Lekcja

Jak zająć licealistę historią? Sprowadzić na Wawel syna "generalnego gubernatora". Herr Niklas Frank opowie, jak podczas zabawy w katedrze chował się za nagrobkiem królowej Jadwigi.

27.07.2010

Czyta się kilka minut

Młodzież z Piekar i Waiblingen pod pomnikiem ofiar obozu w Płaszowie; Kraków, 5 lipca 2010 r. / fot. Piotr Guzik / Fotorzepa /
Młodzież z Piekar i Waiblingen pod pomnikiem ofiar obozu w Płaszowie; Kraków, 5 lipca 2010 r. / fot. Piotr Guzik / Fotorzepa /

Niklas Frank, syn Hansa Franka: "Poprosiłem licealistów, by wyobrazili sobie wywózkę swych rodziców do obozu, bo dziś młodzi ludzie mają problem z wyobrażeniem sobie dramatu wojny".

HANS FRANK miał 39 lat, gdy w październiku 1939 r. został "generalnym gubernatorem" okupowanej Polski centralnej. Siedem lat później, 1 października 1946 r., skazany w Norymberdze na śmierć przez powieszenie i stracony.

Monika Hertwig, córka Amona Götha: "Co byście powiedzieli, gdybym nagle wyciągnęła pistolet i zaczęła do was strzelać? Wyobraźcie to sobie: zimno, głód i strach, bo komendant jest zły".

AMON LEOPOLD GÖTH przybył do obozu Płaszowa w lutym 1943 r. Szacuje się, że osobiście zabił 500 więźniów. Schwytany przez Amerykanów, wydany Polsce i skazany na śmierć. Powieszony niedaleko byłego obozu w 1946 r.

- Pamiętacie dziewczynkę w czerwonym płaszczu? - przewodniczka stoi na placu Bohaterów Getta w Krakowie-Podgórzu, niedaleko słynnej apteki Pankiewiczów. Wokół grupa licealistów i starsza, wysoka kobieta z długimi włosami. Kobieta pochyla głowę, by lepiej słyszeć tłumacza, który przekłada jej na niemiecki słowa przewodniczki.

- Tam jest wapienne wzgórze - pokazuje przewodniczka. - Oskar Schindler z przyjaciółką wybierają się na przejażdżkę konno. Widzą z góry likwidowane getto i dziewczynkę.

Tłumek wlewa się do apteki Pankiewiczów. Kobieta zatrzymuje wzrok na fotografii, na której Niemcy kopią Żyda.

Sobota, 13 marca 1943 r. O jedenastej Niemcy rozkazują: mieszkańcy tzw. Getta A mają w ciągu czterech godzin przygotować się do "przesiedlenia" do obozu w Płaszowie.

Na plac Zgody (dziś Bohaterów Getta) przybywa Amon Leopold Göth: 34-letni komendant obozu, urodzony w Wiedniu. Przystojny mężczyzna "o atletycznym ciele osadzonym na cienkich nogach, proporcjonalnie zbudowanej głowie i niebieskich oczach. Ma na sobie czarny skórzany płaszcz. W dłoni trzyma szpicrutę" - tak opisuje go Johannes Sachslehner w książce "Kat z listy Schindlera", której polskie tłumaczenie ukazało się niedawno nakładem Znaku.

Estera Schwimmer, 30-letnia Żydówka z Sosnowca, stoi w rzędzie gotowych do wymarszu; trzyma na rękach dwuipółletnie dziecko siostry. Göth wyrywa je, ciska o ziemię.

Sachslehner: "Chciała podnieść brutalnie potraktowane przez komendanta dziecko, jednak Göth jednym kopnięciem przywrócił ją do szeregu, który miał niebawem wyruszyć do Płaszowa. Na krążącego w amoku wokół kolumny więźniów Götha natknął się także Samuel Stoger wraz ze swoją rodziną, którzy ustawili się przy ulicy Węgierskiej. Komendant raz po raz wyrywał matkom z rąk ich dzieci, bił je szpicrutą po twarzach".

Powolny marsz z placu do fabryki Schindlera zajmuje około 10 minut. Z tyłu grupki licealistów idą Rafał Kądziołka i Michał Kruk, uczniowie klasy humanistycznej z liceum w podkrakowskich Piekarach.

- O tak, lubimy historię, zwłaszcza wojskową - mówi Michał, poważny, szczupły szatyn. - Kiedy byłem w USA, zaciągnąłem się do grupy rekonstrukcyjnej. Odtwarzaliśmy bitwę o niepodległość. Każdy miał muszkiet i proch. Nawet do siebie strzelaliśmy.

Michał to rocznik 1991, Rafał 1992. PRL znają z opowiadań. Choćby o komitetach kolejkowych i occie na półkach. Michał mieszka w Piekarach, Rafał w oddalonej o cztery kilometry Dąbrowie Szlacheckiej. - W Piekarach buduje sobie dom Jerzy Dudek - ożywia się Rafał, wesoły blondyn w pomarańczowej koszuli. - A poza tym, to niewiele atrakcji. Tyle co w szkole: basen, boisko. Dąbrowa? No, wiocha, taka prawdziwa, z krowami i kurami.

Z apteki Pankiewiczów Michał zapamiętał zdjęcie dokumentujące wysadzenie domu przedpogrzebowego. - To mnie interesuje z technicznego punktu widzenia - mówi, gdy dochodzimy do fabryki Schindlera. - Jak na tamte warunki, to do uchwycenia takiego momentu trzeba było mieć niezłą wprawę. Pamiętam też zdjęcie Żyda, starego, zmęczonego, z dużą brodą. Boi się, jest chyba samotny.

Przewodniczka opowiada o fabryce. Licealista z Niemiec filmuje młodych i starszą kobietę, która ogląda budynek. Zaczyna się lipcowy skwar.

- Widziałem pierwsze piętro. Super! - Michał był niedawno w muzeum Schindlera. - Idziesz przez korytarz, jedna flaga, druga, trzecia. Wchodzisz do pokoju, a tam swastyki na kafelkach. Ale największe wrażenie robi Muzeum Powstania Warszawskiego. Inne podejście do historii, nie takie tam, że gablotka, czytamy i idziemy dalej.

- Z historycznych miejsc byłem w Ausch-

witz, ale moim zdaniem tam nie czuje się tego dramatu ludzkiego - dodaje. - Gdyby w środku jacyś ludzie odgrywali role więźniów, wszystko byłoby wyraźniejsze.

Starszą Niemkę licealiści z Piekar zapytają: - Jak to jest być dzieckiem nazisty?

16 stycznia 1946 r. Amon Göth pisze z amerykańskiego aresztu ostatni list do swej partnerki Ruth Kalder. Za kilka miesięcy zostanie powieszony; przed egzekucją krzyknie: "Heil Hitler!". Pisze: "Najdroższa Ruth, dziękuję za list i paczkę. Moje ty biedactwo, musiałaś przeżyć tak wiele trudnych chwil. (...) Spróbuj skontaktować się z Ojcem, także z powodu pieniędzy, których potrzebujesz przecież na utrzymanie siebie i Moniki itd. (...) Wszystko się znowu jakoś ułoży. Nie przejmuj się. (...) Moc buziaków dla Ciebie i Moniki i nie zapomnij pozdrowić serdecznie ode mnie Babci. Wasz Mony".

Gdy we wrześniu odbywa się egzekucja, Monika ma 10 miesięcy. Po raz pierwszy do Polski przyjedzie w latach 80. O ojcu będzie mówić: zbrodniarz. Po pojawieniu się filmu "Inheritance" (dokumentu, w którym opowiada o zmaganiu się z prawdą o ojcu) stanie się - obok Niklasa Franka, syna Hansa - jednym z najbardziej rozpoznawalnych w świecie dzieci nazistowskich zbrodniarzy.

Niklas Frank i Monika Hertwig przyjęli zaproszenie Fundacji im. ks. Siemaszki i przyjechali w lipcu do Polski: wraz z młodzieżą z prowadzonego przez fundację liceum w Piekarach oraz z niemieckimi uczniami z Waiblingen, 50-tysięcznego miasta koło Stuttgartu, zwiedzali krakowskie miejsca kaźni, odpowiadali na pytania licealistów. Fundacja od kilku lat organizuje projekty historyczne dla młodzieży z Polski i Niemiec.

W drodze autokarem spod fabryki Schindlera do Płaszowa rozmawiam z Moniką Hertwig. Mówi dobrą angielszczyzną, z silnym niemieckim akcentem.

Nie, nie boi się pytań młodych. Kiedyś też pytała swoich nauczycieli: "Dlaczego to robiliście?". Odpowiadali: "Odrabiaj lekcje, nie pytaj".

To był mały obóz, słyszała. Nie, nie zagłady, obóz pracy. No i Żydów wielu nie zginęło. Just a few. Monika Hertwig jakby była z powodu tego "just a few" trochę szczęśliwa; w innych miejscach ginęły przecież setki tysięcy.

Kiedyś pokłóciła się z matką o łazienkę. Bo łazienka musiała zawsze lśnić, a Monika nie chciała jej posprzątać. "Jesteś jak ojciec i skończysz jak ojciec" - usłyszała od matki.

- Już wtedy czułam, że coś nie gra - opowiada. - Potem spotkałam w Monachium Żydów, którzy zaczęli mi wszystko opowiadać. Pytałam też babcię. Babcia martwiła się, że nie jem. Powiedziałam, że jak mi wszystkiego nie opowie, to już nigdy nic nie włożę do ust. Opowiedziała.

Monika Hertwig wysiada z autobusu. Stajemy przy szarym budynku, obok wejścia do byłego obozu. W piwnicach domu były więzienia, teraz mieszkają tu ludzie. Zbierają się licealiści. Monika opowie historię Jana, z którym zaprzyjaźniła się po wojnie. - Żył na Podgórzu. W getcie była też jego rodzina: ojciec, matka, brat. Podczas zbiórki w getcie głos wyczytywał nazwiska tych, którzy zostaną skierowani do Oświęcimia. Na początku nie wyczytał matki Jana. Jan odetchnął z ulgą. Ale potem głos odezwał się po raz drugi.

Mówi: - Byłam w latach 80. razem z Janem w Oświęcimiu. Oczywiście, przyjaźniąc się z nim, musiałam zaakceptować to, że nienawidził mojego ojca.

Monika Hertwig opowiada o warunkach w płaszowskim obozie: - Co byście powiedzieli, gdybym nagle do was podeszła, wyciągnęła pistolet, i zaczęła strzelać? - Robi dłuższą pauzę, obserwując licealistów. - Gdybym tak zrobiła, choć żaden z was nic złego mi nie zrobił? Po prostu: dlatego, że nie podoba mi się twoja twarz? Albo dlatego, że siedzisz, a nie stoisz? Wyobraźcie sobie: zimno, brak łóżek, jedzenia. A do tego strach, bo komendant jest zły. A jak komendant jest zły, wszyscy stają się gorsi.

Uczniowie z Piekar chcą wiedzieć: Czy każdy człowiek może robić straszne rzeczy innym ludziom?

- Pani Hertwig, czy uważa pani, że w każdym z nas istnieje pierwiastek zła? - zapyta potem Ania, już podczas spotkania w Piekarach.

Nie, Monika Hertwig uważa, że są ludzie, którzy do zła nie są zdolni.

- Czy za złe rzeczy powinno się odpłacać tym samym?

- Nikt nie ma prawa odbierać życia. Ale nie mam pojęcia, jaka kara byłaby adekwatna do przestępstw popełnionych przez nazistów.

- Mówi pani, że są ludzie niezdolni do zła - do rozmowy włącza się ks. Bronisław Sieńczak, prezes fundacji. - Katolicy myślą, ze każdy człowiek jest zdolny do zła, a bez łaski nie może kochać Boga i drugiego człowieka...

- Nie wierzę, że Wojtyła kiedykolwiek wyrządził komuś coś złego. On był aniołem na tej ziemi, tak jak Albert Schweitzer. Ale być może dzieje się to za sprawą łaski? - Jednak Monika Hertwig wierzy, że pewne okoliczności zmieniają ludzi na złych. Choćby mundur: - Jak tylko mój ojciec go włożył, był gotowy do mordowania. Dlatego nienawidzę mundurów. Gdyby Mony nie nosił munduru, moja matka byłaby w stanie go powstrzymać. Mundur dawał licencję do mordowania.

Może 30-letni człowiek z sali chce coś powiedzieć o mundurach. Przedstawia się: Niemiec, wnuk esesmana, mąż wnuczki ofiary z Oświęcimia. W kręconym w Krakowie filmie grał gestapowca. - Wkłada się czarne oficerki i czarny, długi płaszcz - opowiada. - W jednej chwili człowiek się czuje panem życia i śmierci. Obserwowałem, jak reagowali na mnie przechodnie. Widziałem przerażenie na twarzach starych ludzi. Tak, mundury zmieniają ludzi.

Na ławce przed dawnymi koszarami austriackimi na Wawelu siedzi wśród grupy młodzieży starszy mężczyzna. Czapka z daszkiem, na twarzy dobrotliwy uśmiech dziadka. Powoli zaciąga się papierosem.

Przewodniczka zna książkę "Mój ojciec Hans Frank". Ale przez drastyczny język trudno było jej dobrnąć do końca, zrozumieć sposób, w jaki Niklas Frank opisał swe emocje związane z ojcem. "Nasienie nazistowskiego dygnitarza trafiło do macicy prawdziwej Niemki - pisał na wstępie książki Niklas Frank. - Nie miała orgazmu, kiedy mnie płodziłeś. Nigdy nie odczuwała przyjemności, gdy kładłeś na niej swoje tłuste cielsko".

Tak, Niklas Frank wie, że jego książkę odbierano różnie. - Najpierw wyszła tylko po niemiecku - mężczyzna podnosi się z ławki. - Mój polski przyjaciel, który postanowił na uniwersytecie użyć jej do nauczania niemieckiego, usłyszał od studentów: "Nie chcemy uczyć się języka z tak okropnej książki".

- Tylko dlaczego miałem przestrzegać mieszczańskich konwenansów? - Niklas Frank pyta retorycznie przewodniczkę i młodych z Piekar. - Wystarczy, że oni ich przestrzegali.

"Byłem wstrząśnięty, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Twoją pośmiertną fotografię - pisał Frank junior. - Teraz chce mi się tylko rzygać: martwa twarz, z której nawet śmierć nie starła kłamstwa. Pamiętasz? (...) W norymberskim więzieniu siedziałem na kolanach matki naprzeciwko Ciebie. Przy Tobie stał amerykański strażnik w białym lakierowanym hełmie. Pomiędzy nami była szyba. Wiedziałem, że wkrótce umrzesz. Ale ty musiałeś jeszcze kłamać. Mówiłeś, że wkrótce będziemy razem świętować Boże Narodzenie".

Podczas rozmów z Frankiem i Hertwig polscy i niemieccy licealiści chcieli się dowiedzieć, czy można nienawidzić rodziców. Tak do końca.

- Mam w duszy dwie komnaty. W jednej jest ojciec, którego matka ubóstwiała, i którego kocham. W drugiej człowiek w mundurze. Potrafię je rozróżnić: zamknąć jedne drzwi, otworzyć drugie - odpowiedziała Hertwig.

- Nie, tak się nie da. Nie można mówić "zbrodniarz" i jednocześnie kochać - mówił dzień wcześniej Frank.

- Gdy miałem trzy-cztery lata, chciałem, żeby mnie przytulił - tak Niklas Frank zaczyna na Wawelu opowieść o swym dzieciństwie w Krakowie. Jego głos niknie w wielojęzycznym gwarze turystów. - Siedzieliśmy wokół okrągłego stołu. Kiedy chciałem do niego podejść, on był zawsze po drugiej stronie.

Niklas Frank i przewodniczka prowadzą grupę na zamkowy dziedziniec. - O, tam - Frank pokazuje na krużganki pierwszego piętra. - Tam jeździłem małym blaszanym samochodzikiem, który rozwijał prędkość do 50 km na godzinę. Kiedy słyszałem kroki dorosłych, przyspieszałem. Jechałem im prosto na nogi. Zaczynali krzyczeć, ale kiedy się orientowali, że to ja, syn "generalnego gubernatora", mimo bólu nic nie mówili.

Były też inne wspomnienia. Frank: - Rodzice lubili chwalić się dziećmi. Pięknie nas ubierali. Miałem kłaniać się mężczyznom, a kobiety całować w rękę. Po jakimś czasie wszystko mi się myliło: kłaniałem się kobietom, a mężczyzn zaczynałem całować.

Anegdota wzbudza rozbawienie, a Niklas Frank umiejętnie zmienia nastrój na sentymentalny. Opowiada o jedynym intymnym spotkaniu z ojcem, którego zastał golącego się w jednej z wawelskich łazienek: - Odwrócił się, wziął na rękę pianę i zrobił mi kulkę na nosie.

Wchodzimy do katedry. Niklas Frank przeciska się przez turystów. Stajemy przy nagrobku Jadwigi. - Bawiliśmy się tu w chowanego - opowiada. - Za tym nagrobkiem zwykle się chowałem, nikt mnie nie mógł znaleźć. Na zawsze zapamiętałem twarz królowej Jadwigi.

Grupa opuszcza Wawel Bramą Herbową. Niklas Frank przystaje, chciałby opowiedzieć jeszcze jedną anegdotę. - Norman, mój brat, grał tu pewnego razu w piłkę. Jeden z chłopców powiedział, że słyszy polski hymn. Potem były strzały. Chłopcy pobiegli i zobaczyli rząd zwłok. Po południu był obiad z ojcem. "Tatusiu, widziałem zabitych Polaków". Ojciec wstał znad talerzy i wrzasnął: "Nie chcę tego słyszeć!".

- To była jedyna sytuacja, gdy rodzina Franków chciała się czegoś dowiedzieć - mówi.

10

Niklas Frank i Monika Hertwig pierwsze informacje o ojcach zbierają w latach 50. To niedobry czas dla rozliczeń, w RFN panuje atmosfera wypierania zbrodni. Większość krewnych nazistów, w tym rodzina Franka i Götha, nie chce ruszać tego tematu.

Dieter Schenk, autor biografii "generalnego gubernatora" ("Hans Frank", Znak 2009), pisze, że dzieci Franka pozostawały wtedy pod wpływem matki, wychowane w duchu pamięci o subtelnym, inteligentnym i artystycznie usposobionym ojcu. Dystans do pamięci taty wyrobiło w sobie tylko dwóch synów: Norman i Niklas. Jak twierdzi ten drugi, jako jedyni doczekali starości, bo nie popadli w wewnętrzny konflikt związany z przeszłością ojca.

Z rodziny Moniki Hertwig tylko jej babcia mówiła otwarcie o Amonie. Do dziś część rodziny i sąsiedzi z niewielkiej niemieckiej wioski, gdzie dziś mieszka, uważają, że bezcześci narodową pamięć.

11

W budynku rektoratu UJ Niklas Frank fotografuje się z polskimi licealistami. Michał Kruk podaje mu zeszyt. "Michael, to był bardzo poruszający dzień. Życie jest silniejsze od cierpienia, więc przeżywaj je" - wpisuje Frank. Grupa idzie do sali nr 56, gdzie w 1939 r. Niemcy aresztowali polskich profesorów.

- Napisałem kiedyś artykuł o orkiestrze w Auschwitz. - Niklas Frank rozsiada się na krześle naprzeciw grupy; sala jest tak duża, że większość miejsc pozostaje pustych. - Pewnego dnia szedłem we Frankfurcie do Żydówki, która grała w tej orkiestrze. Powiedziałem: "Proszę pani, wtedy było tak samo, śpiewały ptaki, przesuwały się chmury". "Niech pan przestanie, panie Frank - odpowiedziała. - Smród z krematoriów odpędził wszystkie ptaki".

- Dzisiaj - mówi Niklas Frank, patrząc przez okno - też jest upał i piękny dzień...

- A teraz to ja mam do was pytanie - omiata spojrzeniem salę. - Czy kiedykolwiek wczuliście się w taką sytuację: wasza mama, tata, brat zostają nagle zabrani, wbici w wagon i wywiezieni?

- Ja wyobraziłem sobie to dość wcześnie - odpowiada sam sobie. - W 1963 r. urodziła się moja córeczka. Wynajęliśmy dom w Monachium u zaprzyjaźnionych gospodarzy, gdy miała 8 lat. Zrobiłem ćwiczenie na wyobraźnię. Wyjrzeliśmy przez okno. "Pomyśl, Franciszka - rzekłem. - Pod tamten dom podjeżdżają żołnierze i zabierają naszego ukochanego gospodarza. Wrzucają jego rodzinę na przyczepę i odjeżdżają. Co robimy?". Zaczęła płakać, a ja z nią. Poczuła to, co ja miałem przez całe życie.

Czy macie jakieś pytania?

- Czy pan naprawia zło, które wyrządził ojciec? - rzuca ktoś.

- Jestem niewinny, bo byłem za mały. Jedyne, co mogę robić, to mówić prawdę. Ludzie czynią zło i dobro. Są wyjątki, takie jak mój ojciec. Gdyby teraz był z nami na tej sali, może recytowałby "Fausta" Goethego. Kto wie, może specjalnie na to spotkanie nauczyłby się fragmentu "Pana Tadeusza"? Ale jego miłość do sztuki była powierzchowna.

- Następne pięć pytań? Nie ma? Och, jesteście jak młodzi Niemcy, ciągle cisza. Witajcie w Unii Europejskiej!

12

W restauracji przy Rynku rozmawiam z Niklasem Frankiem o nauczaniu historii. Tej w Niemczech, gdy był uczniem, i tej dzisiejszej. - Uwielbiałem historię. - Frank popija piwo, nie rozstając się z papierosem. - Legendy o bohaterach, dawnych bitwach, o cesarzu Rudobrodym. Ale o czasach po 1933 r. nic się w szkole nie mówiło. Żeby się czegoś dowiedzieć, chodziłem do księgarń. Otwierałem książki na indeksach nazwisk. Jeśli było hasło "Frank Hans", czytałem wybrane fragmenty w księgarni.

Teraz młodzież niemiecka, mówi Niklas, jest już tym wszystkim zmęczona, tak dużo się o tym mówi. - Jednak gdy odwiedzam niemieckie szkoły, nauczycielki po prelekcji mówią, że czegoś takiego jeszcze nie przeżyli.

Dlaczego kazał licealistom wyobrażać sobie wywózkę ich rodziny? - Młodzi dziś rzadko czytają książki - mówi. - Nie potrafią wyobrazić sobie okrucieństwa wojny. Chciałem ich poruszyć. I wbiłem im gwóźdź do głowy.

13

Licealiści z Piekar i Waiblingen chcą wiedzieć, czy można było przeciwstawić się nazizmowi? Monika Hertwig mówi, że tak, ale sprzeciw wymagałby ofiar. Kto nie był gotów się narażać, nie miał szans.

- Podczas jednej lekcji usłyszeliśmy, że zwierzęta mogą odzwierciedlać cechy rodziców i nasze - mówi ktoś. - Gdyby pani mogła opisać ojca i siebie, jakie by to były zwierzęta?

- Mojego ojca określiłabym jako lwa, a siebie jako małą szarą myszkę - odpowiada Monika Hertwig. - Znacie bajkę o lwie i myszce?

Duży lew chciał zjeść mysz. A ona powiedziała: "Proszę, oszczędź mnie. Jaki będziesz miał ze mnie pożytek? Być może mogę ci pomóc". Na to lew: " Ty głupia, jak chcesz mi pomóc?". Ale nie zjadł jej, pozwolił odejść. Któregoś dnia lew został schwytany. Skrępowano go linami. Mysz słyszała, jak ryczał. Przyszła, zaczęła przegryzać liny, uwolniła lwa.

Monika Hertwig zawsze myślała: "Gdybym była wtedy dzieckiem, nie dopuściłabym do tego wszystkiego". - Wierzę w to do dziś - mówi. - Bo prośba dziecka jest silniejsza nawet od prośby żony.

Niklasa Franka nikt o powstrzymywanie nazizmu nie spytał. Rafał Kądziołka powiedział po wyjeździe Franka juniora: - Ciekawe, co by zrobił, jak by się zachował, gdyby przed wojną był w naszym wieku?

"Na dzieci zawsze da się wpłynąć - odpowiada mailem z Niemiec Niklas Frank. - Gdybym był wtedy nastolatkiem, pewnie mój umysł zostałby zatruty nazizmem. Podziwiałbym mojego wszechmocnego ojca i moją piękną matkę. Wstyd przyszedłby, mam nadzieję, po wojnie. Wszystkiego dobrego, Niklas".

Za pomoc w rejestrowaniu wywiadów młodzieży z gośćmi z Niemiec dziękuję Katarzynie Kozuń z Fundacji im. ks. Siemaszki. Wypowiedzi podczas spotkań w Piekarach tłumaczyła Anna Domagała-Wessling. Po Krakowie licealistów oprowadzała Ewa Ciszewska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2010