Literatura okresu przejściowego

Robert Coover: Większość młodych pisarzy amerykańskich, których znam i cenię, stara się wypracować nowe formy realizmu, które byłyby zestrojone z nową rzeczywistością.

19.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Basso Cannarsa / OPALE / EAST NEWS
/ Fot. Basso Cannarsa / OPALE / EAST NEWS

MICHAŁ SOWIŃSKI: Wiem, że nie znosi Pan rozmów o postmodernizmie, dlatego zacznę od czegoś innego. Jest Pan przede wszystkim prozaikiem, ale także autorem opublikowanego w 1992 r. głośnego eseju „The End of Book”, w którym pisze Pan o nadchodzącej radykalnej zmianie w całym uniwersum literackim. Chodziło oczywiście o rozpowszechnienie komputerów, ale też o początki Internetu.
ROBERT COOVER: Uniwersytet Browna, z którym jestem związany, od zawsze był pionierem w dziedzinie hipertekstów – pierwsze powstawały tu już pod koniec lat 80. Przez tę uczelnię przewinęło się mnóstwo znakomitych twórców literatury nowomedialnej. Jeden z redaktorów „New York Timesa” był ciekaw, czym my się właściwie zajmujemy, więc poprosił mnie o napisanie krótkiego tekstu. Tak zrodził się esej „The End of Book”, choć nie ja wymyśliłem ten tytuł. To nie do końca manifest – raczej zapis pewnych osobistych refleksji i obserwacji. Cyfrowa rewolucja, która wtedy dopiero się zaczynała, wydawała się nam czymś nieuniknionym, a sama idea hipertekstu, choć jeszcze dość mglista i niesprecyzowana, miała w sobie olbrzymią energię, dzięki której mogliśmy projektować i wymyślać nowe rzeczy.

15 lat później opublikował Pan kolejny tekst „A History of the Future of Narrative”, gdzie zasadniczo powtarza Pan swoje tezy. Czy prognozy z lat 90. nie sprawdziły się? Czy też cyfrowa rewolucja w literaturze jeszcze nie nadeszła? A może cały proces przebiega wolniej, niż Pan zakładał?
Nie, z pewnością nie można tu mówić o żadnym spowolnieniu – jeśli już, to raczej o przyspieszeniu. 25 lat temu prowadziłem pierwsze warsztaty poświęcone hipertekstom. Wtedy nie było jeszcze publicznego dostępu do internetu, nie było sieci WWW, Windowsa, przeglądarek, e-maili i oczywiście mediów społecznościowych. Także liczba komputerów była ograniczona, podobnie jak ich możliwości. Trudno sobie to dziś wyobrazić. To trochę jak porównywać „Pocałunek” Thomasa Edisona do „Avatara” Jamesa Camerona.
Gdy pisałem kolejny tekst na ten temat, czas zdążył zweryfikować moje pomysły i prognozy – niektóre okazały się trafione, inne nie, jednakże tkwiąca w nich energia pozostała nienaruszona. „A History...” opisuje rewolucyjną rolę internetu i innych wynalazków, ale naprawdę kluczowe jest to, że uwaga ludzkości przeniosła się z papieru na ekrany. W tym eseju opisuję przemiany cywilizacyjne, jakie wiązały się z wynalezieniem pisma – wydaje mi się, że dziś mamy do czynienia z podobną sytuacją.

Sugeruje Pan, że literatura wkracza w nową erę – podobnie jak w momencie wynalezienia druku. Ale wtedy ta zmiana rozciągnięta była na dekady, może nawet wieki – całe pokolenia żyły w epoce przejściowej. Czy teraz jest podobnie? Kiedy ta przemiana stanie się widoczna?
Gutenberg, wynalazca maszyny drukarskiej, a tym samym książki w formie, jaką znamy do dziś, często używał czcionki, która przypominała pismo odręczne. Podobnie inni drukarze, którzy reprodukowali średniowieczne manuskrypty. Dziś robią tak wydawcy e-booków, które w dużej mierze opierają się na powielaniu doświadczenia lektury książek drukowanych. Nie mam wątpliwości, że żyjemy w okresie przejściowym, jak w drugiej połowie XV w.
Inne, być może ważniejsze pytanie brzmi: czy nowe technologie staną się faktycznie podstawą dla powstania zupełnie nowej literatury? Moim zdaniem ten proces już się rozpoczął i będzie przyspieszać wraz z kolejnymi pokoleniami twórców. Arcydzieło Cervantesa, w którym samo zjawisko druku zostaje stematyzowane, pojawiło się dopiero 150 lat po Biblii Gutenberga. Rewolucja cyfrowa rozpoczęła się zaledwie 20 lat temu. Musimy poczekać jeszcze kilka dekad na bardziej widoczne zmiany.

W swoim tekście opisuje Pan ewolucję literatury od starożytności aż po czasy internetu i nowych mediów. Jak by Pan scharakteryzował zmianę, która zaszła w amerykańskiej literaturze w ostatnich dwóch dekadach?
Widziałem wiele wybitnych dzieł cyfrowych stworzonych przez młodych twórców, którzy z łatwością – w przeciwieństwie do mnie – korzystają z możliwości, jakie dają nowe technologie. Starsi autorzy, tacy jak ja, tworzą wciąż w dobrze ustalonych konwencjach kultury druku, starając się korzystać z nich, dopóki istnieją. Coraz trudniej także utrzymać się z pisania tekstów drukowanych. Niemniej, czy tego chcemy czy nie, jesteśmy pod olbrzymim wpływem kultury cyfrowej, jako że codziennie mamy z nią kontakt. Podobnie było kiedyś z kinem czy telewizją, czyli mediami, które przenikały do XX-wiecznej prozy. Literaturę cyfrową charakteryzuje konwergencja – do tej pory rozmaite media zasadniczo funkcjonowały oddzielnie (obrazy, dźwięki czy tekst) – teraz, dzięki nowym technologiom, są ze sobą łączone na rozmaite sposoby.

Pańskie ostatnie powieści, jak choćby „Noir”, rzeczywiście napisane są w bardzo konwencjonalny sposób. Nie kusiło Pana, żeby zacząć eksperymentować również z literackim medium?
Jestem autorem ery druku i w tym medium czuję się najlepiej. Niezależnie, jaki los spotka kiedyś teksty drukowane, wciąż mogę za ich pomocą komunikować się z ludźmi mi współczesnymi. Literatura zawsze wyrasta z innej, starszej literatury – moje teksty w naturalny sposób zakorzenione są w przeszłości. Powieść „Noir” ma tu szczególny dług wobec konkretnych tradycji literackich.

Mówi Pan przede wszystkim o nowych środkach literackiej produkcji czy komunikacji. Ale czy – zwłaszcza jako ekspert od konstruowania fabuł – dostrzega Pan jakieś istotne zmiany w samej wyobraźni pisarzy? Czy nowe media znacząco wpłynęły na sposób postrzegania rzeczywistości we współczesnej literaturze? Nie chodzi mi wyłącznie o teksty otwarcie eksperymentalne...
W środowisku, w którym się obracam, nieustannie pojawiają się niezwykłe pomysły i bardzo oryginalni twórcy, którzy poszerzają definicję literatury dzięki użyciu nowych rozwiązań techno- logicznych. Na przykład Samantha Gorman, twórczyni „Pry” – hybrydy filmu, gry wideo i powieści. To swego rodzaju platforma, w ramach której użytkownik może wejść w rolę, i to na kilku poziomach, byłego weterana wojny w Iraku, który teraz pracuje jako ekspert od rozbiórki i wyburzeń [ang. pry – wyważać, podglądać, wtrącać się – red.]. Takich przykładów są tysiące. Ale ta potencjalność, którą dają nowe media, przenika także do literatury bardziej konwencjonalnej, choćby dlatego, że jest częścią świata, w którym żyją jej autorzy. Nie wiem, jak wpływa to na ich wyobraźnię, ale stan permanentnego „podłączenia”, szybkość, z jaką docierają do nas słowa i obrazy, czy też wszechobecność reklam są nieusuwalną częścią współczesnej literatury.

Unika Pan rozmów na temat postmodernizmu. Pomijając jednak definicje, czy Pana zdaniem ten sposób myślenia o świecie i sztuce ma w sobie jeszcze jakiś potencjał? Jak wpłynął na współczesnych amerykańskich twórców?
Bez wątpienia wielu pisarzy, którzy pojawili się w amerykańskiej literaturze w latach 50. i 60., charakteryzuje duża „odporność” na rozmaite formy realizmu czy naturalizmu, które, zarówno wtedy, jak i dziś, dominują w naszej prozie. Ich literatura to próba odnowy powieści jako gatunku, przede wszystkim w kontekście strategii narracyjnych. Czerpali z rozmaitych zapomnianych tradycji, ale jednocześnie wymyślali nowe. To oczywiście nie była domena wyłącznie literatury amerykańskiej – równolegle we Francji pojawił się nurt nouveau roman (znów, podobnie jak postmodernizm, bezsensowna etykieta), w Ameryce Południowej realizm magiczny, a także wielu obdarzonych nietuzinkową wyobraźnią twórców z innych krajów: Włoch, Japonii, Anglii, Indii, Irlandii, Niemiec czy Afryki. No i oczywiście z Polski: Mrożek czy Gombrowicz, ale szczególnie Witkacy – prekursor ich wszystkich.

Współczesna literatura amerykańska obserwowana z zewnętrznej perspektywy jawi się jako bardzo złożona wiązka zarówno tematów, wątków, jak i strategii pisarskich. Co Pana zdaniem jest dziś najważniejszą stawką dla amerykańskiej powieści?
Trudno powiedzieć... Najlepiej orientuję się w literaturze swojego pokolenia, ewentualnie jednego w przód i jednego w tył. Wydaje mi się, że współcześni pisarze starają się być innowacyjni, ale każdy na własną rękę. Próbują przekroczyć pewne tradycje literackie z lat 60. i 70. – być może dlatego znajdują się już poza moją orbitą.

Mówi Pan o potrzebie nowości, która charakteryzuje współczesne pokolenie prozaików, wcześniej rozmawialiśmy o nadciągającej rewolucji. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że współcześnie (zapewne nie tylko w USA) dominuje przywiązanie do klasycznych rozwiązań, zarówno formalnych, jak i gatunkowych – na przykład w twórczości Jonathana Franzena, ale także wielu innych.
Franzen od zawsze był przeciwnikiem wszystkiego, co nowe, ale mimo to jest bardzo pomysłowy i świetnie pisze. Natomiast większość młodych pisarzy, których znam i cenię, można nazwać „eksperymentalnymi” w tym sensie, że starają się wypracować nowe formy realizmu, które byłyby zestrojone z nową rzeczywistością. Ja jestem już po osiemdziesiątce, do tego nie jestem krytykiem, więc mam dość typowy problem z nowym pokoleniem twórców – jest ich zwyczajnie zbyt wielu, żebym mógł nadążyć. W dodatku właśnie skończyłem pisać kolejną powieść, której akcja dzieje się w latach 70. XIX w., a więc, jak łatwo się domyślić, moje ostatnie lektury były mocno niewspółczesne. A tak naprawdę to wciąż mam całe regały książek autorów z mojego pokolenia, których lekturę muszę jeszcze nadrobić. ©

ROBERT COOVER (ur. 1932) jest amerykańskim prozaikiem i emerytowanym profesorem Uniwersytetu Browna. Wymieniany obok Thomasa Pynchona, Johna Bartha czy Donalda Barthelme’ego jako najważniejszy przedstawiciel literackiego postmodernizmu, w swojej twórczości czerpie z popkultury poprzez budowanie fabuł opartych na zbiorowych wyobrażeniach i gatunkowych kliszach, jak na przykład w powieści „Miasto widmo” (2001), która jest w całości grą z westernową konwencją, czy w zbiorze opowiadań „Wieczór w kinie” (1991), gdzie nieustannie mamy do czynienia z filmowymi cytatami, których źródeł nie da się precyzyjnie określić. W Polsce ukazała się także jego powieść „Impreza u Geralda” (1995) oraz dwa opowiadania: „Gus Burczymucha z Chicago Bearsów; Służąca i jej pan” (1991). Był jednym z założycieli Electronic Literature Organization – fundacji wspierającej literaturę elektroniczną. Jest również autorem manifestu literatury nowomedialnej „The End of Book” (1992).

MICHAŁ SOWIŃSKI (ur. 1987) jest doktorantem na Wydziale Polonistyki UJ, redaktorem literackim w zespole organizacyjnym Festiwalu Conrada, redaktorem w wydawnictwie Korporacja Ha!art, współtwórcą (obok Katarzyny Trzeciak) audycji literackiej „Book’s not dead” w radiu radiofonia.net.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015