasą milionerów”, a więc czarnych Kenijczyków, którzy po niepodległości przejęli ziemie należące wcześniej do białych.

Tak, zdaniem wielu Kenijczyków, u samego zarania niepodległej Kenii skradziono wolność. Marzenie o demokratycznym kraju szybko zostało sprzedane za wpływy, władzę i ziemię.


Czytaj także: Agata Kasprolewicz: Strażnicy lasu Mau


Muthaiga to kolonialna nazwa, przywołująca wspomnienie splendoru i przepychu, w których żyli tu niegdyś Europejczycy. Pamiątką po tamtym świecie jest Muthaiga Country Club, zwany afrykańskim Moulin Rouge, którego goście na śniadanie pili szampana i różowy gin, a potem budzili się w łóżku należącym do cudzego małżonka. Z tamtych czasów pochodzi pogardliwy termin happy valley – opisujący rozpustne życie europejskich osadników i ironiczne powiedzenie „Are you married or do you live in Kenya?” (Jesteś żonaty czy mieszkasz w Kenii?). To w Muthaiga Country Club Karen Blixen poznała swojego kochanka Denysa Fincha Hattona, którego w filmowej adaptacji jej „Pożegnania z Afryką” zagrał potem Robert Redford. Klub istnieje do dziś i nadal przyjmuje gości pragnących napić się dobrego szampana i zagrać w golfa.

„Ziemi nie oddamy nikomu”

John Chege jest głównym leśniczym Karura. Przedstawia mi się jako człowiek, który dba o to, by las był bezpieczny. – Dziś nic złego się nie dzieje, poza tym że paru chciwych polityków nadal twierdzi, iż ta ziemia należy do nich. W sądzie toczy się jeszcze kilka spraw. Ale my tej ziemi już nie oddamy nikomu. Powtórzę to, co mówiła nam Wangari Maathai: „po naszym trupie” – opowiada ten 42-letni mężczyzna o twarzy radosnego chłopca, który mundur leśniczego nosi z dumą.

Pierwszy raz spotkał Maathai jako 16-latek. Zobaczył ją w parku Uhuru, w centrum Nairobi, kiedy walczyła o zwolnienie więźniów politycznych. Wspomina: – Usłyszeliśmy o kobietach, które prowadzą strajk głodowy, domagając się wypuszczenia z więzienia swoich synów. Byliśmy ciekawi, więc wybraliśmy się do parku. Widok Wangari Maathai zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pamiętam, jak stałem tam i patrzyłem na kobietę, od której biła wielka siła.

Protest matek więźniów politycznych, na czele którego w 1992 r. stanęła Maathai, wywarł też wpływ na życie profesora Karanji. W połowie lat 80. trafił do więzienia za studencką działalność polityczną. Kilka miesięcy leżał nagi na betonowej podłodze, cela była pomalowana na biało, łącznie z drzwiami i sufitem. Zatracił poczucie czasu i przestrzeni. Zmysły płatały figle.

Pierwsze zwycięstwo

Wielu pobyt w więzieniu prezydenta Moia doprowadził do szaleństwa. Po zwolnieniu prof. Karanja uciekł do Kanady i być może zostałby tam już na zawsze, gdyby nie to, że jedna z jego krótkich wizyt w Kenii zbiegła się w czasie z protestami w parku Uhuru. Wtedy zrozumiał, że batalia o wolność w jego kraju nie jest skończona.

– Wcześniej wydawało mi się, że walka wyzwoleńcza to zadanie dla elit. Dla studentów, intelektualistów. Wangari ­Maathai i jej kobiety, matki więźniów politycznych, pokazały mi, że naszą największą siłą jest zwyczajny człowiek, który zna swoje prawa i podejmuje walkę – wspomina profesor. – Jeśli kobieta z prowincji może prowadzić protest, dzień i noc patrząc rządzącym prosto w oczy, żądając wypuszczenia jej syna z więzienia, to znaczy, że każdy z nas powinien coś zrobić. To dało nam dużo energii.

Karanja wkrótce potem zrezygnował z posady wykładowcy w Kanadzie i wrócił na dobre do Kenii. Ale Maathai starcie z prezydentem w parku Uhuru przypłaciła pobiciem przez policję i miesiącami ukrywania się w krypcie pobliskiej anglikańskiej katedry. Wygrała jednak walkę: synowie protestujących matek odzyskali wolność.

Bitwa o Karurę

Kiedy w lesie Karura szykowała się kolejna batalia przeciw dyktaturze Moia, Wangari Maathai ponownie zwróciła się do ludzi. Wtedy John Chege spotkał ją po raz drugi, a jego życie zmieniło się na zawsze. Deweloperzy wprowadzili już sprzęt na teren lasu. Zaczęli karczować drzewa i budować drogę. Zniecierpliwieni obecnością kobiety, która uporczywie przychodziła z sadzonkami do miejsca, gdzie miała rozpocząć się budowa apartamentowców i hoteli, postanowili użyć siły. Przy wsparciu wynajętych ochroniarzy zamknęli jej drogę do lasu.

– Władzom wydawało się, że to wystarczy, żeby powstrzymać Maathai. Mylili się. Nie znali determinacji tej kobiety – mówi Chege i wspomina, iż kiedy zorientowała się, że drogę do lasu obstawiły uzbrojone bandy, poprosiła o pomoc mieszkańców Hurumy. – Wskazaliśmy jej inną drogę, wzdłuż rzeki, która przecina naszą wieś, i poszliśmy z nią przez bagna – dodaje Chege. Tak w lesie Karura znaleźli się Wangari Maathai, mieszkańcy Hurumy, studenci i politycy opozycji. I wszyscy zaczęli sadzić drzewa.

W miejscu, gdzie doszło do decydującego starcia, stoi dziś błękitna tablica z napisem: „Tutaj 8 stycznia 1999 roku profesor Wangari Maathai poprowadziła grupę zdeterminowanych obywateli, którzy pokonali nielegalnych deweloperów. Własną krwią i niezłomną postawą uratowała las Karura”.

Podpis krwią

Tego dnia w lesie czekało dwustu mężczyzn uzbrojonych w maczety, kije, bicze, łuki i strzały. Niektórzy mieli nawet miecze. Otoczyli Wangari Maathai i jej towarzyszy. Ktoś krzyknął: „Za kogo ty się uważasz, kobieto?”. W swoich wspomnieniach opublikowanych w 2006 r. pod tytułem „Unbowed” („Niepokonana”) pisała, że najbardziej zabolała i przeraziła ją wówczas myśl, iż napastnicy mogliby być jej synami. Byli tak młodzi. Chwilę potem została uderzona kamieniem w głowę i zalała się krwią. Zanim poszła do szpitala, trafiła na posterunek policji. Funkcjonariusze nie byli jednak zainteresowani jej historią i kazali tylko podpisać formularz. Wściekła i bezsilna, zamiast podpisu własną krwią narysowała na dokumencie znak „X”. Lekarz powiedział, że miała dużo szczęścia. Rana była poważna; gdyby trafił ją drugi kamień, mogłaby zginąć.

Prezydent Moi ponownie przegrał. Plany budowy nie zostały zrealizowane. Las Karura stał się wspólnym dobrem Kenijczyków. Przychodzą pospacerować, pobiegać, pojeździć rowerem, nacieszyć się błogą ciszą i zielenią. W weekendy rodziny przyjeżdżają na piknik z koszami wypełnionymi jedzeniem i piciem.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Dobry doktor znad jeziora


– Wangari Maathai była uosobieniem woli narodu kenijskiego, który domagał się więcej demokracji, a także gwarancji, że na rozwoju naszego kraju skorzystają wszyscy, a nie tylko wąskie grupy uprzywilejowanych polityków – mówi prof. Karanja. Wolny dostęp do lasu dla wszystkich, bez względu na status i pochodzenie, bez względu na to, czy jest się mieszkańcem Muthigi, czy Hurumy, jest symbolem tego marzenia.

Kto krzywdzi las, krzywdzi dzieci

Pytam Chege, dlaczego jako 22-letni chłopak z ubogiej wsi Huruma postanowił iść w ogień za Wangari Maathai. Odpowiada, że w tamtym czasie w ogóle się nie bał, bo nie miał też nic do stracenia. W świecie, który go otaczał, nie widział nic dobrego. Las, u stóp którego się wychował, był wówczas miejscem przerażającym. Wspomina, jak chodzili z kolegami nad rzekę łowić ryby i słyszeli krzyki. Potem znajdowali porzucone zwłoki. W lesie grasowali przestępcy, przychodzili także siepacze prezydenta Moia, torturując i dokonując egzekucji. Władzom zależało, żeby zohydzić ludziom las Karura, by Kenijczycy uwierzyli, że tylko deweloperzy są w stanie wyplenić z lasu bandytów. Kiedy pojawiła się Wangari Maathai, Chege od razu stanął za nią murem.

– Dziś to ja jestem ich liderem. Podlega mi 34 leśniczych. Może nie mam wybitnych kwalifikacji, ale czuję w sobie taką samą pasję jak 20 lat temu, i mam przy sobie Boga. Kiedy widzę człowieka, który chce ściąć drzewo, czuję ból, jakby odcinał mi rękę – mówi Chege, patrząc z zadumą na swoją wieś i wspominając czasy, kiedy nie było w niej elektryczności, domy budowano z błota i przykrywano folią zamiast dachu. Dziś prawie wszyscy mieszkańcy Hurumy pracują w lesie Karura.

Wangari Maathai była pierwszą kobietą z tytułem profesorskim w Afryce Środkowej i Wschodniej oraz pierwszą Afrykanką uhonorowaną Pokojową Nagrodą Nobla. Po odejściu prezydenta Moia została wiceministrem środowiska w rządzie prezydenta Mwaia Kibakiego. Zmarła w 2011 r. wskutek choroby nowotworowej.

W rzece, którą Wangari Maathai przedzierała się, by walczyć z deweloperami, kobiety robią dziś pranie. Tuż obok bawią się chłopcy, skaczą do wody, śmiejąc się, krzycząc wniebogłosy. Chege przedstawia mnie pastorowi Samuelowi. – Ktokolwiek chce skrzywdzić ten las, krzywdzi też nas i nasze dzieci. Wangari Maathai jest dla nas ikoną. Nie tylko w naszej wsi, ale i w całej Kenii. To jedyna kobieta, która przyszła na świat po to, żeby stać się mężczyzną. Bo zrobiła coś, czego nie potrafił żaden mężczyzna w tym kraju – mówi pastor.

I wybucha śmiechem, kiedy odpowiadam mu, że może właśnie dlatego urodziła się kobietą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019