Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już wkrótce, 17 i 18 października, na unijnym szczycie powinny zostać przedstawione warunki porozumienia w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, co dokona się – niezależnie od stanu negocjacji – wiosną 2019 r. Choć porozumienia wciąż nie ma i coraz częściej dopuszcza się możliwość twardego brexitu, z Unii płyną sygnały, iż ugoda jest nadal możliwa i może uda się ją osiągnąć do końca listopada lub, najpóźniej, do końca roku.
Sytuacji nie ułatwia słaba pozycja premier Theresy May w jej Partii Konserwatywnej, a także w rządzie i parlamencie. Jej plan jest krytykowany nawet przez część partyjnych kolegów – niektórzy otwarcie deklarują, że go nie poprą. Dodatkowo pole manewru May ogranicza fakt, że jej rząd jest zależny od poparcia irlandzkiej partii unionistów DUP. Tymczasem kwestia Irlandii Północnej – która miałaby wyjść ze wspólnego rynku i unii celnej wraz z resztą Wielkiej Brytanii, ale zarazem nie mieć twardej granicy z Republiką Irlandii – nadal nie została rozwiązana w negocjacjach.
Jakby tego było mało, do dyskusji włącza się Szkocja (gdzie w referendum brexitowym większość opowiedziała się za pozostaniem w Unii): domaga się prawa do skorzystania ze specjalnych propozycji dla Irlandii Północnej, jeśli zostaną one wypracowane. W Szkocji coraz głośniej dają o sobie też znać zwolennicy niepodległości: w minioną sobotę ulicami Edynburga przeszedł ich kolejny marsz, jak dotąd największy – pod błękitną szkocką flagą szło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Tymczasem na niedawnej konwencji konserwatystów w Birmingham premier May starała się emanować optymizmem. Zapowiadała: „Nie zdradzimy wyniku referendum i nie dopuścimy do rozerwania naszego kraju”. ©℗
Czytaj także: Patrycja Bukalska: Pani premier tańczy