Lem na nowo. Czego nie wiedzieliśmy o wielkim pisarzu

Stanisław Lem musiał doświadczył traumy tak przeraźliwej, że zbudował wokół siebie barierę ochronną, by móc żyć i tworzyć.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / ALEKSANDER JAŁOSIŃSKI / FORUM
/ ALEKSANDER JAŁOSIŃSKI / FORUM

Przyjechałem na Kliny jak zawsze w czwartek o czwartej – rytuał, od którego rzadko odstępowaliśmy, a nasze spotkania trwały już, choć z przerwami, od dziesięciu lat. Brzęk automatycznie otwieranej furtki, pani Barbara czekająca w drzwiach, powitalne szczekanie gromadki psów, schody na piętro i wreszcie gabinet Stanisława Lema. Ściany, włącznie z antresolą, obudowane regałami na książki, globus księżycowy na palenisku kominka, na biurku maszyna Wimshursta wytwarzająca ładunki elektryczne (maszyna do pisania trafiła wcześniej na jakąś aukcję dobroczynną), stolik z herbatą, za oknami dwudziestoletnie już sosny, posadzone po zbudowaniu domu. Gospodarz na kanapie, ja – na tym co zawsze fotelu. Jeszcze tylko trzeba sprawdzić, czy magnetofon działa – i już...

„Chciałem zająć się nieszczęściem, które szykują nam bracia Kaczyńscy – opcje skrajnie prawicowe, które się ostatnio w Polsce pojawiły, okropnie mi się nie podobają...” – początek tamtego felietonu brzmi dziś, jak to u Lema bywa, proroczo; to był przecież 9 lutego 2006 r.! Dalszy ciąg traktował o czym innym – o pytaniach, które pisarzowi na jednym z portali internetowych zadali rosyjscy czytelnicy. Nie były to właściwie pytania, raczej głosy dziękczynne, a nawet wyznawcze. Ktoś zacytował zdanie Lema, że świat należy zmieniać, w przeciwnym razie on zacznie w niekontrolowany sposób zmieniać nas, i tak je skomentował: „Nie będę odpowiadać za cały świat, ale mnie zmienił Pan na pewno. Na lepsze, oczywiście!”. Ktoś inny chciał się dowiedzieć, czy u schyłku życia Lem czuje się nadal Polakiem – „A kimże innym mam się czuć, na miłość Boską!”.


Adam Boniecki: Przepadam za czytaniem biografii. Lubię czytać o tych, których lepiej lub gorzej znałem, i o tych, którzy w czasach, kiedy żyłem, wpływali na losy innych. 


Nie wiedzieliśmy, że to ostatnia sesja nagraniowa i ostatni felieton. Potem był już tylko szpital, kilkutygodniowa bezskuteczna walka lekarzy o życie autora „Solaris” i pożegnanie na cmentarzu Salwatorskim. Po śmierci pisarza jego dzieło trafia często do czyśćca, przestaje być wznawiane i czytane, później z tego czyśćca wychodzi lub nie. Po śmierci Lema fazy czyśćca właściwie nie było, choć pewien drugorzędny polski autor science fiction ogłosił z satysfakcją, że książki Lema nie przetrwały próby czasu. W 2006 r. Wydawnictwo Literackie zakończyło 33-tomową edycję „Dzieł zebranych”, potem kolejną serię dzieł wydała Agora, a od pięciu lat wznowienia ukazują się znów w WL-u, w znakomitej oprawie graficznej Przemka Dębowskiego. No i stało się coś jeszcze – wydano dwie ważne książki o Lemie.

Pole minowe

Monografia Agnieszki Gajewskiej „Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema” (2016) to praca naukowa, którą czyta się ze ściśniętym gardłem, a zarazem ze zdumieniem: jak mogliśmy tego nie dostrzegać? Szukając miejsca dla Lema na mapie powojennej polskiej prozy i odtwarzając na podstawie nieznanych dotąd archiwaliów wczesne lata jego życia, zwłaszcza zaś okres II wojny, autorka pokazuje, jak wojenna trauma i tkwiące w pamięci pisarza straszliwe obrazy znalazły odbicie nie tylko we wczesnym, realistycznym „Szpitalu Przemienienia” i jego ciągu dalszym, powieści „Wśród umarłych”, ale i w książkach fantastycznonaukowych, jak „Eden”, „Powrót z gwiazd” czy „Głos Pana”.

„Lem. Życie nie z tej ziemi”, czyli wydana właśnie biografia, którą napisał Wojciech Orliński, dziennikarz, lemolog i lemofil, też jest sprawozdaniem ze śledztwa, które przynosi niespodzianki zarówno czytelnikowi, jak i samemu autorowi. W pierwszej swojej książce o Lemie, „Co to są sepulki?” (2007), autor świadomie, jak dziś ­tłumaczy, unikał tematu życia pisarza, przekonany, że jest ono zdecydowanie mniej ciekawe od jego ­książek. „Wydawało się takie strasznie stateczne: najpierw zamożne lwowskie mieszczaństwo, potem wojna, którą przeżył bez większych traum i urazów, następnie spokojne życie w domku na krakowskich Klinach. Co tam może być ciekawego? Jeszcze koło 2013 roku tak myślałem”.

Obie te książki opowiadają o człowieku, który doświadczył traumy tak przeraźliwej, że zbudować musiał później wokół siebie barierę ochronną, by móc dalej żyć. Barierę opartą na niedopowiedzeniach, chłodnym dystansie, przeniesieniu swoich przeżyć na powieściowych bohaterów, nawet czarnym humorze. I na niezgodzie na przyjęcie jakiejkolwiek tożsamości narzuconej z zewnątrz, na twardym postanowieniu, że dalsza gra ze światem odbywać się będzie na jego, Lema, warunkach.

Bo nie chodziło przecież o wyparcie ani o ukrywanie faktów. Żydowskie korzenie pisarza – ojciec, Samuel Lem, był wziętym lwowskim laryngologiem, matka, Sabina z Wollnerów, pochodziła z Przemyśla – nie były tajemnicą, choć nie były też tematem, który należało w rozmowach podejmować. O wojennej pracy w ­niemieckiej firmie Rohstofferfassung, zajmującej się odzyskiwaniem surowców wtórnych, Lem opowiadał chętnie, trochę w konwencji buffo, nie było jednak jasne ani jak tam trafił, ani jakimi papierami się wtedy posługiwał. Nie wspominał też, jak uratowali się jego rodzice. Temat niemieckiej okupacji Lwowa stanowił rodzaj pola minowego, na które lepiej było nie wchodzić.

Pewnego wieczora skończyliśmy już nagranie (czy chodziło o felieton, czy o rozmowę do książki „Świat na krawędzi”, już nie pamiętam) i skończyła się też kaseta, siedzieliśmy w półmroku, bo nie zapaliliśmy lampy. Lem zaczął nagle mówić o tamtym czasie, kiedy uświadomiono mu – cytuję z pamięci – że podlega ustawom norymberskim. Siedziałem znieruchomiały, a on wspominał, bardziej zresztą swoje ówczesne nastroje niż fakty. Kiedy po tygodniu przyjechałem znów na Kliny, pani Barbara zatrzymała mnie na chwilę w korytarzu. „Wie pan, Staszek po waszej poprzedniej rozmowie miał przez całą noc koszmary, bardzo źle się czuł...”. Zrozumiałem.

Śmierć i przypadek

Dziś, po lekturze Gajewskiej i Orlińskiego, a wcześniej wspomnień Tomasza Lema o ojcu, rozumiem to jeszcze lepiej. Rządy niemieckie we Lwowie zaczęły się 1 lipca 1941 r. pogromem. W ostatnich dniach sowieckiego panowania NKWD wymordowało więźniów Brygidek – ich rozkładające się ciała zalegały w piwnicach gmachu, który potem ktoś podpalił. Niemcy oskarżyli o zbrodnię Żydów, ukraińskie bojówki zaczęły zgarniać z ulic ludzi o semickich rysach – jak pisze Orliński: „pod pretekstem zapędzenia ich do wynoszenia nadpalonych i rozkładających się trupów... naprawdę chodziło jednak o to, by bić i mordować”. Niespełna 20-letni Stanisław Lem znalazł się wśród zatrzymanych. Ocalał przez przypadek, po prostu w pewnej chwili Niemcy wstrzymali zabijanie i puścili wolno tych, którzy jeszcze żyli. „Fetor, jakim przeszło jego ubranie, był tak straszny – pisze Tomasz Lem – że trzeba było je spalić”.

W „Głosie Pana”, traktacie o badaniach nad tajemniczym sygnałem z Kosmosu, narrator, profesor Hogarth, relacjonuje nam opowieść innej postaci, profesora Rappaporta (charakterystyczne jest to przeniesienie!), o pewnej egzekucji, której „w rodzinnym jego mieście” był on świadkiem i niedoszłą ofiarą. „Samej egzekucji stłoczeni pod murem, który grzał ich plecy jak olbrzymi piec, nie widzieli, ponieważ strzelano za ułomkiem ściany... Zapamiętał młodego człowieka, który przyskoczywszy do niemieckiego żandarma, wołał, że nie jest Żydem – lecz wołał po żydowsku (w żargonie), ponieważ niemieckiego zapewne nie znał. Rappaport poczuł obłąkańczy komizm tej sytuacji i naraz najdroższą rzeczą stało się dlań zachować do końca sprawność umysłu, tę właśnie, która umożliwiła mu zachowanie intelektualnego dystansu do owej sceny”.

„Ile z doświadczeń Rappaporta było doświadczeniem samego Lema? Gdy spytałem o to panią Barbarę Lem, odpowiedziała lakonicznie »Wszystko«” – wspomina Orliński. A Gajewska zestawia ten fragment ze sceną z „Powrotu z gwiazd”, w której bohater, Hal Bregg, odwiedza selekstację, gdzie prowadzona jest likwidacja wadliwych i uszkodzonych robotów. Nad złomowiskiem unosi się przejmujący lament, słychać błagania i prośby, nawet coś w rodzaju modlitwy, a niektóre z urządzeń zapewniają, że trafiły tu przez pomyłkę – bo przecież nie są robotami, tylko ludźmi... Zawsze się zastanawiałem, dlaczego niektóre sceny ze stricte fantastycznych utworów Lema wywołują dreszcze. Zapewne właśnie dlatego.

W wojennej historii Lema jest też epizod z wywożeniem rodziców (z zagrożonego mieszkania? już z getta?) dorożką, której tylko jeden pasażer, a właściwie pasażerka, nie był Żydem. Jest śmierć lekarza Marka Wollnera, ukochanego brata Sabiny Lem, w kolejnym pogromie. I śmierć Fryderyka, brata Samuela Lema. I wiele innych śmierci, tych po części bezimiennych ciotek, wujów i kuzynów, którzy pojawiają się na chwilę na kartach autobiograficznego „Wysokiego Zamku”. I jeszcze śmierć Seweryna Kahanego, zamordowanego już po wojnie w pogromie kieleckim, bohatera świetnego „Wiersza o zabiciu doktora Kahane” Juliana Kornhausera. Też był krewnym Lema.

A ocalenie Rappaporta/Lema pozwala lepiej zrozumieć wagę, jaką Lem przywiązywał do roli przypadku i zbiegów okoliczności w kształtowaniu naszego losu. „Przekonałem się – czytamy w „Autobiografii”, napisanej w 1983 r. dla „New Yorkera” – że różnica między życiem a śmiercią może zależeć od drobiazgów – od wyboru ulicy, którą pójdzie się do pracy, od decyzji, czy przyjaciela odwiedzi się o pierwszej, czy dwadzieścia minut później, od tego, czy drzwi zastanie się otwarte, czy zamknięte”. Pisarz chętnie też przypominał, że podobny przypadek umożliwił w ogóle jego pojawienie się na świecie. Samuel Lem, wracając pod koniec I wojny światowej z rosyjskiej niewoli, zginąłby niechybnie z rąk bolszewików, a tym samym nie począłby syna, gdyby przypadek nie postawił na jego drodze pewnego fryzjera, który znał doktora ze Lwowa, a teraz w ukraińskim miasteczku był golibrodą bolszewickiego komendanta...

Arcydzieła i katastrofy

Rozpisałem się o wojennym wątku w biografii Lema nie dlatego, by zredukować pisarza do roli kolejnego świadka Zagłady, jakkolwiek wielka jest to rola. Jego bogata i wielowymiarowa twórczość nie poddaje się jednoznacznym kwalifikacjom. Mam po prostu poczucie, że człowiek, którego miałem szczęście spotykać regularnie przez dziesięć lat, świadom, że spotykam geniusza, był kimś jeszcze bogatszym wewnętrznie, niż sądziłem. To nie jest biograficzne plotkarstwo, ale odsłonięcie nieznanych korzeni Lemowego pisarstwa, stanowiących także o jego sile i wiarygodności.

Sam Orliński jest zresztą tyleż skutecznym tropicielem Lemowych tajemnic, ile zręcznym portrecistą, a przede wszystkim wielbicielem Lemowego dzieła. O niektóre z utworów spiera się z samym autorem. Broni np. wspomnianego „Powrotu z gwiazd”, który Lem uznał za rzecz nieudaną, przyznając w tym rację swojemu przyjacielowi Janowi Józefowi Szczepańskiemu. Przede wszystkim zaś raz jeszcze uświadamia czytelnikowi, jakim fenomenem była złota dekada Lemowej twórczości, zaczynająca się w drugiej połowie lat 50. I pokazuje, jak sukces splótł się wtedy paradoksalnie z życiowymi perypetiami pisarza.

Rok 1957 to publikacja pisanych przez kilka lat „Dialogów”, przynoszących między innymi analizę dysfunkcjonalności ustroju totalitarnego („Dlaczego ta książka w ogóle przeszła przez cenzurę – nie mam zielonego pojęcia”, zauważa Orliński) oraz „Dzienników gwiazdowych”, z dwoma tekstami, które przyniosły Lemowi sławę: to „odwilżowa” podróż trzynasta (o wizycie Ijona Tichego na planetach Pinty i Panty) oraz podróż czternasta, gdzie pojawiają się tajemnicze sepulki. To także rok, w którym Jan Błoński namówił Lemów, by kupili ostatni niesprzedany jeszcze dom na osiedlu Kliny, na południe od Borku Fałęckiego. Dom wciąż czekał na nabywcę, bo miał mnóstwo wad, z których bodaj najważniejsza objawiła się, gdy stał się już Lemów własnością: „woda geyzerem zalała w ostatnim czasie piwnice oraz garaż” (z listu do Aleksandra Ścibora-Rylskiego). Wydatki na dom, jego remont i osuszanie, a także samochód – niezbędny, by funkcjonować na odległych obrzeżach miasta – zmusiły Lema do podpisania umów z trzema równocześnie wydawnictwami na trzy książki, „i to na same Grube”, jak donosił przyjacielowi.

Terminów nie dotrzyma, ale książki się ukażą, i będą wśród nich „Pamiętnik znaleziony w wannie” oraz „Solaris”. Byłyżby więc arcydzieła zasługą niechlujnych budowniczych, a woda podskórna zalewająca piwnicę na Klinach niechcianym źródłem twórczej weny? Znów przypadek? Katastrofa budowlana jako siła sprawcza literatury? W biografii Lema wiele jest takich paradoksów.

Ateusz, który po przyjeździe do Krakowa trafia do redakcji katolickiego „Tygodnika Powszechnego” i znajduje tam przystań, do której będzie zaglądał także wtedy, kiedy w „Tygodniku” przestanie publikować, a w ostatniej dekadzie życia znów wróci jako autor. Mieczysław Choynowski, przyjaciel Witkacego, twórca psychometrii, redaktor „Życia Nauki”, i Jerzy Turowicz to dwaj spotkani w Krakowie ludzie, którzy będą mieli decydujący być może wpływ na jego życie. Jak pisze Orliński: „Choynowski pomógł Lemowi zrozumieć naukę, Turowicz – całą resztę. W pogrążającym się właśnie w stalinowskim szaleństwie kraju Lem odnalazł dwóch nauczycieli, kierujących jego intelekt w innym kierunku”.

PRL i przyjaciele

„Od powrotu z urlopu nachodzi mnie Lem i nawraca – notował 4 września 1952 Jan Józef Szczepański w swoim dzienniku. – Może nie tyle na sam marksizm, ile na aprobatę marksizmu”. O tym, że to nawracanie, jak słusznie twierdzi Orliński, miało charakter zdecydowanie bardziej pragmatyczny niż ideowy, świadczą wydarzenia następnych lat. Szczepański, na marksizm impregnowany, zostanie wkrótce najbliższym przyjacielem Lema, a przyjaźń tych dwóch całkowicie odmiennych osobowości okaże się nie tylko dozgonna, ale i oparta na bezwzględnym wzajemnym zaufaniu. Bo też socrealistyczny epizod w twórczości Lema był jedynie elementem gry z władzą – zgadzam się z Orlińskim, gdy pisze, że „w odróżnieniu od wielu swoich rówieśników piszących w tym okresie socrealistyczne utwory z żarliwym przekonaniem Lem nigdy w tę ideologię nie uwierzył do końca”, i że jego „socrealistyczne kwiatki” są „dosyć rachityczne”.

I znów paradoks: w początku lat 50. Lem wraz z Romanem Husarskim pisze dla pieniędzy socrealistyczną sztukę „Jacht »Paradise«”, a dla grona przyjaciół – groteskowy dramacik „Korzenie”, będący jawną kpiną ze stalinizmu, co było aktem nadzwyczaj ryzykownym. Nota bene także i „Jacht...” wydaje się dzisiaj dziełkiem napisanym z przymrużeniem oka. Kiedy zaś ćwierć wieku później Jan Józef Szczepański zaangażuje się w działalność opozycji demokratycznej, Lem, choć z oporami, pójdzie śladem przyjaciela, pisząc dla Polskiego Porozumienia Niepodległościowego analizy pod pseudonimem Chochoł.

W ten sposób pod koniec lat 70. zadebiutuje w paryskiej „Kulturze” Jerzego Giedroycia – „Prognozy Chochoła” ukażą się w jednym z numerów jako wstępniak. A kiedy później wyjedzie na kilka lat do Wiednia, droga na łamy „Kultury”, tym razem dla P. Znawcy (kolejny pseudonim), będzie już przetarta.

Długo można by jeszcze wydłubywać z „Życia nie z tej ziemi” rozmaite nici i wątki: a to motoryzacyjne pasje Lema, które dzielił ze Sławomirem Mrożkiem, choć na początku musiał się zadowolić pojazdami niezbyt okazałymi, jak P70 i wartburg, a to jego podróże, a to legendarną już miłość do marcepanu (żona nazywała go czasem „opiekunem słodyczy”). Może więc tylko jedno: jakimże wspaniałym był Lem epistolografem! Mamy już tomy jego korespondencji z Mrożkiem i z amerykańskim tłumaczem Michaelem Kandlem (listy do Kandla to najlepszy bodaj autokomentarz Lema do własnego dzieła), ale cytowane obficie przez Orlińskiego listy do Ścibora-Rylskiego czy prawnika Jerzego Wróblewskiego budzą apetyt na więcej.

Seans spirytystyczny

Była jesień roku 2015, minęło ponad dziewięć lat od śmierci Stanisława Lema, i znów znalazłem się w jego gabinecie. Prawie nic się tam nie zmieniło, tylko globus księżycowy z kominka gdzieś schowano, ale na moją prośbę wrócił na miejsce. Usiadłem w tym co zawsze fotelu, naprzeciw mnie – Borys Lankosz, reżyser filmu „Autor Solaris”, za nim Michał Gościk z kamerą. To miał być finał filmu – inscenizacja ostatniego felietonu. Kamera w oku Lema, w kadrze tylko jego dłoń trzymająca kartkę z pytaniami, które zadali mu rosyjscy internauci. Dłoń należała do Borysa, ale widać było też rękaw ulubionego swetra Lema – o swetrze przypomniał sobie Wojciech Zemek, sekretarz pisarza i opiekun jego archiwum. Pani Barbara przyniosła nam herbatę. Nagrywaniem dźwięku zajął się Krzysztof Suchodolski, mistrz swojej profesji, a zarazem sąsiad i przyjaciel Lemów.

„Jest nieźle, to może jeszcze raz” – powtarzał Borys. Drugi, piąty, dziesiąty, dwudziesty, czterdziesty dubel. Narastało we mnie poczucie, że uczestniczę w seansie spirytystycznym. I że pisarz, który choć przyjmował możliwość istnienia Wielkiego Zegarmistrza, był jednak przekonany, że nasze jednostkowe życie kończy się nieodwołalnie z chwilą biologicznej śmierci – może się mimo wszystko pojawi.©℗

Agnieszka Gajewska, ZAGŁADA I GWIAZDY. PRZESZŁOŚĆ W PROZIE STANISŁAWA LEMA, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań 2016

Wojciech Orliński, LEM. ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI, Wydawnictwo Czarne i Wydawnictwo Agora, Wołowiec 2017

Publikowane w „TP” teksty Stanisława Lema z lat 2003-06, w tym wspomniany na początku ostatni felieton, „Rozmowę na koniec wieku” z Janem Józefem Szczepańskim, oraz niepublikowane wcześniej opowiadanie „Pan F.” czytaj na powszech.net/lem

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017