Listy Herberta, listy Turowicza

Korespondencja Jerzego Turowicza ze Zbigniewem Herbertem to 202 teksty, w tym dużo kartek z króciutkimi życzeniami świątecznymi czy imieninowymi. Dłuższych listów jest stosunkowo niewiele. Zbiór różni się od wcześniej wydanych tomów korespondencji Herberta: do przyjaciół z Londynu Zbigniewa i Magdaleny Czaykowskich, do Haliny Misiołek, Henryka Elzenberga, Jerzego Zawieyskiego.

05.06.2005

Czyta się kilka minut

Rysunek Zbigniewa Herberta w liście do Jerzego Turowicza wysłanym z Paryża jesienią 1959 /
Rysunek Zbigniewa Herberta w liście do Jerzego Turowicza wysłanym z Paryża jesienią 1959 /

Do Czaykowskich pisał listy głównie żartobliwe, to Herbert ludyczny. Elzenberg był jego profesorem, mistrzem, wzorcem intelektualnym i wzorcem postaw życiowych. Listy do Misiołkowej przeradzały się w dziennik, w którym wprost i spontanicznie notował swoje reakcje na bieżące wydarzenia. Pisząc do Zawieyskiego wpierw był Herbert w skórze adepta literackiego i wielbiciela, potem inaczej się stylizował, odczuwając - co da się odczytać - pewną przewagę nad adresatem.

Konwencja, historia i człowiek

W korespondencji z Turowiczem na początku role wydawały się w naturalny sposób ustalone. Turowicz redagował ważne czasopismo, a Herbert był młodym autorem, potem bliskim współpracownikiem. Autor stawał się coraz cenniejszy i coraz słynniejszy, ale relacja autor-redaktor trwała i zawsze można było się do niej odwołać. Występuje także w tej korespondencji - ważna w niej i bacznie respektowana - konwencja towarzyska, obecna w szczerych na pewno, lecz przecież tą konwencją określanych życzeniach i pozdrowieniach. Powściągliwość i dyskrecja cechujące te listy znajdują w obu konwencjach wsparcie.

Charakter zbioru określają jego początek i koniec: od pierwszego listu i tekstu przesłanego przez Herberta do “Tygodnika" aż do listów ostatnich, gdy obaj korespondenci są śmiertelnie chorzy i wiedzą o tym. Wewnątrz owej klamry natomiast dramaturgię wyznacza mniej prywatne życie Herberta, jeszcze mniej Turowicza, ale trzeci bohater na tej scenie - “Tygodnik Powszechny", którego losy pomiędzy rokiem 1947 a 1998 (taki jest bowiem okres objęty korespondencją) są tak dobrze znane, że - zwłaszcza na tych łamach - nie ma potrzeby ich opowiadać.

Pewien udział w stylu tej korespondencji ma wyrobiony nawyk, aby wielu rzeczy nie powierzać pismu, a tym bardziej nie powierzać poczcie. Dobrze wyczuwa się wewnętrzną autocenzurę, była ona dla obu korespondujących zrozumiała. Na przykład o okresie likwidacji “Tygodnika" w roku 1953 i jego wznowieniu po październiku 1956 więcej znacznie dowiadujemy się z korespondencji Herberta z Misiołkową niż z Turowiczem. Poza tym szczególnie listy wysyłane z kraju za granicę i odwrotnie były narażone z dużym prawdopodobieństwem na kontrolę. Niby to oczywiste, ale już nie dla wszystkich, a i ci, dla których to było oczywiste, skłonni są dziś przy lekturze o tym zapominać.

Tego rodzaju okoliczności są ważne, ale nie powinny przesłaniać tego, co wynikało z osobowości piszących. Styl korespondowania narzucał Turowicz. On tu, jak się wydaje, dominował nie tylko z racji swego starszeństwa. Herbert buntował się, obrażał, odchodził, przestawał drukować w “Tygodniku" i wracał. Ale przez cały czas utrzymywał bliski stosunek z Redaktorem, nigdy nie przestając wysyłać życzeń, zgodnych z konwencją towarzyską, lecz nie w potocznym znaczeniu konwencjonalnych.

Kiedy poeta w 1958 roku wycofał swoje teksty z “Tygodnika", reagując w ten sposób na oświadczenie zespołu redakcyjnego, potępiające wznowienie przez Kisielewskiego jego powieści “Sprzysiężenie", Turowicz napisał najdłuższy swój list do Herberta, gdzie wyjaśnia linię pisma i swoją strategię, kończąc: “Całej redakcji bardzo na Twojej współpracy zależy (...) zależy najbardziej mnie. Dlaczego? Dlatego że - jakby to powiedzieć - że Cię więcej niż lubię, że cenię wysoko Twój wielki talent, pamiętam lata, kiedy byliśmy razem i myślę, że choć nie wszystko nas łączy, to jednak więcej łączy niż dzieli". Tak było przez cały czas.

"Bardzo lubię pisać listy"

Na początku korespondencji (w liście z 6 grudnia 1950) Herbert napisał: “Pierwszy raz mówią mi per autorze. Trzeba dużo wysiłku, aby opanować zawrót głowy. Jeśli to kogoś będzie interesowało, będę pisał korespondencje: małe kartki z dalekiej prowincji. Bardzo lubię pisać listy i myślę, że jest to taka sama sztuka jak pisanie wierszy. To, co Pan pisze o moich wierszach, pojmuję jako zachętę".

Jest parę ważnych rzeczy w tym fragmenciku (z którego jedno zdanie wydawca umieścił na czwartej stronie okładki). “Zawrót głowy" i formuła o “zachęcie" - to w tym przypadku prawda, a nie pochlebstwo ani ironia; jeśli zaś nawet autoironia, to leciuteńka. A zdanie o listach? Chodzi tu nie tyle o prywatną korespondencję, ile o listy jako formę literacko-dziennikarską. W “Tygodniku Powszechnym" dość często ona występowała. Turowicz zachęcał więc współpracownika do pisania “listów z wybrzeża": “Porty, rybactwo, co Pan chce (jeśli Pan chce), ale chętniej tzw. reportaż z życia niż tylko o sztuce i literaturze" (list z 1 grudnia 1951). A Herbert - mówiąc o listach jako formie własnej wypowiedzi, myślał o pisaniu do kogoś. Nie do zbiorowości, ani do anonima, lecz do “wirtualnego" jednostkowego adresata. Pragnął budować swoją wypowiedź tak, by ów adresat był rozpoznawalny, by można go było sobie wyobrazić, by był na tyle sugestywny, żeby czytelnik zapragnął - i mógł - z tym adresatem się utożsamić (choć czytelnikowi zawsze wydaje się, że utożsamia się z autorem).

Tu nasuwają się kolejne refleksje. Po pierwsze program publikowania takich listów do zindywidualizowanego czytelnika w okresie socrealizmu (niezależnie gdzie się je wtedy drukowało) był utopią i absolutnie nie mógł się udać, tego dowodzą liczne pisma Herberta opublikowane przed rokiem 1955, a zgromadzone przez Pawła Kądzielę w “Węźle gordyjskim". Po drugie zaś - czyż nie można by potraktować jako listów literackich późniejszej dojrzałej eseistyki pisarza? Czyż nie zachowuje ona cech osobistego listu, “małej formy", którą Jerzy Turowicz uznał za właściwość twórczości Herberta, osobistego listu mającego szczególne znaczenie - jak pisał autor “Pieśni o bębnie" - “w epoce, która żąda kantaty i fresku"?

Są jeszcze w cytowanym tu niedługim fragmencie korespondencji informacje, które adresatowi powinny uwyraźnić obraz nadawcy; pisze więc Herbert, że w studiowanej w Toruniu filozofii najmniej go zajmują psychologia i logika. O tym powinien Turowicz się dowiedzieć. Natomiast po bardzo już długiej znajomości, po latach współpracy, także przyjaźni, nie miał Turowicz, jak się wydaje, wiedzy o wczesnej młodości Herberta: skąd pochodził, gdzie chodził do szkół. Czytelnik z Australii pytał redakcję, czy Herbert nie jest jego kolegą z Lublina i Przemyśla. Informując o tym zainteresowanego pisał redaktor “Tygodnika": “osobiście mniemam, że p. Marek ulega halucynacjom, aliści nie znam (niestety!) Twego prehistorycznego curriculum vitae. Jeśli więc chcesz, to odpowiedz nam na powyższe zapytania. A jeśli nie chcesz, to tysz dobrze, odpowiemy p. Markowi, że o sprawach, o które nas pyta, nic nam nie wiadomo". Herbert w post scriptum kolejnego listu wykręcił się żartem od odpowiedzi. “Życiorysu swego nauczyłem się już w czasie okupacji i, jak wiesz, lepiej takich rzeczy nie zmieniać". To oczywiście mogła być prawda, choć przecież ani miejsca i daty swego urodzenia, ani miejsc swojej edukacji on właśnie nie miał powodu ukrywać.

Pluralizm, nie dualizm

Sprawy światopoglądowe nie są tu zbywane dowcipem, ale i nie są eksponowane. Turowicz-redaktor bynajmniej tego nie oczekiwał, a już na pewno nie wymuszał. To Herbert dotykał tych spraw, albo jako problemu osobistego, albo też w związku z sytuacją w latach 50. - ze stosunkami między panującym w Polsce katolicyzmem a rządzącą ideologią. “Tygodnik Powszechny" i jego redaktor - co wielu młodszym w tamtym czasie mogło wydawać się dziwaczne - zakładał nie dualizm, a pluralizm. “Antynomia katolicyzm-marxizm - pisał w liście Herbert - nie jest ani najważniejszą, ani jedyną antynomią współczesnego świata. Także dla katolika. Dyskusja upraszcza te zagadnienia, ale obie strony muszą mieć świadomość, że to jest zabieg metodologiczny". Warto z tym dualizmem podjąć walkę “dla niedoraźnych celów ideologicznych. I to wcale nie byłoby takie laickie, jak się po wierzchu wydaje" - pisał 13 maja 1951, polemizując z artykułem Stefana Kisielewskiego. Miał rację, ale wcale nie było to dla wszystkich wtedy oczywiste, że antynomia katolicyzm-marksizm nie jest podstawową, że są to pojęcia z różnych poziomów, że nie można fałszować religii sprowadzając ją do poziomu ideologii. Zastąpmy słowo marksizm (dziś mało używane) słowem komunizm (używanym), a zobaczymy teraźniejsze konsekwencje takiej dawnej postawy. Odpowiedzi Redaktora nie ma albo się nie dochowała. Lecz właśnie czasopismo “Tygodnik Powszechny" stanowiło odpowiedź.

“Tygodnik" miał być oparciem i był nim dla bardzo wielu w tamtej pradawnej epoce. Na imieniny Jerzego Turowicza w roku 1953 pisał Herbert: “Czytając Twoje pismo (bo wszyscy wiemy, jak bardzo ono jest Twoje) chroniłeś mnie od zagubienia i rozpaczy. A także tego, że nie żyłem - i nie chcę żyć na kolanach. To, że pozostałem pięknoduchem, to już tylko moja wina. To, że katolicyzm jest raczej moją tęsknotą niż wiarą, to tylko moja słabość. Ale także dramat, bo to odbiera możność mówienia o rzeczach wielkich".

Takie to były czasy, wpierw bierutowskie, gdzie nic nie było wolno, potem gomułkowskie, kiedy o przydziale na kawalerkę (28 m. kw.) decydował osobiście premier na prośbę członka Rady Państwa, Jerzego Zawieyskiego. Czasem Herbert dostawał paszport, a Jerzy Turowicz go nie otrzymywał, kiedy indziej bywało odwrotnie.

Publikowanie w “Tygodniku" było zaszczytem, ale też mogło być przyczyną kłopotów w miejscach pracy, stąd też m. in. w różnych okresach w piśmie taka ilość pseudonimów, na które Redaktor się godził. 26 października 1961 pisał Turowicz: “Wiersze, które mi przysłałeś, chyba już wydrukowaliśmy wszystkie. Może byś nam coś znowu przysłał? Wiersze lub i nie wiersze. Ale nie nalegam, jeśliby Ci to miało być niezręcznie". Dlaczego niezręcznie? Może dlatego, że Herbert jeszcze był w tym czasie trochę obrażony, a może dlatego, że podejmował także współpracę z warszawskimi pismami? Nie jest to aż tak ważne, ważny jest styl Redaktora, jego delikatność w stosunku do współpracowników.

Turowicz był starszy, miał inną perspektywę historyczną. Herbert na przełomie lat 40. i 50. zdobywał dopiero świadomość twórczą, wkraczał w życie literackie. Szukał autorytetów, osób, wartości. Bronił swej indywidualności. Poruszał się jednak, jak wszyscy w zaostrzającym się stalinizmie - trochę po omacku. Jakże mocno tkwiła w swoim czasie miażdżąca - i oczywiście niewydrukowana - recenzja ze “Strof o Planie sześcioletnim" Jana Brzechwy, której naiwność dał mu odczuć w liście redaktor Turowicz. Albo jak dziś się czyta zdjęty przez cenzurę felieton o kolorach, których socrealistom brakuje, więc świat przez nich malowany jest brudny i smutny. Albo...

Hamlet współczesny

Zbiór listów kończy się aneksem zawierającym niewydrukowane teksty Herberta pochodzące z Archiwum Turowicza, a także dwa drukowane w “Tygodniku", ale przeoczone przez Pawła Kądzielę przy układaniu znakomicie zresztą zredagowanego “Węzła gordyjskiego". W tym “Aneksie" obok wiersza “W tył zwrot" (jednego tylko, bo inne przesyłane w upominku Turowiczowi będą czekały na dzieła zebrane Herberta) szczególnie ważna wydaje się recenzja z prapremiery “Kartoteki" Różewicza (nie opublikowana przez przypadek, gdyż wcześniej zamówiono recenzję u innego autora).

Poezję Różewicza Herbert cenił, ale wyraźnie dbał o określenie swojego odrębnego miejsca na mapie twórczości tej samej generacji. “Samotny bohater - pisał o “Kartotece" - szarpiący się między pokazami obowiązku a świętym prawem miłości wywołuje obecnie uśmiech politowania, i współczesnemu Hamletowi historia odmówiła łaski wyboru. Pozostała nam bełkotliwa spowiedź bez nadziei rozgrzeszenia". To “nam" nie jest tu zabiegiem retorycznym. Czytać to trzeba poważnie, najlepiej jednak w kontekście eseju Herberta o Hamlecie, tekstu, nad którym długo pracował w latach 50., do którego przywiązywał dużą wagę, a który opublikowany został dopiero po śmierci autora w tomie jego korespondencji z Elzenbergiem. Jeśli bohatera “Kartoteki" da się porównać do Hamleta, to - w świetle tego eseju - do Hamleta, jakim byłby książę duński, gdyby sztuka o nim nie została przez Szekspira ukończona. Hamlet bowiem przed swą śmiercią “jest silny i wybierając broń przed pojedynkiem jest wyższy ponad wszystkie ślepe siły wszechświata". Takiego bohatera poeta w swojej liryce postulował, wiedząc równocześnie, że w świecie jego poezji ten postulat znaczy tylko wraz ze swoim cieniem czy przeciwieństwem - z Hamletem, któremu ironia dziejów “odmówiła łaski wyboru".

***

Czytając te starannie wydane listy jesteśmy blisko Herberta, obserwujemy go też w drobnych, a charakterystycznych dlań pomyłkach; mylił imiona osób, które bardzo dobrze znał - imię Zygmunta Kubiaka z imieniem jego brata Tadeusza, panią Annę Turowiczową z uporem mianował Marią (imię siostry adresata), aż mu Jerzy Turowicz zwrócił w którymś z listów uwagę.

Czytelnikowi wydawanej obecnie obficie polskiej epistolografii z drugiej połowy XX wieku więcej jednak nowego mówią zebrane tu listy o Jerzym Turowiczu niż o Zbigniewie Herbercie. Tom ten bowiem jest już, jak wspomniałem, piątym zbiorem listów autora “Pana Cogito", archiwum Herbertowskie w znacznej części zostało opublikowane. Jest za to pierwszą publikacją książkową materiałów pochodzących z Archiwum Jerzego Turowicza. Można mieć uzasadnioną nadzieję, że kolejne tomy będą nadal pokazywały, jak Jerzy Turowicz “robił »Tygodnik«", a każdemu, kto jak ja “Tygodnik Powszechny" czytał od dzieciństwa (od 1945 roku) i potem z nim współpracował prawie pół wieku, wiadomo, jak subtelna, jak świadoma i właśnie artystyczna to była robota. Redagowanie nie jest tylko obcowaniem z tekstami, cenzurą i władzą, lecz z ludźmi, by tak powiedzieć, w prawdzie, z pełnym zrozumieniem ich sytuacji, dyskrecją i zarazem jasnością co do charakteru wzajemnych relacji. W Polsce Ludowej było to tak różne od dominującego i wszechobecnego stylu ankiet personalnych, że zadziwiało.

Do tomu dołączono facsimile rękopisów i rysunków Herberta, indeks nazwisk oraz obszerny, staranny i pouczający komentarz wydawcy, Tomasza Fiałkowskiego. Wielu rzeczy z niego się dowiedziałem, inne zostały przypomniane. Ale czy mogłem się spodziewać, że dożyję czasów, kiedy trzeba będzie objaśniać, czym była “Trybuna Ludu"!

Zbigniew Herbert, Jerzy Turowicz, “Korespondencja". Z rękopisów odczytał, opracował, przypisami i posłowiem opatrzył Tomasz Fiałkowski. Kraków 2005, Wydawnictwo a5.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005