Listy z numeru 13/2008

List Niezamknięty profesora (UMK) do profesora (UJ)

Zacny Akademicki Kolego, prof. dr. hab. Marianie Stalo!

"Tygodnik Powszechny" (24 lutego br.) opublikował tekst Pana Profesora pt. "Zacny". Pisze Pan m.in.: "W artykule Wojciecha Czuchnowskiego »Jak Zybertowicz z Targalskim nauczali ABW« (»Gazeta Wyborcza« z 15 lutego) znalazłem zdania, jakie toruński socjolog skierował do swych słuchaczy-oficerów. Wedle autora artykułu, prof. Zybertowicz mówił, że »tajne służby to enklawa niecności«, »to instytucja, w której przestrzeganie zasad niecnych jest cnotą«, oraz dodawał, że »niecnota powinna służyć ochronie zasad zacnych«. Jak przyjęli słowa prof. Zybertowicza jego słuchacze z ABW? Czuchnowski cytuje jeden (szkoda, że tylko jeden) głos. Anonimowy oficer, który przekazał »Gazecie« wspominane powyżej materiały, mówi: »Twierdzenia z tych zajęć to mieszanina pseudonaukowego bełkotu z wizją służb rodem z powieści sensacyjnych. Kompletnie bezwartościowa«".

Rzecz w tym, że chociaż koncepcję mówiącą o tajnych służbach jako o swoistej enklawie niecności prezentowałem w wielu miejscach (np. w Hannah-Arendt-Institut für Totalitarismusforschung w Dreźnie, na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, w Bydgoskim Towarzystwie Naukowym), to nigdy na ten temat nie wypowiadałem się w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tekst "Wyborczej" został oparty na przeciekach, które rozpoczęły się, gdy kierownictwo ABW objął Krzysztof Bondaryk. W tej części, gdzie tekst zawierał informacje prawdziwe, mówił o seminarium dla kadry kierowniczej ABW, na którym przedstawiłem referat na zupełnie inny temat, niemający nic wspólnego z "zacnością", o której Pan pisał. Do czego zatem odnieść przywołany przez "Wyborczą" komentarz rzekomego anonimowego funkcjonariusza ABW oceniający moją koncepcję?

Jak by się Pan czuł, Zacny Akademicki Kolego, gdyby Pańską koncepcję wyrwano z kontekstu, pewne jej elementy przywołano, wstawiwszy w inne otoczenie instytucjonalne, a następnie poproszono anonimową osobę (z organizacji tego typu, jakiego koncepcja ta dotyczy, przeto jakby występującą w roli eksperta), by się na ten temat, nie przebierając w słowach, wypowiedziała? Rzecz opublikowano by w dzienniku wysokonakładowym, a jakiś Profesor wypowiedziałby się felietonowo na temat Pańskiej koncepcji w tygodniku już niewysokonakładowym, ale za to całkiem zacnym?

Ów Akademicki Kolega - niezrażony tym, że nawet gdyby tekst "GW" był rzetelny, to i tak zawierałby szczątkowe informacje o Pańskiej koncepcji - z wysokiego "c" wnioskowałby o "strategii ideologicznego szkolenia tajnych służb", o "ideologach Prawa i Sprawiedliwości", tworząc przy tym kontekst Pańskiej imputowanej odpowiedzialności za tak domniemaną strategię.

Jak by się Pan poczuł, zostawszy w takim trybie "zrecenzowanym" przez Kolegę Profesora? Może zastanowiłby się Pan, czy nie wziął on udziału - nolens volens - w nagonce na akademickiego kolegę, którą ów dziennik wysokonakładowy od pewnego czasu prowadzi (powody tej nagonki, nie chcąc penetrować niskich rejestrów ludzkiej natury, zmilczmy). Czy poczułby Pan zażenowanie, że w świecie profesury są osoby, których nieroztropność powoduje, że występują w roli uczestników czyichś nagonek, ergo stają się narzędziami niecnoty?

Może uruchomiwszy analityczne umiejętności, pomyślałby Pan: Jeśli doświadczony badacz z przypadkowych skrawków informacji sięga ku daleko idącym interpretacjom, to najwyraźniej jego maszyneria akademicka uległa jakiemuś ideologicznemu sformatowaniu. A skoro tak, to może ów Profesor nie występuje już w roli uniwersyteckiego Intelektualisty, gdyż nazbyt zaprzeczył zasadom akademickiej epistemologicznej zacności?

Może poradziłby Pan owemu Akademikowi, by - nim zasiądzie do klawiatury - zerknął do internetu, znalazł stronę domową bohatera kolejnego planowanego felietonu i skreśliwszy doń parę słów, zorientował się, czy tekst obrany przezeń za pretekst do publicznej refleksji jest wystarczająco zbliżony do rzeczywistości pozatekstowej, a zwłaszcza poza-Wyborczej?

Ale pewnie za dużo wymagam od profesora najstarszego polskiego uniwersytetu. Może starczy za "filipińskim" klasykiem zawołać:

Profesorze UJ, Marianie Stalo - nie idźcie tą drogą!

Dr hab. Andrzej Zybertowicz, prof. UMK

Od autora:

Szanowny Panie Profesorze,

przyjmuję do wiadomości Pański punkt widzenia. Pragnę jednak zauważyć, że przedmiotem mojego felietonu nie były hipotezy czy koncepcje badawcze dotyczące tajnych służb, lecz niefortunny sposób posługiwania się słowami takimi jak "zacność" i "niecność". To, iż prezentował Pan swoje koncepcje na kilku uniwersytetach, niczego nie zmienia, a raczej wzmacnia moją argumentację. Także sposób posługiwania się słowem "zacny" w Pańskiej polemice utwierdza mnie w przekonaniu, że brzmi ono dzisiaj albo archaicznie, albo ironicznie - nie może więc być dobrym narzędziem badawczym. Dziękuję za nazwanie mnie samego zacnym - sympatie dla tego słowa deklarowałem w felietonie.

O powinnościach felietonisty i odpowiedzialności profesora tytularnego (jestem nim od paru lat, to prawda) warto dyskutować, ale w innym języku niż proponowany przez Pana.

Z poważaniem,

Marian Stala

"TP" 11/08

W obronie księdza Andrzeja

Z uwagą, ale również mieszanymi uczuciami, odebrałem ostatnie publikacje w Państwa tygodniku, poświęcone tzw.  "szczecińskiej sprawie księdza Andrzeja D.". Na początku chciałbym zaznaczyć, że w porównaniu do innych czasopism, zachowują Państwo i tak daleko idący dystans i umiar względem całej sprawy. Mimo to mam kilka uwag.

Jestem absolwentem Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. św. Maksymiliana Marii Kolbego w Szczecinie, szkoły założonej i przez bardzo długi czas kierowanej przez księdza Andrzeja. Z tego też powodu znam bardzo dobrze osobę oskarżonego o molestowanie duchownego. Wychodząc z założenia, że w każdego człowieka należy wierzyć, i opierając się na swoich niezwykle pozytywnych doświadczeniach ze szkoły (w tym znajomości z księdzem Andrzejem) mam pełne przekonanie, że ksiądz Andrzej jest zupełnie niewinny, a kierowane względem niego oskarżenia są niesłuszne. To jest rzecz jasna moje subiektywne przekonanie, którym nie przekonam i nie zamierzam nikogo przekonywać. Z tym że w głosie większości mediów zauważam niestety postawę zupełnie inną. Zauważam odgórne przeświadczenie o tym, że ksiądz Andrzej jest winny i że osoby dyktujące zeznania o. Mogielskiemu to na pewno "ofiary" księdza Andrzeja. Tego typu sformułowania, może nawet nieświadomie, pojawiły się również na łamach "TP". Podobne stanowisko jest zrozumiałe jedynie z "komercyjnego" punktu widzenia, tzn. w ramach przygotowywania igrzysk dla ludu - w tym przypadku - odbiorców środków masowego przekazu.

Pytanie jest bowiem takie, czy jakikolwiek sąd, niezależnie od tego, czy chodzi nam o sąd kościelny, czy państwowy, rozpatrzył sprawę księdza Andrzeja? Odpowiedź jest negatywna. A skoro tak, to opieramy się jedynie na jednostronnym zeznaniu grupki osób. Jeśli zeznania te zostaną powtórzone przed odpowiednimi instytucjami - nabiorą trochę większej wiarygodności, ale i tak o niczym nie przesądzą. Truizmem jest pisanie, że analiza każdej sprawy zajmuje organom rozstrzygającym bardzo dużo czasu, którego wymaga dokonanie wszechstronnej analizy wszystkich okoliczności, nie mówiąc już o samym fachowym przygotowaniu sędziów. Tymczasem dziennikarze tych wszystkich elementów nie posiadają nawet w ramach najlepszego dziennikarskiego warsztatu. Mogą jedynie prezentować plotki, pogłoski, domysły. A czymś takim można bardzo łatwo skrzywdzić uważanego za niewinnego - do momentu orzeczenia sądowego - człowieka.

Byłbym bardzo zobowiązany, gdyby "Tygodnik Powszechny" w ramach dyskusji medialnej zwrócił również uwagę na ten aspekt sprawy. Nie chodzi tu bowiem o żadne ukrycie prawdy. Chodzi o przedwczesne ferowanie wyroków względem księdza Andrzeja, które w ostatnich tygodniach ma miejsce stanowczo zbyt często.

Maciej Nowak

Aplikant radcowski

Od redakcji:

W żadnej z publikacji dotyczących tej dramatycznej sprawy nie przesądzaliśmy o winie duchownego. Nie uczynił tego ani ks. Jacek Prusak, ani nasz rozmówca Jarosław Gowin. Wskazujemy natomiast na inną okoliczność, która nie ulega wątpliwości - przełożeni ks. Andrzeja lekceważyli sygnały dotyczące tej sprawy i odwlekali niezbędne wyjaśnienia, co stoi w sprzeczności z procedurami kościelnymi. Tę złożoną sytuację można było rozwiązać znacznie szybciej i bez pomocy mediów, tak się jednak nie stało. Obarczanie winą dziennikarzy wygląda więc na szukanie tematów zastępczych. Nie zabija się posłańca za to, że przynosi złe wieści.

"TP" 10/08

Nasza bardzo wielka wina

Dobrze się stało, że Artur Sporniak poruszył problem poczucia braku winy przy rachunku sumienia. Wiele razy to widziałam u siebie i innych - Kościół chce, byśmy byli porządnymi ludźmi, więc jesteśmy porządnymi ludźmi: czego mamy żałować i z czego się spowiadać? Dzieje się tak dlatego, gdyż zatraciliśmy radykalizm Ewangelii. Pierwsze przykazanie, na którym opiera się chrześcijaństwo, nie brzmi przecież - "zachowaj się przyzwoicie". Jak pamiętamy, ono brzmi inaczej.

W Ewangelii św. Mateusza (25, 31-46) padają mocne słowa: "Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny (...) Albowiem łaknąłem, a nie nakarmiliście mnie, pragnąłem, a nie daliście mi pić, byłem (...) nagim, a nie przyodzieliście mnie, chorym i więźniem, a nie nawiedziliście mnie". Chrystus nie oskarża tych ludzi o jakieś wielkie zbrodnie, "tylko" o zaniechanie. Również w przypowieści o bogaczu i Łazarzu nie słyszymy o przestępstwach bogacza. Jego "tylko" nic nie obchodził straszny los drugiego człowieka. Zaniechanie może więc być wielkim grzechem. Jeżeli przyłożymy do naszego życia miarę nie przyzwoitości (bo "i poganie tak czynią"), lecz miarę Ewangelii, i pomyślimy o tych wszystkich sytuacjach, w których mogliśmy pomóc dużo lub trochę, odwiedzić, zatelefonować, zatroszczyć się, wysłuchać, podzielić się, zaprotestować przeciwko jawnej niesprawiedliwości - to niemal każdy z nas poczuje ciężar swojej winy.

Wanda Paszewska

Warszawa

Sprostowanie

W tekście "Odrobinę nieczyste sumienie" ("TP" nr 11/08) napisałam, że prof. Ewa Łętowska jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego od 1992 r. W roku owym prof. Łętowska zakończyła pracę Rzecznika Praw Obywatelskich, natomiast sędzią Trybunału została w maju 2002 r. Pracę na tym stanowisku zakończy w roku 2011.

Anna Mateja

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008