Lem o Lemie

Czytając tę książkę, pełną pysznych anegdot, mamy wrażenie obcowania z człowiekiem żywym i prawdziwym w każdym calu. Nie skrywając słabostek ojca, ale nie popadając też w ckliwość, autor zdołał oddać jego urok i niepospolitość.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

Tomasz Lem, jak sam wyznaje, pierwszy raz zasiadł za ojcowską maszyną do pisania jako pacholę i pracowicie wystukiwał opowiadania o "krulach" i "krulewnach", na których cześć dobosze uderzali w "bębę". Aliści szybko porzucił maszynę na rzecz latawców, gokartów i ambitnych planów spalenia domu, w czym wiernie, jak we wszystkich zabawach, sekundował mu ojciec. Czym jednak skorupka za młodu nasiąknie...

Kilka lat później talent literacki odkrył w Tomaszu Lemie jego wiedeński nauczyciel creative writing, niejaki Jonathan Carroll. Ojciec przypatrywał się mękom twórczym syna z taktowną rezerwą, dopóki nie wpadł mu w ręce tekst opowiadania o pewnym mężczyźnie co wieczór odwiedzającym cyrk. - Skąd ci się to wzięło? - mruknął zdumiony. Mimo to Tomasz nie został pisarzem. Ku wielkiemu zadowoleniu ojca studiował fizykę w Princeton, a po studiach - tym razem ku nieskrywanemu jego niezadowoleniu - powrócił do Krakowa i zajął się tłumaczeniem literatury angielskiej.

Do trzech razy sztuka! Niedawno Tomasz Lem znów zasiadł za maszyną, albo raczej przed komputerem, i napisał dowcipną, dyskretną, ale zarazem szczerą opowieść o swoim ojcu. I tym razem nie ma potrzeby pytać, skąd mu się to wzięło.

"Posiadanie sławnego ojca - przyznaje autor pod koniec "Awantur na tle powszechnego ciążenia" - nie jest chyba ani szczególnym przekleństwem, ani też błogosławieństwem". Nie skrywa, że ojca trudno było zaliczyć do ludzi łatwych w codziennym obcowaniu, dodając z ulgą, że "w porównaniu z rodziną choćby takiego Tomasza Manna mieliśmy się z matką wprost doskonale".

To prawda, autor "Cyberiady" łatwy w obcowaniu nie był. Zawsze wiedział wszystko najlepiej, choć bywał niekiedy naiwny i w latach 50. wierzył, że imperialiści rozrzucają stonkę ziemniaczaną. Do perfekcji opanował sztukę irytowania najbliższych, zazwyczaj ich nie słuchając; skoro bowiem posiadł dar czytania w myślach żony i syna, po co miałby tracić czas na czczą gadaninę? Nie przywiązywał wagi do wyglądu i zdarzało się, że chadzał w garniturach poplamionych buraczkami, gotów też był oddać duszę za chlebek marcepanowy albo chałwę. Chętnie popełniał faux pas; częstując na przykład Wisławę Szymborską i Ewę Lipską ciastkami z Cracovii, nie omieszkał zwrócić uwagi "szanownym paniom", jak się wykosztował na godne ich przyjęcie. Za kierownicą P-70, wartburga czy mercedesa popełniał czyny szalone, na przykład bezpieczeństwo przy wyprzedzaniu nie było dlań priorytetem. Często się pieklił, szczególnie na krytyków, tłumaczy i dziennikarzy, nieraz posyłając im "listy rozwodowe", a przy okazji ekranizacji "Solaris" nazwał Andrieja Tarkowskiego "durakiem". Wielbił King Konga, Jamesa Bonda i Bu?uela, większość jednak produkcji filmowej kwitował powiedzeniem, że bohaterki kinowe są dziś zazwyczaj pięknymi morderczyniami - bez zasad i bez majtek.

Takich pysznych anegdot znajdziemy we wspomnieniach Tomasza Lema co niemiara. Z jego opowieści o ojcu wyłania się obraz człowieka mimo dziwactw i egocentryzmu darzonego przez żonę i syna wielką miłością. Nie trzeba dodawać, że była to miłość odwzajemniona. Tomaszowi Lemowi udała się sztuka rzadka w przypadku dzieci piszących o wielkich rodzicach: nie skrywając nieszkodliwych słabostek ojca, ale nie popadając też w ckliwość, zdołał oddać jego urok i niepospolitość.

Czytając "Awantury na tle powszechnego ciążenia", mamy wrażenie obcowania z człowiekiem żywym i prawdziwym w każdym calu. Widzimy Lema takim, jakim znali go tylko najbliżsi - od czwartej nad ranem pochylonego nad maszyną do pisania, ale też projektującego wraz z synem pojazd na koty wsteczne. Lema podczas zakupów w osiedlowym sklepiku i w domu handlowym w Berlinie Zachodnim, na szkolnej wywiadówce. Lema na emigracji w Wiedniu, kiedy cierpiał na depresję, i w lokalu wyborczym, przed którym 4 czerwca 1989 r. stanął bladym świtem. W rozmowie z mieszkającym po sąsiedzku Janem Błońskim, nucącego przy goleniu lwowskie ballady, a nawet, o zgrozo, śpiewającego w wiedeńskiej taksówce faszystowskie pieśni w duecie z Władysławem Bartoszewskim.

Opowieść Lema o Lemie nie stoi tylko pyszną jak najlepsze ciastka z Cracovii anegdotą. Autor zastrzegał w wywiadzie dla radiowej Dwójki, że nie miał ambicji stworzenia biografii swego ojca - napisze ją pewnie kiedyś historyk literatury, sięgając przy tym nieraz po "Awantury", których mocną stroną są i fakty, i kilka godnych zastanowienia hipotez dotyczących dzieła Stanisława Lema. Książka posiada jednak cechy, jakich czytelnik oczekuje od dobrej biografii.

Opowiada więc Tomasz Lem o swoich dziadkach i przeżyciach ojca z czasów okupacji Lwowa przez Armię Czerwoną i przez Niemców, o latach narzeczeństwa rodziców i o "komunistycznym dryfie", jakiemu ojciec uległ w latach stalinowskich (nb. ciekawych szczegółów naiwnej Lemowskiej akceptacji marksizmu dostarcza wydany właśnie dziennik jego przyjaciela Jana Józefa Szczepańskiego). O kolejnych domach rodziców i ich podróżach zagranicznych, o krewnych i przyjaciołach. Opowiada o tym, co zdarzyło się przed jego przyjściem na świat - a urodził się w 1968 roku, kiedy jego ojciec zbliżał się do pięćdziesiątki - korzystając ze wspomnień i dzienników Barbary Lemowej oraz z niepublikowanych dotąd listów ojca, m. in. do Aleksandra Ścibora-Rylskiego i Sławomira Mrożka; listów fantastycznych, miejmy nadzieję, że kiedyś będziemy mogli przeczytać je w całości. Sam Stanisław Lem nie lubił wspominać przeszłości, nieraz powtarzając, że to, co miał do opowiedzenia o dzieciństwie i młodości, zawarł w "Wysokim Zamku".

Przede wszystkim jednak Lem-junior opowiada o tym, co sam widział i przeżył przy boku ojca. Wprawdzie życiem wewnętrznym Stanisława Lema - jak to w liście do syna zauważyła kiedyś trafnie Barbara Lemowa - były czarne dziury i galaktyki, ale żył on tak jak miliony Polaków: w strachu przed kolejną wojną, szamocząc się z peerelowskimi absurdami, brzydząc się dyktaturą ciemniaków. Chcąc nie chcąc, Tomasz Lem napisał więc opowieść o losach inteligenta w PRL, o życiu, jakie wiódł jego ojciec, ale także Szczepański, Mrożek, Błoński czy Bartoszewski...

I jeszcze jedno: "Awantury" kończą się posłowiem Tomasza Fiałkowskiego, który przez wiele lat miał zaszczyt regularnie spotykać się ze Stanisławem Lemem. "Tygodnikowy" Lektor wspomina, że rozmawiając z nim, nieraz się zastanawiał, jak czułby się, będąc synem wielkiego filozofa i pisarza. Tomku, teraz już wiesz, że czułbyś się wprost wybornie.

Tomasz Lem, Awantury na tle powszechnego ciążenia

Kraków 2009, Wydawnictwo Literackie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 40/2009