Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To złe wieści dla kraju. I nie tak miało wyglądać obiecywane przez premier Theresę May „silne przywództwo”. Tymczasem tych wyborów mogło nie być: planowo nowy parlament miał być wybierany za trzy lata. Ale May – choć miała samodzielny rząd, słabą opozycję z niepopularnym liderem i 20-procentową przewagę w sondażach – zdecydowała się na wcześniejsze głosowanie, oczekując jeszcze potężniejszej większości. Stało się inaczej.
Analiza tej spektakularnej klęski konserwatystów, którą sprowadziła na własne życzenie ich liderka, zajmie kolejne tygodnie. Dziś najważniejsze jest pytanie o przyszły rząd, który podejmie zaczynające się wkrótce brexitowe negocjacje z Unią. Tymczasem wybory dały tzw. zawieszony parlament, w którym żadna partia nie ma większości. Próbę stworzenia rządu podejmie zatem obecna premier, być może mogąc liczyć na wsparcie unionistów z Irlandii Północnej. W razie jej porażki kolejny do stanowiska premiera będzie szef opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn. On może się cieszyć: startując z kiepskiej pozycji, skonfliktowany z częścią własnych posłów, poprawił wynik partii, zmobilizował elektorat i osiągnął to, co było celem May: umocnił swą pozycję jako przywódca. Ale władzy raczej nie obejmie – szeroka koalicja pod wodzą Corbyna jest mało realna.
Londyn potrzebuje stabilnego rządu. Dwa lata, które ma na wypracowanie ugody z Unią, to niewiele. Kilka miesięcy już stracono, teraz mogą przepaść kolejne. Bon mot May: „Brexit to Brexit” – mający dowodzić, że nic się nie dzieje – brzmi teraz groteskowo. ©℗
Tekst ukończono w piątek 9 czerwca.
Więcej na: powszech.net/anglia-wybory